'*' Napisano 18 Grudnia 2020 W przeciągu ostatniego roku z hakiem trzy artystyczne doświadczenia wywarły na mnie ogromne wrażenie. Pierwsze to Joker z Phoenixem. Jako fan komiksu wybrałem się na seans z dużym zaciekawieniem, chociaż za komiksowym klaunem nigdy zbytnio nie przepadałem. Już Ledger odwalił kawał dobrej roboty przedstawiając tę postać w mistrzowski sposób, ale Phoenix wyniósł ją na wyżyny. Po obejrzeniu trailera spodziewałem się dramatu psychologicznego, co jeszcze bardziej podkręciło moją ciekawość. Podczas seansu: ciary, lekkie roztrzęsienie, łzy na policzkach, łapanie się za głowę, otwarta gęba. Po: rozdrażnienie, oszolomienie, zachwyt, chyba jakieś katharsis... nie wiem, nie znam się na tyle. Przyznaję, trochę się utożsamiłem z tą postacią, ale później tę opinię usłyszałem z wielu innych ust, nawet osób, po których sam bym się nie spodziewał. Każdego z nas spotkała jakaś niesprawiedliwość, każdy chyba był w pewnym momencie swojego życia na granicy... większość jej nie przekroczyła. Arcydzieło Drugie to Blast Manu Larceneta. Francuska nowela graficzna opowiadająca historię mężczyzny, który zrywa z dotychczasowym regularnym życiem i zaczyna wędrówkę poza systemem podczas, której spotyka różnych degeneratów i doświadcza wiele cierpienia, a także jest jego świadkiem. Historia opowiedziana jest bezkompromisowo i zawiera m.in. takie elementy jak gwałt, morderstwa, choroby psychiczne, włóczęgostwo i uzależnienia. Jednym z elementów zasługujących na wyróżnienie jest wyeksponowanie natury i jej CICHA obecność wpleciona w tragiczne wydarzenia przedstawione w większości w czerni i bieli na ośmiuset stronach tego czterotomowego arcydzieła. Komiks nie odniósł jakiegoś spektakularnego sukcesu, ale został doceniony przez środowisko artystyczne. Ostatnim odkryciem są demówki Travisa Meeksa, którego uwielbiałem za popełnienie pierwszej (pomarańczowej płyty) post grunge'owej płyty pod szyldem Days of the new. Meeks popadł w uzależnienie, a jego kariera została zrujnowana i zniknął ze sceny muzycznej, sporadycznie oddając koncerty w mniejszych klubach przed wiernymi fanami. Nie dawno wpadły w moje łapska demówki, tego co miało być kontynuacją spuścizny DotN, ale nigdy oficjalnie nie zostało wydane. Błąd. W moim odczuciu duża część tych niewydanych utworów należy do jego największych dokonań, szczególnie akustyczne kawałki z Purple (to co miało być fioletowym albumem, bo jego płyty opisane są kolorami) oparte jedynie o dwie ścieżki akustycznej gitary i fantastyczne harmonie wokalne. To co zostalo roboczo zatytułowane jako Tree colors byłoby (właściwie jest) jego opus magnum. Utwory bezkompromisowe pod względem tekstów, wypełnione nietuzinkowymi aranżacjami akustycznymi (T.Meeks często korzysta z alternatywnego stroju w gitarze), które przepełnia już tak rzadko spotykana w produkowanych masowo piosenkach SZCZEROŚĆ. Nie pozdrawiam. Cytuj Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach