- Niebo
- Borówka
- Szary
- Porzeczka
- Arbuz
- Truskawka
- Pomarańcz
- Banan
- Jabłko
- Szmaragd
- Czekolada
- Węgiel
Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 27.10.2018 we wszystkich miejscach
-
2 punkty"Lepiej być dla kogoś krótką, orzeźwiającą chwilą, niż beznamiętnie trwałą, zmęczenia przyczyną." "Czasem mnie diabeł kusi by uwierzyć w Boga " Stanisław Jerzy Lec "Kobieta, która uważa się za inteligentną, żąda tych samych praw co mężczyzna. Kobieta inteligentna rezygnuje z nich." Sidonie Gabrielle Colette
-
2 punktyPóki co tak, chociaż na praktykach na wykopaliskach nie było jak się obijać, ale robiłem co mogłem. :)
-
2 punkty
-
2 punktyNagle go olśniło. Wyjął z kieszeni telefon i zrobił zdjęcie. Miał nadzieję, że nie zniszczy manuskryptu. Rozejrzał się szybko, nerwowo. Gdyby ktoś to zobaczył… Oblał go zimny pot na samą myśl. Kopiowanie było zabronione, szczególnie w taki sposób. Ciągle jednak był sam. Zrobił kilka zdjęć. Nie widział czy uda mu się drugi raz mieć ten zwój w rękach. Wiedział jednak, że musi to mieć. Ktoś się zbliżał, słyszał ciche kroki. Szybko schował telefon. - Halo, proszę pana. Proszę pana – głos dochodził gdzieś z oddali, jakby ze studni. Ktoś trzymał go za ramię. Poderwał się. Otworzył oczy. Przed nim stała kobieta w średnim wieku, w szarym uniformie pracowników biblioteki. Nad lewą piersią widoczna była metalowa tabliczka z wyrytym imieniem nazwiskiem i funkcją. Nadal trzymała go za ramię. - To nie hotel, tylko czytelnia. Dobrze się pan czuje? - spytała po chwili przyglądając mu się uważnie. - Już zamykamy. Proszę oddać książkę i przyjść jutro. Otwieramy o siódmej rano. - Spałem? - spytał całkowicie zdezorientowany. - Na to wygląda – odpowiedziała. - A, dziewczyna. Dziewczyna w niebieskiej sukience? - Mężczyźni – kobieta rzuciła ze wzgardą, a rude loki zafalowały wokół twarzy. - Ciągle śnią o pięknych kobietach, nawet tu. - zabrała książkę i zniknęła między regałami. Tak samo jak dziewczyna, ale za tą nie poszedł. Czuł się głupio, nieswojo. Jak mógł tak usnąć? Czuł, że czerwieni się po same krańce uszu, tak jak wtedy, gdy był jeszcze nastolatkiem. Zrobił z siebie idiotę. Wstał szybko i ruszył ku wyjściu. Nikogo już nie było. Przed drzwiami przywitał go w milczeniu strażnik. Gdy tylko wyszedł, drzwi biblioteki zamknęły się. Słyszał za sobą zgrzyt zamka. Uderzyło go śmierdzące powietrze miejskiego ruchu, spalin, potu i małych restauracyjek. Miejski gwar wychodził z każdego zaułka, zakamarka. Głosy łączyły się i mieszały, przechodząc falą wraz z tłumem ludzi na chodnikach, niekończącym się sznurem samochodów, dźwiękiem klaksonów, reklam. Wciągnął w płuca powietrze miasta, tak inne od tego w bibliotece i ruszył na przystanek autobusowy. Szedł jak automat, pogrążony w myślach. Nie zwracał uwagi ani na ruch, ani na gwar. W pustym mieszkaniu nikt na niego nie czekał. Żył sam. A mogło być inaczej. Zupełnie inaczej. Gdyby tylko miał odwagę wyznać Annie swoją miłość. Ale nie miał. Był tchórzem. Teraz Anna ma męża i dzieci. I jest szczęśliwa. Przynajmniej tak mówi. A on jest sam. Sam i śni w bibliotece o nieznajomej w błękitnej sukience. Jego małe mieszkanie wydało mu się przerażająco puste. Zrobił kawę i usiadł przy biurku. Włączył komputer i otworzył plik z notatkami. Jak na razie niewiele miał. Ciągle kluczył. Przeczytał setki książek i nie mógł niczego znaleźć. Spojrzał na niewielki owalny, metalowy krążek z symbolem trójkąta w kwadracie zamknięty w kole. Znalazł go jeszcze jako chłopiec w ogrodzie u dziadka. Od tego wszystko się zaczęło. Nikt nie miał pojęcia co to za symbol i skąd wzięła się ta moneta. A może nie była to moneta? Anna… Kazała mu ją wyrzucić, gdy pokazał jej metalowy krążek. Spytała ile jest warta, a następnie szybko dodała, że skoro nie jest ze złota, to zapewne niewiele. - Zwykły żelazny krążek. Co w tym niezwykłego? - wzruszyła ramionami. Spojrzał jeszcze raz na monetę. Chciał jedynie poznać co to za symbol. Przerobił wiele symbolik, mitów, legend. I, gdy zdawało mu się, że jest już blisko rozwiązania, kolejne znaczenia oddalały go. Na stare znaczenia nakładano nowe. Wiedział, że te trzy symbole są jednym, trzy w jednym, każde symbolizuje osobno coś innego ale połączone razem dają pełnię. Tyle wiedział. Tylko… co to za pełnia? Kolejne przeczytane książki prowadziły go różnymi meandrami aż wreszcie całkiem przypadkowo zaczął czytać relację nieznajomego. Relacja spisana przed wiekami, nikt nie wie jak stara – wśród legend niewielkiego plemienia, plemienia, które już nie istnieje. Większość została wybita, a ci co pozostali nie znają swojego starego języka. Są tacy, którzy starają się go odtworzyć, ale czy uda im się? Przeważnie swój czas miał ściśle podzielony. Po przyjściu z biblioteki robił notatki, czasami jeszcze coś czytał w internecie do późna w nocy, by na następny dzień przyjść do pracy niewyspanym. Teraz jednak nie miał na nic ochoty. Wyłączył komputer, wziął szybki prysznic i położył się spać. Od lat przed zaśnięciem myślał o Annie. Przywoływał jej obraz w pamięci – jej złote długie włosy, brązowe oczy i oliwkową cerę. Jej długie i zgrabne jak marzenie nogi podkreślone butami na wysokim obcasie. Uwielbiał na nią patrzeć, gdy miała na sobie krótką, obcisłą czerwoną sukienkę, podkreślającą jej idealne ciało. Wiedziała, że jest piękna i wykorzystywała to. Zamiast jednak brązowych oczu pojawiły się czarne jak noc, zamiast złocistych włosów- kruczoczarne i zamiast czerwonej sukienki – błękitna. Poszedł za nią i zapadł w sen. Wydawało mu się, że tylko się zdrzemnął. Gdy jednak otworzył oczy, było już jasno. Zbyt jasno. Spojrzał na zegarek. - Cholera jasna! - rzucił przez zęby. Nie słyszał budzika. Zerwał się z łóżka, porzucając resztki snu. Od lat nie śnił, a dzisiaj zapomniał swój sen. Sen o nieznajomej w błękitnej sukience. Spojrzał w lustro. Patrzyły na niego niebieskie oczy ze szczupłej trzydziestodwuletniej twarzy mężczyzny. Siwe włosy przebijały wśród brązowych włosów. Skrzywił się. Przydałby się fryzjer. Założył okulary w drucianych oprawkach. Wolał nie golić się na czucie. Spojrzał na maszynkę elektryczną a następnie brzytwę po dziadku. Chciał sięgnąć po nią. Czasami to robił, odczuwając jakąś nieokreśloną przyjemność w dotyku metalowego ostrza na skórze. Ale nie dzisiaj, dzisiaj był spóźniony. - Dobrze, że cię widzę – powiedziała przysadzista kobieta około pięćdziesiątki, jego koleżanka z pracy. Chwyciła go delikatnie za ramię i przysunęła bliżej ściany, tak, aby na zatłoczonym szkolnym korytarzu zrobić przejście. - Masz może jeszcze te zdjęcia, które robiliśmy na wycieczce w Krakowie? Potrzebuję kilku fotek na lekcje. Jakbyś miał… Skrzywił się lekko. „Fotek” - czy tak wypada mówić polonistce? Zamiast tego spojrzał na nią - Tak, chyba mam w telefonie, nie zrzucałem jeszcze zdjęć na komputer. - Całkowicie o nich zapomniał. Zrobił kilka zdjęć zabytków, na których widział różne symbole, ale potem straciły dla niego znaczenie. - Możesz mi pokazać? O ile nie ma tam żadnych prywatnych – uśmiechnęła się znacząco. - Nie, nie ma. Oczywiście, że tak. Teraz? - był zdenerwowany, zaraz będzie dzwonek a on... - Gdybyś mógł… - Prześlę ci od razu na e-maila. Wszystkie zdjęcia, jakie mam to z wycieczki. Nie chciał przeciągać rozmowy. Za chwilę miał być dzwonek i pragnął jak najszybciej uwolnić się od niej. - Wyślę ci od razu. - To fantastycznie. Miałabym już na tę lekcję – uśmiechnęła się, ścisnęła dziennik pod pachą i ruszyła do swojej klasy. Zaznaczył szybko zdjęcia i wysłał. Znał jej adres. Nie raz korzystała z jego pomocy. Nie tylko ona. Wiedział, że to nie z jakiejś szczególnej sympatii. Już w szkole wielu jego kolegów i koleżanek korzystało z jego wiedzy. Po prostu z lenistwa. Zabrzmiał ostry dzwonek wzywający na lekcję. - Cholera – mruknął pod nosem. Nie zdążył jeszcze dojść do pokoju nauczycielskiego i wziąć dziennika i kluczy do klasy. Jak zwykle to on płaci za swoją uprzejmość. Polonistka już była w klasie i zapewne odbierała jego e-maila, zadowolona, że jest przygotowana do lekcji. A on… On spóźni się! Zawsze wychodził na swojej uprzejmości, jak Zabłocki na mydle. Wszedł do pokoju nauczycielskiego. Wprost na dyrektora. Jeszcze tego brakowało – pomyślał. Wprost na starego! - A co to panie Aleksandrze stało się, że się pan spóźnił? Pan? Wzór punktualności? Widzę, że nawet najlepszym zdarza się zaspać. Znowu siedział pan do późna w nocy? - Dyrektor przyjrzał się nauczycielowi. Tym razem jednak nie zauważył podkrążonych z niewyspania oczu. - Zaspałem i nie… Nie siedziałem do późna w nocy. - Randka? Spytał dyrektor z uśmiechem. Wygląda pan dzisiaj jakoś… Inaczej. Lepiej. Cokolwiek to było, służy panu, proszę tylko nie spóźniać się więcej. - Przepraszam – powiedział cicho. - Pierwszy raz spóźnił się pan. Pierwszy, odkąd pamiętam – ciągnął dyrektor - a przecież byłem kiedyś pana nauczycielem. - Tak, to pierwszy raz w życiu – przyznał Aleksander, sięgając po dziennik i klucze. - I zapewniam, że nie powtórzy się to. Źle się z tym czuję. - Punktualność przede wszystkim – powiedział dyrektor i skierował się w stronę drzwi. Wyszli razem na pusty już korytarz. Tylko uczniowie z klasy Aleksandra stali na korytarzu. - Co się stało panie profesorze? - spytał jeden z jego uczniów. - Pan? Spóźnił się? Aleksander uśmiechnął się. - Wybaczcie, coś mnie zatrzymało. - Blondyna? - ktoś rzucił. - E… Nie, profesorowi bardziej podobają się brunetki – ktoś podchwycił. - Wystarczy – uciął krótko. Wiedział, że gdy pozwoli im na dalsze rozmowy, to nie szybko skończą. Wszyscy lubili żartować na temat jego samotności i wszyscy myśleli, że są bardzo oryginalni w dowcipach i przytykach – jego siostra, rodzice, ciotki, wujkowie i nieliczni znajomi. Nawet uczniowie. Gdy rozpoczął lekcję, dostał esemesa. Rzadko ktoś do niego dzwonił, czy wysyłał wiadomości, szczególnie w trakcie lekcji, dlatego też nigdy nie wyłączał telefonu, choć wymagał tego od swoich uczniów. Zaskoczony wyjął telefon, spodziewał się czegoś złego. Nikt nie przeszkodziłby mu w prowadzeniu lekcji – nawet jego siostra, która zazwyczaj w nosie miała terminy a czas zupełnie nie liczył się dla niej. - Mówię ci, że jakaś blondyna – usłyszał szept z sali. „Koniecznie przyjdź do mnie jak najszybciej po lekcji. Zofia.” - brzmiała wiadomość od polonistki. Skrzywił się. Naprawdę nie mogła poczekać? Co tym razem? Brakowało podpisów do zdjęć? Nie wiedziała co to za obiekty na zdjęciach? Doprawdy! Razem byli na tej wycieczce, mogła zrobić własne. Fakt, że robił zdjęcia tym mniej znanym, jakimś kamieniczkom, pomnikom na cmentarzu. - Chyba randki nie będzie – powiedział ten sam głos. Spojrzał w tamtą stronę. - Masz rację psychologu – zwrócił się do młodego chłopaka. Lubił go, choć nie był wybitnym uczniem, z pewnością nie można było o nim powiedzieć, że jest głupcem. Był inteligentny. Bardzo inteligentny i skrywał się za głupimi żartami. Aleksander był roztargniony i nie potrafił tego ukryć. Zadawał pytania uczniom i nie skupiał się na odpowiedziach. Słyszał początek a potem odpływał. Wciąż widział zwoje i dziewczynę w błękitnej sukience. - Panie profesorze? - z zadumy wyrwał go głos dziewczyny. - Skończyłam odpowiedź. Zamrugał oczami. Nic nie słyszał. Zupełnie nic. Tylko daleki potok słów niczym szemrzący strumień, apotem nic – Dobrze się pan czuje? - spytała zaniepokojona. - Tak. Tak, wszystko w porządku. Siadaj bardzo dobrze. Po klasie rozszedł się szum. Wiedział, że nie było bardzo dobrze, nie ta dziewczyna. Zupełnie nie interesowała ją historia. - Jakieś zadanie domowe? - spytał szczupły chłopak z pierwszej ławki. - Cholerny kujon i lizus – syknął barczysty blondyn, który powtarzał klasę. - Tak. Zadanie domowe… - Aleksander spojrzał po klasie. Tak… To może być dobry pomysł. - Zapiszcie temat pracy. Daję wam na to dwa tygodnie. Przygotujcie