Nie mam zamiaru tu nikogo oceniać, ani przekonywać co do slusznosci/błędu decyzji, ale chciałbym żebyście mi wyjaśnili czemu twardo obstajecie przy fakcie, że będziecie się opiekować rodzicem do śmierci?
Czy poza lojalnością idzie za tym jakiś powód?
Szczerze mówiąc patrzę na to zupełnie inaczej, albo nie potrafię tego zrozumieć.
Jasna sprawa, jeśli rodzic jest całkowicie zdrowy, albo nawet "troche" chory - tu dyskusji nie ma.
Rozumiem jednak, że motyw tematu jest taki, że rodzic praktycznie stracił kontakt z rzeczywistością.
Teraz, miałem zaprzyjaźniona bardzo bliska, wielofzietna rodzinę, która opiekowała się takim właśnie starszym panem. Poziom jego zerwania z rzeczywistością był poglebiony w niesamowitym stopniu, nie dość, że był okrutny w swoich słowach to jeszcze zachowanie (plucie i wydalanie się na podloge) musiały być niesamowicie przykre dla dzieci.
Spędziłem 4 dni, mieszkając z umierającą najbliższa osoba, koszmar, który pamiętam do dzisiaj.
Wydaje mi się, że prawda jest taka, że mając taka osoba w domu nie za bardzo pomoże jej się w jakikolwiek lepszy sposób niż gdyby była w hospicjum, wręcz przeciwnie - no chyba, że mowa o jakiejś rozsypujacej się mordowni z pielegniarkami o aparycji buldoga.
Dla nas natomiast będzie to wielki stres, obciążenie psychiczne i na dłuższą metę coś, co pozbawi nas całkiem radości życia.
Już pomijam kwestie mieszkania samemu, ale mając rodzinę, męża, żonę, dziecko wygląda mi na skazywanie ich na taki właśnie stres.
A jak to wygląda w praktyce? W praktyce gdybym był stary, stracił kontakt z rzeczywistością, byłbym źródłem jedynie stresu i przykrości, mam NADZIEJĘ, że moje dziecko zdecyduje się mnie oddać do odpowiedniej placówki.