- Niebo
- Borówka
- Szary
- Porzeczka
- Arbuz
- Truskawka
- Pomarańcz
- Banan
- Jabłko
- Szmaragd
- Czekolada
- Węgiel
Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 02.12.2018 we wszystkich miejscach
-
3 punktyObcięły ogonki różowe słonie Wyrwały dwa pióra zmęczonej wronie Po łusce od smoka Oko diplodoka Wywar magiczny gotują nicponie Obtarłem łzy z policzków, wstałem silniejszy...
-
3 punktyA tu nagle coś huknęło coś zagrzmiało cos grzmotnęło to tylko Marysia wyrzuciła Krzysia bo mu sie w rozumku coś bardzo wygięło Obcięły ogonki różowe słonie
-
2 punktyNie pamiętam czy to leciało w jakimś muzycznym programie TV, ale w radio na pewno.
-
2 punktyPewien smok , co samotnie w skale mieszkał Był znany wszem i wobec z pełnego wiecznie mieszka Wszyscy go lubili Bo za darmo pili Zawsze wszystkim stawiał, bo luźny był koleżka Puściłam do niego oczko, on skwitował to uśmiechem...
-
2 punktyOtarłem łzy z policzków, wstałem silniejszy, jeszcze bez uśmiechu i jakby ciut mniejszy... Nic to, kiedyś wszak zrozumiem, zamilknę prawdą pośród zdumień... i będę mądrzejszy...o ten jeden wierszyk ? Pewien smok, co samotnie w skale mieszkał...
-
2 punktyGdyby tak świat przystanął na godzinkę Usiadłbym na ziemi i odetchnął przez chwilkę Zamknięte oczy W środku nocy Byłbym spokojnym samotnym wilkiem A tu nagle coś huknęło ! ....
-
1 punktJak w tytule, czy potrafilibyście udzielić pierwszej pomocy przedmedycznej przy zatrzymaniu krążenia itp.? A może już się Wam to zdarzyło? Poniżej filmy instruktażowe
-
1 punktjestem tu w blasku nocy nagi idąc zrzuciłem pelerynę grzecznych słów bieliznę uśmiechów troski do pralki w łazience w blasku nocy jestem tu nagi dotknij mnie spojrzeniem pieść swoimi myślami namiętnie zabierz moją uwagę
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktJa to tylko do tych banalnych się nadaję, ale są tu też górnolotni jak widać... niemniej witaj.
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktPisarz albo pismo (znałam wersję, że na białym ugorze orze). To jeszcze jedna zabytkowa zagadka: Jest dom jeden chwalebny, wszystkim ludziom potrzebny, dom ten szumi i huczy, a gospodarz w nim milczy. Ktoś ze strony przyjedzie, dom ten kratą obwiedzie, gospodarza wywlecze, dom przez kratę uciecze. Powiedz, co to, człowiecze?
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktNo nie. Czy pytasz ze niby tu nie jest banalnie? Popatrz tylko na mnie Nie tam gdzie sie patrzysz bo tamto coś to pień po starej gruszy ja stoję lekko w lewa stronę i tuż przed tobą. No właśnie tiu No więc teraz popatrz na mnie i podziwiaj moją banalność i tuzinkowość wystające mi z butów ( bo już zima) i spod szarej ponurej kapoty. No a teraz zastanów sie czy ktoś taki jak ja moze powiedzieć coś nie banalnego? Coś górnolotnego? Takiego z górnej półki? No przestań. A takich szaraczków jest tu wielu, Mozna rzec całe rzesze. No ale jak już weszłaś tutaj to wytrzyj buty i siadaj z nami przy wspólnym stole I opowiadaj co u Ciebie. Z czego masz uciechę a co Cię boli. Może ktoś coś poradzi. Witaj
-
1 punkt
-
1 punktNie mnie to oceniać, ale najwyraźniej chyba tak Witaj na forum tworzonym razem z innymi użytkownikami. Trochę późna pora, ale nie bądź zaskoczona, że inni miło Ciebie powitają
-
1 punktBardzo lubię dzieci. Z duzym powodzeniem z nimi rozmawiam i bawie się. Od dzieci można bardzo wiele się nauczyć. Uniwersalna prosta ich myślenia bywa niesamowicie urocza.