się, przemyślcie. Napiszcie co wy o tym sądzicie, jak każdy z was to widzi. Poprzyjcie przykładami z dowolnych epok, ludzi, przykładami historycznych postaci, waszych przodków, was samych. Odwrócił się i zapisał temat na tablicy: „W jaki sposób pragnienia wpływają na losy świata”. - Przy czym światem, może być ten najmniejszy ze światów – świat danego człowieka. Widział zaskoczenie na twarzach swoich uczniów. - Zawsze pan coś wymyśli, ale tym razem pan pojechał – powiedział barczysty blondyn. - Podoba mi się. - Ile stron? - dopytywał lizus. Aleksander miał ochotę rzucić w niego kredą. - Tyle, ile uznacie za stosowne. To mają być wasze przemyślenia. Gdy tylko rozległ się dzwonek, wszyscy opuścili klasę. Otworzył okna, aby przewietrzyć, zamknął za sobą drzwi i poszedł do polonistki. Siedziała w klasie i patrzyła w monitor. - Co się stało? - spytał zamykając za sobą drzwi i odcinając się od szumu na korytarzu. Wiedział, że nie pozwalała swoim uczniom wchodzić do klasy podczas przerwy. - Dziękuję za zdjęcia – powiedziała, odrywając wzrok od monitora. - Możesz mi powiedzieć skąd to masz? Co to jest? Aleksander zbliżył się, spojrzał w monitor i... zachwiał się. Patrzył ze zdumieniem na zdjęcie. - Nnie nie wiem – zająknął się. - Jak to nie wiesz? Było wraz z innymi zdjęciami. Ale nie zrobiłeś go w Krakowie. Sprawdziłam datę. To zdjęcie zostało wykonane wczoraj. Aleksander patrzył osłupiały. Nabrał tchu. - Dostałem je – skłamał. - I… całkowicie zapomniałem. - Zapomniałeś??? - Ach wy historycy. Wiesz chociaż co to za pismo? - Nie mam pojęcia. - Głagolica. Spisana złotymi literami. To oznacza, że było to pismo święte, ze świętej księgi. Myślałam, że to tylko opowieści, bajanie nawiedzonych. Byłam pewna, że te księgi nie istniały. Skąd to masz? Kto ci to dosłał? Ciekawe czy to oryginał? - Potrafiłabyś to przetłumaczyć? - spojrzał na nią. - Ja nie, ale wiem kto mógłby. Jeśli chcesz, mogę nas umówić. Znam pewnego człowieka. - Nas? - Nas. Chyba nie myślisz, że ci to odpuszczę. Kiedy możesz wyjechać? - Dokąd? - Na wieś. Kilkaset kilometrów na południe. Ten weekend ci odpowiada, czy masz może jakieś plany? - Nie, nie mam żadnych planów. Może być. - No to zadzwonię do niego, jeśli nie będzie na wyjeździe to zapewne zgodzi się nas ugościć, tym bardziej, jeśli zobaczy to. - Dobrze. Daj znać. Aleksander był wściekły na siebie i całkowicie zdezorientowany. Był wściekły, że dał jej te zdjęcia i zdezorientowany, bo nie wiedział skąd je ma. Przecież spał. To był sen. No, przecież to był sen! Ze szkoły wyszedł zamyślony. Nie potrafił tego logicznie wytłumaczyć. Mijał kolejne ulice, skręcał, szedł dalej, przechodził na druga stronę a wszystko automatycznie, jakby prowadziła go jedynie część świadomości. Wreszcie zatrzymał się. Nie stał jednak przed swoim domem. Przed nim tajemnic biblioteki strzegły grube, drewniane i rzeźbione drzwi. Nacisnął solidną mosiężną klamkę i wszedł do środka. - Tam nie wolno wchodzić – drogę zagrodziła mu wysoka i szczupła bibliotekarka, gdy chciał wejść między regały, na których stały książki. Za regałami widział ścianę, prostokątnego pomieszczenia. Wycofał się. - Czy są może plany biblioteki? - popatrzył na nią. - Jakiej biblioteki? - spytała. - Tej. - A po co to panu? - Przepraszam. Jestem nauczycielem historii w tutejszym liceum. Chciałbym przybliżyć uczniom historię niektórych obiektów w mieście. Najważniejszych obiektów – podkreślił – kościołów, ratusza, biblioteki... - Cieszy mnie, że ujął pan bibliotekę w swoim spisie. Tu – wskazała na regały – nie znajdzie pan tego co szuka. Mamy ją osobno. Ale jest niewiele materiału na jej temat. Czekając aż wróci bibliotekarka, rozglądał się uważnie. Złapał się na tym, że szuka czarnowłosej dziewczyny o czarnych jak noc oczach. Zofia nie traciła czasu. Esemes od niej zakłócił ciszę czytelni. Aleksander drgnął. Przeczytał wiadomość: „Pakuj się. Wyjeżdżamy dzisiaj o 22.00. Bądź u mnie, ja prowadzę.” - No tak, szepnął. Najbliższy weekend to już. Przecież jest piątek. Bibliotekarka przyniosła niewielką książeczkę. Spojrzał na rok wydania – 1990. Nie interesowała go historia najnowsza, jednak, ku swojemu zaskoczeniu, dowiedział się, że w miejscu obecnej biblioteki był klasztor, w którym mnisi trzymali stare księgi i woluminy. Obiekt był wielokrotnie przebudowywany, zburzony podczas jednej z wojen, spalony i odbudowany. Z czasów średniowiecza zachowało się niewiele woluminów, ale te trafiły do stolicy. Obecnie najstarsze w zbiorach są książki z XVIII wieku. Westchnął. Nic z tego nie rozumiał. Przypomniał sobie sen, ale czy to mógł być sen? Przecież są zdjęcia, a zdjęć nie można zrobić we śnie – ze snu. Rozejrzał się uważnie, skupiając się na różnicy zapamiętanej z wędrówki za dziewczyną. Teraz skojarzył co mu nie grało. Regały, oświetlenie, podłoga. Patrzył na linoleum starte w niektórych miejscach, szczególnie pomiędzy regałami i przy stolikach. Przecież dokładnie słyszał odgłos jego kroków na kamiennej posadzce. Zamiast aluminiowych regałów, były drewniane, zamiast nowych książek – stare opasłe księgi, im dalej, tym starsze i przede wszystkim biblioteka była większa. Jeszcze raz zajrzał do książki. Na ostatnich stronach były ryciny. Na jednej z nich – średniowieczny klasztor. Podszedł do stolika, przy którym siedziała bibliotekarka i poprosił o skserowanie rycin. Tak naprawdę zależało mu tylko na klasztorze, ale skoro to miało być na lekcje… - Mogę panu wypożyczyć książkę. Mamy wiele egzemplarzy – uśmiechnęła się. - Dobrze. To dobry pomysł – odparł. Po chwili szedł na przystanek autobusowy trzymając w ręku niewielką książeczkę. Co im powie? Jak wytłumaczy, skąd ma manuskrypt? Jeśli powie prawdę, wezmą go za wariata, jeśli nie powie – będą podejrzliwi. Spojrzał na zegarek. Dochodziła osiemnasta. Cokolwiek przydarzyło mu się, zostawi to na później. Teraz musiał spakować się i trochę zdrzemnąć. Przed nimi była nocna podróż, a nie chciał spać w samochodzie. Niebo różowiło się na wschodzie, gdy niewielką bitą dróżką wreszcie zajechali przed mały domek. Wieś to było za dużo. Wieś zostawili jakiś kilometr za sobą. Domek stał w oddali od innych zabudowań, na niewielkim wzgórzu, z którego roztaczał się piękny widok na dolinę. Niektóre szczyty wzgórz pokrywały lasy, niektóre zieleniły się tą barwą zieleni, jaką ma tylko maj. Wysiadł z samochodu i wciągnął w płuca czyste, rześkie powietrze, powietrze pachnące kwiatami, trawą, a przede wszystkim czystością. Czystością, którą nie jest w stanie dać nawet najlepsza klimatyzacja. Przypomniały mu się wakacje u dziadka na wsi. Tak dawno… Z jego domku również roztaczał się piękny widok na dolinę i… szczyt. Dziadek zostawił Aleksandrowi i jego siostrze swój dom w spadku, ale on nigdy tam nie zamieszkał. Czasami spędzał tam wakacje. Jego siostra też często korzystała z możliwości wyjazdu. On miał swoje mieszkanie w mieście i swoje życie z nim związane. Już nie raz miał ochotę sprzedać dom dziadka, siostra go wiele razy namawiała, jednak wciąż nie potrafił. Z tym domem miał najlepsze wspomnienia. Sprzedać go to tak, jakby wyzbyć się tego co w nim najcenniejsze. Jego siostra nie była tak sentymentalna jak on. Ale teraz był na innej wsi, przed innym domem...Spojrzał na bieszczadzkie wzgórza tak podobne do sudeckich. Jego rodzice mieli okazję wyjechać tu, dostać dom. Bali się jednak historii tych ziem; historie ziem, to historie ludzi, a historie ludzi to - historie krwi. Drzwi niewielkiego domku otworzyły się i stanął w nich siwy człowiek z długa brodą. Roześmiane oczy patrzyły na nich. - I jak tam mieszczuchy? - zagadnął. - Nie zabiło was jeszcze zdrowe powietrze? Nie za dużo azotu i tlenu? - Macieju! - Zofia roześmiała się i ruszyła w stronę gospodarza. Uścisnęli się przyjaźnie. - Jak widzisz jeszcze żyjemy. Poznaj Aleksandra. To od niego mamy te zdjęcia. - Mamy? - pomyślał Aleksander. - No jasne! Na pewno mu już przesłała. Mamy… My… te słowa nie gościły w jego słowniku zbyt często. Używał je bardzo rzadko, najczęściej do uczniów. Był samotnikiem. Smakował to słowo w ustach i miał ochotę je wypluć. Skrzywił się z niesmakiem. My… Nie ma żadnego „my”. Uścisnął dłoń gospodarzowi, a uścisk siwego człowieka był silny i zdecydowany. - Dzień dobry. Nie jesteśmy za wcześnie? Obudziliśmy pana? - spytał. - Obudziliście? - Mężczyzna roześmiał się, odchylając głowę do tyłu. - Chłopcze! Jak mógłbym usnąć? Całą noc siedziałem nad tym manuskryptem. To niesamowite! Skąd to masz? Wiesz w ogóle co to jest? Czy masz pojęcie co to jest? - Daj spokój Macieju – powiedziała Zofia. - Powoli. Najpierw zrobię nam kawę. Jestem skonana. Usiądziemy i powiesz co odkryłeś, bo już widzę, że wiesz więcej od nas. Maciej uśmiechnął się tajemniczo. Spojrzał na Zofię. - Idź moja droga do kuchni, jeśli chcesz od razu przejąc rolę gospodyni. Cała mamusia – zaśmiał się. - Cała moja siostra! - Chodź Aleksandrze do środka. O tej porze roku poranki tutaj są chłodne. Później wyjdziemy na spacer. Powiedz, skąd to masz? - Nie wiem. To dziwne, nie uwierzy pan. - Mój drogi chłopcze – spojrzał na niego z powagą – nawet nie wiesz w co jestem w stanie uwierzyć. Nie porzucałbym katedry, gdyby moja wiedza była taka sama, jak wiedza akademicka. Ale przychodzi taki czas, że nie da się ich ze sobą powiązać, rozchodzą się ścieżki i trzeba odejść. - Co pan wykładał? - Językoznawstwo. Dlatego moja siostrzenica wybrała filologię polską. Dobrze, że cię tu przywiozła, bo jak sądzę manuskrypt nie leżał w miejskiej bibliotece? - No właśnie… I leżał i nie… - Aleksander spojrzał niepewnie na Macieja. Weszli do środka. W drewnianym salonie dominowały półki z książkami i ogromny dębowy stół pośrodku. - Kawa gotowa – powiedziała Zofia, niosąc na tacy parujące filiżanki. Zapach drażnił zmysły. - Usiądźmy.- Powiedział Maciej. - Wydrukowałem manuskrypt – wskazał na niewielką stertę papieru. Aleksander zobaczył, że Maciej zdążył już pokreślić wydruk i zrobić notatki. - Co to za góra? - spytała Zofia, zerkając na wydrukowaną kartkę w formacie A3. - Góra Dwunastu – wyrwało się Aleksandrowi. - Mówiłaś, że on nie zna głagolicy – Maciej uniósł brwi, patrząc na Zofię. - Bo nie znam – odezwał się Aleksander. - Ale to Góra Dwunastu. Widzę, że już część rozszyfrowałeś. - Tak. Zaczyna się od słów: „- Muzykę świata...” - „...każdy walczący o dźwięk zrozumie” – dokończył Aleksander. Maciej spojrzał na niego zaskoczony - Skąd to znasz? Przeczytałem w jednej ze starych legend. - Legendy…. Więcej w nich prawdy, niż nam się wdaje. - Czy jest dalsza część tego wiersza? - Nie. Mówisz, że to wiersz? - Wiersz mistrzów pieśni. - Nigdy o takim nie słyszałam - powiedziała Zofia. - Ale widzę, że rozszyfrowałeś więcej. - Tak. Tutaj – wskazał na napisy - pośrodku manuskryptu, tuż przy górze, to nazwy królestw. Każdy z tych pierścieni to nazwa królestwa innego boga. - Boga? - spytał Aleksander. - Tak. Dwunastu to bogowie. Tu – wskazał na pierwsze wyrazy, pod którymi były kolejne – to nazwy bogów, a pod nimi nazwy ich światów. - A trzynasty? Spytał Aleksander. - Trzynasty nie ma imienia. - I nie ma też krainy – wskazał na górę. - Bo jego kraina jest poza górą. Nikt nie wie gdzie. - Poza strachem i wiecznością. - Strach – to Kraina Cieni – tutaj – wskazał na najniższy krąg, a Wieczność – tu – wskazał na szczyt. - Czyli trzynasty jest poza. - Tak. Został wygnany przez dwunastu braci. - Dlaczego? - Bo nie zgadzał się z dwunastoma. - W czym? - Nie wiem. - A co tu jest napisane? - Zofia nie dawała za wygraną. - Jak widzisz nie rozszyfrowałem wszystkiego, ale może Aleksander pomoże. - Ja? - Tak. Widzę, że twoja wiedza jest szersza niż chciałbyś pokazać. Przynajmniej w szkole. Tutaj potrzebne nam będą legendy, mity, baśnie. - Więc i ja mogę się przydać – powiedziała Zofia. - To oczywiste moja droga. Mistrzowie pieśni to bardowie. Bardowie nie są zwykłymi pieśniarzami czy muzykami. To ktoś więcej. Ktoś kto wszedł do bardo i wyszedł z niego, ktoś kto poznał tajemnicę i ujął ją w słowa i dźwięki. A to wygląda na pieśń jednego z bardów - z mapą. - Bardo, bard… Jakie to proste! - wykrzyknęła zdumiona Zofia. - Muzyka składa się z dźwięków. Wystarczy zrozumieć dźwięki, by zrozumieć muzykę – myślała na głos Zofia. - Poczuć – dodał Maciej.- Ważny jest dźwięk, a nie wypowiadane słowa, ale odpowiednia intonacja do odpowiedniej litery. Gdy się zapisze litery tracą intonację, bo każdy może odczytać ją po swojemu; powinno się odczytywać właściwie. Poczuć, zrozumieć… Dźwięk powinien przeszyć całe ciało, wprawić je w drżenie, nie wpadać jedynie w ucho przez rozum, ale przez skórę do serca. Z takiego dźwięku powstał świat i taki dźwięk daje zrozumienie, tajemną wiedzę ale i władzę. - Władzę nad czym? - spytał Aleksander. - Władzę nad energią, materią, władzę nad światami. - Świat jest muzyką, drganiem, a jego poszczególne elementy – dźwiękami – dodał Maciej. - Dźwięki zburzyły mury, tak jak burzą iluzję… - To wyczytałeś tutaj? - Zofia wskazała na manuskrypt. - Tak. Ale to nie wszystko. Skąd to masz chłopcze? - Z biblioteki. - Ale chyba nie naszej? - Zofia uniosła do góry brew. - I tak i nie. Patrzymy na wydrukowany manuskrypt. Patrzymy na zdjęcie – Jest rzeczywiste. Tylko że… biblioteka nie była rzeczywista. Aleksander opowiedział co mu się przydarzyło. Gdy skończył, zapanowała cisza. Za oknem kukułka oznajmiła światu, że podłożyła komuś swojej jajko. Aleksander czuł się jak idiota, wiedział, że to niedorzeczne, ale nie potrafił ukryć przed nimi prawdy. - Ciekawe jak wyglądała ta biblioteka dawniej – powiedział powoli Maciej. Aleksander sięgnął do swojej torby podróżnej i wyjął książkę z historią biblioteki. Otworzył na rycinie klasztoru i wskazał Maciejowi. - Widzę, że przygotowałeś się – uśmiechnął się do młodego mężczyzny. - To może być to, a może nie być… Oni palili takie manuskrypty. Mogli jednak jakiś czas zachowywać. Ciekawe co było jeszcze wcześniej. Jaka była ta sukienka? - spojrzał Aleksandrowi głęboko w oczy. - Błękitna jak niebo. - Opisz ją dokładnie. Zamknij oczy i skup się na tym, jak dziewczyna była ubrana, szczegół po szczególe. To bardzo ważne. - Czuję się jak idiota. - Niepotrzebnie. Interesowałeś się kiedyś magią, okultyzmem? - Nie. Nigdy. Nie ma magii. Magia to tylko to, co nie zostało poznane, coś czego nie rozumiemy, jak latarka dla średniowiecznego rycerza. - Ok. Opisz jak wyglądała z najdrobniejszymi szczegółami. Aleksander przymknął oczy i skupił się , starając się odtworzyć najdrobniejszy szczegół. Żałował, że nie przyjrzał się jej dokładnie. - Wziąłem ją najpierw za licealistkę albo studentkę, potem bibliotekarkę. Byłem zły, że mi przerywa, nie przyglądałem się zbyt uważnie. Sukienka była błękitna z długimi rękawami, rozszerzającymi się ku dołowi. Ściśle opinała jej piersi i talię, dekolt miała wycięty w prostokąt, delikatnie obszyty srebrną nicią. Dekolt dość głęboki częściowo odsłaniający piersi. Skórę miała jasną, bardzo jasną, ostro kontrastowała z czarnymi włosami i oczami. Sukienka była długa, do kostek, rozkloszowana od pasa w dół. Na szyi miała kolczy naszyjnik, chyba z żelaza, na pewno nie srebrny ani złoty. W naszyjnik wpleciony był kryształ, chyba i czarny kamień. Kamienie były obok siebie tworząc całość. - Kryształ i onyks – powiedział cicho Maciej. - A bransoletka? Miała bransoletkę? Aleksander skupił się. Starał się sobie przypomnieć. - Tak. Miała. Nie przyglądałem się jej. Ale chyba wystawała spod rękawa sukni, ale… O Boże! - Co się stało? - spytał Maciej. Aleksander zamrugał oczami. - Jak mogłem to przegapić? - Ale co się stało? Aleksander ponownie schylił się do swojej torby i wyjął portfel a z niego metalową monetę. Bez słowa podał ją Maciejowi. Zofia uważnie przyglądała się niewielkiemu krążkowi. - Miała pierścień na palcu – z tym symbolem. - Dlaczego tego nie zauważyłem? - Skąd to masz? - Maciej patrzył uważnie na Aleksandra. - Znalazłem u dziadka na podwórku, gdy byłem jeszcze dzieckiem. To stąd moje zainteresowanie mitami. Chciałem poznać znaczenie tego symbolu. - I mówisz, że tam w bibliotece nie zwróciłeś na niego uwagi? - Gdybym zwrócił, to z pewnością nie pozwoliłbym jej odejść! - I nie znalazłbyś manuskryptu. - Ale jak… - Aleksander kiwał głową i patrzył na nich w zdumieniu. - Jak? Dlaczego dopiero teraz widzę to tak wyraźnie? - Może dlatego, że właśnie teraz miałeś go zobaczyć. Ciekawe co ujrzysz następnym razem? - Może bransoletkę? - uśmiechnęła się Zofia. - Mówicie o tym wszystkim tak, jakby to było normalne – Aleksander wstał i poprawił okulary. -A przecież to takie… - Dziwne? Magiczne? - podpowiedział Maciej, uśmiechając się do niego ciepło. - Właśnie dlatego odszedłem z uczelni. Za dużo tych dziwności jest wokół nas. - Kim ona jest? - Nie skupiaj się na niej, ale na tym co ci ukazuje – powiedziała Zofia. - Jest twoją przewodniczką. Podążaj za nią. - Strój może być średniowieczny, ale niekoniecznie. Może być jeszcze starszy, o wiele starszy – powiedział w zadumie Maciej. - Nie rozumiem. - Byłeś w bibliotece, ale tej sprzed wielu wielu lat, może nawet tysięcy lat. - Tysięcy??? Przecież biblioteka powstała w średniowieczu, w klasztorze, a wcześniej… - Ludzie siedzieli na drzewach i jedli szyszki? - dokończył Maciej. Aleksander zrobił niewyraźną minę. Był historykiem, znał dzieje… - Drogi Aleksandrze – Maciej uśmiechnął się do niego ciepło, jak ojciec do syna – na potrzeby naszego dochodzenia – wskazał głową na kopię manuskryptu – odrzuć dotychczasową historię. Odrzuć wszystko, czego cię nauczono i czego ty nauczasz. W szkole postępuj tak, jak zawsze, ale – tu nie. - gdzie jest dom twojego dziadka? - W Sudetach – odparł Aleksander. - Daleko – skrzywił się Maciej. - Chętnie przyjrzałbym się bliżej okolicy. - Może na wakacje? - Zofia powiedziała szybko i spojrzała niepewnie na Aleksandra. Zdawała sobie sprawę, że właściwie wymusza na koledze z pracy wizytę u niego. Przecież nie byli przyjaciółmi, nie spędzali ze sobą wolnego czasu, właściwie niewiele o nim wiedziała. Był jak cień wśród nich. Nawet nie spędzał zbyt wiele czasu z nimi w pokoju nauczycielskim. Maciej patrzył na Aleksandra z wyczekiwaniem. - Tak. Jasne. Na wakacje – powiedział Aleksander wiedząc, że nie może odmówić. - Najlepiej jak najszybciej drogi chłopcze – Maciej klepnął go po plecach. „Czyżby obawiał się, że zmienię zdanie?” - Aleksander spojrzał a Macieja i uśmiechnął się. - Dobrze, gdy tylko uporamy się z zakończeniem roku. To już niedługo. Stała w swojej celi i spoglądała w okno. Uśmiechnęła się. Jej wzrok przesunął się z widoku za oknem w stronę niewielkiego stolika. Wzięła z niego pierścień i wsunęła na palec. Spojrzała na wyryte w nim symbole i nagle poczuła to. Zastanawiała się kto tym razem. Kto tym razem próbuje ją obserwować. Uważnie powróciła wzrokiem w stronę okna i przyjrzała się rosnącym za nim drzewom. Kruk? Sowa? Może wiewiórka? Tak dużo możliwości, ale nie… To żadna z nich – myślała. To nie z zewnątrz. Ktoś starał się dotrzeć do niej. Czyżby czarownica odnalazła ją? Ale nie… To było zbyt słabe. Machnęła ręką i odgoniła intruza. Musi zrobić nowe zabezpieczenia. Tutaj za murami Biblioteki do tej chwili czuła się bezpieczna. Biblioteka, jak jej mówili, miała własne zabezpieczenia i do tej pory nikt ich nie złamał. Nawet czarownice z Ognistego Bagna. Czy powinna powiedzieć Wielkiej Bibliotekarce? Wahała się. Wtedy musiałaby powiedzieć wszystko, a tego nie chciała. Nie mogła. Kto to był? Kto przedarł się przez zabezpieczenia, kto ją zobaczył? Odsunęła się od okna i usiadła na łóżku tak, aby nie być widoczną z zewnątrz. Kto ją szukał? Może brat? Może nie stracił nadziei. Potrząsnęła głową a jej włosy rozsypały się na kształt skrzydeł kruka. Chwyciła je szybko na karku i związała w supeł. Nawet na włosy musi uważać. Musi być ostrożna, dużo bardziej ostrożna. Wystarczy jeden nieostrożny ruch, jedno słowo a będzie musiała opuścić mury Biblioteki. Kiedyś je opuści z pewnością, ale nie teraz. Teraz oznaczałoby to śmierć. A ona nie pragnęła śmierci. Pragnęła żyć. Musiała żyć. Nawet z tym musiała się kryć. Odetchnęła głęboko jak robiła to wiele razy i skupiła się w sobie. Musiała wiedzieć kto ją odnalazł. Zapadła w ciemność. Po chwili zaczęły wyłaniać się z niej srebrne nici. Dwie z nich były grube i solidne – tylko dwie… Pomyślała ze smutkiem. Kiedyś były ich dziesiątki. Jedna – brata, druga – nieznajomego, który pomógł jej tu dotrzeć. Nie chciała jej odcinać. Skupiła się jeszcze bardziej i wtedy ją zobaczyła. Była delikatna niczym pajęcza nić i lekko drżała. Podążyła za nią, choć ta zdawała się niknąc w mroku, to znowu pojawiać się niewyraźnie. Skupiła na niej całą swoją uwagę modląc się, by nikt jej teraz nie przeszkodził. Wiedziała, że ten, kto ją odnalazł sam mógłby przerwać nić, zatrzeć ślady tak jak ona robiła to wiele razy. Jeśli to łowca, to ślad zaraz zniknie. Musiała się spieszyć. Drugiej próby nie będzie. I wtedy go zobaczyła. Otworzyła oczy i nabrała tchu. - To niemożliwe…- powiedziała cicho, jej usta ledwo poruszały się. Czuła jak blednie, jak drętwieją jej palce. Poruszała nimi nieświadomie. - Bogowie… To niemożliwe… Ale nie mogła się mylić. Nigdy się nie myliła. Ten mężczyzna gdzieś daleko, bardzo daleko, w jakimś całkiem innym czasie, w całkiem innym świecie, bez Daru. Jak mógł ją odnaleźć? Nawet na nią nie patrzył. Nie zainteresował się. Był tak pogrążony w lekturze, że jedynie przesunął po niej wzrokiem. Przeszkodziła mu i tak ją potraktował. To prawda, była zaskoczona, że ją zobaczył. Nikt nigdy jej nie widział podczas jej sekretnych podróży. A on… on nie miał Daru! Z pewnością nie miał… W jego smrodliwym świecie pełnym wynalazków nikt z niego nie korzystał. Była przerażona. Skoro ktoś bez Daru mógł ją odnaleźć tutaj w tej twierdzy, to czy była tu bezpieczna? Czy w ogóle było jakiekolwiek miejsce, w którym mogła być bezpieczna? Zanim tu dotarła, minęły całe miesiące. Miesiące ucieczki przez puszcze, spalone miasta i wsie. Po drogach pełnych rabusiów, wygłodniałych wilków, nieufnych ocalonych. Gdy tu przybyła nie była już dumną księżniczką z królewskiego rodu, a wychudzoną żebraczką, którą przed niedźwiedziem uratował nieznajomy. To prawda, że nieznajomy potem zdarł skórę z niedźwiedzia, poćwiartował mięso i przybył tutaj to wszystko sprzedać. Początkowo uciekała bez celu, aby dalej od ludzi, którzy zabili jej ojca i matkę. Szukała brata, który walczył gdzieś na krańcach królestwa. Teraz już chyba tylko o życie. Wiedziała, że żyje. Póki jest nić… Wiedziała, że polują na niego tak samo jak i na nią. Chciała go odnaleźć. To nieznajomy podsunął jej myśl o Bibliotece. Dostać się tu nie było łatwo. Przede wszystkim nie wolno było mieć Daru, przejść próbę. Udało jej się okłamać Wielką Bibliotekarkę i Radę. Powiedziała, że pragnie pozbyć się pragnień i służyć. Wielka Bibliotekarka była cała w czerni, nawet jej kryształ stał się czarny. Niektóre bibliotekarki miały suknie, na których więcej było czerni niż błękitu, niektóre tylko częściowo. Niemal wszystkie młode bibliotekarki i adeptki miały jednak suknie błękitne. Wiedziała też, że o ile mogła oszukać Wielką Bibliotekarkę i Radę o tyle nie mogła oszukać siebie. Suknia, jak mówiły, sama zmieniała kolor w zależności od tego jak bardzo była gotowa. Zazwyczaj ciemniała od dołu, od odrzucenia niskich pragnień: dóbr materialnych, seksu, dobrego jedzenia… I coraz wyżej wraz z wyrzekaniem się i odrzucaniem pragnień związków, miłości aż wreszcie – życia. Głęboka czerń oznaczała wyzbycie się wszelkich pragnień, nawet śmierci. Ostatni czerniał kryształ. Wiedziała, że nie zdoła wyzbyć się pragnień, że jej suknia nie zmieni koloru, nawet w części. Była jednym wielkim pragnieniem, zachłannie pragnęła żyć pełnią życia i poznawać, zdobywać