Nie słyszałem momentu w którym stanęły zegary, ale stało to się chyba w chwili jak kilkusetletni mechanizm na wieży kościoła ewangelickiego wybił drugi kwadrans po trzeciej nad ranem. Miasto spało tak jak ta wtulona w siebie parka na ławce wśród przekwitniętych azali i rododendronów. Cisza. Na postoju taksówek czekając na jakiegoś zabłąkanego klienta kilku taryfiarzy grało w karty na masce białego mercedesa.
Śpijcie dobrze mieszkańcy tego podłego miasta i śnijcie sny o swojej wielkości i mądrości choć i jedno i drugi jest dla was czymś co tylko wydaje się wam że to macie.
-Romek! no rzucaj tą kartę bo świt nas zastanie.
-Tobie zawsze gdzieś się spieszy.
Powiedział Romek i zamaszyście rzucił kierową siódemkę jednak nie spadła ona na trzy oczekujące jej karty na masce mercawki tylko zawisła w powietrzu jak wszystko dokoła, jak stary kocur Maciej który właśnie wbijał pazury w ciało wyliniałej myszy i nietoperz ścigający w mglistym powietrzu komary. Wszystko zamarło a ja wyrwałem się ze swojego ciała po raz pierwszy w życiu. Nie zdawałem sobie sprawy z tego co
się działo i moje drugie ja nagle wyskakując z pierwszego nie rozwinąwszy oślizłych z śluzów poporodowych skrzydeł spadło niezdarnie na sosnowe deski podłogi w sypialni z głośnym plaskiem. Usiadłem. Powoli prostując potłuczone kończyny i liżąc swoje szarozielonkawe ciało ze śluzu zacząłem dostrzegać swoją brzydotę.
Po chwili, chociaż nie po chwili bo przecież w momencie gdy czas zamarł to i chwila zamarła. Więc jak to określić? Zresztą nieważne po prostu wstałem i podszedłem do otwartych drzwi balkonowych, bez namysłu wspiąłem się na balustradę i skoczyłem w dół. Dziwnie musiało to wyglądać gdy machając nieporadnie nogami i rękami spadałem w dół z trzynastego piętra. W ostatniej chwili rozpostarłem zapomniane skrzydła. Przez chwilę szybowałem jak papierowy samolocik puszczony przez dzieciaka z sąsiedztwa nad koronami drzew parkowych ale z każdą chwila nabywałem umiejętności korzystania z nowej pary skrzydeł. Szybkimi ruchami błyskawicznie wzbijałem się w górę zataczając coraz szersze kręgi nad zamarłym miastem.
Nad polami niedaleko zalewu o mało nie wpadłem na kilka dzikich gęsi zawieszonych w powietrzu ale jakimś cudem uniknąłem kolizji. Wzbijałem się coraz wyżej i wyżej mknąc w stronę okrągłej tarczy księżyca. Nagle do moich uszu dotarł dźwięk
łopoczących skrzydeł. Rozłożyłem moje szeroko i przez chwilę szybowałem w bezruchu by upewnić się że ten odgłos nie pochodzi od moich błon rozpiętych na mocnych kościstych strzemionach. Nie. To był łopot innego lotnika nocnego.
Powoli podświadomie zacząłem kierować się w stronę łopoczących skrzydeł. Zobaczyłem Cię, Twoje włosy rozwiane na wietrze, Twoje szpony, Twoje piersi napinające się i rozluźniające w rytm ruszania skrzydeł. Biodra zmysłowe i zamknięte między nimi miejsce w którym nagle zapragnąłem się zanurzyć, utonąć, umrzeć.
Zauważyłaś mnie. Zbliżyłaś i chwytając za dłonie sprowokowałaś pikujące spadanie w otchłań zapomnienia, Twoje ostre kły wpiły się w moją krtań. Piłaś moją krew zachłystując się jej nadmiarem.
-Chłepcz też moją!!!!
Wykrzyknęłaś zatroskana o stan płynów w moim organizmie nadstawiając namiętnie swoją długą smukłą szyję. Wpiłem się w nią swoimi kłami siorbiąc namiętnie słodycz.
-Kocham Cię!!!!
Wyszeptałaś obejmując moje biodra swoimi udami. Nasze umysły zlały się w jeden umysł a serca w jedno serce
-Kocham Cię!!!
Powiedziałem zatapiając się w otchłani twojej kobiecości . Opadaliśmy bezwładnie w czeluście by po chwili wzlecieć na szczyty rozkoszy zostawiając za sobą mokry ślad w bezkresach wspólnego szaleństwa. W jednej chwili która nawet nie zaistniała wypiłaś wszystkie moje soki. Wchłonęłaś je w siebie z nadzieją nowego lepszego życia..
O siódmej trzydzieści zadzwoniło to rozwścieczone bydle. Pieprznąłem nim o ścianę aż posypał się tynk. Nie pomogło. Nadal ryczał w końcowych konwulsjach swojego życia.
Czy to był sen?
Pewnie tak. Pomyślałem udając się pospiesznie do łazienki. Siedząc na sedesie czułem ciągle dziwne kołysanie podmuchami powietrza. To nie był kac. Wczoraj nic nie piłem. Więc co? Puściłem w umywalce ciepłą wodę i zacząłem poszukiwanie
maszynki do golenia. Nie było nowej. To nic jakoś ogolę się starą. Wytrzymam. Powoli zbierałem pianę żyletką ze swojej szyi.
-Co to?????
Zastanawiałem się dotykając dwóch czerwonych punktów na grdyce.