-
1 punktA wyszedł wierszyk, taki trochę edukacyjny a trochę autodestrukcyjny ale co tam, natury nie oszukasz już prędzej do drzwi sąsiada zapukasz
-
1 punkt
-
1 punkt- Przecież nie mogła daleko uciec. Niech odda medalion i jedzie w diabły! - szepnął i spojrzał na Bestię. Najszybciej jak mógł ruszył korytarzem przed siebie. Czuł jak coraz bardziej wzbiera w nich wściekłość – na siebie, na nią , na świat. Przecież nie musiała zabierać medalionu! Na cholerę jej?! Mogła go poprosić, przecież nie przywiązałby jej do krzesła – otworzyłby portal i już. Nie musiała go okradać z najcenniejszej rzeczy, jaką miał. Wybiegł z korytarzyka do większej sali. Z ciemnej przestrzeni wycinał się półokrągły kształt wyjścia. Na tle zimnego światła zobaczył sylwetkę Bestii. Gdy dobiegł do wyjścia, stanął jak wryty. Przed nim rozciągały się potężne ruiny a nad nimi na szczycie iglicy lśniła zimnym światłem potężna kula światła. Może, gdyby miał czas zastanowiłby się na nią, może zbadałby miasto, ale nie miał go. Ruszył dalej, za Bestią, który gnał pewnie przed siebie. Skierował się w lewo, pomiędzy ruinami. Ostre cienie budynków sprawiały, że miasto miało w sobie coś makabrycznego. Słyszał jedynie własne kroki i oddech. Z oddali dobiegło go rżenie konia. Przyspieszył, choć myślał, że szybciej nie może już biec. Chciał jedynie odzyskać swój medalion, w tej chwili to była sprawa jego życia i śmierci, kwestia możliwości powrotu do domu. Co rusz potykał się o wystające kamienie, szczególnie w wąskich uliczkach,w niektórych miejscach całkowicie zasypanych gruzem. Wreszcie wybiegł na główną ulicę i skierował się do wyjścia z miasta. Spojrzał na wzgórze. W topniejącym blasku zimnego światła nikła sylwetka pędzącego jeźdźca na koniu. Po chwili sylwetkę skrył mrok. Nie było to romantyczne zakończenie hollywoodzkiego filmu. Ta bajka nie kończyła się dobrze. Ruszył za nią, potykając się, aż zniknęła w mroku. - Stój do cholery! Słyszysz?! Oddaj medalion i jedź w diabły! Ty..! Ty..! Upadł na ziemię zdyszany i zrezygnowany. - Ty… - słowa nie przechodziły mu przez gardło. Nie przeklinał. Był dobrze wychowanym nauczycielem z dobrego domu. - Ty… - słowa wciąż więzły mu w gardle. - Ty suko… – wychrypiał wreszcie i poczuł ulgę. Usiadł i zaczął histerycznie śmiać się. Oto został sam wśród ruin miasta w świecie, o którego istnieniu jeszcze kilka dni temu nie wiedział, w świecie, w którego istnienie jeszcze kilka minut temu nie wierzył, bez jedzenia, bez map, bez wiedzy i bez możliwości powrotu. Musiał ją odnaleźć, dziewczynę bez imienia, odzyskać medalion, żeby móc wrócić. Bestia podbiegł do niego zdyszany, szczeknął, zakręcił się i ponownie skierował na wzgórze. Aleksander siedział zrezygnowany. Dokąd miał iść w środku nocy? Nie znał drogi, nie wiedział jakie niebezpieczeństwa mogą na niego czyhać w środku nocy. Nie miał pieniędzy na ewentualny nocleg. Nie miał nic. Miał tylko siebie i półwilka. Bestia szczeknął jeszcze raz, a następnie usiadł obok. Oto dwie zagubione sieroty w obcym dla siebie świecie, świecie,w którym obaj będą musieli stawić czoła. Przytulił do siebie psa i pogłaskał go po głowie. Bestia polizał go po policzku, jakby rozumiał sytuację. Czuł jak uspokaja się. Jak mija panika. Musi działać, a do działania potrzebuje jasnego umysłu. I tak nie wyruszy w nocy. Nie znał niebezpieczeństw. Postanowił poczekać do świtu. Wstał i ruszył przed siebie, w stronę miasta, gdzie blask kuli oświetlał ruiny. Droga na której stał, przecinała miasto na pół. Kończyło się pod skałami, które silnie odcinały się od czarnego nieba. Skierował się w tamtą stronę. Przyglądał się starym budowlom