wiedzę. Biblioteka to tylko schronienie na tak długo, jak to tylko możliwe. A potem… Potem ma nadzieję, że skończy się wojna… Ten mężczyzna… Tak łatwo w niego weszła, tak łatwo przeniknęła i tak łatwo dała mu się odnaleźć… Dlaczego jej szukał? To prawda, że coś ją tknęło, żeby do niego podejść, chochlik, żart, albo coś więcej. Nie mogła się oprzeć. Zazwyczaj jeśli już ktoś coś to tylko słyszał jej podszepty uznając to za swoją intuicję, ale on widział ją, a potem… Poszedł za nią. Zaprowadziła go więc do mapy. Przecież szukał jej, a w jego świecie mapy nie było. Stara niania, która szybko dostrzegła Dar, ostrzegała ją, że nie wolno niczego zmieniać, że małe wydarzenie, może przynieść niewyobrażalne zdarzenia, zmiany. Może uruchomić lawinę. Czy właśnie tak się stało? Powinna przerwać nić, zrobić zabezpieczenia. Ale jeszcze nie teraz. Nie chciała. Intrygował ją. Nie mógł dotrzeć do niej po imieniu, bo nie podała mu prawdziwego. Nawet Wielka Bibliotekarka go nie zna. To, które poznał, przeczytała na jednej z książek. „Alicja w krainie czarów” Wydało jej się to żartem, zabawą. Jak dotarł do niej, nie znając imienia? Musiała to sprawdzić, ale nie teraz. W nocy, gdy wszyscy będą już spać. Dar pozwalał jej nie tylko podróżować poza czas i przestrzeń, ale i wnikać w umysły innych i tak poznawać pisma, mowę. Mogła szybko wniknąć w obcą kulturę tak. On jednak wiedział… Zdradziła się. To było jak kubeł zimnej wody. Przed sobą zobaczyła twarz starej niani i jej kochające oczy. „Nadejdzie taki czas, gdy już będziesz pewna, że potrafisz wszystko, a wtedy znajdzie się ktoś, kto udowodni ci, że tak nie jest” - powiedziała stara niania, gdy ona pokazała jej kolejną sztuczkę. Uśmiechnęła się do wspomnień. Niania zawsze miała rację. Też miała Dar i uczyła posługiwać się nim i ukrywać go. Zapadał zmierzch. Wielka Biblioteka położona była na wyspie na jeziorze. Z lądem połączona była groblą. Wysokie mury budowli same w sobie były tarczą. Do Biblioteki wiodła tylko jedna droga przez jedną bramę. Nie było strażników. Funkcja bibliotekarki może wydawać się mylna i kojarzyć jedynie z wypożyczaniem książek. Ale ta Biblioteka nie wydała nigdy żadnej księgi ani żadnego manuskryptu na zewnątrz. Żądny wiedzy, który wkroczył w mury Biblioteki spędzał tu czasami całe lata, przywożąc ze sobą złoto, srebro, jadło a przede wszystkim wartościową księgę albo zwój, którego w zasobach Biblioteki nie było. Bez księgi albo cennego zwoju żadne złoto nie było w stanie opłacić pobytu. Nie było to łatwe, bo zasoby Biblioteki były ogromne. Mury Biblioteki – czworobocznej budowli wznosiły się na dziesięć pięter i były najpotężniejszą budowlą, fortecą samą w sobie. Zbudowali ją jeszcze Najstarsi, pierwotni ludzie, po których pozostały jedynie legendy, nikłe wspomnienie. Powiadali, że w ich czasach Biblioteka nie była największa, najwspanialsza. Że budowali piramidy, wieże, pałace znacznie potężniejsze, piękniejsze, na których widok nawet w tamtych czasach serce przestawało na chwilę bić. Powiadają, że piramida gdzieś przetrwała, bo nie można było jej zburzyć, że dzisiaj porasta ją las i wznosi się nad jakąś doliną niczym samotna góra – Góra Dwunastu. Niektórzy powiadają, że widzieli ruiny wież i pałaców, przysięgali na bogów – mówili o niknących w gęstych lasach potężnych ruinach zbudowanych z głazów tak wielkich, że każdy taki głaz wyższy był niż jeździec na wysokim koniu. Zapadał zmierzch a wraz z nim coraz cichszy stawał się rechot żab, śpiew ptaków, odgłosy rybaków, którzy mieli swoje wioski na dalekim brzegu jeziora. Dziewczyna odeszła od okna, w którym nie było żadnej szyby – był to okrągły otwór, na tyle duży aby móc usiąść w nim, jak często robiła. Dzisiaj jednak za bardzo była obolała po całodziennych ćwiczeniach. Dotknęła posiniaczonej ręki i skrzywiła się. Tutaj w samotności mogła sobie pozwolić na ten grymas. Wielka Biblioteka nie miała strażników – strażnikami były bibliotekarki. Każda minuta dnia była zapełniona. Nie było czasu na nudę, szczególnie dla kogoś takiego jak ona – dla nowicjuszki. Musiała poznać nie tylko rozkład biblioteki, czytać i kopiować zarówno stare pisma jak i te zawierające najnowsze odkrycia, szorować kamienne posadzki ale i ćwiczyć różnego rodzaju walki. Przybywający do Biblioteki mieli obowiązek dzielić się z bibliotekarkami nowymi technikami walk a one musiały poznać wszystkie. W zamku ojca była wychowywana na damę, ćwiczyła ukłony, taniec, śpiew i grę na instrumentach, uczyła się języków, ale nie walki. Tutaj ukrywała swoje umiejętności, nawet ukrywała swoją prawdziwą mowę. Bała się, że kiedyś ją zapomni. W drodze do Biblioteki podczas wielu miesięcy ucieczki bacznie przysłuchiwała się jak mówią ludzie prości, jakiego akcentu używają, słów, to było jak nauka nowego języka. Miała do tego talent i szybko zaczęła mówić tak jak oni. Wtedy była bezpieczniejsza. Ubranie ukradła jakieś dziewczynie, która kąpała się w rzece. Zmięte stare łachy leżały na brzegu a ona wraz z koleżankami śmiała się i pływała dość daleko od miejsca, w którym zostawiły swoje łachmany. Podkradła się niemal bezszelestnie, chwyciła za jeden z tobołków leżących na ziemi i zniknęła szybko za krzakami. Zdjęła swoją suknię i buty po czym ponownie podkradła się nad brzeg, zostawiając w miejsce starych łachów swoje ubrania. Najbardziej żal było jej butów. Nigdy nie chodziła boso, wiedziała jednak, że w stroju chłopki buciki wyszywane złotem i srebrem będą bardzo podejrzane, cenne kamienie, którymi były obszyte oderwała. Czasami karczmarze przyjmowali je na równi ze złotem, nigdy jednak nie wydawali reszty. Zdawała sobie sprawę, że zostawiła za sobą ślad dla ewentualnego pościgu, albo tych, którzy pragnęliby ją znaleźć. Nie potrafiła jednak zabrać wszystkiego młodej dziewczynie i pozostawić ją całkowicie bez ubrania. Droga była kamienista. Starała się stąpać po kamieniach, czuła każde ziarenko piasku pod stopami. Zastanawiała się jak przejdzie dalej, gdy już zejdzie z królewskiego traktu i wejdzie w las, na polne drogi. Miała nadzieję, że do tego czasu skóra na jej stopach wystarczająco stwardnieje. Księgę ukradła w gospodzie. To było po spotkaniu z nieznajomym. Młodzieniec ubrany w drogie szaty iskrzące złotem i srebrem siedział wraz ze swoją świtą i pił na umór, przechwalając się swoimi bogactwami. - Jestem synem panującego księcia Jakuba Szakala! - uderzył pucharem pełnym złocistego trunku o dębowy blat stołu, przy którym siedział. - Spędzę w tej ponurej Bibliotece kilka następnych lat, by po moim ojcu odziedziczyć księstwo! Muszę się napić. Kto wypije moje zdrowie?! - powłóczył po sali mętnym już wzrokiem. - Kto się nie napije, to… - i tu sięgnął do pasa po swój miecz. Na dźwięk jego słów dziewczyna podniosła głowę a jej oczy zalśniły. - Syn mordercy – wysyczała. - To syn mordercy… - Ciszej dziewko – upomniał ją nieznajomy. Przyjrzała się spode łba chłopakowi. Mógł mieć 16 lat, tyle co ona, może więcej. Rzucał złotem na stół i kazał się obsługiwać. Jej złotem. Tak… - Ty! - wskazał na nią palcem. - Podejdź no tu, niech ci się przyjrzę. Może ogrzejesz mnie dzisiaj w nocy. Wstała powoli, lekko przygarbiona podeszła bliżej. Wiedziała, że ucieczka nie ma sensu. Złapał ją za pośladek i mocno ścisnął a następnie wstał i lekko chwiejąc się, zdarł z niej łachy. Te ciężko opadły na podłogę. Usiadł z klapnięciem, wydął usta i przyglądał się jej uważnie. Spuściła oczy, czuła jak się czerwieni ze wstydu, ze wściekłości, z bezradności. Żałowała, że ojciec nie nauczył jej walki. Nie potrafiła się obronić. Była zwierzyną, zwykłym zającem, który mógł liczyć jedynie na swoje nogi i spryt. Była szczupła i wysoka, miała długie nogi i była chuda. - A gdzie ty masz cycki? - patrzył na nią z obrzydzeniem. - A tu – uszczypnął ją mocno w bok – tu nic nic nie ma . Sama skóra i kości. Uderzył ją tak mocno, że straciła równowagę i runęła całym ciężarem na podłogę. Idź stąd miernoto! - kopnął ją swoją obutą w twarde buty z żelaznymi okuciami stopą prosto w brzuch. Jęknęła głośno. Przed oczami pojawiły jej się czerwone płaty. - Ty – powiedział młody książę. Struchlała. Spojrzała na niego, ale on wskazywał na młodą dziewczynę w kącie. Uśmiechała się do niego zachęcająco. Jej opięta suknia eksponowała duże, jędrne piersi. Młoda księżniczka odetchnęła z ulgą. Wstając zobaczyła, że obok krzesła księcia stoi skórzana torba przytwierdzana do siodła a z niej wystaje stary wolumin. Spojrzała na księcia i jego kompanów. Nikt nie interesował się nią. Wszyscy patrzyli na młodą kobietę, sunącą w ich stronę niczym kocica, powoli rozplatającą wstążki, którymi związana była jej suknia z przodu. Jej piersi już niemal w pełni były odkryte. Książę siedział i uśmiechał się lubieżnie, a jego kompani zachęcali dziewczynę.
-
2 punkty"Nie" dla czegoś, co istnieje w Polsce od co najmniej XIV wieku? Bardzo interesującym zjawiskiem jest propagowanie "kontr-ideologii" bez rozumienia ideologii. Islam istniał w Polsce zanim jeszcze pradziadek autora tego tematu powiedział "mama", a w dwudziestoleciu międzywojennym, jak i przed, islam był raczej lubiany w wielokulturowej Polsce. Innym ciekawym zjawiskiem jest upieranie się przy homogenicznej Polsce, zazwyczaj przez zwolenników prawicy, szczególnie tej bardziej skrajnej. Dziwnym trafem jej członkowie nie zdają sobie sprawy, że Polska była multi-kulti zanim jeszcze Warszawa została stolicą, a obecny stan etniczny i kulturowy naszego państwa zawdzięczamy Stalinowi. Jasne, nie da się ukryć zagrożenia, jakie może napływać z poszczególnych regionów świata. Nie ma to jednak wiele wspólnego z samym w sobie islamem. Również islamizacji się nie obawiam, bo taka nie nastąpi. Ludzie coraz częściej odchodzą od religii, również od islamu - szczególnie w krajach zdewastowanych wojną. Jeśli zaś przez islamizację rozumie się to, że muzułmanie raczej mają więcej dzieci, to też miejcie więcej dzieci - szczególnie chrześcijanie i żydzi powinni sobie przypomnieć zalecenie Boga, w którego wierzą: "Idźcie, i rozmnażajcie się". Dziwi mnie, jak wiele hipokryzji czai się w niektórych wierzących, czy to chrześcijanach, czy muzułmanach. Te wszystkie slogany i banery z tekstami "NIE dla islamu w Polsce" kojarzą mi się z "Sharia for Europe" i "Death to America". Ile nienawiści wobec Zachodu, czy w zasadzie całego świata, mają salaficcy islamiści, tyle samo mają co bardziej aktywni anty-muzułmanie. Wrzucanie wszystkich do jednego wora działa z kolei na zasadzie: "Ksiądz z parafii X to pedofil? NIE dla chrześcijaństwa w Polsce!". Problem Polaków i przedstawicieli wielu innych narodowości jest taki, że często wypowiadają się na tematy, o których nie mają pojęcia - wystarczą im media. Wystarczy im postawiona teza przez ludzi z konkretną agendą, że za wszystko odpowiada islam i będzie słuchał dalszych doniesień. A wystarczy ruszyć głową i zastanowić się, czy ta teza jest w zasadzie słuszna? Może ktoś przemycił wrogą ideę a potem tylko podlewa chwasty, by rosły w najlepsze? Dzięki temu gdy sobie oczami wyobraźni postawię jednego krzykliwego Polaka z anty-islamską zawiścią wymalowaną na twarzy, obok terrorysty z Państwa Islamskiego, Al-Kaidy, czy Boko Haram, to niewiele widzę różnic - inna ideologia, lecz nasilenie wrogości zbliżone.
-
1 punktMacie jakieś ulubione cytaty? Wrzucam Tołstoja na początek: "Nie podoba mi się wyniosłość, nie podobają mi się ludzie, którzy stawiają siebie wyżej od innych. Mam ochotę dać im rubla i powiedzieć: jak się dowiesz, ile jesteś wart, to wrócisz i oddasz resztę." Lew Tołstoj
-
1 punktooo tak! Uwielbiam, podziwiam..sztuka uliczna to coś co mnie pociąga, coś co robi na mnie ogromne wrażenie. Pełen szacunek, dla każdego, kto potrafi tworzyć takie dzieła - graffiti, murale, konstrukcje...misz masze uliczne. Może w Waszych miastach, wsiach czy zadupiach są tego typu atrakcje?
