- Niebo
- Borówka
- Szary
- Porzeczka
- Arbuz
- Truskawka
- Pomarańcz
- Banan
- Jabłko
- Szmaragd
- Czekolada
- Węgiel
Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 02.11.2018 we wszystkich miejscach
-
3 punktyodchodzisz zakrada sie codzienność z nożem za plecami by wbić go w plecy gdy tylko się odwrócę biegnę do Ciebie myślami wtulam się i wstaje dobry dzień
-
2 punktyTak, znam. Widziałem raz , że wspomniałeś o Cieplicach i to była aluzja do tego. Rzemiosła kończyłem W parkowym zameczku mała restauracja Na środku stolik, a na nim kolacja Krzesła są dwa Tylko Ty i ja Najpierw się najemy, a potem libacja Zbyt długo dziś wpatrywałem się w Słońce
-
2 punkty„Rozpoczęła się wojna. Straszna, ukazująca najgorsze oblicze, najgorsze zakamarki ludzkiej duszy. Zabijają wszystkich – dzieci, kobiety, starców. Moich ludzi już nie ma. Zginęli wszyscy. Uratowałem się jedynie z garstką rannych. Sam mam wiele ran. Ktoś mnie wyniósł, a potem zostawił tutaj, u niej, w głębokim lesie. Wyrwała mnie z rąk śmierci. Jest młoda i piękna i ma wiedzę. To nie jedna z tych leśnych wiedźm, ale Medyk, widziałem jej pierścień, choć stara się go ukryć przed moim wzrokiem. Czyżby na nie też polowali?” Aleksander powoli podniósł wzrok i zamyślił się. Nigdy ani dziadek, ani babcia nie opowiadali o II wojnie światowej, choć jako chłopiec wiele razy o nią pytał. Pamiętał jak jego rówieśnicy z dumą opowiadali o swoich dziadkach, którzy brali udział w wojnie. Gdy zapytał dziadka, ten tylko odparł, że wojna to nic dobrego. „Mijały dni a ja leżę w jej chatce. Nie wiem gdzie śpi, skoro ja zajmuję jej łóżko. Rozpoznałem symbol. Wyjąłem swój medalion ze skórzanego woreczka, który noszę na piersi i założyłem łańcuszek na szyję. Wyczuwam jak kiedyś każde ogniwo, ale chcę, by przy zmianie opatrunku zobaczyła go. Może wtedy przemówi do mnie. Jest piękna i tajemnicza, dotychczas nie zamieniła ze mną ani słowa. Nie odpowiada na pytania. Może to ją ośmieli? Wychodzi rano wraca w południe, szykuje strawę, karmi mnie, zmienia opatrunki i ponownie wychodzi. Zacząłem pisać pamiętnik aby nie zacząć mówić do mebli albo do siebie. Czuję się już niemal dobrze, jeszcze tylko rana w boku mocno dokucza. Noga już prawie zagoiła się. W sumie mógłbym opuścić chatę, wiem, że moi ludzie zostawili konie, słyszę jak cicho rżą, a potem jej delikatny uspokajający głos, który sprawia, że i ja staję się spokojniejszy. Gdyby tak choć raz przemówiła do mnie…” ** Wiedziałem, że medalion zrobi na niej wrażenie, choć starała się je ukryć. Wróciła dopiero wieczorem. Na jej twarzy widziałem zmęczenie, czarne oczy starały się unikać moich. Rozchyliła moją koszulę, obserwowałem ją spod półprzymkniętych powiek. Jej wzrok padł na medalion, wysunęła w jego stronę rękę, ale cofnęła ją. Posmarowała maścią rany, zmieniła opatrunek, postawiła przy łóżku kolejną porcję ziół i odeszła. Coś jednak zmieniło się. Jej twarz nie była już tak surowa, jak poprzednio, a ona tak bardzo spięta. Wprawdzie dbała o mnie i leczyła, ale wyczuwałem pod tym przymus. Znając moich ludzi, mogli jej zagrozić, że wrócą, że zabiją, albo jeszcze gorsze rzeczy, jeśli nie postawi mnie na nogi. Byłem intruzem nie tylko w jej chacie, ale i w życiu. Gdy rano otworzyłem oczy, siedziała przy piecu i wpatrywała się we mnie, ale nim otworzyłem usta, wstała i wyszła z chaty. Postanowiłem dzisiaj wstać, opuścić to miejsce, ten domek w lesie, jej i jej życie i odnaleźć swoich ludzi. Nie wiem czy żyją, ale wiem, dokąd poszli. Taki był plan. Wojna rozpoczęła się na Zachodzie dawno temu. Władcy ze Wschodu, Południa i Północy kierowali swoich dyplomatów aby zgnieść konflikt w zarodku. Król Zachodu jednak nie słuchał. Trwał przy swoich krwiożerczych postępowaniach, wszystkich podejrzewał o zdradę, więzienia zapełniały się. Wreszcie powstał bunt a jego własny dowódca obalił swojego króla, zabił rodzinę królewską i objął władzę. Ale wcale nie było lepiej. Zaczęły się prześladowania. Powiększył armię, stworzył policję, wszystko postanowił mieć pod kontrolą. Skoro sam był spiskowcem i z pomocą intryg doprowadził do wojny domowej, sam wszystkich podejrzewał w jeszcze większym stopniu niż jego poprzednik. Królestwa zamiast pomóc Zachodowi trwały w swoim spokojnym życiu, aż i u nich zaczęła się rebelia. Król Zachodu zaatakował Południe, kompletnie nieprzygotowane na wojnę. Kilkaset lat pokoju sprawiło, że ludzie z Południa nie byli zdolni do walki. Nim Wschód zorientował się, armia Zachodu z flagą czarnego słońca stała już u jego granic. Ale Wschód rządzi się innymi prawami. Tutaj nie mamy władcy. Władcę wybieramy tylko w czasie wojny podczas wiecu. Gdy więc Czarnobrody stanął u naszych granic, zapłonęły ognie na wzgórzach, zatrąbiły rogi, rozniosły się wici z osady do osady, z grodu do grodu z miasta do miasta. Powstali ludzie z bagien, puszcz, równin i gór. Nad morzem i rzekami kupcy i rybacy przerobili swe łodzie na bojowe. Zgodnie z tradycją ojciec, albo najstarszy syn a jeśli syna nie było, to najstarsza córka mieli obowiązek bronić królestwa, bo królestwo to ich ojcowizna. W każdym domu, w każdym grodzie obowiązywało to samo prawo. Zgodnie z tradycją wojsku przewodzić miał ten, który wykazał się największą odwaga i największym bohaterstwem podczas ostatniej wojny. Ale ostatnia wojna była tak dawno, że po bohaterze zostały tylko pieśni. Trzeba było wybrać nowego władcę, który nie tylko słynął z siły i odwagi, ale i mądrości. Zgodnie z tradycją przedstawiciele obwodów wysłali na Wielki Wiec swoich najlepszych wojowników pod względem siły, sprytu i mądrości. Z pokolenia na pokolenie ojciec rodu przekazywał swoje umiejętności najstarszemu dziecku. Drugie dziecko otrzymywało pieczę nad dobytkiem, trzecie – poświęcane było bogom. Jako kapłani i kapłanki ćwiczyli się również w sztuce wiedzy, magii i leczenia. Najlepsi uczyli się w Wielkiej Bibliotece a koszt ich nauki ponosiło całe społeczeństwo. Mniej zdolni służyli w świątyniach, albo opatrywali mniejsze rany. Gdy zapalały się ognie na wzgórzach najlepsi z nich wzywani byli na wojnę. Wybór wodza na Wielkim Wiecu trwał jeden dzień. Dziewięciu Starszych było sędziami, dziewięciu z dziewięciu krain Wschodu. Od świtu do południa starszyzna miała przewiązane oczy i głowy zakryte kapturami, aby nie widzieli tych, którzy stają przed ich obliczem. Zadawali pytania i słuchali odpowiedzi. Po południu kandydaci mieli udowodnić swoją wartość w walce. W tym celu musieli pokonać labirynt, w którym nie brakowało pułapek, podstępów i wojowników. Niektórzy zginęli. Niektórzy mieli tyle ran, że nie byli zdolni do dalszej walki, ale taka była cena za bycie wodzem. Pod wieczór Rada Dziewięciu ogłosiła wynik wiecu. Wodzem został Dalegor. Imię jego niosło nadzieję – ten, który oddala pożogę. Na stokach zapłonęły ognie a dym obwieszczał wybór wodza. Nim do tego doszło wojska Zachodu i niewolnicy Południa weszli już w głąb kraju. Ale napotykali tylko spalone, puste wioski, bo ludność zdołała już skryć się w tajnych grodach usytuowanych na bagnach, w niedostępnych puszczach, czy skalnych grotach. Dalegor wraz z dowódcami, których sam wybrał pośród najlepszych postanowił wciągnąć wroga głębiej w kraj, wprost w zasadzkę, w pierwsza bitwę, nim dotrą wszyscy wojownicy z kraju. Wojska wroga były zbyt potężne, aby odeprzeć je podczas pierwszej bitwy. Udało nam się jednak zdziesiątkować wojska wroga i wstrzymać ich pochód. Potem były kolejne bitwy i wojna trwa nadal. Do walki stanęli nie tylko pierwsi z rodu, ale i drudzy i trzeci synowie i córki, każdy kto jest w stanie utrzymać miecz w dłoni. To największa wojna w historii. Władca Zachodu widzi tylko jedną drogę – wygrać za wszelką cenę. Na Wschodzie i Południu do wojny szkolone są już nawet dzieci. Jak mamy walczyć z dziećmi? Tylko Północ została nietknięta. Ale czy Zachód odważy się złamać pakt? Czy zaatakuje również Północ? Wtedy oznaczałoby to koniec naszego świata. Postanowiłem dzisiaj wstać, choć rana jeszcze bardzo boli. Spotkałem ją na niewielkiej polance, wśród drzew. Nie odwróciła się do mnie, ale zaczęła mówić - Ludzie nauczyli się uprawiać ziemię. Zniewolili rośliny. Nakazali aby rosły tam, gdzie chce człowiek, na ziemi, którą chce człowiek. W miejscu, które wybrał człowiek, w otoczeniu takich samych innych roślin, w oddaleniu od innych. Takie rośliny są jak niewolnicy, którzy mają ręce i nogi, ale nie mają mocy, nie mają wolności. Prawdziwą moc mają rośliny w miejscu swojego naturalnego życia, w naturalnym otoczeniu, wolni strażnicy życia. Rośliny wiedzą, ale czy ty wiesz? Czy jesteś wolny jak one? Róża przycinana i prowadzona przez ogrodnika jest większa i ma większe kwiaty, ale nie pachnie a zapach kwiatów jest zapachem wszechświata. Tajemniczy święty kwiat, którego poszukujesz pije wodę życia i lśni jasnym światłem. Odnajdziesz go, gdy poczujesz świat własnym ciałem, wszystkimi swoimi zmysłami, staniesz się nim. Gdy spojrzysz w głęboką wodę zobaczysz tego, który utonął, gdy stąpasz po ziemi ujrzysz tych, których pochłonęła. Wypraw im godny pogrzeb, sam poddaj się śmierci. Pozostaw za sobą to, co było dla ciebie ważne, pożyteczne, to o co walczyłeś każdego dnia – szczęście, radość, przyjemność, troski, ból, pożądania, przyjaciół, kochanki, rodzinę, słowem – swoją przeszłość. Pozwól im odejść – zarówno temu czego zawsze pragnąłeś jak i temu czego zawsze nienawidziłeś. Pozwól odejść pragnieniom. Niech to odejdzie na zawsze. - Kim wtedy stanę się? - Nikim. Staniesz się martwy, pogrzebany we własnym grobie, w grobie, w którym narodzisz się. Pozwól umrzeć zwierzęciu, którym byłeś, pozwól mu odejść. To dusza ma ciebie, dusza wypożycza to ciało, pozwól jej zaistnieć w tobie a wtedy staniesz się jedyną możliwą rzeczywistością – miłością. Wtedy zrozumiesz świat, przestrzeń, siebie – wreszcie. Pozbędziesz się bólu, bo to pragnienie posiadania jest jego przyczyną. Gdy już staniesz się czystym naczyniem, będziesz gotów przyjąć najczystszą energię, staniesz się doskonały, staniesz się dzieckiem wszechświata, prawdziwym wobec siebie i innych. Zjednoczysz