i im więcej ich widział, tym większy miał szacunek i podziw dla budowniczych. Niektóre obiekty zbudowane były z potężnych kamieni, idealnie do siebie dopasowanych, przy tak gładkiej strukturze kamienia, że odnosiło się wrażenie, iż budowle są z jednolitego głazu. A jeśli to nie kamień? Pomyślał. Być, może, być może... Cywilizacja, która stworzyła takie światło… Ciekawe czym jest zasilana latarnia? Przeszedł już spory kawałek i zbliżał się do potężnej iglicy. Nie widział żadnych przewodów, kabli, nie słyszał żadnych dźwięków pracującej elektrowni. W innej sytuacji z pewnością zbadałby to, a przynajmniej starałaby się to zrobić. Skierował się w stronę skał. Jak mu się wydawało właśnie stamtąd wyszedł. W pewnej chwili zamarł Gdy wybiegał z groty nie widział go, nie mógł widzieć, skupiał się jedynie na niej. Na ciemnym tle skał odbijał się ciemniejszy kształt, wijący się, rozrastający wszerz. Podążył wzrokiem ku górze, na szczyt skał i tam w blasku latarni dostrzegł potężny złoty parasol. Zadarł głowę, aby spojrzeć gdzie niknie korona drzewa, ale ona jak i dziewczyna rozpływała się w ciemnościach nocy. Wejście do jego świata było pomiędzy jego ogromnymi korzeniami. - A więc tu jestem… - Powiedział. W Korzeniach świata, na najniższym poziomie… Usiadł oparłszy się o ruiny i zamyślił. Co zrobiłby dziadek? Bestia położył się obok niego i szturchnął nosem. Machinalnie pogłaskał go po głowie. Przymknął powieki. Ujrzał pod nimi spokojną i uśmiechniętą twarz dziadka. Potem obraz zmienił się. Wszystko wokół szalało w czerwieni. Jakby znalazł się w jednym wielkim szalejącym żywiole ognia, wiatru i piasku. Co rusz widział jakieś postacie, które starały się przeżyć. Zbierał ich i prowadził. Wiedział dokąd ma iść. Szli za nim, ufali mu. Pod jego opieką nikt nie zginął. Wreszcie udało im się dotrzeć do świątyni wykutej w skale. Choć jej wejścia broniły solidne drzwi, wpuszczono ich do środka. Wewnątrz przywitał ich kapłan w średnim wieku i zaprowadził na wyższe poziomy. Byli zmęczeni ale i szczęśliwi, że udało im się tu dotrzeć. Tu wewnątrz panował przyjemny chłód i rześkie powietrze. Nie wiedział skąd pochodziło oświetlenie, ale też nie dziwiło go to, było to dla niego naturalne. Wspinali się coraz wyżej, aż dotarli do pomieszczenia, w którym znajdowały się miejsca do odpoczynku. Tutaj ci, których przyprowadził mogli odpocząć i posilić się. Wielu z nich to były dzieci. Czekała na nich stara kapłanka, strażniczka świątyni. Wiedział teraz, że świątynia nie jest miejscem modłów, nie tutaj, nie w tej przestrzeni. To coś więcej, to perfekcyjnie zaprojektowane schronienie, zrodzone w genialnym umyśle bardzo dawno temu. Dla niego technologia nie była niczym niezwykłym. Niezwykłe były orientalne ornamenty, które kryły w sobie znaki, symbole. Strażniczka uśmiechała się do niego i oprowadzała, w jej oczach był jakiś niepokój, powiązany z nadzieją i wiedział, że ta nadzieja skierowana jest do niego. Był zmęczony, potwornie zmęczony ale i szczęśliwy tą chwilą spokoju i bezpieczeństwa. To kolejna grupa, którą udało mu się wyprowadzić z piekła. Za każdym razem gdzie indziej, ale jednak w spokojniejsze miejsce. Zdawał sobie sprawę, że nigdzie, tak naprawdę nigdzie nie jest bezpiecznie, ale czy tu jest? Zastanowił się i przysiadł na wygodnym fotelu. Przyjrzał się temu, co znajdowało się przed nim, po chwili dopiero uświadomił sobie, że była to konsola. Zrozumiał po co te ornamenty. Budowniczy bardzo wiele wysiłku włożyli w to, aby zakumulować urządzenia techniczne pomiędzy nimi. Wszystko, konsola, gałki, pokrętła pokryte było perfekcyjnie wykonanymi wzorami. Dotknął jednej