-
1 punktNiejeden z nas posiadał/posiada klocki lego...piękna frajda - szczególnie gdy się stanęło na nie bosą stopą Wrzucam lego do działu ze sztuką, bo chcę pokazać, że można z nich zbudować niesamowite arcydzieła... 1. Statek kosmiczny - 1590 godzin, 65 tysięcy klocków 2. Futurystyczne miasto - 200 000 klocków 3. Statek z Gwiezdnych Wojen - największy model na świecie... ponad pięć milionów klocków...rozpiętość skrzydeł to 13 metrów 4. Dom...3,3 miliny klocków. Wyposażony jest w działającą toaletę i prysznic 5. Przyczepa kempingowa...215,158 tysięcy kloców LEGO...3,6 m długości i aż 2,2 metra wysokości
-
1 punktMyślimy o czasie jak o linii zamiast o pomieszczeniu, zakładamy dwie dane, zamiast trzech. Mistrzowie pieśni Co jest tą siłą, która napędza światy? Miłość? Ale i są tacy, którzy wyrzekli się jej, stwarzając własne cywilizacje. Bez cienia miłości stając się cieniem. Nienawiść? Ale przecież są cywilizacje, które wyrzekłszy się jej, tworzą światy pełne światła bez cieni. Pragnienie? Czy to może być pragnienie? Czyż już niemowlę w łonie matki nie pragnie żyć, a gdy już dorasta nie pragnie tych wszystkich rzeczy materialnych i niematerialnych? Pragnienie domu, pieniędzy, miłości… Kim się jest, gdy przestaje się pragnąć? Czy się jest? Co sprawia, że się jest? Czy cokolwiek co żyje wolne jest od pragnień? Przecież poddani są mu zarówno rośliny, zwierzęta, ludzie, a nawet bogowie. Nawet pragnienie śmierci, jest pragnieniem. Margaret. Jej wspomnienie przesuwa się pod powiekami. Przychodzi we śnie pełna wyrzutu i żalu. A przecież pragnęła tylko miłości, mnie, dziecka, domu, szczęścia… Ile tego jest? Ile pragnień? Wszystkie przekreślone. Kim stałem się, stojąc oto tutaj na szczycie Miru, wyrzekając się wszystkiego? Ale czyżby rzeczywiście? Przecież pchało mnie tu pragnienie poznania. Zrozumienia. Odkrycia prawdy. Czy więc mam prawo mówić, że wyrzekłem się pragnień, skoro to właśnie ono przywiodło mnie tutaj? Tutaj, na szczyt świata zawieszony ponad chmurami? - Czego pragniesz? Starzec opierał się trzęsąca dłonią o sękaty kij. Siwa broda łączyła się z długimi włosami. Stary kożuch szarpał wiatr. Trudno było rozpoznać kolor. Z wychudzonej twarzy patrzyły na niego uważnie bladobłękitne oczy, w których tlił się jeszcze żar życia, obojętny jednak na losy innych. Jego skóra była niemal przezroczysta z niewielkimi brązowymi plamami. Dłoń zdawała się składać jedynie z takiej skóry i kości. - Poznania prawdy – odparłem. Moje skronie lekko już przyprószyła siwizna. Zimny wschodni wiatr szarpał połami kożucha z górskich kozic o długim szarym futrze, szarym jak skały, na których staliśmy. Spoglądałem w jasne oczy starca, w oczy, w których widziałem takie same pytania, jak moje i… brak odpowiedzi. Stary mężczyzna odwrócił się, dając gest, bym poszedł za nim. Wśród szarych skał siedzieli ludzie w różnym wieku, kobiety i mężczyźni, starzy i młodzi. Mogą uwagę przyciągnęła pokrzywa. Zielsko, z którym wiecznie służba walczyła w moim ogrodzie, paprocie i… kwiaty. Tu, tak wysoko, gdzie praktycznie nie ma gleby, w tym zacisznym zakątku wśród skał, zdawało się, że i one zanurzone są w medytacji, szukając odpowiedzi na swoje pytania. - Przejdźmy do jaskini – starzec wskazał ręką ciemną plamę w skale. - Może od tych, którzy przybędą uzyskasz odpowiedź na swoje pytanie. - A ty? - spojrzałem w oczy, które przypominały mi rozwodniony kisiel. O ile kisiel może mieć barwę lodowca. - Ja nie znam odpowiedzi na twoje pytanie. - Ale… Przecież nie pytałem. - Pytanie znam. Nie znam odpowiedzi – spojrzał mi głęboko w oczy, a ja czułem, że zna wszystkie moje myśli. Może i znał i właśnie dlatego jeszcze żyję. Słyszałem ostrzeżenia, by nie dać się nabrać na wygląd, na starość, młodość i uśmiechy. Słyszałem o tych, którzy spadali z Miru dniami i nocami, nim ich szczątki ciał dosięgły lodowatych wód Rzeki okalającej górę. Wyglądali jak aniołowie strącani z nieba w dniu sądu. Okaleczeni, pozbawieni skrzydeł i… życia. Skoro jestem tu i nadal żyję, to on musi wiedzieć. Musi wiedzieć o mnie wszystko. - Jesteś strażnikiem? - spytałem. Uśmiechnął się, a ja już znałem odpowiedź. Oczywiście, że był. Wejście do jaskini było niskie. Musiałem schylić się, jak w ukłonie przed miejscem świętym. Szedłem za swoim przewodnikiem, widząc jedynie jego zgarbioną posturę. Stanęliśmy w zupełnych ciemnościach. Starzec uderzył swoim kosturem w kamienną posadzkę i zrobiło się migotliwie jasno. Jaskinia była obszerna, paliło się w niej wiele ogni, ale nie wiem co było ich źródłem. Z pewnością nie drewno. Po prostu były w ściśle określonych dla siebie miejscach – na wypolerowanych sześcianach z bazaltu. Ognie były niewielkie, białe, intensywne. Pośrodku sali stał ogromny kamienny stół, wypolerowany niczym szkło. Przed nim po obu stronach kamienne ławy. Starzec uniósł swój kostur i uderzył nim drugi raz. Echo odbiło się i poniosło dźwięk gdzieś w dalsze części jaskini. Po chwili wyłonili się stamtąd ludzie i zaczęli przynosić potrawy, stawiając je na stole. Starzec uderzył swoim kosturem po raz trzeci. Do sali drogą, którą przyszliśmy zaczęli schodzić się wszyscy, których widziałem pomiędzy skałami i ci, których wcześniej nie widziałem. W absolutnym milczeniu zajęli swoje miejsca. Starzec wskazał mi abym stanął obok niego, tuż u szczytu stołu. Nie kazał siadać. - Zdradź nam swoje pytanie – zwrócił się do mnie. - Bez czego istota żywa może się obejść? - powiedziałem a mój głos odbił się od ścian groty i poszedł dalej dziesiątkiem ech odbijany od skał w jaskiniach góry Mir. W sali zapanowała cisza. Nadal nikt nie odzywał się, nikt nie patrzył w moją stronę, nikt nie ruszał się. Siedzieli jak posągi. Płomienie na sześciennych bazaltach zdawały się nie ruszać a jedynie lśnić. Nabrałem tchu - Czy można żyć bez pragnienia? Czegokolwiek? W sali nadal panowała cisza. Wiedziałem już, że tutaj nie uzyskam odpowiedzi na swoje pytanie. Ale jeśli nie tu, to gdzie? - Gdzie szukać odpowiedzi? - Spojrzałem z desperacją na obecnych. Byłem u wiedźm i czarowników, u ludzi mądrych i wykształconych. Oni wszyscy mają pragnienia. Stary człowiek podniósł głowę i spojrzał na mnie - Szukaj u tego co nie ma imienia. Na to pytanie tylko on da ci odpowiedź. - U tego co nie ma imienia? Gdzie go szukać? Kto to taki? - To brat trzynasty. - Słyszałem o Górze Dwunastu. Nie było go tam. - Jest poza strachem, na końcu wieczności. Wielu błądziło, niewielu dotarło, a część z tych, co wróciła, nigdy już nie powiedziała słowa. Czy uzyskali odpowiedzi? Nie wiadomo. Jeśli tak, to zabrali je ze sobą do grobu. - Dlaczego? Czy prawda ne powinna być nam dana? - spytałem. - Dana? - Starzec uniósł swoją brew nie ukrywając zdziwienia. - Dana pytasz? A co robią ci, którzy otrzymują ją za darmo? Na co ją używają, jak jej używają. Każda wartość dana za darmo – traci na wartości. Nie mój chłopcze. Ty po swoją odpowiedź przyszedłeś tutaj – szedłeś dniami i nocami po bezdrożach, wspinałeś się na nagie skały, ryzykowałeś życie, opuściłeś życie, które znałeś nie mając pewności czy uzyskasz odpowiedź, miałeś jedynie nadzieję. -… i pragnienie – dodałem. - Więc nikt ich nie pytał? - Może nie pytał odpowiednio. - Nikt nie zapisał? - Prawda obroni się tylko wtedy, gdy jest powtarzana z ust do ust, w brzmieniu słowa. Jeden zapisał. I był jeden, który potrafił to przeczytać. To była poezja, którą on i tylko on mógł wypowiedzieć w o odpowiednim brzmieniu, posłuchaj słów Muzykę świata każdy walczący o dźwięk zrozumie... - Dość. - Młodszy od niego mężczyzna z odrobinę krótszą brodą wstał i uderzył pięścią w stół. Dość mu już powiedziałeś. Reszty słów niech szuka z wiatrem. - Czas już byś wracał – zwrócił się do mnie starzec. - To ta intonacja? – spytałem jeszcze starca. - Nie. To nie ja byłem tym jedynym. - Gdzie go mogę znaleźć? - Wśród cieni. - Tym jedynym był autor, prawda? - spytałem. - Tak. Potrafisz liczyć. Ale teraz już czas. Idź chłopcze. Dziwnie czułem się, gdy nazywali mnie chłopcem. Ale dla nich, tych sędziwych starców – byłem. - To tyle – Aleksander uniósł głowę i spojrzał przed siebie. - To tyle – powtórzył w myślach. Ostatnia wiadomość. - Co czytasz? - przed stolikiem stała dziewczyna o kruczoczarnych długich włosach i czarnych oczach. Patrzyła na niego i uśmiechała się. - Znamy się? - spytał, zamykając starą księgę i zasłaniając ręką tytuł. Skrzywił się. Nie miał ochoty na znajomości, ale ta dziewczyna… Przyjrzał się. Nie była piękna, ale mogła się podobać. Musiał ją szybko spławić. - Mam na imię Alicja. Często cię tu widuję. Przychodzisz w każdy wtorek i czwartek. - Pracujesz tu? - spytał, starając się przypomnieć twarze bibliotekarek. Problem w tym, że nigdy na nie nie patrzył. - Nie. Przychodzę tu codziennie. - Codziennie? - zainteresował się. - Przychodzisz tu codziennie? - powtórzył. Ile by dał, by móc przychodzić tu codziennie. Ale nie miał tyle czasu. - Tak. - Uczysz się? - zapytał. Mogła być studentką, albo wyrośniętą licealistką. W tym wieku zazwyczaj młodych ludzi można było spotkać w barach, pubach, w dyskotekach, parkach, ale nie w bibliotece. Nie w tej bibliotece. - Całe życie szukamy odpowiedzi – uśmiechnęła się ponownie, wzruszając ramionami. - Lubię wiedzieć. - Miała na sobie błękitną sukienkę, a na szyi szary kolczy naszyjnik z wplątanym w niego kryształem. Skromna sukienka delikatnie opinała jej małe piersi. - Co? - zamrugał oczami. Czuł się coraz bardziej nieswojo, gdy tak stała nad nim i patrzyła uważnie. - Na przykład na to czy potrafimy żyć bez pragnień. Jej wzrok przesunął się na księgę, którą starał się przed nią ukryć. Następnie spojrzała mu ponownie w oczy. Delikatny uśmiech nie znikał z jej twarzy. Odwróciła się i odeszła pomiędzy regały starych ksiąg. Nim dotarło do niego, co powiedziała, już jej nie było. - Zacze… - słowa pozostały nie wypowiedziane. Wstał i ruszył między regały starych ksiąg. Była kompletna cisza. Słyszał jedynie swoje kroki, odbijane echem od posadzki. Nagle pomiędzy regałami zobaczył ją. Nie słyszał jej kroków. Ruszył za nią mijając kolejne regały. Co jakiś czas wyłaniała się spomiędzy nich. Nie wiedział, że biblioteka jest tak wielka. Był pewien, że bez pomocy nie zdoła wrócić. Krążył pomiędzy regałami wciąż posuwając się w głąb. Mijał coraz starsze woluminy. Czy wolno tutaj chodzić? Odsunął od siebie myśl i szedł dalej, wypatrując przed sobą nieznajomą w błękitnej sukience. Wreszcie dotarł do ściany. Ślepego zaułku. Był sam. Nie wiedział jakim cudem mogła mu tutaj zniknąć. Był pewien, że szedł cały czas za nią. Ale był sam. Bardziej to czuł. Rozejrzał się. Stał pomiędzy regałami, na których leżały stare zwoje. Bał się ich dotknąć, bał się, że jeśli tylko to zrobi, rozsypią się w pył. Nagle, dałby sobie rękę uciąć, że jeden z nich nieznacznie wysunął się w jego stronę. Niepewnie wyciągnął rękę i ujął go w dłoń, delikatnie, aby nie uszkodzić cennego manuskryptu. Nie miał pojęcia jak mógł być cenny. Z pewnością nie wystarczyłaby na pokrycie szkód jego pensja nauczyciela historii w miejskim liceum. Rozejrzał się. Był sam. Pragnienie było zbyt wielkie, zbyt wielka ciekawość. Rozwinął manuskrypt. Zapisany był złotymi literami. Kojarzył to pismo, ale nie był pewien. Pośrodku był rysunek – góra pocięta na dwanaście części – jedna nad drugą. – Góra Dwunastu – powiedział cicho. - Boże… To Góra Dwunastu… - Przyjrzał się napisom. Przy każdym poziomie góry były napisy. Zacisnął szczęki. Był wściekły, że nie przykładał się zbytnio do nauki starych języków. (...) CDN jeśli chcecie
-
1 punkt
-
