No cóż... jestem tu ponownie. Wkraczając w ten świat chyba przelałem tu swoje nadzieje. Wiem, naiwne to trochę i głupiutkie. Jednak dla kogoś takiego jak ja... życie wydaje się pozbawione logiki, sensu. Dlaczego zatem mam postępować racjonalnie? Napisałem, że życie moje przepełnia lęk, strach, obawa... i tak właśnie od dawien dawna się dzieje. Dla niektórych wyzwaniem jest wejście na wysoką górę dla innych wstanie z łóżka. Lata mijają, a ja nadal szukam swego miejsca i sensu. Żyję złudzeniami i karmię umysł marzeniami. Nie mniej jednak wiem, że potęgą mojego umysłu niewiele zwojuję. Walczyć ale o co? Gdy obserwujesz prymitywne zachowanie społeczeństwa wokół siebie, tego samego które uważa się za rozwiniętą cywilizację, gdy patrzysz jak umiera świat na naszych oczach, a ludziom zależy tylko na tym aby się napić w sylwestra. Gdy patrzysz na młode pokolenie zapatrzone w tiktokową patologię. Gdy wsłuchujesz się w spory polityczne. Wszystko traci sens. Za mądry aby być głupi, za durny aby być uczonym. Zawieszony między "ziemią, a niebem" tkwię w niemocy własnych możliwości i przyglądam się temu jak by to był tylko żart. Trudno jest dopuścić do siebie prawdę i zaakceptować to wszystko. Strach ogarnia słaby umysł... nie pozwala wstać. Pół biedy gdyby dotyczył jednej osoby, ale niestety dotyka tez najbliższą. Walcząc ze swoimi zmorami człowiek jest jeszcze w stanie jakoś to wszystko przez chwilę opanować. Jak jednak wspomóc kogoś kto jest ewidentnie żywym perpetuum mobile. Lęk potrafi sam siebie potęgować. Długotrwały stres powoduje pewne skutki uboczne w postaci różnego rodzaju nazwijmy to powikłań zdrowotnych. Te z kolei potrafią u osoby przewrażliwionej na punkcie własnego zdrowia wywołać kolejna dawkę stresu, nerwów, lęku... obaw... co prowadzi do nasilenia się skutków ubocznych. Przykładowo ból głowy. Ktoś boi się udaru i się stresuje, stres wywołuje ból głowy, a ten potęguje stres związany z irracjonalnym utożsamianiem go z ewentualną możliwością wystąpienia udaru. Jak pomóc takiej osobie gdy nie dociera do niej absolutnie nic... Strach gdy nie dotyka mnie, to i tak jest nieodłącznym elementem mojego życia. Sam tez z nim wiele lat wojowałem i nadal walczę. Jest poprawa, ale widzę, że nerwica lękowa to coś co ma swego rodzaju odporność i długi czas ważności. Dołożywszy do tego koktajlu depresję wychodzi niezła zagwozdka. Gdy tak człowiek każdego dnia zmaga się z czymś co dla innych nie istnieje, gdy po jednym kroku w przód, a 10 w tył... kładzie się wieczorem spać... marzy o tym by rano nigdy nie nastało. Gdybym jeszcze mógł wieść życie takie jakie chce. Walka toczy się na wielu płaszczyznach. W domu, w pracy, we własnym umyśle. Nikt tego nie ułatwia... rodzina, współpracownicy, najbliżsi. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie ma pozytywów... są tylko zagłuszacze. To one powodują, że człowiek przez chwilę ucieka w swój świat fantazji. Nie, wcale nie piszę tu o używkach. Zawsze jednak trzeba wracać i grać dalej swoją rolę w tej "bajce". Gdyby móc być kowalem własnego losu i wszystko poukładać tak jak trzeba. Ciekaw jestem czy zdołał bym to naprawić. Ha! Musiał bym chyba wygrać w lotto. Mam plan, który misternie sobie w głowie budowałem. Oczywiście oparty o nierealne zbiegi okoliczności i szczęście, którego nie posiadam aż tyle. Mój cudowny plan... baju baju... Brakuje sił, wiary, nadziei i energii. Zawsze na mojej drodze pojawia się ktoś kto udowadnia mi, że nie jestem nic wart, że nie warto. Zresztą natura nie obdarowała mnie talentem. Wiecie.. najlepszym przepisem na sukces nie posiadając talentu jest kłamstwo. Znam wielu ludzi, którzy kłamiąc dorabiają się niezłych pieniędzy. Kłamstwo ma szeroką skalę możliwości. Można kłamać że jest się dobrym mechanikiem, a tak naprawdę jest się partaczem. Można kłamać, że jest się kierownikiem, a tak naprawdę bazować na podłości, chamstwie i wiedzy innych. Ja nie potrafię kłamać. Brzydzę się oszustwem i nie potrafię wykorzystywać innych. Jestem za uczciwy i dlatego nie odniosę sukcesu. Rozpychanie się łokciami... to dziś recepta na sukces. Wiedza? Osoby które ją posiadają są tylko marionetkami w rękach tych co są brutalni i bezwzględni. Czym zatem obecny, cywilizowany świat różni się od tego starego? Chyba tylko zabawkami w naszych rękach. Mentalnie nadal jesteśmy w epoce kamienia łupanego kiedy to facet z największa maczugą zdobywał najwięcej samic. Czy zatem warto być i trwać, czy jest sens się starać i walczyć... czy nie jest tak, że jak komuś się uda to wszyscy krzywo na niego patrzą? Czym okupione jest nasze życie? Czy posiadamy sumienie? Co się tak naprawdę liczy? Czy chcemy przeżyć je godnie w zgodzie z otoczeniem, czy tylko zagarniać pod siebie wszystko rękoma, jak najwięcej... jakim kosztem? Nikt tego nie weryfikuje... Troszkę się zagalopowałem.