z nich. Z niewielkiego otworu ukrytego wśród wzorów zaczął sączyć się dym, chciał to wyłączyć i pokręcił, ale było jeszcze gorzej. Dotknął następnej, usłyszał syk i z niej zaczął uchodzić gaz. Wystraszył się, był pewien, że są trujące. Kolejne próby przynosiły jeszcze gorsze efekty. Bał się oddychać,ale z drugiej strony już powinien poczuć efekty. Nagle kopuła zadrżała. Spojrzał spanikowany na strażniczkę. Uśmiechnęła się i podeszła. Dotknęła jakiś przycisk, nie zdołał przyjrzeć się dokładnie który i wszystko ustało. - To stare miejsce – zrobiła nieznaczny ruch. - Wszystko się psuje. Nikt tego nigdy ne naprawiał – uśmiechnęła się przepraszająco. - My nie wiemy jak. Zrozumiał w mgnieniu oka, że ci, którzy odpowiedzialni byli za naprawy, przychodzili z zewnątrz i już bardzo dawno temu przestali. Już bardzo dawno temu zapomniano naprawiać, jakby uznano, że nie ma takiej potrzeby. Miejsce to pozostawiono samemu sobie, tylko strażnicy jeszcze pilnowali, chyba jedynie po to, aby nie uległo zniszczeniu przez ludzi. Stara kobieta zaprowadziła go do mniejszego pomieszczenia. Gdy szli, świątynią targnął kolejny niewielki wstrząs. Wiedział teraz, że pochodzi on z zewnątrz. Miał nadzieję, że konstrukcja wytrzyma. W oczach kobiety widział spokój, ale nie dodawał mu otuchy, to był spokój starego człowieka, który wie, że niedługo umrze, bez względu na to, co się stanie i jak zakończy się cała ta historia. - Tu znajdziesz rozwiązanie – wskazała pomieszczenie, gdy stali w wejściu. Zauważył, że nikt z nich nie wykonał żadnego gestu, nim jednolita ściana nie otworzyła się przed nimi, prowadząc do ukrytego pomieszczenia. Wszedł do środka i… usłyszał rżenie konia. Koń? Rozejrzał się, a ściany niknęły pod jego spojrzeniem, rozpływały się. Rżenie powtórzyło się. Otworzył oczy. Przed nim stał czarny, osiodłany koń i lekko kopał kopytem piasek. Koń ciągnął za sobą zwłoki. Noga żołnierza zakleszczyła się w strzemieniu. Zauważył, że piasek leży jedynie na niewielkiej ilości, przykrywając sobą twardą powierzchnię. Rozejrzał się…. Co za sen – pomyślał. Co za sen... Zamrugał oczami. Był tak rzeczywisty, realny, czuł gorąc, strach, pragnienie, a to tylko sen. Może to też jest sen? Pomyślał. Bestia szturchnął go nosem. Rozejrzał się. Wstawał dzień. Podniósł się, czując jak zdrętwiały mu kości i mięśnie. Podszedł do konia. - Chodź mały, zdejmiemy z ciebie ten ciężar. - Koń stał posłusznie. Spojrzał na trupa i z robiło mu się niedobrze. Z pewnością minęło już kilka dni. Z obrzydzeniem sięgnął nogi obutej w wysokie buty i z wielkim trudem udało mu się wyjąć nogę ze strzemienia. Coś pod jego uściskiem chrząsnęło, ale trupowi złamana noga z pewnością już nie przeszkadzała. Taką bynajmniej miał nadzieję. Mimo wszystko wzdrygnął się. Koń odskoczył od trupa z widoczną ulgą. Cichutko zarżał w stronę Aleksandra. Mężczyzna z nadzieją patrzył na konia, do siodła przytroczona była torba. - Zaraz zajmę się tobą – powiedział do konia. Najpierw jednak muszę coś sprawdzić. Podszedł do wierzchowca i chwycił za uzdę, zastanawiając się jak on na nim pojedzie. Przecież nigdy nie siedział w siodle, ale z drugiej strony skoro miliony ludzi jeździło konno to nie może to być zbyt trudna sztuka. Skierował się do wejścia w skale. Był pewien, że sen był z nim związany. W środku panował chłód. Zaświecił latarkę. Najpierw skierował się do korytarzyka,z którego kilka godzin temu wybiegł, ale to bardziej dla pewności, że medalionu rzeczywiście tam nie ma. Konia przywiązał przy wyjściu. Już wcześniej zauważył, że w mieście prócz rachitycznych drzewek na murach i bluszczu nie rosły inne rośliny. Nie było ani jednej kępki trawy. Jak w takim razie koń przeżył tu kilka dni? Dlaczego nie odszedł na wzgórza? Chyba, że był tam i wrócił, aby Aleksander uwolnił go od ciężaru. Chodził po ogromnej sali pociętej kolumnami wspierającymi wysoki strop. Wszystko tonęło w mroku,wyłaniając się jedynie w świetle latarki. Absolutnie nie kojarzyło mu się to ze świątynia, choć gdzieniegdzie widział jakieś rzeźby, to jednak tkwiło w nim wewnętrzne przekonanie, że był to schron. Świątynia miała być jedynie kamuflażem, chyba że… Powstała później? Wreszcie zobaczył kręte schody w rogu hali. Wspiął się na nie i stanął przed ciemnym otworem. Zapewne kiedyś wejścia chroniły drzwi. Dziś jednak nie było po nich śladu. Zastanawiał się co stało się z tamtymi ludźmi, czy przeżyli? Czy dalej spotka ich rozsypujące się kości? A może zostały mumie? Czy jednak udało im się jakoś przeżyć? Pokręcił głową. Chyba zaczynał wariować. Przecież to był sen, zwykły sen. - Sen, prawda? - spojrzał na Bestię. Bestia szczeknął. - To znaczy tak, czy… nie? - spytał. - Nieważne. Chodźmy. Ruszył przed siebie. Spod światła latarki wyłaniały się misternie kute w skale ornamenty, kryjące w sobie symbole. Poznawał to pismo. Kiedyś miał w ręku zwój z takimi znakami. Brakowało mu Macieja. Z pewnością odczytałby to pismo. Był wściekły na siebie, że tak bardzo spowalniał sam siebie z zejściem tutaj. Może wszystko inaczej ułożyłoby się, a może wtedy nigdy nie odkryłby tego wejścia? Z każdym krokiem w świetle latarki wyłaniało się pomieszczenie ze snu. Przyłapał się na tym, że szczególnie skupia uwagę na miejsca, w których pamiętał, że zostawił dzieci. On zostawił? Czy to był on, czy wszedł w czyjś umysł. Nie miał pojęcia. Szukał kości. Miejsca były jednak puste. Odetchnął. Może jednak udało im się. Może więc jest nadzieja i dla mnie – pomyślał.
-
1 punktSiedzieli na ławce, promienie słońce przedzierały się co jakiś czas przez liście jabłoni. Już zawiązały się jabłka. Po prawej stronie górował szczyt. - Powiedz mi – powiedziała ubrana w zwiewną sukienkę, sięgającą kolan. Już nie oponowała jak tuż przed założeniem, że za krótka. Przyzwyczajana była do sukni sięgających kostek. Wyjaśnił jej, że taka długość i tak jest bardzo skromna. Zastanawiał się co by powiedziała, gdyby zobaczyła miniówki – dlaczego jest jedenaście warstw na tej górze? - Jest dwanaście. - Gdzie jest dwunasty? - Właściwie pierwszy – uśmiechnął się. Tutaj. - Jesteśmy na pierwszym kręgu? - Tak. - Hmmm. To mówisz, że tu jest przejście? - Tak. Dokładnie w tej studni – wskazał przykrytą deskami powierzchnię na trawniku. Bał się, żeby nikt do niej nie wpadł. Nie miała przecież cembrowiny i wyglądała jak zwykła dziura w ziemi. - Ciekawe czy na innych poziomach też są. - Nie wiem. Może dziadek coś będzie wiedział. - Mówiłeś, że nie żyje. - Wiesz… Popatrzył na nią niepewnie. Czasami zastanawiam się nad tym. - Nad czym? - Zostawił mi zeszyt. Są w nim zapiski, ale niektóre jakby pojawiały się dokładnie wtedy, gdy powinienem je przeczytać. Gdy jestem na to gotowy. - Ciekawe… Wspaniały masz zwierzyniec – powiedziała zmieniając temat. Koty już zdążyły gdzieś zniknąć, a Bestia biegał po trawie. - Nie jestem pewien czy ktoś kogoś tu w ogóle ma. Koty pojawiają się i znikają, sowa była tu zawsze, a wilk przyszedł sam, gdy był ciężko ranny. Po prostu żyjemy pod jednym dachem. - Jak tu jest spokojnie… Przymknęła oczy i poddała się muskaniu wiatru. Szkoda, że będę musiała wracać. - Najpierw opowiedz mi… Ja już ci powiedziałem, w jaki sposób cię znalazłem. Czuła się bezpieczna. Bynajmniej nie dlatego, że czuła się zaopiekowania, choć w jakiś sposób też. Po prostu Aleksander nie stwarzał zagrożenia. Szybko go oceniła. Wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy. Nie był taki jak mężczyźni w jej świecie. Sprawiał wrażenie kogoś kto potrzebuje opieki – chudy, wysoki, blady, blond włosy sterczały na różne strony i wymagały przystrzyżenia, okulary na nosie sugerowały słaby wzrok, był praktycznie pozbawiony mięśni. W jej świecie z pewnością wymagałby opieki. Nie przetrwałby ani jednego dnia. Tutaj jednak wydawał się dawać sobie doskonale radę. Mówił, że mieszka sam. Nie ma służby, ani nikogo, kto by się nim opiekował. Może w tym świecie siła fizyczna i spryt nie były potrzebne. Ale żeby od razu opowiadać o sobie? Ne miała takiej potrzeby, ale czuła, że powinna coś powiedzieć. Nie wyjawiła kim jest. Opowiedziała o wojnie. - To mówisz, że u was przez tysiące lat nie było żadnej wojny? - popatrzył na nią zdziwiony. Teraz ona patrzyła na niego zaskoczona. - A co w tym dziwnego? - Może to, że w moim świecie w ciągu ostatnich tysięcy lat dni bez wojny można na palcach policzyć. - To teraz tutaj jest wojna? - Nie. Tutaj nie, ale zawsze gdzieś jest. Ja nie znam wojny i moi rodzice też nie znali ale pokolenie dziadków już tak. - A ja nie znam czasów bez wojny – powiedziała smutno. - Myślałam, że twój świat to świat pokoju, miłości, no wiesz – świat świateł, jak Miasto Światła starożytnych. Te maszyny i w ogóle... - Miasto Światła starożytnych? - Co to jest? - Starożytni mieli różne maszyny, budowali potężne miasta,w których były świetlne kule. W ruinach miasta, tam po drugiej stronie jest jeszcze taka kula. Dlatego miasto to nazywamy Miastem Światła. - Muszę to zobaczyć – powiedział. - A ja muszę wracać. - Przecież jesteś ranna! Nie możesz nawet chodzić. - Nie muszę. Zostawiłam tam swojego konia. - Jesteś pewna, że tam jeszcze jest? A ci, którzy cię ścigali? Przecież oni tam jeszcze mogą być! Sama zamierzasz wędrować na południe? Ile to kilometrów? Ty chyba oszalałaś! Nigdzie cię nie puszcze w takim stanie! - Jestem więźniem? - popatrzyła mu w oczy. - Nie żartuj! - Żachnął się. - Po prostu nie wyzdrowiałaś jeszcze. - Nie jestem chora, tylko ranna. To nic. Rana się zagoi. Twoje leki przyspieszają gojenie, chociaż wolałabym własne lekarstwa. Wiesz… Przynajmniej wiem czym się smaruję. Brakuje mi kilku drobiazgów, żeby zrobić własne. Widziałam tu takie same rośliny. - Czego ci brakuje? - Kamienia. - Kamienia? Mało tu masz kamieni? Po co ci kamień? - To nie jest zwykły kamień. Ma pewne właściwości, przyspieszające gojenie, wystarczy zetrzeć nim zioła i proces leczenia jest jeszcze szybszy niż przy twoich lekach. Aleksander zamyślił się i spojrzał na nią. - Chodź – powiedział i wstał z ławki. - Pomogę ci wejść na górę, ale już dzisiaj nie nadwyrężasz ran. Dziewczyna nadal siedziała na ławce. - No chodź. Może będę w stanie ci pomóc. Pomógł jej wstać i razem weszli po schodach. Nie chciała zająć jego miejsca na parterze. Nie zaprowadził jej jednak do pokoju. Od razu skierował się na strych. Aleksander podszedł do kufra i otworzył go. Dziewczyna westchnęła. Schyliła się i wyjęła ubiór jego babci. - Rupa! - patrzyła z zachwytem na strój. - Co? - spojrzał na nią. - Rupa. Strój wojowników – wyjaśniła. - Ile za niego chcesz? W ruinach mam schowane złoto. - Nie jest na sprzedaż. To pamiątka po babci. - Leży w skrzyni na strychu – stwierdziła. - Rupa nie może leżeć, bo umrze. - Umrze? - Dobrze się czujesz? T przecież tylko strój. - To skoro to tylko strój, to co ci szkodzi? Masz chyba inne pamiątki po babci? - No… Mam - machinalnie pogładził bransoletkę. - Słuchaj, nie mam w co się ubrać. Mój strój jest całkowicie