w sobie dziecko, ojca i matkę, staniesz się nimi, staniesz się Ziemią, kosmosem, innymi, esencją tego co jest. Oto tajemnica Wielkiej Matki. A teraz spójrz na kwiat tak jakbyś patrzył na niego po raz pierwszy w życiu i pozwól płynąć wiedzy.” - To jakiś żart? - Aleksander odłożył pamiętnik. Czy dziadek pisał powieść fantasy, a może o średniowieczu? - Przekartkował pamiętnik. Kolejne zapiski były krótsze, po kilka akapitów, a potem zdań. Postanowił zostawić czytanie na kiedy indziej. Wstał. Koty obudziły się, spojrzały na niego z dezaprobatą i czmychnęły w zarośla. Pies podbiegł do niego zdyszany ale i szczęśliwy. Wypił resztkę mleka kotom z miski. - Chodź Bestio – zawołał psa i ruszył do domu. Nalał mu wody do jednej miski a do drugiej nałożył karmę, potem ruszył po schodach. Wszedł na strych. Wyjął klucz, który znalazł w kopercie i otworzył skrzynię wzbijając przy tym mały tuman kurzu. Aleksander przysunął skrzynie bliżej światła bijącego z żarówki. Powoli zaczął wyciągać ze skrzyni jej zawartość: dwa komplety ubrań wykonanych ze skór. Powoli rozłożył je, podziwiając misterię wykonania. Spodnie były z miękkich ciemnobrązowych skór, kurtki natomiast na piersiach i przedramieniach wzmocnione zostały twardą skórą. Nie miały na sobie żadnych ozdób. Nie mógł ich dopasować do żadnej epoki. Z pewnością nie były to stroje regionalne. Zaczął zastanawiać się, czy dziadkowie brali udział w jakimś przedstawieniu i może to stroje teatralne. Po chwili jednak odrzucił tę myśl. Nikt nie wykonywałby tak doskonałych ubrań na cel przedstawienia. Zostawił je i sięgnął po skórzaną torbę z paskami, których przeznaczenia nie znał. Otworzył ją. W środku znalazł niewielkie lusterko w srebrnej ramce, czarny kamień, fiolki z jakimiś płynami, bandaże, coś na kształt kompasu i wiele innych drobiazgów, których przeznaczenia nie potrafił zrozumieć. Na dnie skrzyni leżała bransoletka, wykonana z metalu. Kojarzył ją. Nosiła go jego babcia. Mówiła, że dostała ją w prezencie od dziadka. Można ją było regulować, założył ją więc na swoją rękę. Przeszyła go gorąca fala, wciągnął głęboko powietrze, z oczu popłynęły łzy. Pierwszy raz od wielu lat poczuł w sobie spokój i pewność. Taką samą jaką czuł w obecności dziadków. Delikatnie pogładził bransoletkę. Choć nie nosił żadnych ozdób, prócz zegarka, postanowił jej nie zdejmować. Obok leżał łańcuszek z zamykanym owalnym w kształcie medalionem. Otworzył go, w środku był pusty. Przyglądał mu się chwilę, po czym wstał i ruszył do pokoju dziadka, w którym postanowił zamieszkać. Usiadł przy biurku i sięgnął po dziwną monetę, którą znalazł przy suchej studni. Włożył ją do medalionu – pasowała idealnie. Gdy tylko założył łańcuszek na szyję zadzwonił telefon. Przyjaciele zapraszali go na obiad. Spojrzał na psa i zgodził się. - Pilnuj domu Bestio – powiedział do swojego pupila. Bał się zabierać go ze sobą tym bardziej do Jerzego, przecież obiecał przyjacielowi, że będzie chronił szczeniaka przed wzrokiem innych. Przynajmniej tutaj. Okazało się, że przyjaciele po obiedzie zorganizowali małą wycieczkę, a następnie grilla z dawnymi znajomymi. Gdy wracał do domu, nad górami już zmierzchało. Był w doskonałym nastroju. Od lat nie czuł się tak dobrze. Ktoś zaproponował mu nawet aby pomyślał o zmianie miejsca zamieszkania, w pobliskiej szkole był wakat historyka. Powinien szybko podjąć decyzję. Gdy to usłyszał w pierwszym odruchu żachnął się, ale teraz ta myśl powróciła. W swoim mieście był tylko samotnym anonimowym nauczycielem, który nie utrzymywał kontaktów ze znajomymi. W szkole jednym z wielu, w swoim mieszkaniu spędzał samotne wieczory. Lubił samotność, ale czasami potrzebował towarzystwa. Spotykał się owszem ze swoimi znajomymi, ale rozmowy zawsze toczyły się wokół biznesu, polityki, pieniędzy. Każdy starał się wypaść jak najlepiej w oczach innych. Nie brakowało przechwałek na temat stanu konta w banku, wycieczek, samochodów. Nie mógł z nimi rywalizować przy swojej pensji. Zawsze czuł się niepewnie i gorszy. Inaczej było tutaj. Nikt nie poruszał kwestii zawodowych, najwyżej przy okazji, mimochodem, ale nie stanowiło to głównego tematu. Po prostu byli sobą. Dopiero teraz zauważył jak bardzo brakowało mu tej prawdziwości siebie, autentyczności. Nie musiał przed nikim niczego udawać, ani niczego udowadniać. Po prostu był i świetnie się bawił. Ale żeby zmieniać od razu… Nie, pokręcił głową. Za wcześnie. Zawsze wszystko planował mając przed sobą kalendarz, musiał mieć czas na zastanowienie się. Plusy, minusy. Ale nikt nie naciskał. Dali mu wolny wybór i był im za to wdzięczny. Zofia i Maciej od czasu wyjazdu nie odzywali się. Mieli swoje światy, a wyjazd w góry, był mała odskocznią. Gdy zasypiał, księżyc w pełni świecił mu w okno. Bestia położył się obok łóżka na swoim posłaniu. Wiedział, że gdy obudzi się rano, pies będzie w nogach łóżka. Obudził się nagle. Usiadł na łóżku i rozglądał się. Po chwili z ulgą stwierdził, że jest w domu dziadka, w jego pokoju. Pies podniósł łeb i spojrzał na niego. Coś mu się śniło. Nadal czuł niepokój, ponaglanie. Starał się przypomnieć sobie sen, ale nie potrafił. Pamiętał tylko ciemność i chłód kamieni wokół. Nadal była noc. Za oknem zahuczał puszczyk. Położył się. Sen przyszedł nagle. Stał w ciemnym pomieszczeniu. Bardziej wyczuwał, niż widział, że jest to tunel, czuł powiew powietrza zza jego pleców. Stał przed kamienną ścianą. Pomyślał o świetle i przypomniał sobie, że w telefonie ma latarkę. Przyglądał się uważnie ścianie. Wiedział, był pewien, że musi być przejście, że to są drzwi i musi być klucz. Ściana wykonana była z dużych kamiennych bloków. Nie miał pojęcia jakim cudem, tutaj pod ziemią, ktoś zbudował taką konstrukcję. Jeden z kamieni zdecydowanie różnił się od innych. Był owalny, postawiony w pionie. W nim znajdowały się dwie szczeliny – jedna nad drugą. Wiedział co ma robić. Sięgnął po medalion i wyjął z niego monetę. Wsunął w górną szczelinę, po chwili w drzwiach coś zgrzytnęło, a z dolnej szczeliny wysunęła się moneta. Wziął ją i włożył ponownie do medalionu. Pchnął ścianę. Odsunęła się lekko. Przechodząc poczuł lekkie mrowienie. Obejrzał się. Drzwi nadal były otwarte. Już nie znajdował się pod ziemią. Stał przy niezwykle wysokiej ścianie, wśród ruin ogromnej budowli. Księżyc słabo oświetlał kontury, rzucając cienie. Przeszedł parę kroków, rozglądając się. Nagle poczuł, że wszedł w kałużę. Spojrzał pod nogi i ze zdumieniem zobaczył, że jest boso. Choć niczego niepokojącego nie widział i nie słyszał, poczuł nagły lęk. Odwrócił się i uciekł, zamykając za sobą kamienne drzwi. Obudziły go promienie słońca. Ze zdumieniem zobaczył, że jest już bardzo późno. Pies siedział przy łóżku i wpatrywał się w niego. Gdy zobaczył, że Aleksander obudził się zaszczekał i pobiegł w stronę drzwi. Aleksander wstał mając w pamięci resztki snu. Półprzytomny ruszył za psem, żeby otworzyć mu drzwi na podwórko. Nagle zatrzymał się jak wryty. Jego wzrok padł na stopy, a następnie przeniósł się na dłonie. Jego prawa stopa była ubłocona, a na dłoniach miał resztki zielonego mchu. Gdy opuszczali karczmę, Irina czuła, że są czujnie obserwowani z okna na piętrze. Ktoś ewidentnie pilnie przyglądał im się. Spojrzała z ukosa na Marka. Jego ruchy podczas sprawdzania uprzęży i zakładania niewielkiego bagażu z pozoru były spokojne, wyczuwała jednak, że jest spięty i skupiony. Zbyt mocno na tak prostą czynność. Zerknął z na nią z ukosa i wskoczył na konia. Miała ochotę spiąć konia i ruszyć z kopyta ale i ona starała się zachować zimną krew. W tych czasach strzała w plecy nie była niczym niezwykłym. Wewnętrzny głos kazał jej spieszyć się, uciekać, skryć. Znała to uczucie, poznała je wtedy tam, na zamku, w domu ojca, gdy zdradliwe wojska wkroczyły w mury. To nie był lęk przed rabusiami. Wiedziała, że za chwilę rozpocznie się za nimi pościg, że będą chcieli czegoś więcej niż ich sakiewek. Gdy tylko wjechali w pierwsze krzewy porastające obie strony drogi Mark spiął konia. Irina zrobiła to samo. Pędzili na złamanie karku, jakby gonił ich sam diabeł. Zerknęła na Marka. Był skupiony i czujny. Czyżby też miał dar? A noże to tylko wytrenowana podczas lat walk czujność. Zwolnili dopiero, gdy wjechali na pagórkowaty teren. Konie były zmęczone, a przed nimi jeszcze daleka droga. - Około południa dojedziemy do Miasta Światła. - Tego Miasta Światła? - spytała z niedowierzaniem. - A znasz inne? - popatrzył na nią zaskoczony. - Nie. Ale nasza trasa… - Też to czułaś, prawda? - wykonał gest, jakby chciał wskazać na coś co było za nimi. - Wiesz kim oni byli? - Nie. Nie widziałam ich. - A ja tak. - Ale jak? Kiedy? - W nocy. Nie mogłem spać. Za dużo piwa na kolację. Wyszedłem przed karczmę. Przyjechali w nocy. Obudzili karczmarza i pytali go czy nie zanocowała tam dzisiaj młoda dziewczyna. Szukali Ciebie! - Mnie? Ale jak? Minęło tyle lat… Jak? - Popatrzyła na niego zdumiona. - Jesteś pewna, że nikt, ale to nikt nie wiedział? Jak dostałaś się do Biblioteki? Irina opowiedziała mu całą historię. - Potrafisz narobić sobie wrogów, jakbyś i tak miała ich mało – skwitował odnośnie młodego księcia, któremu ukradła zwój. - I potem nic się nie działo? Nikt cię tam nie szukał? Nie było żadnych patroli, dziwnych wizyt? Irina spojrzała na niego, jakby dostała nagłego olśnienia. - Była. Jedna. Całkiem niedawno. Nocna wizyta grupy mężczyzn. Wszystkich, którzy mieszkali w bibliotece wyprowadzono na dziedziniec i przyglądano się ich twarzom. - Tobie też? - Nie. Ja ukryłam się na dachu. - I..? - Niby nic się nie działo, ale miesiąc później urządzono na mnie polowanie. Myślałam, że to przez to, że nikt się mną nie interesuje. - To mówisz, że o tym kim jesteś wiedział tylko ten, który cię tam umieścił? Nie wydaje ci się to dziwne, że ktoś poświęca cały swój dobytek, żeby cię tam umieścić, a potem jak po nitce do kłębka zjawiają się twoi zabójcy? Bo to chyba oczywiste, że przybyli po ciebie. - Minęły dwa lata! Równie dobrze, to ty mogłeś ich sprowadzić a teraz zamiast na południe do brata prowadzisz mnie do Miasta Światła! - Uspokój