1 punktKsiężniczka odsunęła się najciszej jak mogła, jedną ręką chwyciła swoją chłopską sukienkę, drugą wysunęła pergamin z torby chłopaka. Przykryła go suknią i przesunęła się w kąt izby. Nie mogła założyć sukni. Była rozdarta w pół. Do siedzącej dziewczyny podszedł nieznajomy. - Wykupiłem dla nas pokój i sukienkę dla ciebie. Teraz nie stać mnie na dwa pokoje. Powiedziałem, że jesteś moją córką. Wejście jest z tej strony. Zostaw ten łach i idź szybko na górę, schody są za tymi drzwiami – wskazał na ścianę, przy której siedziała. Wystarczyło zrobić kilka kroków. - Wstań, osłonię cię. Pójdę za tobą. Zadrżała. Do tej pory nie myślała o tym, że ktoś mógłby ją zgwałcić. Zapewne zapłacił mięsem z niedźwiedzia, jak wcześniej częścią za sól, żeby zakonserwować pozostałe mięso. - Nie bój się. Nic ci nie grozi z mojej strony. Szybko! Dziewczyna wstała i ruszyła we skazanym kierunku. Szedł za nią. Zasłaniał ją przed oczami innych. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi głównej sali, dziewczyna starała się jakoś okryć starym łachmanem. - Powiedziałem zostaw tę szmatę. - Nie mogę. - Zaraz karczmarka przyniesie ci sukienkę swojej młodszej córki. - Nie będę szła nago przed tobą – wysyczała. Ale nie to było najważniejszą przyczyną. Pod suknią miała przywiązany płócienny woreczek ze szlachetnymi kamieniami. - Niech ci będzie. Weszli na piętro. Stała tam już karczmarka z sukienką przewieszoną przez rękę. W dłoni trzymała kaganek. Gdy tylko weszli, odwróciła się i poszła w głąb korytarza. Ruszyli za nią. Otworzyła ostatnie drzwi i wskazała pokój. Karczma była drewniana. Na wprost znajdowało się okno, pod ścianą jedno łóżko, pod drugą stołek z miską, dzbankiem wody i świecą. - Masz dziecko sukienkę i ubierz się. Czy śniadanie też zjecie? - spojrzała na nieznajomego. - Nie. Wyruszamy skoro świt. Nie chcielibyśmy podróżować razem z… księciem. Karczmarka uśmiechnęła się. - Rozumiem. Dzisiaj zajęła się nim dziewczyna. Nic nie wiadomo co byłoby na trakcie – obejrzała się szybko. A to – wskazała na młodą księżniczkę – dziecko jeszcze. - Ile ma lat? Trzynaście? I taka delikatna. Nieznajomy skinął głową i włożył do ręki karczmarki czerwoną monetę. - Zapłaciliście już za pokój. Za co to? - spojrzała na niego. - Za uprzejmość pani – skłonił się nisko. Popatrzyła na monetę, korciło ją. Obróciła ją w palcach i oddała mężczyźnie. - Nie trzeba. Młody książę zostawi tu dziś dużo złota. Zapaliła świecę i wyszła zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko domknęły się, mężczyzna zasunął zasuwę. Stał twarzą do ściany. - Ubierz się. Nie będziemy tu długo. Zrobiła co kazał. Zdążyła już oderwać ze starego łachmana woreczek z zawartością i przywiązywała do sukni karczmarki. Mężczyzna wciąż stał głową do ściany. - To było sprytne z tym zwojem. Teraz nie dostanie się do Biblioteki. Wścieknie się. Może nawet spali karczmę, albo będzie ścigał cię. Drgnęła. A więc widział? Nie miała wyrzutów sumienia. Niczego nie ukradła. Była pewna, że ten zwój pochodził z biblioteki jej ojca. - Możesz się tam skryć księżniczko – powiedział cicho. Zesztywniała. - Nie jestem księżniczką, jestem zwykłą chłopką! - Byłaś. Teraz jesteś zwykłą karczmarką. - Nie widziała go, ale czuła, że uśmiecha się. - A dzięki temu zwojowi możesz zostać zwykłą bibliotekarką. Długo mam tak stać? - Już się ubrałam – powiedziała. - Prześpij się trochę. Ja położę się na podłodze. Nie potrzebuję łoża. Wyruszamy przed świtem. Nieznajomy miał dwa konie zaprzęgnięte w wóz. Na wozie wiózł mięso, owoce, jarzyny. Wszystko do Wielkiej Biblioteki. Wrota przed nim otworzyły się. Nikt nie pytał kim jest. Zdawało się, że był tu nie pierwszy raz. Przedstawił ją jako swoją córkę. Nic więcej, żadnego imienia. On swojego też jej nie podawał. Był wysoki i barczysty. Nie wyglądał na chłopa ani kupca. I wiedział kim ona naprawdę jest. Wymyśliła sobie nowe imię – Irina – to imię jej dawnej pokojówki. W Wielkiej Bibliotece spędziła już dwa lata. Nigdy potem nie widziała nieznajomego. Zasnęła. Śniła jej się stara niania. Przytulała ją w swoich ramionach i nuciła kołysankę. Robiła tak, gdy jeszcze księżniczka była dzieckiem. Śpiewała o starych bogach i dziwach. Jej pieśni były pełne magii i ciepła. Nagle coś załomotało. Niania odsunęła ją od siebie i spojrzała jej w oczy. Obejrzała się i znowu popatrzyła ostro, uważnie. Złapała ją za ramiona. - Uciekaj! Szybko! - Nie chcę. Tak mi dobrze z tobą nianiu – wyszeptała, wiedząc gdzieś szóstym zmysłem, że to tylko sen. Nie chciała się budzić. - Już! - niania krzyknęła. Obudziła się nagle. Usiadła na łóżku. Jej wzrok padł na okno, które odznaczało się jaśniejszym kołem na tle ciemnej komnaty. Sierp księżyca nie dawał wiele światła. W oknie coś siedziało. Poruszyło się. - Huu, huuu – zahukała sowa. - Ach to ty? - uśmiechnęła się. - Co się stało? Sowa odwróciła łeb za siebie. Popatrzyła na nią a potem odfrunęła. Podeszła szybko do okna. Widok padał na groblę. W stronę Wielkiej Biblioteki szybkim kłusem zbliżali się jeźdźcy. Nie był to niezwykły widok. Co jakiś czas ktoś tu przybywał. Nawet w nocy. Tym razem było coś niepokojącego, coś co sprawiło, że zadrżała. Niania nie bez powodu kazała jej uciekać. Ale dokąd? Jeźdźcy byli jeszcze dość daleko. Zdjęła koc z łóżka i zwinęła go tak, jak ją uczono. Miała już za sobą niekończące się ćwiczenia w nocy, w mroku, bez użycia wzroku. Miała za sobą nocne napady w pokoju. Już teraz nie dawała się zaskoczyć. Nie obijała się o skromne meble. Nie miała tu swoich rzeczy. Spała nago, a jedyna sukienka i płaszcz z kapturem wisiały na kołku. Włożyła je szybko. Podeszła do okna. Brama Wielkiej Biblioteki otworzyła się. - Teraz! - szepnęła do siebie i wspięła się na okno. Jej pokój był na ostatnim piętrze, okno wychodziło na spadzisty dach, a nad nią był szeroki komin, tuż pod kalenicą. - Huu, huu- zahuczała sowa. Dziewczyna czasami wychodziła na dach popatrzeć na gwiazdy. Uwielbiała astronomię. Szybko schowała się za kominem. Podciągnęła się na dachu i wyjrzała ponad kalenicę. Teraz miała widok na dziedziniec. Widziała jedynie najpierw niewielką grupkę konnych a następnie z budynku wychodzili wszyscy jej mieszkańcy. Za sobą usłyszała jak ktoś wchodzi do jej pokoju, przemierza go i wycofuje się. Nie wszystkie pokoje były zajęte, niektóre stały puste. Jeśli to któryś z jeźdźców, to mógł pomyśleć, że nikt tu nie mieszka. Ale jeśli to któraś z bibliotekarek, która ją znała… jeden z mężczyzn chodził z pochodnią wzdłuż mieszkańców oświetlając ich twarze. Trwało to bardzo długo. Czuła jak drętwieje. Ktoś spojrzał wprost na nią. Widziała jak zadziera głowę. Niemożliwe przecież żeby ktoś ja zobaczył. Nie wzrokiem. Musiała stąd uciec – uciec myślami, duchem. Jeśli to zwiadowca, to wyczuje ją, jej ducha, wejdzie w nią i spojrzy jej oczami. Oparła się plecami o dach, stopami o komin. Przymknęła oczy i powędrowała wspomnieniem do miejsca w którym już była, które znała ze swoich wędrówek. Jak najdalej stąd. Oby jak najdalej. Wspomnienie przyszło samo, było najświeższe, najmocniejsze. Skupiła się na dziwnych metalowych regałach z księgami, księgi były niewielkie i regały mizerne. Była tam. Teraz. Podeszła do okna i dotknęła ręką tej dziwnej rzeczy niewidocznej dla oka. Przeźroczysta zasłona, która nie wpuszczała do środka powietrza. Za oknem było jasno od słupów, na których były latarnie bez ognia. Po czarnej drodze, płaskiej i równej jak stół jechały dziwne pojazdy. Każdy z nich miał własne światła bez ognia. Spojrzała na drugą stronę ulicy. Stały tam wysokie budowle zamknięte w stal i takie same osłony ja ta, która oddzielała ją od świata. Do nich przytwierdzone były kolorowe szyldy, które lśniły, migotały ale nie paliły się żywym ogniem. Świat magii, świat o którym mówiła niania? Bokiem ulicy szła grupa ludzi. Roześmianych, rozbawionych. Podeszli do świateł i zatrzymali się. Zauważyła, że pojazdy suną środkiem drogi a ludzie chodzą jej bokami. Gdy ludzie zatrzymywali się, światła zmieniały się z czerwonego na zielone. Wtedy zatrzymywały się te dziwne pojazdy bez koni i wołów a ludzie przechodzili. Świat świateł. Magiczny świat świateł. Wszędzie światła. Choć była pewna, że to noc, to było jasno niczym w dzień, spojrzała do góry. Sierp księżyca był ledwo widoczny, gwiazd nie było widać wcale. Czuła stęchły zapach kurzu i biblioteki. Odwróciła się. Światło dochodzące z ulicy oświetlało regały. Jakieś odległe głosy dotarły do niej a potem usłyszała niezwykle daleki tętent koni. Konie? Podeszła do okna. Tu nie było żadnych koni… Otworzyła oczy. Przed sobą zobaczyła czerń. Wystraszyła się, zadarła głowę i ujrzała niezliczoną ilość gwiazd. Odetchnęła, była u siebie. Wyjrzała delikatnie za komin. Grupa jeźdźców gnała przez groblę, oddalając się od Biblioteki. Zmyliła ich. Wiedziała jednak, że nie na długo. Zeszła po stromym dachu i wsunęła się do pokoju. Nie mogła usnąć. Najpierw mężczyzna, który ją odnalazł a teraz jeźdźcy. Ponownie czuła się zwierzyną. Wprawdzie potrafiłaby się już obronić, ale nie przed grupą zbrojnych, wyćwiczonych w walkach rycerzy. Bała się teraz wejść w siebie aby sprawdzić srebrne nici. Nie teraz, gdy ktoś był na jej tropie. Jeźdźcy nie odjechali daleko, równie dobrze mogli zatrzymać się w najbliższej gospodzie. Rano wszyscy mówili o nocnych gościach. Przysłuchiwała się uważnie, wychwytywała każde słowo. Chciała wiedzieć kim byli i czy ktokolwiek zauważył jej nieobecność na dziedzińcu. Dla większości bibliotekarek była tylko cieniem. Nic nie znaczącą dziewczyną, która wciąż była nowicjuszką, a na nowicjuszki nikt nie zwracał uwagi. Odpowiadało jej to, bo nikt nie zadawał pytań. Z nikim nie zawierała bliższych znajomości, starała się odzywać tylko wtedy, gdy było to konieczne. Dla nich była zwykłym mrukiem. Było tu sporo dziewcząt w jej wieku, których ojcowie umieścili w murach Wielkiej Biblioteki aby chronić je przed zawieruchą wojenną. Trzymały się razem. Rywalizowały ze sobą i razem spędzały wieczory. Żadna z nich nie miała już w pełni błękitnej sukni. Skończyło się już śniadanie w wielkiej surowej, kamiennej sali bez ozdób, w której skromny poranny posiłek spożywały bibliotekarki. Jedynie nad stołem na podwyższeniu, gdzie zasiadała Wielka Bibliotekarka z Radą widniał wykuty w kamieniu symbol trójkąta w kwadracie a te umieszczone w kole. Koło podzielone było na trzynaście części – dwanaście równych i trzynasty – mniejszy. Goście mieli osobną salę – mniejszą, urządzoną jak w pałacu. W końcu płacili za luksusy. Wychodziła już z sali, gdy ktoś dotknął jej ramienia. Drgnęła. Obejrzała się i zobaczyła za sobą bibliotekarkę spowitą niemal całą w czerń. Jedynie ramiona sukni były jeszcze błękitne i kryształ jaśniał swoim blaskiem. To była jej mistrzyni. - Chodź ze mną dziecko. Musimy porozmawiać. Zadrżała. Czyżby zauważyła, że jej nie było na palcu? Mistrzyni zdawała się obojętna na to, co dzieje się wokół, ale zawsze wszystko widziała. Szła za nią lekko przygarbiona. - Nie garb się dziecko – powiedziała mistrzyni nie odwracając wzroku. Ich kroki na kamiennej posadzce tłumiły miękkie pantofle, które nosiły bibliotekarki, szare ściany wypolerowane były niczym lustro. Po obu stronach mieściły się drzwi. Były na parterze, gdzie znajdowały się jadalnie i sale ćwiczeń a także gabinety mistrzyń. Wielka Bibliotekarka miała swój pokój na końcu korytarza. Im wyżej tym mniejsza ranga. Mistrzyni otworzyła drzwi swojego gabinetu i weszła do środka. Wsunęła się za nią, zamykając za sobą ciężkie dębowe drzwi. Zatrzymała się tuż za nimi. Gabinet był niemal pusty. Stało tu jedynie biurko i szafa oraz jeden taboret. - Usiądź dziecko. Musimy porozmawiać. - Nie jestem dzieckiem! - pomyślała, jednak nie powiedziała nic. Usiadła. - Ile czasu tu jesteś? - spytała mistrzyni. - Dwa lata pani. - Bardzo dobrze sprawujesz się z wiedzy ogólnej. Najwyższy czas, abyś wybrała już specjalizację. Myślałaś o tym? - Tak pani. Myślałam – odparła z ulgą. Żadnych pytań dotyczących nocnej wizyty. - Chciałabym skupić się na wiedzy medycznej. - Medycznej? - mistrzyni uniosła brew, przyglądając się uważnie dziewczynie. - Myślałam, że wybierzesz wojownika, albo astronomię, tak bardzo przykładasz się do nauki walki, jesteś najlepsza. Zauważyłam też, że pasjonuje cię astronomia. „Uczę się walczyć, żeby umieć obronić siebie, a nie bronić innych, a gwiazd na niebie, żeby wiedzieć jak wrócić do domu” – pomyślała dziewczyna. - Jednak swoje życie chciałabym związać z medycyną. Pozwoli mi ona znaleźć posadę. - To dlatego nie zależy ci na karierze w Bibliotece? Zamierzasz nas opuścić? Wiedziała, że jeśli czerń sukni sięgnie pasa, trzeba złożyć śluby służby a wtedy opuszczenie murów Biblioteki jest niemożliwe. - Tak. W takim razie postanowione. To rozsądny wybór. Medyk wszędzie jest potrzebny, a bardzo dobry medyk czasem jest na wagę złota – dosłownie. - Podstawy medycyny masz już za sobą. Studiowanie rozpocznij już dzisiaj. Udaj się do Mistrzyni Mora. Możesz już iść. Od tej pory rozkład dnia zupełnie zmienił się. Mniej czasu przeznaczała na ćwiczenia walk, szorowanie podług przejęły nowe dziewczyny, na pozostałe przedmioty też pozostawało mniej czasu. Z Mistrzynią More spędzała więc praktycznie całe dnie. Kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat okazała się niezwykle ciepłą i mądrą osobą. Nauka odbywała się przede wszystkim w jej laboratorium, gdzie razem przygotowywały mikstury. Była pojętną uczennicą i robiła niezwykłe postępy zarówno w przygotowywaniu leków jak i trucizn. Do pokoju mogła zabierać księgi medyczne i tam czytać do woli, z czego chętnie korzystała. Po miesiącu Mistrzyni dała jej pierwsze samodzielne zadanie. - Pójdziesz za mury Biblioteki. Zbierzesz wszystkie składniki i przygotujesz lek na gojenie się ran. Takie jest pierwsze zadanie wkraczających na tę ścieżkę. Ale że jesteś niezwykle pojętną uczennicą, to dodatkowo przygotuj lek na gorączkę. - To bardzo proste moja Mistrzyni – powiedziała patrząc na nią. - Chcesz coś bardziej ambitnego? - uśmiechnęła się. - Chcesz przeskoczyć od razu kilka stopni? Na razie zrób to o co cię proszę, potem sama wybierzesz sobie zadanie. Dobrze? - Dobrze. - Chodźmy. Otworzę ci bramę. Wróć w samo południe. Wiesz jak określać czas. Weź lniany worek na zioła. Gdy były już przy bramie Mistrzyni sięgnęła do jednej z kieszeni płaszcza, którym była okryta – wyjęła z niego niewielką szyszkę. Nazbieraj mi ich. Nikomu ich nie pokazuj. Uśmiechnęła się. Pilnie obserwowała Mistrzynię, gdy ta otwierała bramę. Nie było to skomplikowane, wystarczyło pociągnąć w swoją stronę dźwignię, wystającą z muru. Wielka mosiężna brama przesuwała się lekko ku górze, chowając się w solidnym kamiennym murze. Gdy tylko wyszła poza mury Biblioteki, brama opadła. Stała sama na niewielkim skrawku wyspy, a przed nią na odległość około kilometra snuła się wąska linia grobli prostej niczym strzała. Grobla wyłożona była kamieniami. Z pewnością ułożyli je jeszcze pierwsi budowniczowie. Wyjeżdżone przez tysiące lat koleiny znaczyły się wzdłuż niej. Ruszyła przed siebie. Pierwszy raz przemierzała tę drogę samotnie i pieszo. Zioła, które miała zebrać rosły przeważnie na łąkach, część z nich w lesie. Wiedziała, że Mistrzyni obserwuje ją z jednych z okien Wielkiej Biblioteki, ale przecież nic nie szkodzi, jeśli przebiegnie groblę – w ramach porannych ćwiczeń. Ruszyła truchtem wciągając w płuca rześkie powietrze. Kończył się maj, zaczynał czerwiec. Poranne mgły nie uniosły się jeszcze znad tafli wody, sunęły się po niej leniwie. Wschodzące słońce oświetlało je od dołu nadając szarej mgle barwy tęczy. Z oddali słychać było krzyki żurawi i kaczek. Raz po raz odzywały się żaby. Dotarła do skraju grobli. Tuż za nią, na stałym już lądzie zaczynał się las. Weszła w niego rozglądając się uważnie. Nie otrzymała żadnych wskazówek o tym, gdzie rosną zioła. Na tym polegał egzamin, bo wiedziała, że to egzamin. Gdy będzie w nieznanym sobie miejscu, nikt jej nie powie, gdzie szukać. Leśne zioła znalazła bez trudu. Ruszyła w stronę wioski, gdzie spodziewała się łąk, na których mogłaby nazbierać kolejne zioła. Nagle nad jednym z leśnych oczek wodnych zmieniających się już w bagno zobaczyła mnóstwo niewielkich szyszek. Podniosła jedną i przyjrzała się uważnie. Nie znała ich, ale to były te, o które prosiła Mistrzyni. - Ciekawe do czego służą? A może by tak skorzystać z Biblioteki? - pomyślała. - Ciekawe czy przejdę zabezpieczenia… Usiadła pod drzewem i skupiła się na dziale przyrodniczym. Znalazła się tam tak szybko, że aż wzdrygnęła się. Otworzyła oczy, nabrała tchu. Spróbowała jeszcze raz. To było za łatwe. Zbyt łatwe, chyba, że… Oparła się o drzewo i spojrzała na szyszkę. Biblioteka nie miała żadnych zabezpieczeń! Jedynym było jezioro, wysokie mury i mosiężna brama, a także to, że była to ostoja wiedzy. Nic więcej. Żadna z bibliotekarek nie miała Daru, nie mogły więc rozpoznać czy ona ma. A każdy łowca mógł ją dosięgnąć bez problemu, nawet każda najmniej zdolna czarownica. Jej dotychczasowe bezpieczeństwo było jedynie złudzeniem. Wstała powoli i ruszyła w stronę wioski. O szyszkach poczyta w Bibliotece, teraz musi jak najszybciej nazbierać jak najwięcej szyszek i ziół. Gdy słońce było w zenicie, stała pod mosiężną bramą. Otworzyła się niemal bezgłośnie. - Masz? - spytała Mistrzyni cicho. - Tak. - To dobrze. - Do czego…? - Do magicznej mikstury – ucięła Mistrzyni. - Daj mi ten worek. - A moje maści? - Zrobisz jutro. Dzisiaj masz już wolne. Na drugi dzień suknia mistrzyni nie miała ani jednej błękitnej plamki, zaś jej suknia wciąż była nieskazitelnie błękitna. Uśmiechnęła się. W zasobach Wielkiej Biblioteki nie znalazła tego drzewa. Były wszystkie, ale nie to. Tak, jakby ktoś umyślnie usunął wszelkie informacje o nim z zasobów. Ale ona znała inną bibliotekę, w innym świecie. Szyszki barwiły materiał na czarno. I tutaj oszukały ją. Nie było żadnego magicznego barwienia się sukni. Każda z nich farbowała swoje ubranie poczynając od dołu ku górze. - Sprytnie - pomyślała. Ciekawiło ją jak Wielka Bibliotekarka zabarwiła kryształ. A może nie barwiła, ale... podmieniła kamień. Biblioteka w innym świecie, choć była dużo mniejsza, miała ciekawsze zbiory. W nich znalazła księgę z minerałami, ten czarny kryształ miał swoją nazwę – kwarc dymny. Zaczęła zastanawiać się, czy był w ogóle jakikolwiek sens przebywania dłużej w Wielkiej Bibliotece. Czy nie lepiej odnaleźć brata? Jedyne co mogla tu uzyskać to dokument poświadczający jej umiejętności. Te jednak, przy jej Darze mogła pozyskiwać poza murami Biblioteki. Nie będzie jednak miała dokumentu z pieczęcią Wielkiej Bibliotekarki i Mistrzyni. Do pracowni przyszła wcześniej niż zwykle. Chciała jak najszybciej przyrządzić maść i miksturę. Od razu zabrała się do ich przyrządzania tym bardziej, że nie były skomplikowane. Gdy już skończyła, uśmiech z jej twarzy zniknął szybciej niż się pojawił. Za sobą usłyszała trzaśnięcie drzwiami i ostry niczym brzytwa głos Mistrzyni - Co tutaj robisz?! - Ja… ja…. - zająknęła się wskazując na efekt swojej pracy. - A to… - Mistrzyni rzuciła okiem na miseczkę z gotową maścią i buteleczkę z miksturą. Mistrzyni skinęła głową na znak aprobaty i podała jej znaczek określający pierwszy stopień wtajemniczenia. Dziewczyna podziękowała uprzejmie zdając sobie sprawę, że przyswojone przez nią wiadomości daleko wykraczały poza wiedzę podstawową. Mistrzyni jednak nie zamierzała przyspieszać zbytnio jej awansu. W takim tempie uczennica szybko mogłaby prześcignąć ją i co gorsza – zająć jej miejsce. Wtedy wzrok dziewczyny padł na kadź z czarną wodą, z której wystawał materiał. Zapewne Mistrzyni barwiła swoją drugą suknię, którą miała na zmianę. Mistrzyni podążyła za jej wzrokiem. - Wiesz co to jest? - wskazała głową na kadź. - Nie – odparła. Kobieta spojrzała dziewczynie uważnie w oczy. - Jutro zajmiemy się przygotowaniem Słodyczy Poranka, a tymczasem… - Kobieta chwyciła za pióro i kawałek pergaminu. Nakreśliła na nim kilka znaków, zwinęła w rulonik i zakleiła lakiem przypieczętowując swoją pieczęcią – zanieś to Mistrzyni Zabójców. Nakazała mi oddelegować cię na zajęcia. Miała do mnie wyrzut, że przeze mnie zaniedbujesz zajęcia z obrony. To - wskazała na pergamin – moje zwolnienie z zajęć na dzisiaj. Odnotuje, że byłaś u niej, gdyby Wielka Bibliotekarka zechciała sprawdzić grafiki. Pospiesz się dziewko, zaraz zaczynają zajęcia. A i zabierz ze sobą swoje mikstury. Dziewczyna ukłoniła się Mistrzyni, wzięła rulonik i wyszła pospiesznie. Kto jak kto, ale Mistrzyni Zabójczyń nie tolerowała spóźnień. - Słodycz Poranka – uśmiechnęła się krzywo dziewczyna – wspaniała nazwa dla trucizny zabijającej we śnie. Słodycz przynosiła jedynie tym, którzy truciznę podali. Wprawdzie miał słodkawy smak – jak wyczytała, ale po jej zażyciu nikt się już nie budził. Prawdopodobnie odchodziło się bez bólu. Znała doskonale rozkład Biblioteki na parterze. Ruszyła biegiem i bardzo szybko dotarła do sali ćwiczeń zabójczyń. Podała mistrzyni pergamin, ta przeczytała szybko, nieznacznie uniosła brew, spojrzała po swojej grupie i klasnęła w dłonie. Dziewczęta stały już wyprostowane jak struny i czekały na instrukcje. - Co tak stoisz? - rzuciła do nowo przybyłej spoglądając na jej suknię. Biegnij do magazynu założyć strój – z pełnym ćwiczebnym wyposażeniem. Po sali rozeszły się chichoty. Gdy wróciła, była pewna, że wśród dziewcząt nowicjuszek jest kilka starszych, przynajmniej tak przypuszczała. Z pewnością było ich więcej, niż wówczas, gdy weszła tu z pergaminem od swojej Mistrzyni. Strój zabójczyń składał się z szerokich spodni ściąganych przy kostkach, wygodnych butów, w których chodziło się niemal bezgłośnie i krótkiej bluzy. Głowy były obwiązane czarnymi chustami tak, że widoczne były tylko oczy. Niektóre malowały sobie jeszcze na czarno skórę wystającą spod zwoju materiału. Na dłoniach nosiły czarne rękawiczki. W nocy zabójczynie nie były widoczne. - Ćwiczenia odbędą się w sektorze D. Trzech łowców na jednego tropiciela. Wygrywa ten kto umieści artefakt przy posągu Wojownika. - Ty – wskazała na Irinę – będziesz tropicielem, w twoim fachu jest to istotniejsze niż łowca. - Wzięła do ręki niewielki posążek Wojownika i dała jej do ręki. Wybrała jeszcze trzy dziewczyny, którym również podała takie same posążki. Posążki różniły się między sobą namalowaną kropką od spodu. Posążek mieścił się w dłoni, wykonany był z brązu, zaznaczona kropka była od spodu. Wojownik był bogiem Zabójczyń. Irina zdziwiła się, że w ćwiczeniach ma być łowcą. Po wyborze ścieżki dziewczęta wybierające nauki medyczne zazwyczaj podczas ćwiczeń były po prostu medykami. Była pewna, że właśnie dlatego jej Mistrzyni kazała zabrać ze sobą jej mikstury. Nie skomentowała jednak decyzji Mistrzyni. Uznała, że być może za wcześnie. - Zasady są proste – wyjaśniła Mistrzyni. Pierwsza rusza Irina. - Dziewczyna drgnęła, podczas ćwiczeń nigdy nie wskazywano imion zamaskowanych zabójczyń. - Gdy doliczę do stu pierwsza trójka, wskazała na wyższe i potężniejsze od pozostałych dziewcząt, ruszają za nią w pościg. Oczy jednej z nich zalśniły, pokazała Irinie jednoznaczny ruch ręką przy szyi. Wszystkie chwyty i ćwiczebne oręże dozwolone. Jak mówiłam wygrywa ten, kto pierwszy postawi posążek we właściwe miejsce. Następnie rusza drugi tropiciel i po odliczeniu stu następni łowcy i tak dalej. Figurka czerwonego wojownika ma znaleźć się w czerwonym wykuszu, zielony w zielonym, żółty w żółtym i czarny – w czarnym. Na miejscu będzie sędzia gry, który wskaże zwycięzcę. - Ruszaj Irina! - krzyknęła Mistrzyni i zaczęła odliczanie. Dziewczyna biegła przed siebie w stronę sektora D. Była tam tylko raz i tylko z grubsza orientowała się w rozkładzie pomieszczeń, zakamarków i rozmaitych schowków. Wiedziała, że ogromny posąg Wojownika stał na samym końcu sektora tuż przy tarasie wychodzącym poza mury nad wody jeziora. Wokół niego były wykute w ścianie otwory w których ustawiano brązowe figurki. Była pewna, że zabójczynie nie jeden raz miały tam ćwiczenia. Była też pewne, że te, które miały ją ścigać nie były nowicjuszkami. Po chwili usłyszała za sobą ich szybkie kroki. Ścigały ją. Przyspieszyła ile sił w nogach. Były zbyt blisko, za blisko na to, aby Mistrzyni mogła doliczyć do stu. Ruszyły w pościg tuż za nią i zaczęły używać broni nie dobiegłszy nawet do sektora. Szybko zorientowała się też, że broń, którą posiadały, nie była ćwiczebna. Tylko dzięki szóstemu zmysłowi uchyliła się nagle, gdy nad nią ze świstem przeleciał nóż i wbił się głęboko w drewniane ciężkie drzwi. - Jestem jak zając w świecie myśliwych – pomyślała i zaczęła kluczyć korytarzem aby nie biec prosto, dobiegła do zakrętu, przeskoczyła przez barierkę, potem szybko na ukos przez dziedziniec i wpadła z rozpędem na zamknięte drzwi sektora D. O mało nie złamała sobie barku. Drzwi nie chciały puścić. Były zamknięte od środka. Jęknęła z bólu. Zobaczyła niewielkie okienko i wdrapała się na nie. Obok niej w od muru odbiła się strzała. Była zwinna i szczupła, prześliznęła się przez okienko niczym jaszczurka i wbiegła do ciemnego korytarza. Bardziej czuła niż widziała za sobą czyjąś postać. Usłyszała za sobą głośne stukanie w drzwi. Ktoś je otworzył od środka i trzy łowczynie wbiegły. Usłyszała obok siebie świst kolejnej strzały. Po chwili wybiegła z ciemnego korytarza do Pierwszej Sali podtrzymywanej wysokimi kolumnami skoczyła za najbliższą z nich. Shuriken odbił się od krawędzi kolumny i wbił w stary drewniany regał. Korciło ją aby wyjąc go, jednak tkwił mocno w drewnie a ścigające ją zabójczynie były zbyt blisko. Irina miała coraz więcej wątpliwości czy nadal są to ćwiczenia. Jedyną szansą na pokonanie sali było chowanie się za wszystkim co dawało schronienie. Choć buty zabójczyń były ciche, ona z łatwością wychwyciła ich odgłosy. Słyszała jak rozdzielają się pragnąc atakować ją z trzech stron. - Tylko nie dać się złapać w pułapkę – myślała przeskakując z miejsca na miejsce, z jednej kolumny do regału, wykuszu w ścianie i kolejnej kolumny. Wprawdzie miała przy sobie broń, ale tylko ćwiczebną, tępą, która mogła zranić, ale nie zabić. Nawet jej nóż miał nasadkę na końcówce. Równie dobrze mogła rzucać krzesłami, gdyby tu były. Była szybka i zwinna jak kot. Jednym susem wskoczyła na stół, zrobiła salto i przeskoczyła do następnej sali. Za sobą usłyszała ponowny dźwięk i ciche przekleństwo. Domyślała się, że to kolejny nóż. Widziała już wielki posąg Wojownika i płonący przed nim ogień, po sali roznosiła się delikatna woń kadzidła. Przed posągiem nikogo nie było, żadnego sędziego gry. Sala w większości pogrążona była w mroku, ogień przed posągiem oświetlał jedynie Wojownika i niewielką część sali. Najbardziej jednak oślepiał. Odwróciła wzrok i skierowała się pod ścianę najciszej jak umiała. Przylgnęła do zimnej posadzki starając się uciszyć oddech i bicie serca. Nie dotarła do samej ściany, wiedziała, że właśnie tam będą jej szukać, trzecia skieruje się wprost pod posąg i tam będzie czekać, spokojna, że Irina nie ma broni. Coś z metalicznym dźwiękiem spadło obok niej. Najciszej jak mogła podkradła się i wyczula pod palcami nóż. Chwyciła go w dłonie. - Przydałoby się jeszcze coś – pomyślała. Jak na życzenie od ściany znowu coś się odbiło i upadło przed nią. Podczołgała się mając nadzieję, że