zniszczony. Ubrania, które mi podarowałeś są ładne i wygodne, ale absolutnie nie nadają się do walki, nie nadają się nawet do tego, aby pokazać się w nich tam… - Wskazała nieokreślony kierunek. - Nie wiem czy będzie na ciebie pasować… - nie wiedział jak jej odmówić. - Będzie pasować! - powiedziała stanowczo. - Przymierzę i sam zobaczysz! Dziewczyna wyszła, słyszał jak utyka i zamyka drzwi za sobą w pokoju. Westchnął zrezygnowany. Wiedział, że ma rację, że dla niego to sentyment, a jej ten strój przyda się bardziej niż jemu. Zajrzał do kufra i wyjął torbę ze skarbami babci. - Wybacz mi babciu… - Oddaję twoje rzeczy. Mam nadzieję, że w słusznej sprawie. Na progu siedziały dwa białe koty. Wystraszył się w pierwszej chwili, gdy je zobaczył. Nie widział jak weszły. Aleksander wstał i przeszedł obok nich. - Czy robię słusznie? - popatrzył na nie, jakby oczekiwał odpowiedzi. Jeden z nich zaczął jak gdyby nigdy nic lizać łapkę. - Czy to znaczy tak? Zwariowałem! Pytam koty o słuszność podejmowania decyzji. Zapukał do drzwi pokoju dziewczyny. - Mogę? - Tak, wejdź. Otworzył drzwi. Przed nim stała dziewczyna ubrana w dopasowany idealnie strój. Nie był zbyt obcisły, ani zbyt szeroki. Zabrakło mu argumentów przeciw. Strój wyglądał tak, jakby był szyty na miarę. Wyglądała znakomicie, oprócz jednego szczegółu… Popatrzyła na swoje bose stopy… - Zabiorę cię na zakupy – westchnął. - Tylko nie w tym stroju! Jest twój, wyglądasz w nim świetnie. Po prostu buty musisz przymierzyć. Muszą być wygodne i wytrzymałe. A tu masz torbę babci. Była chyba lekarzem czy tam medykiem, jak to ty mówisz. Chyba znajdziesz coś dla siebie. Dla mnie to tylko dziwne przedmioty. Dziewczyna zajrzała do torby a następnie spojrzała na Aleksandra. Wyglądała jak dziecko, które właśnie dostało upragnione prezenty od Mikołaja. - Dajesz mi to? Naprawdę? - Właściwie to chyba babcia. Obym nie żałował. Dzisiaj koniec prezentów. Jutro rano pojedziemy po buty. Odpocznij. Mijał kolejny dzień. Aleksander był zmęczony. Nie cierpiał zakupów i chodzenia po sklepach. Inaczej było z dziewczyną. Była zauroczona ilością rzeczy do nabycia, kolorami, ubraniami, światłami, technologią ale nie butami. Butami nie była zachwycona – te za małe, te za duże, nie ten kolor, nie ten obcas, materiał do kitu, za słabe, za lekkie, za ciężkie, na obcasach, bez obcasów, śliczne ale dziwne, brzydkie... Najbardziej była zaskoczona pieniędzmi i możliwością płacenia kartą. - Ale jak to jest przeliczane na złoto? - Na jakie złoto? - spytał zrezygnowany prowadząc samochodów. Do domu wracali bez butów. - No np. takie sto złotych na tym papierku – wskazała banknot, który Aleksander dał jej do obejrzenia. - Mówisz, że tu jest napisane sto złotych ale czego? - Sto złotych i koniec. - jakby nasi żołnierze dostali coś takiego… Ała! Aleksander nagle skręcił i zahamował. Zatrzymali się nagle. - Co się stało? - spytała wystraszona, gdy pasy bezpieczeństwa szarpnęły nią. - Wiem czego ci trzeba. - Czego? - Butów wojskowych. - No wiesz… Do wojskowego stroju pasują wojskowe buty… - Jakby ci to powiedzieć. To coś co na siebie włożyłaś, ten strój babci, daleki jest od naszych wojskowych strojów. - Być może. Ale za żadne skarby nie zamieniłabym go na inny. - Co w nim takiego niezwykłego? Jest stary, u nas nazwanoby go średniowiecznym strojem ze skóry. - Nie jest ze skóry. - Nie? - popatrzył na nią zdziwiony. Myślałem, że tak. To z czego, jak nie ze skóry? - Z milionów niezwykle cienkich jak pajęcze nici splotów. Nieważne. Gdzie można kupić takie wojskowe buty? Kup je a oddam ci w prawdziwym złocie, anie jakiś papierkach. - I co ja niby zrobię z tym złotem? - popatrzył na nią. - nie musisz oddawać. Nie zbankrutuje przez nie. Wracamy. Mam znajomego, który nam pomoże. - To nie jest zgodne z prawem? - Spokojnie. To legalne, po postu on ma takie buty, albo może mieć. Gdy podjeżdżali pod dom, słońce powoli zachodziło za szczyt. Aleksander był wykończony i rozdrażniony. To był najgorszy dzień w jego życiu. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy jak bardzo mogą być męczące zakupy. Bestia przywitał ich radośnie, szczęśliwy, że wreszcie może pobiegać na świeżym powietrzu. Dziewczyna miała na swoich nogach nowe, wojskowe buty i była z nich tak zadowolona, że Aleksander podejrzewał, że będzie w nich spała. Namówiła go, aby sobie też kupił. Swoim zwyczajem najpierw zaczął przeliczać w głowie złotówki, ale wreszcie poddał się jej namowom. Teraz zastanawiał się po jaką cholerę mu wojskowe buty. Był na siebie zły. Kolejny raz przyłapał się na tym, że nie potrafi jej odmówić. O kolacji dziewczyna poszła do swojego pokoju i nie wychodziła stamtąd. Uznał, że śpi. Poszedł więc na strych i zajrzał do kufra. Zaintrygowało go to, co powiedziała o stroju. Wyjął go i zaniósł do swojego pokoju. Rozłożył na łóżku. Teraz, gdy tak na niego patrzył, gdy po raz pierwszy przyglądał mu się i dotykał materiału, zauważył, że było w nim coś, co przyciągało, coś niezwykłego. Obejrzał się i zaczął nasłuchiwać. W domu panowała cisza. Diablo nadal biegał po podwórku. W ciepłe noce czasami wolał spać pod gwiazdami. Aleksander pozwalał mu na to. Wiedział, że bestia nie odejdzie od domu. Najpierw uniósł kurtkę, przyglądał się jej, dotykał, wreszcie założył ją. Gdy zakładał spodnie, usłyszał skrzypienie na schodach. Pomyślał, że najwidoczniej dziewczyna zgłodniała, albo chciała się czegoś napić. Może poszła do łazienki? Po chwili jednak usłyszał lekkie trzaśnięcie drzwiami i szczekanie Bestii. Szczekanie zamieniło się w ujadanie. Aleksander szybko założył wojskowe buty. Nie, żeby go zbytnio korciły, stały zwyczajnie najbliżej. Najbardziej zaniepokoiła go chwila ciszy. Gdy wybiegł na podwórko, usłyszał skomlenie Bestii. Dochodziło ze studni. - Bestia! - zawołał. Ze studni dobiegło szczeknięcie. - Co tam robisz? - zajrzał do środka. - Poczekaj, jakoś cię stamtąd wydostanę. Wrócił do domu po latarkę. Leżała w kuchni na stole obok medalionu. Dziewczyna dopytywała jak działa i tam go zostawił. Sięgnął po latarkę i zamarł. Medalionu nie było. Zacisnął szczęki. Na wszelki wypadek wziął klucze, zamknął za sobą drzwi i zszedł po drabinie. Gdy tylko dotknął kamiennej posadzki, Bestii nie było. Zawołał go. Po chwili usłyszał charakterystyczne szczeknięcie swojego pupila, dochodziło gdzieś z oddali. Poszedł za głosem. Po przejściu krótkiego tunelu zauważył, że przejście było otwarte. Bestia był po drugiej stronie. Dziewczyna uciekła, zabierając medalion. - jakim byłem głupcem, że dałem się tak podejść. Idiota! Skończony idiota! Nawet nie wiem jak ma na imię! Aleksander przeszedł przez bramę i nie wiedział co ma robić. Jeśli zostawi otwartą, to nie wiadomo kto i co może przejść na te stronę. Jeśli zamknie a nie znajdzie dziewczyny, będzie uwięziony w tym świecie do końca swoich dni. Nim skończył myśl, drzwi za nim zamknęły się z cichym trzaskiem.
-
0 punktówW niezłym byłeś kłopocie, bo choć wolność szanujesz Potrzebujesz kogoś, bo sam ze sobą ledwo wytrzymujesz Co przejdziesz koło lustra i zobaczysz swe odbicie Sam sobie składasz pokłon z czcią i należycie Najgorzej jest jednak ujrzeć się w witrynie sklepowej Bo głupio Ci przy wszystkich tak pochylać swoją głowę...
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00