się. Gdybym chciał cię zabić, albo oddać ludziom księcia, miałem do tego dużo więcej i lepszych okazji. - Tak? A niby gdzie? Powiedziałam ci o tym przed Latem leśnych Ludzi, po drodze nie było nikogo, komu mógłbyś powiedzieć, dopiero w karczmie. Powiedziałeś, że wypiłeś za dużo piwa. Może to ty wygadałeś? Mark zacisnął szczęki i pięście po czym uderzył nogami w boki konia. Wysunął się na przód i nie odzywał się. Był wściekły. Nie wiedziała co robić. Komu ufać. Zostać z Markiem czy dalszą podroż odbyć samotnie. Nie było czasu do zastanowienia. Poczuła się jak w potrzasku. W pierwszej chwili chciała spiąć konia i ruszyć przed siebie. Opanowała się jednak, odsunęła emocje na bok i zaczęła kalkulować. Wiedziała, że widział jej umiejętności, więc nie zaatakowałby jej bezpośrednio, ale mógł to zrobić we śnie albo nasłać na nią zabójców w karczmie. Spała, była zmęczona i mieliby wtedy większe szanse. Skierował się do Miasta Światła, bo liczył się z tym, że pogoń ruszy wprost na południowy trakt. Droga, którą teraz jechali, wydłużała ich podróż o kilka dni. Jeśli ma zamiar ją zabić, to ona będzie starała się obronić, ale jeśli nie – to lepiej mieć kogoś do pomocy podczas obrony. Z drugiej strony – nie musiał z nią jechać, mógł oddzielić się i dalej podróżować samotnie nie ściągając na swój kark pościgu. - Jeśli mają tropiciela, to i tak nas znajdą. Nie dadzą się długo oszukiwać – powiedziała tak, aby jej głos brzmiał w miarę spokojnie. - Tak, ale może ten czas pozwoli nam dotrzeć do ruin. To był niezły plan. Nigdy nie była w Mieście Światła, słyszała jednak, że ruiny starożytnych sięgały niemal nieba, a pośrodku nich wznosiła się potężna kolumna, na której szczycie lśniło światło zaklęte w kuli – nieprzerwanie od czasów najstarszych. - Dlaczego, ze mną pojechałeś, wiedząc, że mnie ścigają? - Po pierwsze nie są pewni, że to ty. Po drugie jestem ci coś winien. - Co? - Życie. - Na miłość bogów! - syknęła. - Jestem rycerzem – pamiętasz? - Pamiętam – powiedziała, choć w ubiorze, w którym Mark podróżował, trudno było w nim rozpoznać rycerza. Nawet miecz miał mocno ukryty w bagażach, jednak w taki sposób, że łatwo było mu po niego sięgnąć. Słońce było już niemal w zenicie, gdy stanęli na skraju wzgórza. W dolinie przed nimi rozpościerały się potężne ruiny starożytnego miasta. Od strony zachodniej przylegało do skalnych ścian piętrzących się nad starym miastem. Pośrodku doliny niczym strzała wzbijała się w niebo kolumna ze lśniącą na jej szczycie kulą. Światło widoczne było nawet w dzień w pełnych promieniach słońca. - Jak dwa słońca – szepnęła. - Tak – powiedział cicho. Też jestem tu pierwszy raz. - Jak więc trafiliśmy? - Mój ojciec dokładnie opisał jak tutaj trafić. Był tutaj wiele razy. - A gdzie jest teraz? Mark wzruszył ramionami. - Nie wiem. Był wspaniałym wojownikiem, ale zniknął wiele lat temu. Wszelki słuch o nim zaginął. - Przykro mi. Mark nie odezwał się. Po kilkunastu minutach wjechali między ruiny. Nawet teraz można było rozpoznać dawny system ulic. Irina patrzyła jak zaczarowana. Ulice były bardzo szerokie a budowle ogromne. Miała wrażenie, jakby były wyciosane w skale. Część z nich porastała roślinność. Nagle poczuła to. Obejrzała się błyskawicznie. Mark zrobił to samo. Na szczycie wzgórza stało pięciu jeźdźców. - Ale jak…? - spojrzała na niego podejrzliwie. - Mają tropiciela. - Nie powiedziałeś! - Nie dałaś mi szans! Musimy szybko zjechać z głównej drogi! - I nie wiedziałem, że jest ich pięciu. Musieli spotkać się w karczmie. Rozejrzała się. Choć przestrzeń między budowlami była duża, jednak w większości zasypana gruzami. Najłatwiej byłoby skryć się bez konia. Ruin było wystarczająco dużo, żeby po kolei zlikwidować wszystkich. Bezpośrednie starcie nie dawało im szans. Wjechała w pierwszą w miarę przejezdną uliczkę, potem skręciła w następną i następną, zaczęła kluczyć pomiędzy ruinami. Na luźnych kamieniach koń co jakiś czas potykał się i tracił równowagę. Mark jechał tuż za nią. Zeskoczyła z konia zdjęła z niego bagaż i puściła wolno. - Co ty robisz? Irina właśnie chowała bagaż pomiędzy szczeliny jednaj z budowli. - Konno łatwiej nas wytropią. I pamiętaj, że nie jestem rycerzem. Nie walczę bezpośrednio z pięcioma naraz. - A ja jestem! Nie zachowuję się jak zabójca! - Rób jak chcesz! Irina związała włosy na karku i schowała pod bluzę. Nie zamierzała czekać aż ją wyśledzą i dopadną. Gdy wdrapywała się na jedną z z ruin, Mark już niknął za kolejnym zakrętem dumnie siedząc w siodle. W ręku trzymał miecz. Irina prychnęła jak wściekła kotka i kontynuowała wspinaczkę. W niektórych miejscach była utrudniona, bo ściany zachowały swoją idealnie gładką powierzchnię. Wreszcie znalazła odpowiednie miejsce, z którego widziała zbliżających się jeźdźców. Właśnie wjechali do miasta. Zatrzymali się na głównej ulicy, dokładnie w miejscu w którym Irina z Markiem skręcili pomiędzy ruiny. Zaczęła szukać wzrokiem Marka. Kierował się w stronę głównej drogi. „Albo rzeczywiście jest zdrajcą ,albo aż tak głupi, żeby pchać się w ręce oprawców” - pomyślała Irina i powróciła wzrokiem do swoich prześladowców. Uwagę skupiła na tropicielu. Wskazywał na wąską uliczkę. Pozostali mocno gestykulowali, jakby nie zgadzali się z nim. Dwóch wjechało we wskazanym kierunku. W tym momencie na główną drogę wyjechał Mark. Kolejnych dwóch skierowało się w jego stronę. Mark stał i czekał. W miejscu pozostał tylko tropiciel. - Jego pierwszego powinnam zdjąć – pomyślała Irina, ale był zbyt daleko, aby mogła go dosięgnąć nawet z minikuszy. Za to dwaj kierowali się w jej stronę. Po chwili straciła ich z oczu. Wiedziała, że zdoła zobaczyć ich niemal w ostatniej chwili, o ile trafią za nią na tą właśnie uliczkę. Zachowywali się cicho, od czasu do czasu słyszała jednak stąpanie koni po kamieniach. Nie wiedziała, czy spodziewają się wystraszonej dziewczyny czy zabójczyni. Ich zachowanie jednak wskazywało na to pierwsze. Tylko tropiciel zdawał się być ostrożniejszy. Uderzenie kopyt o kamienie zbliżało się coraz bardziej. Nasłuchiwała. Tylko jeden. Drugi musiał szukać jej w innych zakamarkach. Przygotowała kuszę i czekała. Wystawił się jej na cel niczym niczego nieświadome cielę na rzeź. Niewielka strzała przebiła gardło. Nie wydał z siebie nawet krzyku. Jedynie zacharczał i spadł z konia. Irina najszybciej jak mogła zeszła na ziemię. Krew z przedziurawionej szyi tryskała na kamienie. Jej niedoszły zabójca jeszcze żył. Podcięła mu gardło - tak z humanitaryzmu, żeby się biedaczysko nie męczył z długim konaniem. Gdzieś za sobą słyszała stukot końskich kopyt po kamieniach i nawoływanie drugiego z oprawców. Szybko przemknęła pomiędzy kolejnymi budowlami w poszukiwaniu odpowiedniej kryjówki. Chciała mieć dobry widok na uliczkę i doskonałą możliwość ataku. Zobaczyła jak drugi z jeźdźców podjeżdża do ciała zabitego jak zeskakuje z konia, rozgląda się. Najwyraźniej był zaskoczony. Ne tego się spodziewał. Wyjął miecz i rozglądał się w pogotowiu. Po chwili doskoczył do ściany i wycofał się. Irina wdrapała się wyżej na kamienna ścianę budowli. Mężczyzna wrócił na główną ulicę i podszedł do tropiciela. Gestykulował. Wyraźnie był zdenerwowany. Tropiciel wyjął sakiewkę i podarował prześladowcy. Ten uspokoił się nieco i wrócił na uliczkę. Najwyraźniej najstarsza w świecie motywacja podziałała. Irina przez wąskie okno budowli weszła do środka. Choć nie było w nim stropu, jednak resztki wewnętrznej konstrukcji trzymały się na tyle dobrze, by utrzymać jej mizerny ciężar. Prześladowca był ostrożniejszy niż jego towarzysz. Prześlizgiwał się pomiędzy ruinami i bacznie obserwował okolicę. Szybko zmieniał miejsce. Trudno było teraz rozpoznać kto naprawdę jest zwierzyną a kto myśliwym. Zastanawiała się kim jest ów tajemniczy człowiek, który został na głównej ulicy. Jeśli on przeżyje, to łatwo znajdzie sobie nowych oprychów. Musiała go dopaść, ale najpierw musi pozbyć się tego, który deptał jej po piętach. Zbliżał się dość szybko, jakby wiedział, gdzie ma iść. Jego szyja była dobrze osłonięta. Poruszał się szybko i zwinnie niczym kot. Nie miała czasu na celowanie. Nie mogła chybić. Od kamieni odbijało się echo walczących na miecze. Oznaczało to, że Mark jeszcze żyje i że… Co najważniejsze – jest po jej stronie. Chyba, że to jakaś iście dworska intryga. Jej cel był już tuż pod nią. Rzuciła shuriken ten jednak odbił się od skały i przeleciał tuż koło głowy mężczyzny. Zaklęła w duchu. Mężczyzna błyskawicznie przyskoczył do ściany budowli, w której była. Obszedł ją i była pewna, że rozpoczął wspinaczkę. Z miejsca, w którym była nie mogła go zobaczyć. Ale usłyszała. Zaczął nawoływać swoich towarzyszy. Nie zaatakuje aż przybędą. Była zbyt wysoko, żeby zeskoczyć i zbyt słaba, aby w walce wręcz dać radę dorosłemu mężczyźnie. Nie miała też szans, aby uciec niepostrzeżenie. Spojrzała w dół. Była wysoko, ale… - Tak.. - To chyba jedyne wyjście – szepnęła do siebie i zaczęła schodzić po niepewnych konstrukcjach. Gdy już dotarła na sam dół budowli, zobaczyła nad sobą, w oknie przez które weszła, głowę jednego z oprawców. Było ciemno, niewiele widziała, jednak wzrok powoli przyzwyczajał się. Zobaczyła ciemniejszy kształt w rogu i skierowała się w tamtą stronę. Okazało się, że to było przejście. Nad sobą słyszała kolejne głosy. Gdzieś opodal spadła strzała. - Bogowie, żeby tylko nie było tu szczurów i pająków. Szczurów i pająków... Błagam – myślała gorączkowo. Nie to, żeby się ich bała. Nie bała. Po prostu wpadała w zwykłą kobiecą histerię na ich widok. Nic więcej. Szła szerokim i wysokim korytarzem. Mimo iż miała na nogach miękkie obuwie, to i tak odnosiła wrażenie, że jej kroki słychać z daleka. Pod palcami wyczuwała, że ściany korytarza są gładkie i nie ma żadnego schronienia. Za sobą słyszała głosy. Chyba znowu się kłócili. Po chwili ktoś ruszył za nią w pościg. Jego ruchy były szybkie, zdecydowane. Domyślała się, że był to sam tropiciel. Tunel rozdwajał się. Starała się kierować w stronę góry. Nie wiedziała dlaczego ale była pewna, że właśnie tam będzie bezpieczniejsza. Obok niej ze