dotrze do kolejnej broni. Tym razem był to shuriken. Nie oszczędzały broni, a to oznaczało że miały jej więcej niż powinny. Za sobą usłyszała skradanie się. Blisko, bardzo blisko. Ktoś szedł tuż za nią w stronę ściany. Wstrzymała oddech. Nie poruszała się. Kroki zatrzymały się. Łowczyni nasłuchiwała i wąchała. Irina miała nadzieję, że woń kadzidła zatuszuje jej zapach. Łowczynie były bardzo dobrze szkolone, miały za sobą wiele godzin walki w mroku. Nauczyły się wykorzystywać wszystkie zmysły. Ale… Zamyśliła się Nie miały jej Daru. Po chwili usłyszała delikatny dźwięk po swojej prawej stronie. Skupiła się i weszła swoją świadomością w ciało napastnika. Było to najłatwiejsze zadanie. Tak zaczynała swoje podróże od wchodzenia świadomością w czyjeś ciało. Spojrzała oczami łowczyni, czuła jej zdziwienie, ale właścicielka ciała nie wiedziała co się dzieje. Po chwili ponownie oddychała spokojnie. Irina starała się nie zdradzić swojej obecności. Widziała oczami łowczyni. Szybko zorientowała się, w którym jest miejscu. Była niedaleko. Zaledwie kilka kroków od niej. Szła przez salę wprost do posągu boga. Irina pomyślała, że przydałaby się jeszcze jedna broń. Dłoń dziewczyny rozwarła się i nóż spadł z ogłuszającym dźwiękiem. Syknęła i schyliła się, ale usłyszawszy dźwięk po swojej lewej stronie wyprostowała się. Teraz łowczyni nie wiedziała kto go wydał. Irina rzuciła krótką myśl – teraz! Rzucaj! Łowczyni wykonała polecenie jak karny żołnierz. Wyjęła następny nóż i rzuciła – celnie. Słychać było charczenie i upadek. Irina wróciła do siebie i zerwała się najciszej jak mogła posuwając się przed siebie. Za sobą, w miejscu w którym przed chwilą leżała przebiegła łowczyni w stronę, z której słychać było zsuwające się ciało na posadzkę. - Powinna była wiedzieć, że ciało jest za ciężkie – pomyślała z przekąsem Irina. - Teraz – pomyślała. Bardziej czuła, niż wiedziała, że łowczyni dotarła do ciała, że właśnie pochyla się, za chwilę zorientuje się w swojej pomyłce. Słyszała ją wyraźnie. Chwilę zastanowiła się czy nie rzucić w jej stronę shurikena. Ale po ułamku sekundy zrezygnowała. Po prawej stronie pod ścianą była cisza. Kolejna łowczyni oczekiwała na sygnał. Irina zerwała się i skoczyła do przodu. Od kręgu światła dzieliło ją kilka susów, a od niego kolejne dwa do posągu. Gdy tylko pojawiła się w kręgu, schyliła się i skręciła w lewo a następnie w prawo. Najpierw usłyszała krzyk a potem niemal równocześnie nad nią przeleciała strzała wystrzelona z prawej strony i obok niej nóż rzucony z lewej strony. Wpadła na podium i włożyła swój posążek do czerwonej niszy. To powinien być koniec, sędzia gry powinien wyjść z ukrycia i ogłosić werdykt. Nic takiego jednak nie stało się. Łowczynie nadal atakowały. Kolejna strzała przeleciała jej nad uchem a nuż wbił się jej w łydkę. Poczuła najpierw zdziwienie a po chwili nieznośny ból. Słyszała jak łuczniczka naciąga cięciwę. Na drugą chowająca się wciąż w cieniu nie patrzyła. Wyjęła nóż z nogi, rzuciła się na ukos obok posągu, wskoczyła na taras, na barierkę i skoczyła do wody. Miała nadzieję, że z tej strony woda w jeziorze jest głęboka. Nikt nie uczył ich pływać. Najwyraźniej Mistrzynie uznały to za niepotrzebne, skoro Bibliotekarki miały chronić obiektu od wewnątrz. Ona jednak miała za sobą wiele lekcji pływania i nurkowania za sobą. Jej ojciec kładł na to bardzo duży nacisk. Jej czasami odpuszczał ale jej brata ćwiczył w nieskończoność. Jak twierdził ojciec ta umiejętność nie raz uratowała mu życie. Woda była głęboka. Irina zanurkowała i skierowała się w stronę rosnących opodal trzcin. Dopiero gdy już była pewna, że jest wystarczająco głęboko w zaroślach i z dala od widoku powoli wysunęła głowę. Łydka bolała ją nieznośnie. Spomiędzy trzcin widziała postaci na tarasie. Patrzyły w inną stronę. Choć widok przysłaniały trzciny była pewna, że widziała więcej niż dwie osoby. Dochodziły do niej podniesione głosy. Przysunęła się jak najbliżej muru, szukając miejsca, w którym będzie mogła wyjść na brzeg i w którym nie będzie widoczna z Biblioteki. Po chwili zauważyła załamanie w murze. Zarośla sięgały na brzeg niemal pod same mury. Powoli przesunęła się tam i przeczołgała. Spojrzała na nogę. Krwawiła, ale tętnica była cała. Woda nieznacznie zabarwiła się na czerwono, niknąc wśród trzcin. Zdjęła z głowy turban i zsunęła spodnie. Z szerokiego czarnego pasa materiału odcięła jeden pas i zrobiła sobie ucisk nad raną. Odcięła kolejny pas materiału i przewiązała nogę. Do Biblioteki nie chciała wracać. Była pewna, że chciano ją zabić. Nikt jej nie uwierzy, że było inaczej. Przy ilości i wyborze trucizn było wielce prawdopodobne, że rano nikt jej nie dobudzi. Radosny Poranek nabierał teraz innego znaczenia. Wiedziała za dużo. Wiedziała skąd bierze się czerń na sukniach. A może i wiedziała jeszcze coś, czego wiedzieć nie powinna. Była doskonałą ofiarą. Nikt za nią nie płacił, nikt na nią nie czekał. Sama opłaciła swój pobyt tutaj, a rzekomego ojca – Nieznajomego nikt od tamtej pory nie widział. Nikt do niej nie pisał i nikt o nią nie pytał. Przyniosła materiał na barwnik i mogła odejść. Przypomniało jej się, jak czasami szeptano o tym, że niektóre dziewczęta znikały. Mówiono, że uciekały nocą. Teraz mocno wątpiła w te ucieczki. Syknęła z bólu. Głosy wciąż dochodziły z góry i dodatkowo znad jeziora. Domyśliła się, że z grobli. Będą jej wypatrywać aż do zmierzchu. Była tego pewna. Słońce stało już wysoko i nastał ciepły czerwcowy dzień, bała się jednak wyjść z cienia, żeby osuszyć ciało. Została na miejscu, przyklejona do ciemnego muru, schowana w cieniu jego zaułku. Po jakimś czasie głosy znad jeziora umilkły, a z tarasu dochodziły tylko od czasu do czasu. - Teraz wyglądają już tylko trupa – pomyślała z przekąsem.
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktBardzo ciekawe, oglądam, albo też "Świat jest inny " dr Jaśkowskiego
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktKimi jak to Kimi, oczywiście że idzie na front ale fakt zależy co to za wojna z kim...
-
1 punktDawaj Maryna. Dobrych rad nigdy za wiele Walnij ze dwie kawy na raz na rozpęd i lecisz
-
1 punktMam podobnie, na arenie przywykłam swobodnie pisać, a tu siem dopiero oswajam...tym niemniej warto, Maryś, założyć te Twoje mondre rady, zobacz, jak ludziska mało wiedzą, a ile czasu tu siedzą; poczytaliby cosik dla zdrówka :)
-
1 punkt@Alma mam takie plany tylko ciągle czasu i chęci jakoś brak, ale może w końcu dostanę polot do pisania ?
-
1 punktDlaczego nie poszłaś na dzienne? Ja rezygnowałem z jednych studiów będąc na trzecim roku. Z drugich studiów będąc na drugim. Z trzecich teoretycznie zrezygnowałem na pierwszym semestrze, ale go po prostu nie zaliczyłem i teraz jestem na nich ponownie. Były pretensje i małe konflikty, ale jak się wreszcie zorientowali, że jestem uparty na ten ostatni kierunek i nie będę chodził na pobliską uczelnię, to wiedzieli, że nie wygrają. Tyle że ja cały czas byłem na dziennych. Jak cię rodzice utrzymują, to pewnie będą się wkurzać i tak dalej, dlatego jeśli masz studiować zaocznie, to polecam znaleźć pracę. Jeśli nie pracujesz, to polecam tryb dzienny. Przede wszystkim studiować to, co się chce, dla siebie - nie dla zaspokojenia fantazji innych ludzi. Ostatnio byłem na komisariacie, mnie i dwóch kumpli prowadzi dwóch policjantów z wydziału kryminalnego. Jeden z kumpli powiedział, że swego czasu chciał iść do Szczytna, ale ostatecznie wybrał studia. Policjant, zainteresowany, popytał i odpowiedział: "Najpierw spróbuj spełnić swoje marzenia, a jak się nie uda to zapraszamy do nas".
-
1 punkt
-
1 punktMaryś, pozakładaj może trochę fajnych żywnościowych wątków. Przydasiem. Tutaj chyba nikt nie jest w tym tak biegły, jak Ty :)
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktDyziu.... chyba śniadania nie jadłeś i stąd te humorki Lubisz owsiankę pieczoną?
-
1 punkt.Wania napisał.....Dzięki temu gdy sobie oczami wyobraźni postawię jednego krzykliwego Polaka z anty-islamską zawiścią wymalowaną na twarzy, obok terrorysty z Państwa Islamskiego, Al-Kaidy, czy Boko Haram, to niewiele widzę różnic - inna ideologia, lecz nasilenie wrogości zbliżone....... Zgadzam się w stu pięćdziesięciu %. Nie chodzi nawet tu o islam czy chrześcijaństwo. Każde ekstremizmy są złe. A ci ,,pokojowi katolicy niech popatrzą w historię na wyprawy krzyżowe, ekspansję na Amerykę Łacińską, wszystkie wyprawy misyjne początkowo pokojowe potem spływające krwią. Taaaaaaaaaaaaaaaak rzymski kościół jest faktycznie wspaniały i miłosierny. Masz też rację ze islam jest w Polsce już od czasów Jagiełły gdy po Grunwaldzie zostały nadane ziemie i herby szlacheckie tatarom walczącym w armii Korony. A komu wtedy zlali tyłki? Zakonnikom z religii rzymskiej.
-
1 punktMikrofon jakiś no name chyba, pewnie tutaj pies pogrzebany. Komp też stary. Wokal jak nagrywałem, to musiałem przesuwać o o jakieś 2 sekundy, bo taka latencja. Acha no i w mono nagrywa. Szczerze, to mi się tak do końca nie chce z tym bawić. Jestem wychowany na garażówkach i przegrywanych kasetach. Pamiętam jak pierwszy raz usłyszałem Incesticide z płyty po paru latach słuchania przegrywanej kasety... Nie podobało mi się Zależy od utworu. Niektóre są proste i takie powinny zostać, inne brzmią genialnie, bo są świetnie wyprodukowane. Lubię floydowskie bajery, ale doceniam też Anarchy in the UK. Przesłuchałem te kawałki. przyzwoite bym rzekł. A na czym perkusję robisz? Używałem acoustica Beatcraft swojego czasu.
-
1 punktTo prawda, potknięcia u profesjonalnych muzyków sprawiają że wydają się bardziej "ludzcy". Nie wyraziłem się dość precyzyjnie, dla mnie najważniejszy jest sam utwór, nie każda kompozycja będzie dobrze brzmieć z zupełnie koślawą gitarą. Tutaj np męczyłem gitarę na żywo i bardziej przeszkadza brak wokalu. Btw większość moich kompozycji brzmi tak jak brzmi bo jeszcze 3 lata temu byłem błogo-nieświadomy całej idei mixu/masteringu :P.
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktTo samo można zrobić ze swoimi celami np. powieszenie fotki z jachtem (taki tylko przykład) i dążyć do marzeń
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktNo to kto teraz robi kawę? Albo nic. Pogadajmy Patrzę na Ciebie Gosiu i nie mogę sie nadziwić jak wydoroślałaś . W pamieci mam Ciebie jako roześmianą dziewuchę trzymającą się za brzuch ze śmiechu. Za brzuch albo nawet trochę nizej ale nie tak nisko by było to nieprzyzwoite a tu teraz rymps. Widziałem Cię na dożynkach i Twój cudowny wieniec. Pięknie go zrobiłas. Zazdroszczę Ci zdolności. manualnych Widzę ze Radunia dziś zrobiła spageterię ale pewnie nie da skosztować bo objęła miskę obiema rękami i oczami daje znać by nikt się nie zbliżał
-
1 punktRacjum, Mru...ale nie w każdych okolicznościach przyrody... Nawet niewielkie mieszkanie - lepsze niż buda w boksie schroniskowym. Nawet zimna buda z sianem w boksie schroniskowym - lepsza niż głód i noc pod gołym niebem zimą. Mojego pierwszego psiaka fumfela znalazła na śmietniku i po dwóch dzionkach wymiękła...uwielbiał być z nami w domu, siadał na fotelach, jak my, jadał z nami kolacjum kanapkowe, a ważył prawie 60 kilosów i babcie-posapcie schodziły nam z drogi na spacerkach Mój drugi psiak, tyż owczarkowaty, znajda przygraniczna, zagłodzony na maksa, nie lubił czterech ścian, ale jeździł do Pcimia 2 razy w tydniu, w tym cały weekend...a i tak najbardziej lubił spacery po polach...no i mężyka-wężyka uwielbiał Nie zapominajmy o tym, chyba najsamważniejszym kontekście: jakość naszych relacji ze zwierzakiem jest podstawowym wyznacznikiem jego samopoczucia...oczywiście, gdy rozumiemy siem bez słów ( ?? ), to nie fundujemy mu braku ruchu czy nadmiarów samotności
-
1 punktTrochę Jimiego "Mógłbym umrzeć w katastrofie lotniczej. To byłaby dobra forma odejścia. Nie chcę umierać we śnie albo ze starości. Chcę poczuć jak to jest." ja też. Za każdym razem jak lecę, to myślę, czy to dziś... "Zapach wypełnia las / dzieci przystają, czują / woń, która za parę lat / stanie się tesknotą" "Pokaż się swojemu najgłębszemu strachowi; wtedy strach traci swoją moc, kurczy się i znika. A ty jesteś wolny. Expose yourself to your deepest fear; after that, fear has no power, and the fear of freedom shrinks and vanishes. You are free."
-
1 punktMagiczna, lekka, elektryzująca. Jak to dobrze, że jeszcze mamy utalentowane osoby w tym kraju.
-
1 punkt
-
1 punktJeszcze lubię ten od Kisielewskiego. "To, że jestesmy w dupie to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać."
-
1 punktNo to moze znowu Tołstoj ,,Przeszłości już nie ma, przyszłość jeszcze nie nadeszła. Cóz wiec jest? Tylko to miejsce gdzie styka sie przeszłość z przyszłością. Mogłoby się wydawać ze to miejsce jest niczym a tymczasem w tym właśnie miejscu upływa całe nasze życie,, ,,Jaką niedorzecznością jest żyć dla dnia jutrzejszego który moze dla nas nie nadejść,,
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00