Bez sensu taka zima. Bez śniegu i tylko w nocy maleńki mrozik szroni wciąż zieloną trawę a wczoraj ktoś podeptał stokrotki i to na całej szerokości łączki nad rzeką i to o świcie znacząc swoimi krokami zmarszczki na spragnionej śniegu trawie. A najgorsze jest to że temu wszystkiemu z czarną obojętnością przyglądała się z pobliskich nagich drzew gromada jakiś czarnych ptaków. Może wron. Za tymi drzewami stała dumna jak zwykle Ona. Przyszła tu za mną choć dobrze wie bo wielokrotnie jej o tym mówiłem że lubię lubię na Nią patrzeć o poranku z perspektywo mojego łózka gdy ciało jeszcze nie do końca rozbudzone a myśli tak łatwo mkną w stronę szczytowania. Moja Góra. Oprószona białym ubogim tiulem i taka jakaś zamyślona wstydliwie. Jakby nie Ona. Pewnie ma też jakieś zmartwienia albo martwi sie moim smutkiem. Może słyszała ze myślę o tym by przestać Ją adorować i odejść spod jej stóp gdzieś w bezwyrazowe bagienne równiny. Trudno odejść z miejsca gdzie wszystko się działo ale czy tez jest mądre tkwienie na kotwicy w jakiejś zatoce nawet tej z widokiem na Wielka Górę? Nie wiedząc że gdzieś tam za kolejnym cyplem otwiera się inny, może bardziej kolorowy świat? I inne jeszcze większe góry. Nie wiem. Czuję w sobie taką bezsilność.
Faktycznie powiesilem w szafie rzeczy ze słowami ,,rzeczywiście,, i oczy ze słowami ,, oczywiście,, tyle ze teraz ktoś zawiesił też tam swoje konie ze słowami ,,wiśta,,