świstem przeleciała strzała. Przyspieszyła. Od tunelu zaczęły odchodzić kolejne korytarze. Skręciła w prawo, potem jeszcze raz. Biegła cały czas dotykając ręką ściany. Wiedziała, że to niebezpieczne, ale dotyk dawał jej jaką taką orientację. Przeczuwała, że nie powinna była teraz podejmować walki. Ten, który ją ścigał nie był nowicjuszem. Ze zdziwieniem zauważyła, że jak do tej pory korytarze były jakby w nienaruszonym stanie. Nagle potknęła się o coś i upadła uderzając się mocno w kolano. Jęknęła z bólu. Wpadła wprost na schody. Zaklęła cicho. Jeśli wyjście będzie zasypane, znalazła się w potrzasku i będzie musiała podjąć walkę. Ścigający był zbyt blisko, aby mogla cofnąć się do poprzedniego rozgałęzienia. Zaczęła niemal na czworakach wdrapywać się po schodach. Nic nie widziała, dodatkowo spowalniał ją ból. Kolano pulsowało, czuła jak puchnie. Schody skręciły i nadal pięły się w górę. Po chwili zobaczyła prześwit. Miała nadzieję, że wyjście będzie wystarczające, aby mogła się prześliznąć. Okazało się, że schody prowadzą do przestronnego pomieszczenia, które również nie uniknęło zniszczenia. Światło dochodziło z wyrwy w murze. Kulejąc coraz bardziej skierowała się w tamta stronę. Choć zbliżał się wieczór to i tak światło słoneczne było wystarczająco silne, aby ją oślepić. Po chwili zorientowała się, że nie tylko słońce. Stała pod wieżą. Była zmęczona i ranna, a to dopiero połowa drogi do skał. Wokół panowała kompletna cisza. Nie było słychać walki na miecze, żadnych odgłosów życia. Wbiegła w wąską uliczkę, by po kilkunastu krokach schować się za następnym załomem. Dyszała ciężko. Była zmęczona. Nasłuchiwała. Po chwili usłyszała nawoływanie i odpowiadające mu dwa głosy. - A więc nie żyje...- pomyślała o Marku. - Dureń jeden. I po co mi jego śmierć? Ruszyła dalej. Teraz ścigało ją trzech uzbrojonych i silnych zabójców. Przebiegła na przestrzał przez ruiny i postanowiła przyczaić się na jednego z nich. Słyszała jak biegnie, jak staczają się niewielkie kamienie. Gdzieś niedaleko zarżał koń. Czekała. Wspięła się na niewielki murek i schowała za uszczerbioną kamienną rzeźbą. Po chwili z zaułka wyłonił się jeździec. Irina widziała go doskonale przez niewielką szczelinę pomiędzy murem a kamiennym strażnikiem. Przygotowała nóż. Tym razem jej rzut będzie celny. Wychyliła się i nim jeździec zdołał zareagować nóż ugodził go prosto w serce. Rzuciła następny – tak dla pewności. Gdy ciało osunęło się z konia, podbiegła i wyjęła noże, otarła je o ubrania mężczyzny i szybko na ile pozwalało jej bolące kolano zniknęła pomiędzy ruinami. Wciąż kierowała się w stronę skał. Kolejni tropiciele byli ostrożniejsi. Zostawili swoje konie już dawno i ścigali ją pieszo. Ruiny skończyły się nagle. Słońce zaszło już za horyzont, ruiny oświetlała jedynie wielka lampa na iglicy. Pomiędzy miastem a skałami była wolna przestrzeń. Irina zaklęła. Obejrzała się. Nie miała pojęcia gdzie są prześladowcy. Jeśli wejdzie na wolną przestrzeń będzie miała do pokonania kilkaset metrów bez osłony, a kolano bolało ja tak bardzo, że nie była w stanie stać na prawej nodze. Nasłuchiwała. Otaczała ją cisza. Była pewna, że oprawcy nie zrezygnowali, czekali aż popełni błąd. Postanowiła skryć się w bezpiecznym miejscu i odczekać. Nie wiedziała ile minęło czasu. Światło latarni wcale jej nie pomagało, była jednak pewna, że minęło wiele godzin. Przez ten czas nie słyszała żadnego dźwięku. Czyżby zrezygnowali? Podeszła najciszej jak mogła do granicy miasta i ruszyła najszybciej jak mogła. Była już prawie w połowie, gdy obok niej przeleciała strzała, po chwili poczuła piekący ból w udzie. Strzała przeszyła jej nogę na wylot. Druga strzała trafiła w ramię. Usłyszała krzyki. Obejrzała się. Na wolną przestrzeń wybiegło dwóch mężczyzn. Jeden z nich przymierzał się do kolejnego strzału. Zaczęła kluczyć niby zając. Dopiero w świetle latarni zobaczyła, że skała w jednym miejscu jest inna. Została w nią misternie wkomponowana brama, ale w taki sposób, że dzięki grze światła i cieni oraz ustawionych kamieni nie była widoczna z daleka i nim dopadła do skał, kolejna strzała uderzyła tuż obok niej. Wtedy zobaczyła symbol – taki sam jaki miała na pierścieniu – jednak ten wyryty był w skale. Weszła w bramę skryta cieniem. Otoczył ją mrok i chłód kamienia. Szła po omacku,z ran sączyła się krew. Po chwili usłyszała głosy za sobą, odgłos krzesania ognia,a następnie zobaczyła blask pochodni. Była poza kręgiem światła. Pod palcami wyczuła wolną przestrzeń i skierowała się tam. Czuła, że traci siły i wiarę w to, że uda jej się uciec. Zakręciło się jej w głowie, upadła. Powoli wstała i ruszyła dalej. Pod stopami wyczuwała twardy grunt. Upadła ponownie. Oprawcy odnaleźli tunel. - Bogowie pomóżcie – szepnęła ściskając pierścień. Tuz obok niej zahuczała sowa. - Błagam pomóżcie… Sowa zahuczała jeszcze raz. - Chcesz mnie wydać przyjaciółko? - szepnęła Irina i straciła przytomność. **** - Huu, huuu, huu, huuu - Matko Boska! - Aleksander usiadł przerażony na łóżku. - Sowa zahuczała drugi raz. Obejrzał się. Siedziała na oknie tuż za jego głową. Nigdy tak nie robiła. - Przeraziłaś mnie! - powiedział w jej stronę. - Wiesz która jest godzina? Zapalił lampkę i wtedy je zobaczył. Siedziały na łóżku wpatrzone w niego. Nigdy nie wchodziły do domu, nigdy nie dały do siebie podejść, a teraz siedziały oba na środku pokoju i gapiły się na niego. - Czego? - popatrzył na białe koty, wściekły, że i one czegoś chcą. Wstały jak na rozkaz i skierowały się w stronę drzwi. - No – jazda na podwórko czy gdzie tam śpicie – powiedział. - Koty zatrzymały się w drzwiach i obejrzały. - No dobrze już dobrze, nie chciałem was wystraszyć. Bestia, który do tej pory siedział spokojnie, spojrzał na sowę, potem na koty i podszedł do łóżka, chwycił kołdrę w zęby i zaczął ściągać ją z łóżka. - Zwariowałeś? - wrzasnął Aleksander. - Ciebie też nawiedziło? Bestia zaczął ujadać. - Dobra, dobra, już wstaję. Chyba zwariowałem. poszło
-
2 punkty
-
2 punktyBóg w Słowie nakazał dbać przede wszystkim o domowników, braci w wierze. Skoro ktoś niesie ze sobą zagrożenie dla ciebie i reszty to go nie wpuszczasz i już. Pomóc można na miejscu itd.
-
1 punktMyślimy o czasie jak o linii zamiast o pomieszczeniu, zakładamy dwie dane, zamiast trzech. Mistrzowie pieśni Co jest tą siłą, która napędza światy? Miłość? Ale i są tacy, którzy wyrzekli się jej, stwarzając własne cywilizacje. Bez cienia miłości stając się cieniem. Nienawiść? Ale przecież są cywilizacje, które wyrzekłszy się jej, tworzą światy pełne światła bez cieni. Pragnienie? Czy to może być pragnienie? Czyż już niemowlę w łonie matki nie pragnie żyć, a gdy już dorasta nie pragnie tych wszystkich rzeczy materialnych i niematerialnych? Pragnienie domu, pieniędzy, miłości… Kim się jest, gdy przestaje się pragnąć? Czy się jest? Co sprawia, że się jest? Czy cokolwiek co żyje wolne jest od pragnień? Przecież poddani są mu zarówno rośliny, zwierzęta, ludzie, a nawet bogowie. Nawet pragnienie śmierci, jest pragnieniem. Margaret. Jej wspomnienie przesuwa się pod powiekami. Przychodzi we śnie pełna wyrzutu i żalu. A przecież pragnęła tylko miłości, mnie, dziecka, domu, szczęścia… Ile tego jest? Ile pragnień? Wszystkie przekreślone. Kim stałem się, stojąc oto tutaj na szczycie Miru, wyrzekając się wszystkiego? Ale czyżby rzeczywiście? Przecież pchało mnie tu pragnienie poznania. Zrozumienia. Odkrycia prawdy. Czy więc mam prawo mówić, że wyrzekłem się pragnień, skoro to właśnie ono przywiodło mnie tutaj? Tutaj, na szczyt świata zawieszony ponad chmurami? - Czego pragniesz? Starzec opierał się trzęsąca dłonią o sękaty kij. Siwa broda łączyła się z długimi włosami. Stary kożuch szarpał wiatr. Trudno było rozpoznać kolor. Z wychudzonej twarzy patrzyły na niego uważnie bladobłękitne oczy, w których tlił się jeszcze żar życia, obojętny jednak na losy innych. Jego skóra była niemal przezroczysta z niewielkimi brązowymi plamami. Dłoń zdawała się składać jedynie z takiej skóry i kości. - Poznania prawdy – odparłem. Moje skronie lekko już przyprószyła siwizna. Zimny wschodni wiatr szarpał połami kożucha z górskich kozic o długim szarym futrze, szarym jak skały, na których staliśmy. Spoglądałem w jasne oczy starca, w oczy, w których widziałem takie same pytania, jak moje i… brak odpowiedzi. Stary mężczyzna odwrócił się, dając gest, bym poszedł za nim. Wśród szarych skał siedzieli ludzie w różnym wieku, kobiety i mężczyźni, starzy i młodzi. Mogą uwagę przyciągnęła pokrzywa. Zielsko, z którym wiecznie służba walczyła w moim ogrodzie, paprocie i… kwiaty. Tu, tak wysoko, gdzie praktycznie nie ma gleby, w tym zacisznym zakątku wśród skał, zdawało się, że i one zanurzone są w medytacji, szukając odpowiedzi na swoje pytania. - Przejdźmy do jaskini – starzec wskazał ręką ciemną plamę w skale. - Może od tych, którzy przybędą uzyskasz odpowiedź na swoje pytanie. - A ty? - spojrzałem w oczy, które przypominały mi rozwodniony kisiel. O ile kisiel może mieć barwę lodowca. - Ja nie znam odpowiedzi na twoje pytanie. - Ale… Przecież nie pytałem. - Pytanie znam. Nie znam odpowiedzi – spojrzał mi głęboko w oczy, a ja czułem, że zna wszystkie moje myśli. Może i znał i właśnie dlatego jeszcze żyję. Słyszałem ostrzeżenia, by nie dać się nabrać na wygląd, na starość, młodość i uśmiechy. Słyszałem o tych, którzy spadali z Miru dniami i nocami, nim ich szczątki ciał dosięgły lodowatych wód Rzeki okalającej górę. Wyglądali jak aniołowie strącani z nieba w dniu sądu. Okaleczeni, pozbawieni skrzydeł i… życia. Skoro jestem tu i nadal żyję, to on musi wiedzieć. Musi wiedzieć o mnie wszystko. - Jesteś strażnikiem? - spytałem. Uśmiechnął się, a ja już znałem odpowiedź. Oczywiście, że był. Wejście do jaskini było niskie. Musiałem schylić się, jak w ukłonie przed miejscem świętym. Szedłem za swoim przewodnikiem, widząc jedynie jego zgarbioną posturę. Stanęliśmy w zupełnych ciemnościach. Starzec uderzył swoim kosturem w kamienną posadzkę i zrobiło się migotliwie jasno. Jaskinia była obszerna, paliło się w niej wiele ogni, ale nie