Wcale nie mniejszy to pożyczki prywatne, a lepiej moralnie wygląda odzyskiwanie pieniędzy Kowalskiego od Nowaka, które jeden drugiemu pożyczył jak się przyjaźnili, ale pożyczył więc przestali się przyjaźnić. No i daje mi dużo większe możliwości negocjacji z dłużnikiem, bo to są zwykle długi, które pożyczkodawca spisał na straty.
Większość osób które byłem w stanie w okresie zatrudnienia w dużej firmie zidentyfikować jako ofiary zostało nabitych w agencjach, a nie oddziałach - przy czym wątpię, by którakolwiek z nich odróżniała agencję od oddziału. Np. banki nie mają oddziałów w galeriach - to wszystko są agencje. Wielkość miasta nie miała dużego znaczenia.
Jakby Cię życie wtedy przycisnęło to dobrze że Cię nie przycisnęło, bo za to jest 15 lat obecnie + fałszowanie dokumentu (wyciągi) jeszcze z 5 lat. Dlatego zapewne złodzieje nie biorą na swoje dane, tylko na cudze. I dokumenty podrabiane.
Jeśli chodzi o to czy bank ma wkalkulowane - pewnie! Do tej pory obowiązywał system rezerwy cząstkowej 3,5%. W praktyce bank musiał mieć fizycznie 350 złotych od klienta żeby pożyczyć 10 tysięcy złotych komuś innemu. Tak, tylko 350 musiał fizycznie posiadać depozytu. Obecnie jest to 50 zł (ustawa koronawirusowa).
W wypadku, jak klient takiego kredytu nie spłacał, bank kierował sprawę do komornika, ale nie bywał aktywny w egzekucji. Im zależało na umorzeniu - po to, żeby sprzedać dług firmie windykacyjnej za te 3,5% (obecnie kto wie, może za 0,5%?) i pozbyć się problemu w księgowości, samemu nie notując straty. Problem z głowy, tylko inflacja galopuje, bo ten niespłacony pieniądz został wydany, a nie miał pokrycia.