wiem co było ich źródłem. Z pewnością nie drewno. Po prostu były w ściśle określonych dla siebie miejscach – na wypolerowanych sześcianach z bazaltu. Ognie były niewielkie, białe, intensywne. Pośrodku sali stał ogromny kamienny stół, wypolerowany niczym szkło. Przed nim po obu stronach kamienne ławy. Starzec uniósł swój kostur i uderzył nim drugi raz. Echo odbiło się i poniosło dźwięk gdzieś w dalsze części jaskini. Po chwili wyłonili się stamtąd ludzie i zaczęli przynosić potrawy, stawiając je na stole. Starzec uderzył swoim kosturem po raz trzeci. Do sali drogą, którą przyszliśmy zaczęli schodzić się wszyscy, których widziałem pomiędzy skałami i ci, których wcześniej nie widziałem. W absolutnym milczeniu zajęli swoje miejsca. Starzec wskazał mi abym stanął obok niego, tuż u szczytu stołu. Nie kazał siadać. - Zdradź nam swoje pytanie – zwrócił się do mnie. - Bez czego istota żywa może się obejść? - powiedziałem a mój głos odbił się od ścian groty i poszedł dalej dziesiątkiem ech odbijany od skał w jaskiniach góry Mir. W sali zapanowała cisza. Nadal nikt nie odzywał się, nikt nie patrzył w moją stronę, nikt nie ruszał się. Siedzieli jak posągi. Płomienie na sześciennych bazaltach zdawały się nie ruszać a jedynie lśnić. Nabrałem tchu - Czy można żyć bez pragnienia? Czegokolwiek? W sali nadal panowała cisza. Wiedziałem już, że tutaj nie uzyskam odpowiedzi na swoje pytanie. Ale jeśli nie tu, to gdzie? - Gdzie szukać odpowiedzi? - Spojrzałem z desperacją na obecnych. Byłem u wiedźm i czarowników, u ludzi mądrych i wykształconych. Oni wszyscy mają pragnienia. Stary człowiek podniósł głowę i spojrzał na mnie - Szukaj u tego co nie ma imienia. Na to pytanie tylko on da ci odpowiedź. - U tego co nie ma imienia? Gdzie go szukać? Kto to taki? - To brat trzynasty. - Słyszałem o Górze Dwunastu. Nie było go tam. - Jest poza strachem, na końcu wieczności. Wielu błądziło, niewielu dotarło, a część z tych, co wróciła, nigdy już nie powiedziała słowa. Czy uzyskali odpowiedzi? Nie wiadomo. Jeśli tak, to zabrali je ze sobą do grobu. - Dlaczego? Czy prawda ne powinna być nam dana? - spytałem. - Dana? - Starzec uniósł swoją brew nie ukrywając zdziwienia. - Dana pytasz? A co robią ci, którzy otrzymują ją za darmo? Na co ją używają, jak jej używają. Każda wartość dana za darmo – traci na wartości. Nie mój chłopcze. Ty po swoją odpowiedź przyszedłeś tutaj – szedłeś dniami i nocami po bezdrożach, wspinałeś się na nagie skały, ryzykowałeś życie, opuściłeś życie, które znałeś nie mając pewności czy uzyskasz odpowiedź, miałeś jedynie nadzieję. -… i pragnienie – dodałem. - Więc nikt ich nie pytał? - Może nie pytał odpowiednio. - Nikt nie zapisał? - Prawda obroni się tylko wtedy, gdy jest powtarzana z ust do ust, w brzmieniu słowa. Jeden zapisał. I był jeden, który potrafił to przeczytać. To była poezja, którą on i tylko on mógł wypowiedzieć w o odpowiednim brzmieniu, posłuchaj słów Muzykę świata każdy walczący o dźwięk zrozumie... - Dość. - Młodszy od niego mężczyzna z odrobinę krótszą brodą wstał i uderzył pięścią w stół. Dość mu już powiedziałeś. Reszty słów niech szuka z wiatrem. - Czas już byś wracał – zwrócił się do mnie starzec. - To ta intonacja? – spytałem jeszcze starca. - Nie. To nie ja byłem tym jedynym. - Gdzie go mogę znaleźć? - Wśród cieni. - Tym jedynym był autor, prawda? - spytałem. - Tak. Potrafisz liczyć. Ale teraz już czas. Idź chłopcze. Dziwnie czułem się, gdy nazywali mnie chłopcem. Ale dla nich, tych sędziwych starców – byłem. - To tyle – Aleksander uniósł głowę i spojrzał przed siebie. - To tyle – powtórzył w myślach. Ostatnia wiadomość. - Co czytasz? - przed stolikiem stała dziewczyna o kruczoczarnych długich włosach i czarnych oczach. Patrzyła na niego i uśmiechała się. - Znamy się? - spytał, zamykając starą księgę i zasłaniając ręką tytuł. Skrzywił się. Nie miał ochoty na znajomości, ale ta dziewczyna… Przyjrzał się. Nie była piękna, ale mogła się podobać. Musiał ją szybko spławić. - Mam na imię Alicja. Często cię tu widuję. Przychodzisz w każdy wtorek i czwartek. - Pracujesz tu? - spytał, starając się przypomnieć twarze bibliotekarek. Problem w tym, że nigdy na nie nie patrzył. - Nie. Przychodzę tu codziennie. - Codziennie? - zainteresował się. - Przychodzisz tu codziennie? - powtórzył. Ile by dał, by móc przychodzić tu codziennie. Ale nie miał tyle czasu. - Tak. - Uczysz się? - zapytał. Mogła być studentką, albo wyrośniętą licealistką. W tym wieku zazwyczaj młodych ludzi można było spotkać w barach, pubach, w dyskotekach, parkach, ale nie w bibliotece. Nie w tej bibliotece. - Całe życie szukamy odpowiedzi – uśmiechnęła się ponownie, wzruszając ramionami. - Lubię wiedzieć. - Miała na sobie błękitną sukienkę, a na szyi szary kolczy naszyjnik z wplątanym w niego kryształem. Skromna sukienka delikatnie opinała jej małe piersi. - Co? - zamrugał oczami. Czuł się coraz bardziej nieswojo, gdy tak stała nad nim i patrzyła uważnie. - Na przykład na to czy potrafimy żyć bez pragnień. Jej wzrok przesunął się na księgę, którą starał się przed nią ukryć. Następnie spojrzała mu ponownie w oczy. Delikatny uśmiech nie znikał z jej twarzy. Odwróciła się i odeszła pomiędzy regały starych ksiąg. Nim dotarło do niego, co powiedziała, już jej nie było. - Zacze… - słowa pozostały nie wypowiedziane. Wstał i ruszył między regały starych ksiąg. Była kompletna cisza. Słyszał jedynie swoje kroki, odbijane echem od posadzki. Nagle pomiędzy regałami zobaczył ją. Nie słyszał jej kroków. Ruszył za nią mijając kolejne regały. Co jakiś czas wyłaniała się spomiędzy nich. Nie wiedział, że biblioteka jest tak wielka. Był pewien, że bez pomocy nie zdoła wrócić. Krążył pomiędzy regałami wciąż posuwając się w głąb. Mijał coraz starsze woluminy. Czy wolno tutaj chodzić? Odsunął od siebie myśl i szedł dalej, wypatrując przed sobą nieznajomą w błękitnej sukience. Wreszcie dotarł do ściany. Ślepego zaułku. Był sam. Nie wiedział jakim cudem mogła mu tutaj zniknąć. Był pewien, że szedł cały czas za nią. Ale był sam. Bardziej to czuł. Rozejrzał się. Stał pomiędzy regałami, na których leżały stare zwoje. Bał się ich dotknąć, bał się, że jeśli tylko to zrobi, rozsypią się w pył. Nagle, dałby sobie rękę uciąć, że jeden z nich nieznacznie wysunął się w jego stronę. Niepewnie wyciągnął rękę i ujął go w dłoń, delikatnie, aby nie uszkodzić cennego manuskryptu. Nie miał pojęcia jak mógł być cenny. Z pewnością nie wystarczyłaby na pokrycie szkód jego pensja nauczyciela historii w miejskim liceum. Rozejrzał się. Był sam. Pragnienie było zbyt wielkie, zbyt wielka ciekawość. Rozwinął manuskrypt. Zapisany był złotymi literami. Kojarzył to pismo, ale nie był pewien. Pośrodku był rysunek – góra pocięta na dwanaście części – jedna nad drugą. – Góra Dwunastu – powiedział cicho. - Boże… To Góra Dwunastu… - Przyjrzał się napisom. Przy każdym poziomie góry były napisy. Zacisnął szczęki. Był wściekły, że nie przykładał się zbytnio do nauki starych języków. (...) CDN jeśli chcecie
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktFajnie. Uwielbiam Cieplice i to był najlepszy czas chyba w moim życiu jak chodziłem do rzemiosł. Klimaty, malarze, bursa, picie tanich win w parku zdrojowym, liga rocka. Ale mi tego brakuje
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktUpiekłam dwa ciasta i tort bezowy. Trochę pochrapałam więc wyszedł brązowy zje go kochany rozradowany Bo mój ukochany to chłopak morowy Layne Powiedz czemu pojawiły sie w Twoim tekście Cieplice z Parkiem Zdrojowym? Znasz to miejsce? Ja też sie cieszę ze Cię tu widzę. W parkowym zameczku mała restauracja
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt,,,,Jesień nigdzie się nie spieszy. Ten post też, ma czas. Będzie koło południa,,, Jesień nigdzie się nie spieszy ale ja mam wrażenie że czas jest bardzo niecierpliwy. Piszemy naszą książkę a raczej dziennik zdawać by się mogło mozolnie i powoli a on Pan Czas chyba bez czytania i zagłębiania się w codzienne problemy jedną ręką trzyma za grzbiet tejże księgi a drugą zagiąwszy stronice błyskawicznie przewala dzień za dniem aż niespodziewanie szybko zostaje mu już ostatnie karta........ Nikt się nigdzie nie spieszy a mimo to wszystko za szybko mija.
-
1 punkt
-
1 punktmożna, ale nie zawsze jest ku temu potrzeba...jeszcze z babcią... babcia nie wiedziała powiedziała, że jest stara i się jej zapomniało
-
1 punktchodziło mi o pytania rzeczowe...nie głębsze 'przemyślenia' chyba nie chcę poznać Twoich grzechów
-
1 punkt
-
1 punktAle naciskasz:P Jak na spowiedzi;) Pokorna i poważna:D Trafniej byłoby przez wiarę:P Co zrobić żeby zostać zbawionym. Dlaczego bałwani i popełnia inne ciężkie grzechy. Czy wierzy we wszystko co napisano w Pismach itd.
-
1 punktmożna powiedzieć? Szczerze odpowiedz.. np? Moja babcia sporo wie..naprawdę...
-
1 punkt
-
1 punktO! do usług. Są lepsze pytanie, ale które chcesz jej zadać? Można powiedzieć, że z zainteresowania.
-
1 punktnie przejmuje się, ale chętnie pogłębię swoją wiedzę w tej dziedzinie...czasami źle się czuję, że nie znam odpowiedzi Chcę zadań jej tylko jedno pytanie..ciekawa jestem czy zna na nie odpowiedź, bo na resztę z tego filmiku na pewno zna Skąd więc tak dobrze znasz Biblię- czytałeś ją sporo razy z zainteresowania, a może chciałeś kiedyś zostać księdzem?
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktNie wiem dlaczego, ale ta niewiedza wcale mnie jakoś bardzo nie zaskakuje. Aż sprawdzę dzisiaj swoją babcię...bardzo dużo się modli, wszystkie tajemnice, pieśni, modlitwy zna na pamięć, czyta dużo czasopism religijnych...ciekawi mnie jednak czy będzie znała odpowiedź na pytanie 'ile osób było na Arce'...nie każdy będzie posiadał taką wiedzę, nie dla każdego jest to ważne...ale ją sprawdzę
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktSiódma rano, półprzytomny wyszedłem z pracy, jeszcze mgła nad polami, wata na niebie jakby mniej łososiowa, pierwsze promienie światła sycące resztki zieleni niewiarygodną intensywnością... i ten utwór ze słuchawek. Myślałem że nie zauważam już takich rzeczy.
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt- Spokojnie maleńki – powiedział najłagodniej jak potrafił, aby uspokoić szczeniaka. - Nie zrobię ci krzywdy. - Podszedł bliżej wyciągając rękę. - Nie bój się, chcę ci pomóc. Widocznie szczeniak uspokajał się. Aleksander przykucnął. - Pomogę ci. Zawiozę cię do weterynarza. Nie bój się. - Wyciągnął rękę w jego stronę podstawił mu dłoń. Zwierzak obwąchał ją i już nie warczał. Pogłaskał go za uszami, po głowie. Przyjrzał się. - Poczekaj tu – powiedział i wrócił do chaty. Ubrał się szybko, zwinął koc i zabrał kluczyki. Gdy wrócił, plama krwi powiększyła się, szczeniak jednak leżał nadal. Owinął go delikatnie w koc, uważając, żeby go nie ugryzł. Ten jednak pozwolił się zabrać. Widać było, że traci siły, poddaje się. Położył go delikatnie na siedzeniu obok. I włączył silnik. Wilczek zerwał się, Aleksander pogłaskał go uspokajająco. - Nie bój się i nie poddawaj. Walcz. Zaraz ci pomożemy. Spędzał tu wszystkie wakacje. Jeden z jego kolegów był weterynarzem. Postanowił pojechać wprost do niego do domu. Mieszkał niedaleko i miał nadzieję, że pomoże szczeniakowi. - Jezu Olek, na litość boską co się stało? - Jurek stał w piżamie z resztkami snu na powiekach. - Waliłeś w drzwi jakby świat się palił. Kiedy przyjechałeś? - Wczoraj, a dzisiaj rano znalazłem pod domem to – wskazał na trzymany w ręku koc. - Musisz mu pomóc. - Pokaż co tam masz? - W nocy myśliwi urządzili polowanie. Musieli go postrzelić. Nie wiedziałem, że strzelają do szczeniaków! - Wejdź. Mam tutaj swój gabinet. Połóż go na stole, a ja zaraz przyjdę. Mężczyzna od razu obudził się. Gdy po chwili wrócił, szczeniak już leżał na stole. Jego oddech był płytki i słaby. - Uratujesz go? - Aleksander spojrzał na przyjaciela. - Wiesz co to jest? - popatrzył na Aleksandra. - Wilk?… Pies? Aleksander popatrzył na weterynarza. - To mieszaniec psa z wilkiem. Myśliwi robią odstrzały takich mutantów. Wiesz co się stanie, gdy dowiedzą się, że go uratowałem a ty go wypuścisz? - A kto powiedział, że go wypuszczę? - To w połowie wilk. Nie wiesz, która natura zwycięży. Wilki nie dają sobą tak manipulować jak psy. To wolne stworzenia. - Nie gadaj tyle tylko go uratuj. - To chciałem usłyszeć. Nie pozwól, żeby ci uciekł. Dobrze, że przyjechałeś do mnie tutaj. Ma trochę śrutu w sobie, ale dam radę. Przyjedź za kilka godzin. - Mam go zostawić? - Nie bój się, zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby go uratować. - Słuchaj, koszty się nie liczą. - Policzę ci tylko za leki. Za nic więcej, po starej przyjaźni. I dla naszego wspólnego dobra nikomu o nim nie mów. - Mam u ciebie dług. - Nie masz – powiedział zajmując się już psem i nie patrząc na Aleksandra. - Oddałeś mi najpiękniejszą kobietę w regionie. Mam nadzieję, że nie masz już do mnie o to żalu? - Spojrzał przelotnie na Aleksandra. - Nie oddałem – powiedział spokojnie, a ten spokój sam go zaskoczył. Kiedyś o Annie nie potrafił mówić bez drżenia w głosie. - To ona wybrała, ani ja, ani ty – tylko ona. Wybrała ciebie i myślę, że jest z tobą szczęśliwsza. Nigdy nie miałem żalu do ciebie. Jeśli już to do siebie, że nie byłem taki jak ty. Ale to już przeszłość. - Ale… Nie ożeniłeś się. Nie widzę obrączki. Mam nadzieję, że to nie przez…Wiesz, byliśmy naprawdę świetnymi przyjaciółmi, a potem przestałeś przyjeżdżać. Widziałem teraz ogłoszenie, że sprzedajecie dom. Aleksander zacisnął usta. - Tamto to już przeszłość. Było ciężko, ale teraz nie ma znaczenia. Nie, nie ożeniłem się, ale dlatego, że nie spotkałem odpowiedniej kobiety. Wiesz… Zawsze szukałem takiej miłości jak babcia i dziadek. - Tak… Oni byli niesamowici. Szukasz ideału. Życzę abyś znalazł. Powiedział jakoś smutno. - Czy między wami…? - Nie zawsze jest idealnie. Nie zawsze jestem w stanie sprostać wymaganiom. - Jeśli ty nie jesteś w stanie, to ja tym bardziej nie byłbym. - Chyba za bardzo mnie przeceniasz. - Nie. - Naprawdę chcesz sprzedać dom dziadków? - Nie. O niczym nie wiedziałem. Przyjechałem z przyjaciółmi spędzić tu wakacje. Nie dzień czy dwa, ale dwa miesiące. Wpadłem na siostrę, gdy już prawie podpisywała akt sprzedaży. O niczym nie wiedziałem. - Ale jak? Przecież jesteś… - Właśnie. Dzisiaj odkupię od niej jej część. - To bardzo dobra wiadomość. Zastanawialiśmy się z Anną czy nie kupić tego domu. Dla nas ma on również sentymentalną wartość. Wszyscy lubiliśmy chodzić do twoich dziadków, ale nie wiedzieliśmy jak zareagujesz a sprawą zajmowała się tylko twoja siostra. - Bardziej bym to przeżył niż sprzedaż komuś obcemu – uśmiechnął się. - To mówisz, że na dwa miesiące? - Wpadnijcie do nas. Nie przeszkadzam. Zrób co możesz, a ja załatwię sprawę z domem. - Lepiej wyjdź, bo narkoza już działa a teraz będę ciął i szył. Nie chciałbym wzywać pogotowia do ciebie. Za wcześnie było, aby jechać do siostry. Zapewne, gdy już wszystko załatwi – zadzwoni. Postanowił pod drodze zajechać do sklepu, kupić świeże pieczywo i coś na śniadanie oraz ciastka do kawy. Po wizycie w sklepie na wsi pewien był, że już wszyscy będę wiedzieć o jego obecności. Może i lepiej – pomyślał. Gdy zajechał pod dom od razu wyszedł Maciej a za nim Zofia. - Widzieliśmy krew przed domem. Myśleliśmy, że to twoja. Co się stało? - Nie, nie moja. Był tu może ktoś? - Nie, nikogo nie było. - Koniecznie musimy zmyć tę krew. Zaraz wam wszystko opowiem, ale cicho sza nic nikomu nie mówcie. - Na litość boską w coś ty się wpakował? Słyszeliśmy strzały w nocy. Wyjechałeś tak wcześnie... - Spokojnie. Zmyję krew i przygotuję śniadanie. Podszedł do studni z wodą i wyciągnął pełne wiadro. Zalał nią trawę. Rozejrzał się. Plamy krwi ciągnęły się do jego domu z lasu. Poszedł po następne i pozmywał kolejne. Teraz niech szukają wiatru w polu – pomyślał. Choć zdziwiło go, że nikogo nie było. Powinni od razu szukać, skoro postrzelili zwierzę. Gdy tylko skończył opowiadać, pod jego dom zajechał samochód terenowy. Śniadanie było już gotowe. Jajecznica parowała z talerzy, gorąca herbata z kubków. Wszyscy siedzieli przy stole. Z samochodu wysiadł mężczyzna w średnim wieku i pilnie przyglądał się trawie, chodząc po całym podwórku. Aleksander zastanawiał się czy zmył porządnie trawę, ale nie zamierzał czekać. Wyszedł przed dom i spojrzał na mężczyznę. Nie znał go. - To teren prywatny – zakomunikował. - A, dzień dobry – powiedział tamten. - Nie wiedziałem, że ktoś tu mieszka. Aleksander spojrzał wymownie na trzy zaparkowane samochody i unoszący się dym z komina. Drzwi do domu otwarte były na oścież. - W nocy mieliśmy polowanie i chyba postrzeliliśmy zwierzę… - Chyba? - Aleksander podniósł brew. - To nie wiecie? - No wie pan jak to jest. Las, ciemno… - Nie. Nie wiem. Nie jestem ani myśliwym, ani żołnierzem. Ale proszę powiedzieć co to za zwierzę, jak znajdę to dam znać, z pewnością nie będę patrzył jak cierpi. - To pies. - Strzelaliście do psa? - Może wyglądać jak wilk. - Wilczur? - Nie. Mamy tu wilki i zaobserwowaliśmy miot, w którym urodziły się mieszańce psa z wilkiem. Zbadaliśmy DNA. - W jaki sposób? - Z odchodów. Zastrzeliliśmy sukę i młode, ale jedno chyba uciekło, ale nie jestem pewien. - Suka była psem czy wilkiem? - Wilkiem. - To dlaczego ją zabiliście? Z rozpędu czy baliście się zemsty zranionej matki? Ale ok. Nie będę wnikał. Jak zobaczę coś rannego podobnego do psa to dam znać. Ale mówi pan, że nie jest pan pewien? - Być może wystrzelaliśmy wszystkie. Były już dosyć duże. - Jak duże? Mogą być groźne? Wie pan. Mieszkamy w mieście, jedyne psy jakie widujemy to pudle i chihuahua. - Jakby co to chyba nie, ale oczywiście lepiej nie zbliżać się. Ranny może pogryźć, a nie wiadomo czy nie ma wścieklizny – powiedział mężczyzna. - Ta jasne i co jeszcze? - Strasz dalej – pomyślał Aleksander a głośno powiedział – Poproszę o jakiś kontakt, abym mógł dać znać. Mężczyzna wyjął wizytówkę. - Dziękuję bardzo za pomoc. - Trzeba sobie pomagać. - Gdybym wiedział, że państwo tu są, byłbym wcześniej. Aleksander uśmiechnął się, ale miał ochotę mu przyłożyć. On już nie szukał rannego zwierzęcia. Doskonale wiedział, że do tego czasu wykrwawiłby się. Myśliwy wsiadł do samochodu i odjechał. Nie minęła godzina, gdy zadzwonił weterynarz. - Zabieraj tego gnojka, bo muszę otworzyć gabinet – powiedział od razu do słuchawki. Aleksander od razu wsiadł do samochodu i pojechał do przyjaciela. Zastał go w gabinecie. Szczeniak leżał w klatce i wył. Aleksander podszedł do niego i podstawił mu dłoń. Pies polizał go po ręce. - Poznał cię, choć jest jeszcze zamroczony. Jest silny. Od razu chciał wstać i uciekać, choć łapy mu się jeszcze plączą. Dlatego dałem go do klatki. Możesz wziąć go wraz z nią. Potem oddasz mi klatkę. Jest dziki, może wystraszyć się jazdy samochodem. - Przywiozłem go bez klatki. - Tak, ale był cały podziurawiony – pamiętasz? Dostał środki wzmacniające, więc teraz może być inaczej. Zaszczepiłem go przeciw wściekliźnie i dostał trochę witamin. Stracił trochę krwi, ale żadnych groźnych uszkodzeń. Na szczęście musiał już być dość daleko od myśliwego. Inaczej byłby poszatkowany jak ser szwajcarski. Napisałem ci cały zestaw – jaka karma, ile razy dziennie i jak dbać o rany. Szwy same mu się rozpuszczą. Zabieraj go, bo znając życie zaraz będą u mnie. Tu masz leki – wskazał na niewielką torebkę foliową. - U mnie już byli. - No widzisz. Gdy tylko zapłacił przyjacielowi, wziął klatkę i wyszedł pospiesznie z domu. Zapakował na tylne siedzenie i ruszył. Początkowo szczeniak wystraszył się, ale Aleksander cały czas mówił do niego uspokajająco. Po chwili zobaczył, że szczeniak śpi. Być może jego głos i usypiające kołysanie samochodu a także działające jeszcze środki sprawiły, że spał w miarę spokojnie. Postanowił od razu pojechać do najbliższego miasteczka i kupić karmę i mleko dla swojego pupila. Wiedział już, że nie odda go nikomu. Spojrzał na klatkę - Jesteś tak samo samotny jak ja. Teraz będziemy mieli siebie nawzajem. Nie pozwolę cię skrzywdzić. Gdy już podjeżdżał pod chatę, dostał smsa od przyjaciela - Tak jak mówiłem. Byli u mnie, ale niczego nie znaleźli. Na szczęście nie obudziłeś Anny swoim waleniem w drzwi. Nie wiedziała, że ktoś był. Oczywiście najpierw pytali ją. - Nawet jej nie powiedział, że byłem – zastanowił się. Po chwili jednak zaczął się zastanawiać komu nie ufa. Jemu, czy – jej? - I jak tam nasz mały pacjent? - zapytała Zofia, gdy Aleksander wszedł do domu. Macieja nie było. Wycinał żerdki na drabinę z samosiejek, które już zaczęły porastać stary sad. Po chwili jednak rąbanie ustało i Maciej również zajrzał do chaty. - I co? Żyje? - Żyje. Jerzy stwierdził, że miał bardzo dużo szczęścia. Żadnych poważnych uszkodzeń, stracił dużo krwi, musi tylko nabrać sił. Pies obudził się i zaczął szamotać się w klatce. Aleksander zamknął drzwi wyjściowe i otworzył klatkę. - Wychodź maleńki – powiedział łagodnie. - Zapewne chce ci się pić. Na razie tylko woda – zgodnie z zaleceniem lekarza i trochę mięsa. Wilczek wyszedł niepewnie. Był wystraszony. Dotychczasowy kontakt z ludźmi to zabicie jego całej rodziny i całkowita zmiana otoczenia. Aleksander pogłaskał go i podstawił wodę. - Dajmy mu czas na oswojenie. To całkiem nowa sytuacja – powiedział Maciej. - Odsuńmy się od niego. Zostawili zwierzaka i wyszli na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Maciej z Zofią zajęli się drabiną, Aleksander zaczął kosić trawę. Po południu dostał telefon od siostry, że wszystko już załatwione i wystarczy jego podpis za godzinę u notariusza. - Nie tarci czasu – skwitował Maciej. - Ale to dobrze. Potrzebujesz czegoś? - Nie. Zwróćcie tylko uwagę na szczeniaka. Tak jak przewidział Maciej, siostra Aleksandra starała się podwyższyć cenę sprzedaży, jednak przypomniał jej, że starała się sprzedać jego część bez jego wiedzy i powiadomił, że wie o anonsach w gazetach. Zakomunikowała jednak, że koszty notariusza są po jego stronie. Ona nie dołoży się i zrobiła obrażoną minę, jednak nie dyskutowała. Dokładnie przeczytał dokument dwa razy, aby sprawdzić, czy nie ma tam żadnych kruczków. Nie było. Podpisał dokumenty i wraz z siostrą udał się do banku. Koniecznie chciała gotówkę. Wypłacił pieniądze i kazał podpisać dokument, że przyjęła wynagrodzenie. - Nie ufasz mi? - spytała. - No wiesz. Ostatnio nie bardzo. - Kiedyś byliśmy zgrani i ufaliśmy sobie – powiedziała. - Nie Kasiu. Nigdy nie byliśmy. Odrabiałem za ciebie lekcje, kłamałem, gdy byłaś na wagarach albo narozrabiałaś, krylem cię przed rodzicami i dziadkami, ale ty Kasiu nigdy nie stanęłaś w mojej obronie, nigdy dla mnie nie skłamałaś i nigdy nie odrobiłaś za mnie lekcji. To nie było zgranie tylko wykorzystywanie, a to jest różnica. - Wstąpisz do mnie na kawę? - Może innym razem. - Ciągle masz żal? - Nie wybaczyłbym ci, gdybyś sprzedała dom obcemu człowiekowi, gdyby dom dziadka został zniszczony, gdybym nie mógł tam pojechać. Na szczęście zadzwonił jej telefon i stwierdziła, że musi już jechać. Odetchnął z ulgą. Nie chciał roztrząsać spraw przeszłości. Nigdy nie byli wzorowym rodzeństwem. Mieli całkiem różne charaktery i zainteresowania. Jego starsza siostra wolała towarzystwo i zabawę, on był nieśmiały, cichy i wolał samotność. Tutaj miał kolegów tylko dzięki dziadkowi, do którego schodziły się chyba wszystkie dzieci z okolicy, choć wszystkie miały daleko do chatki dziadka. I wszystkie mówiły do niego „dziadku” a do babci - „babciu”. Gdy wracał do domu uderzyła go jedna myśl. Jego siostra była zbyt wielką materialistką, aby odpuścić podział. Po chwili jednak uznał, że minęło wystarczająco dużo czasu aby zdążyła przetrząsnąć każdy kąt chaty w poszukiwaniu czegoś co można byłoby spieniężyć. Uśmiechnął się. Na szczęście nie zaprosiła tam nikogo kto skupował stare meble. Były zaniedbane, ale po renowacji z pewnością odzyskają swój dawny urok. Nie były to wprawdzie meble gdańskie, ale miały w sobie coś urzekającego i co najważniejsze – były drewniane. Gdy wszedł do chaty psiak od razu schował się pod łóżko i za żadne skarby nie chciał spod niego wyjść. Wreszcie Aleksander dał za wygraną. Spojrzał na miski. Były puste. Kolejne karmienie miało być wieczorem. Zjedli obiad a psiak wciąż siedział pod łóżkiem. Najwidoczniej tam czuł się najbezpieczniej. Drabina była już gotowa. Maciej był tak podekscytowany, że nikt nie miał serca odmówić mu pierwszeństwa. Zszedł na dno suchej studni, a Aleksander i Zofia pozostali na górze. Aleksander czuł jak bije mu serce, jakby za chwilę miało się coś wydarzyć. Ale nie wydarzyło się nic. Po chwili zobaczył siwą głowę Macieja wychodzącego ze studni. - Tam nic nie ma – powiedział rozczarowany. - Zwykłe kamienne ocembrowanie. Żadnego tunelu, żadnych drzwi. Nic. Zwykła sucha studnia. Aleksander jednak nie uwierzył i sam postanowił sprawdzić. Schodził powoli szczebel po szczeblu bacznie przyglądając się kamieniom, którymi obłożono brzegi studni aż dotarł na samo jej dno. Nic. Opuścił go cały entuzjazm, jakby znalazł się w ślepej uliczce. - Coś przeoczyliśmy – powiedział Maciej, gdy siedzieli już przy stole, a w całym domu pachniało kolacją. Spojrzał przez okno, blisko domu pasła się sarenka. Przyzwyczaił się do tego widoku. Najwidoczniej nie bała się ich a i oni w niczym jej nie zagrażali. Szczeniak nadal siedział pod łóżkiem,a na stole parowała jajecznica na boczku. - A może to tylko bzdury. Daliśmy ponieść się fantazji, jak dzieci – powiedział Aleksander. - Może. Ale jakby nie było, cieszę się, że tu jestem – powiedział Maciej. - Miło spędziłem te kilka dni. Muszę już wracać i zając się swoimi sprawami. Jakbyś coś znalazł, daj znać. Jutro rano wyjeżdżamy. Aleksander spojrzał na Zofię. - Ja też już wracam. Lubię wieś, ale nie w nadmiarze. Jestem rasowym mieszczuchem. Lubię mieć sklep i kino pod nosem. Jak coś znajdę dam ci znać. Jakby nie było to było coś zupełnie odlotowego i odjazdowego. Dawno nie czułam się tak swobodnie - jak małe dziecko. Dziękuję ci, że nas przyjąłeś i cieszę się, że kupiłeś ten dom. Ma swoją duszę. Czuję się tu niezwykle dobrze. Po całym tym stresie pobyt tutaj bardzo dobrze mi zrobił. Naładowałam akumulatory. Nim położyli się spać, wybiła niemal północ. Przed spaniem Aleksander nałożył jedzenie dla szczeniaka, zgasił światło i położył się spać. Gdy już zasypiał, słyszał jeszcze jak pies skrada się powoli do miski, i przeciąga ją pod łóżko. Potem pożerał łakomie kolejne kawałki mięsa. Obudził się nagle. Coś przygniatało jego nogi. Ptaki za oknem darły się wniebogłosy, jakby koniecznie chciały oznajmić całemu światu, że oto już nastał świt i pora wstawać. Spojrzał na zegarek. Było przed piątą. Jego wzrok spoczął na niewielkim szarym kłębku zwiniętym w jego nogach. Uśmiechnął się. „To już coś” - pomyślał. Szczeniak spał spokojnie. Aleksander leżał patrząc w sufit. Nie chciał go obudzić , psuć tej chwili. Może to jeszcze nie przełamanie lodów, ale pierwszy etap i nie ma znaczenia czy pies chciał być przy nim, czy po prostu na miękkim i ciepłym posłaniu. Niech śpi spokojnie. Miał sen, ale im bardziej chciał przypomnieć sobie co mu się śniło tym bardziej wspomnienie wymykało mu się. Coś niepokojącego. Coś mu umknęło. Pozostało jedynie wrażenie, że powinien się spieszyć. Przypomniał sobie urywki snów. Był małym chłopcem i spędzał wakacje w tym domu, u dziadka i babci. Babcia robiła naleśniki, czuł wyraźnie ich zapach, a dziadek… dziadek, tak – pomyślał, uśmiechał się i powiedział – to wyspa skarbów – zatoczył ręką łuk, na tej wyspie piraci schowali skrzynię pełną skarbów. A ty mój chłopcze jesteś odkrywcą. Jesteś odkrywcą? Jesteś? Jesteś? - pytał dziadek a z jego twarzy znikał uśmiech. Patrzył mu głęboko w oczy, intensywnie, jakby chciał zajrzeć w zakamarki jego duszy. - Coś przeoczyliśmy – pomyślał. - Zaczęliśmy od studni, ale mapa może być w domu. To dom jest wyspą, czym więc jest studnia? Usłyszał skrzypienie podłogi na piętrze i po chwili ktoś schodził po schodach. Psiak zerwał się i schował pod łóżkiem. - Aleksandrze wstałeś? - spytała Zofia z korytarza. Na szczęście nie otwierała drzwi. - Daj mi sekundę proszę – powiedział i szybko zaczął wkładać spodnie i koszulkę. - Rannym ptaszkiem nie jesteś – zaśmiała się, gdy już otworzył jej drzwi. Podszedł do okna, otworzył je, a do wewnątrz wpadło świeże, letnie powietrze. O tej porze jeszcze chłodne. - Myślałem – powiedział. - O czym to myślałeś o poranku? - zaśmiała się. - O naleśnikach – skłamał. *** - To dobry pomysł na pożegnalne śniadanie. - Niech ci będzie – zaśmiał się. - Ja robię naleśniki, ale ty- kawę. - Umowa stoi. Marna ze mnie kucharka. Dwie godziny później stał przed domem i patrzył na dwa samochody, które raz znikały, raz pojawiały się na wiejskiej drodze, która czasami wiodła wzgórzem, a czasami skręcała w wąwóz. Wreszcie zniknęły wśród wzgórz i drzew. Odczekał jeszcze chwilę. Przymknął oczy i wystawił twarz na słońce. Lekki wietrzyk przyniósł delikatną pieszczotę i zapach traw. - Wreszcie – szepnął do siebie. Lubił swoich gości, ale najlepiej czuł się we własnym towarzystwie. Wszedł do domu. Miski z jedzeniem znowu nie było. Uśmiechnął się, wziął kuwetę i wyrzucił jej zawartość. - Chodź Bestio – powiedział łagodnie. - Czas obejrzeć dom. Wyszedł nie zamykając za sobą drzwi. Okno zostawił otwarte. Wiedział, że jeśli szczeniak będzie chciał uciec – zrobi to. Zostawił mu wolny wybór, trochę utrudniony, ale jednak. Do tej pory nie miał czasu dokładnie przejrzeć tego, co pozostawili po sobie dziadkowie. Wiedział, że wcześniej każdy zakamarek przetrząsnęła jego siostra, ale wiedział też co ją szczególnie interesowało. Cieszył się jedynie, że nie wyrzuciła rzeczy dziadków z myślą o sprzedaży domu. Na szczęście była zbyt leniwa i być może chciała zostawić to na głowie przyszłego nabywcy. Przy swoich gościach tym bardziej nie chciał szukać po szafach i zakamarkach. Miał nadzieję, że oni tego nie zrobili. Wszedł po schodach na piętro i zatrzymał się w korytarzu. Spojrzał na niewielkie drzwi na stryszek. Tam postanowił wybrać się później. Najpierw sprawdzi pokój dziadka i… jego. To właśnie w pokoju po lewej stronie spędzał wszystkie swoje wakacje. Dziadkowie wtedy spali na parterze, on dostawał pokój dziadka, a siostra – babci. Skręcił w lewo, do pokoju, w którym lubił przebywać dziadek, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Rozejrzał się. Niewiele było tu mebli. Stare łózko,. biurko i porządna szafa. Otworzył ją i uśmiechnął się krzywo. Najwidoczniej siostra zrobiła więcej, niż myślał. Szafa była pusta. Otworzył szufladę – również była pusta. Najwidoczniej siostra jednak wszystko opróżniła. Poszedł do pokoju babci – to samo. Drzwi na strych zamknięte były tylko na haczyk. Otworzył je. Trójkątne okienko jedynie rozpraszało mrok. Zapalił światło. Dziadkowie lubili porządek. Swoje rzeczy na strychu trzymali w szafach i kufrach. Za sobą usłyszał ciche stąpanie. Obejrzał się. Szczeniak ciekawie i nieco jeszcze lękliwie zaglądał do środka. - Chodź – uśmiechnął się w jego stronę. - Pobuszujemy tutaj trochę. - Ten jednak nie poruszył się. Aleksander zaczął zaglądać do szaf. Najwyraźniej tutaj jego siostra nie zaglądała. Zawsze bała się strychu, mówiła, że tu straszy. Nagle za jego plecami rozległ się rumor, coś spadło na podłogę. Usłyszał warczenie i… trzepot skrzydeł. Odwrócił się nagle. Bestia stał z najeżoną sierścią na grzbiecie i warczał na sowę. Ta trzepotała skrzydłami i starała się znaleźć bezpieczne miejsce, zalegający kurz wnosił się w powietrze, tworząc wzory na padającym z okienka promieniu światła. - Dobrze, już dobrze Bestio – podszedł do wilka i delikatnie dotknął jego głowy. - Dobra robota. Zostawimy jednak sowę, ona tu mieszka od zawsze, albo jej rodzina – zastanowił się. Dziadek kiedyś zdradził mu tajemnicę owego straszenia. Z niewiadomych dla niego powodów nigdy nie wyjawił jej jego siostrze. To był znak. Oznaczało to, że nie chciał aby ona tu wchodziła. Bestia uspokoił się, spojrzał na Aleksandra, ale już bez lęku. Aleksander podrapał go za uchem, sowa uspokoiła się. Dopiero teraz mężczyzna zobaczył drewnianą, zbitą z desek skrzynię, na której wcześniej musiała siedzieć sowa. Podszedł do niej i ze zdumieniem zobaczył, że jest zamknięta na klucz. Dziadek zazwyczaj niczego nie zamykał. Wyjął z kieszeni klucze, które otrzymał od siostry, przyjrzał się im i sprawdził. Żaden z nich nie pasował do zamka skrzyni. Miał dwa wyjścia – szukać klucza, albo rozwalić zamek. Nie był wandalem. Wrócił do pokoju dziadka i ponowienie rozejrzał się. Był wściekły na siebie, że nie przyjechał wcześniej i na siostrę, że postanowiła wszystko wyrzucić. Jeszcze raz sprawdził wszystkie szuflady w biurku a nawet spojrzał pod biurko. Otworzył szafę i jeszcze raz szufladę w niej. Gdy ją zamknął przyjrzał się i otworzył jeszcze raz. Dno szuflady było za wysoko! Przesunął dłonią po dnie i bokach. Wyczuł delikatną nierówność, nacisnął. Dno uniosło się lekko do góry. Wyjął delikatnie i położył na podłodze. -Podwójne dno – uśmiechnął się. - W szufladzie leżała koperta zaadresowana do niego, obok ulubione pióro dziadka. Wyjął ją. Była duża, szara i ciężka. Pod palcami wyczuł kształt klucza. Usiadł na łóżku i rozerwał kopertę. Wyjął z niej duży żelazny klucz oraz stary, gruby zeszyt. Otworzył go i przekartkował. To zdecydowanie było pismo dziadka. Pismo, którego zawsze mu zazdrościł. Piękne, kaligraficzne litery układały się równiutko. Kolejne zdania pisane piórem, z którym jego dziadek nigdy nie rozstawał się. Wilk wszedł do pokoju, rozglądając się i obwąchując wszystko. Już nie bał się. Aleksander spojrzał na niego i zastanowił się. Psiak wyszedł z ukrycia tuż po wyjeździe jego gości, jakby dopiero teraz poczuł się bezpiecznie. Mężczyzna zajrzał jeszcze raz do koperty i dopiero teraz zauważył kartkę złożoną na pół. Wyjął ją i rozłożył. To był list do niego. Spojrzał na Bestię i włożył klucz do kieszeni kamizelki - Myślę Bestio, że czas, abyś wyszedł z więzienia. Chodź na podwórko. Podszedł do szczeniaka i pogłaskał go po głowie. Gdy wychodził z pokoju, niosąc ze sobą list i zeszyt, wilczek zerwał się i pobiegł przed nim po schodach. Gdy tylko wyszli przed dom, młody wilk zaczął biegać szczęśliwy, że może ponownie poczuć dotyk traw pod łapami. Tarzał się w trawie, podskakiwał aż wreszcie zniknął z pola widzenia Aleksandra. Chciał go zawołać, ale wiedział, że nie może. Nie uwięzi go, wbrew jego woli. Jeśli będzie chciał, to wróci do niego, a jeśli nie… No cóż. Będzie musiał umykać myśliwym. Miał jednak nadzieję, że zrozumie, że jest za młody na polowanie, że potrzebuje jego – Aleksandra i... że on Aleksander potrzebuje Bestii. Usiadł na ławce i zaczął czytać „Kochany Aleksandrze, gdy czytasz ten list nas już nie ma. Zapewne już skosiłeś trawnik i naprawiłeś drabinę. Nie pozwoliłeś siostrze sprzedać domu. Siedzisz na ławce przed domem. Czytasz,a gdy podnosisz głowę twój wzrok pada na Górę Dwunastu Apostołów. Zapewne zadajesz sobie pytanie, gdzie znajduje się owa magiczna Góra Dwunastu i czy to jest ta sama, na którą patrzysz. Może być ale nie musi. Może być tutaj i może być w całkiem innym miejscu i może wcale nie być górą. Medalion, który podrzuciłem ci dawno temu, miał cię tutaj doprowadzić. Do tej chaty na końcu świata, bo ta chata mój drogi chłopcze jest również początkiem. Studnia, która nie ma wody jest kluczem, ale zapewne już się domyśliłeś. Zapewne już w niej byłeś i szukałeś wejścia, ale to znajduje się tam, gdzie jest najmroczniejszy zakamarek w twojej duszy. Zastanawiałeś się może nad kwestią ciągłości zdarzeń, że to może być mylące? Powinienem coś ci powiedzieć. Dać wskazówkę, dobre rady, przygotować. Ale jedyne co przychodzi mi do głowy i co podpowiada mi moja kochana Aniela to to, abyś kierował się sercem i za nim podążał. Czasami sny i wizje są bardziej prawdziwe niż rzeczywistość, która cię otacza. Sen nie zawsze jest snem mój drogi chłopcze, choć zapewne, gdy to czytasz jesteś już dorosłym człowiekiem. Twój dziadek Michał i babcia Aniela. P.S. Zabierz ze sobą latarkę. Światło cię poprowadzi, niekoniecznie latarki, ale na początek niech będzie.” Aleksander odłożył list. Coś zaszeleściło w pobliskich krzewach, nagle wypadł z nich wilczek. Z wrzaskiem do lotu zerwało się stado ptaków. Bestia przebiegł niczym błyskawica obok Aleksandra i zniknął gdzieś wśród traw. Aleksander otworzył zeszyt. „Ludzie pragną być kochanymi nie za to jakimi są, ale za to jakimi pragną być, dlatego zakładają maski. Pytanie brzmi: kto produkuje maski? Czy ktoś się nad tym zastanawia, próbując dopasować do siebie odpowiednią maskę? Kogo widzą ludzie patrząc na mnie? Starca? Dziadka? Bez przeszłości i przyszłości? Kogoś, kto wybrał odosobnienie wraz ze swoją żoną w lichej, starej chatce bez luksusów współczesności, pozwalając sobie jedynie na prąd? Kto jeszcze dzisiaj czerpie wodę ze studni? Czy mogę powiedzieć kim jestem, kim byłem, kim stałem się, nim postanowiłem wieść swoje życie, powracać do niego i skończyć je właśnie tutaj, w najcichszym zakątku światów?” Aleksander podniósł głowę i zamyślił się. Właściwie nigdy nie zastanawiał się kim był dziadek oprócz bycia dziadkiem, spokojnym kochającym człowiekiem, który pokazywał mu jak zrywać owoce, jak dbać o drzewa, szanować je, nie niszczyć, jak naprawiać drabinę i czerpać wodę ze studni. Człowiek, który zabierał go na spacery i opowiadał niezwykłe historie o zwykłych rzeczach. I dlaczego napisał „światów” a nie świata? Nie przypominał sobie też, aby dziadek gdziekolwiek wyjeżdżał. Wzruszył ramionami, Może pomylił się. Bestia przebiegł tuż przed nim jakby goniło go stu diabłów. Uśmiechnął się. Dwa białe koty podeszły do ławki i wskoczyły na nią. Umyły sobie łapki i ułożyły się w kłębki obok siebie pozwalając słońcu ogrzać ich futra. Aleksander przyzwyczaił się już do nich. Pojawiały się i znikały. Czasami wypiły trochę mleka, które zostawiał dla nich w miseczce. Bestia wrócił jak czujny strażnik i podbiegł do ławki. Koty jedynie otworzyły oczy i patrzyły spokojnie na psa. Powąchał je, jednak nie zawarczał. Ledwie dostrzegalnie zamerdał ogonem i pobiegł dalej. Aleksander wypuścił powietrze. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie chciał, aby zwierzęta zrobiły sobie krzywdę. - Niezły mam zwierzyniec: psa, dwa koty i sowę – pomyślał i powrócił do lektury. „Ale co i komu mogliśmy powiedzieć? Tak jak dla ptaka wychowanego w klatce latanie jest czymś nienormalnym tak nasze życie byłoby niezrozumiałe. Lepiej było milczeć i zachować tajemnicę, niż trafić do zakładu dla obłąkanych. Tak już jest, że aby zdobyć wiedzę, trzeba mieć odwagę, ale żeby mieć odwagę musi być pragnienie, a gdy już się ją zdobędzie, przychodzi czas na milczenie. Patrzę na swoją córkę, na swoje wnuki i boli mnie to, że żyją w iluzji karmieni narkotykiem propagandy, żyją jakby byli niezniszczalni, są jak zwierzęta, które myślą o jedzeniu a nie o myśliwym, który na nie poluje. Choć to na pozór spokojne miejsce, miejsce wytchnienia to tylko iluzja, świat iluzorycznych świateł, fabryka sztuki, fabryka manekinów, tandety. A gdzie w tym wszystkim prawda?” Aleksander oderwał wzrok od równo zapisanych liter. „świat świateł” już gdzieś to słyszał… A tak… Od niej. Od nieznajomej, która o mało nie doprowadziła go do psychiatry. Czy to zbieg okoliczności? Ona i dziadek? Świat świateł? I o jakiej iluzji dziadek pisał, przecież wszystko jest namacalne, prawdziwe. „Mimo jednak wrażenia nieśmiertelności pod skórą kryje się świadomość istnienia śmierci, jej konieczność. Ale nadzieję daje Święta Góra – Góra Dwunastu żyjących na jej szczycie. Chronią sekretu jak pokonać śmierć, swojego bezimiennego brata Trzynastego. Aby jednak zdobyć sekret nieśmiertelności samemu trzeba stać się mędrcem. Trzeba zniszczyć pragnienie posiadania materii i władzy, zniszczyć swój wizerunek, swoje wyobrażenie siebie, to kim myślimy, że jesteśmy, to kim pragniemy być w swoich oczach a przede wszystkim w oczach innych. Gdy patrząc w lustro myślisz „to ja”, gdy patrzysz na swój dom, swoją żonę, swoje dzieci czy swoją pracę i myślisz „to moje” - ograniczasz się i zamykasz drogę do swojej duszy, a przecież to dusza ma ciebie, nie ty – ją. Pamiętaj o tym w drodze na szczyt.” Spojrzał na kolejne zapiski. Były zapisane nierównym pismem, jakby drżała mu ręka, atrament był bardziej wyblakły, jakby kolejne zapiski zapisane były wcześniej, a te, które czytał, dziadek dopisał – specjalnie dla niego.
-
1 punktCześć @Dionizy. Dobrze Cię widzieć z powrotem. Gdy spotka Cię w piątek miła niespodzianka, Wiesz, że przez weekend będzie pełna szklanka. Przychylność nieba Uczcić by trzeba, Żonę w odstawkę, niech żyje kochanka! W Cieplicach na murku w parku zdrojowym...
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktjak opisać Ciebie mnie nas gwiezdne marzenia słowa tulenie przyjaźń zaufanie tęsknotę jednym słowem kocham Byłaś i jesteś moim tkliwym świtem w głębi lasu Poranną rosą na pustej polance Oddechem mojego życia w który tchnęłaś sens Światłem jesteś rozpraszającym ciemność Blaskiem gwiazd na moim niebie Czasem kroplą deszczu na wysuszonej brakiem łez twarzy ogrzewasz mnie swoim ciepłem w chłodne noce I chłodzisz wtedy gdy upał doskwiera Jesteś najwspanialszym darem jaki otrzymałem od życia Kocham Cię.
-
1 punkt
-
1 punktŚmierć drzewa? Drzewo. Jesion. W ranie po ścięciu Dziesiątki lat jego historii Leży martwe Powalony kolos Oglądają go ludzie Każdy widzi co innego Palacz-godziny ciepła Rzeźbiarz-postać Dawida Stolarz-stół A ja? Widzę wieko trumny Mogące przykryć Każdą twarz Boję się bawić gdy jedzie erka Może spotkało mnie coś złego A ja o tym nie wiem
-
1 punkt
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00