Skocz do zawartości


Zaloguj się, aby obserwować  
Radunia

Książka - pisze się

Polecane posty

Radunia

Myślimy o czasie jak o linii zamiast o pomieszczeniu, zakładamy dwie dane, zamiast trzech.

 

Mistrzowie pieśni

 

Co jest tą siłą, która napędza światy? Miłość? Ale i są tacy, którzy wyrzekli się jej, stwarzając własne cywilizacje. Bez cienia miłości stając się cieniem. Nienawiść? Ale przecież są cywilizacje, które wyrzekłszy się jej, tworzą światy pełne światła bez cieni. Pragnienie? Czy to może być pragnienie? Czyż już niemowlę w łonie matki nie pragnie żyć, a gdy już dorasta nie pragnie tych wszystkich rzeczy materialnych i niematerialnych? Pragnienie domu, pieniędzy, miłości… Kim się jest, gdy przestaje się pragnąć? Czy się jest? Co sprawia, że się jest? Czy cokolwiek co żyje wolne jest od pragnień? Przecież poddani są mu zarówno rośliny, zwierzęta, ludzie, a nawet bogowie. Nawet pragnienie śmierci, jest pragnieniem.

Margaret. Jej wspomnienie przesuwa się pod powiekami. Przychodzi we śnie pełna wyrzutu i żalu. A przecież pragnęła tylko miłości, mnie, dziecka, domu, szczęścia… Ile tego jest? Ile pragnień? Wszystkie przekreślone. Kim stałem się, stojąc oto tutaj na szczycie Miru, wyrzekając się wszystkiego? Ale czyżby rzeczywiście? Przecież pchało mnie tu pragnienie poznania. Zrozumienia. Odkrycia prawdy. Czy więc mam prawo mówić, że wyrzekłem się pragnień, skoro to właśnie ono przywiodło mnie tutaj? Tutaj, na szczyt świata zawieszony ponad chmurami?

- Czego pragniesz?

Starzec opierał się trzęsąca dłonią o sękaty kij. Siwa broda łączyła się z długimi włosami. Stary kożuch szarpał wiatr. Trudno było rozpoznać kolor. Z wychudzonej twarzy patrzyły na niego uważnie bladobłękitne oczy, w których tlił się jeszcze żar życia, obojętny jednak na losy innych. Jego skóra była niemal przezroczysta z niewielkimi brązowymi plamami. Dłoń zdawała się składać jedynie z takiej skóry i kości.

- Poznania prawdy – odparłem. Moje skronie lekko już przyprószyła siwizna. Zimny wschodni wiatr szarpał połami kożucha z górskich kozic o długim szarym futrze, szarym jak skały, na których staliśmy. Spoglądałem w jasne oczy starca, w oczy, w których widziałem takie same pytania, jak moje i… brak odpowiedzi.

Stary mężczyzna odwrócił się, dając gest, bym poszedł za nim. Wśród szarych skał siedzieli ludzie w różnym wieku, kobiety i mężczyźni, starzy i młodzi. Mogą uwagę przyciągnęła pokrzywa. Zielsko, z którym wiecznie służba walczyła w moim ogrodzie, paprocie i… kwiaty. Tu, tak wysoko, gdzie praktycznie nie ma gleby, w tym zacisznym zakątku wśród skał, zdawało się, że i one zanurzone są w medytacji, szukając odpowiedzi na swoje pytania.

- Przejdźmy do jaskini – starzec wskazał ręką ciemną plamę w skale. - Może od tych, którzy przybędą uzyskasz odpowiedź na swoje pytanie.

- A ty? - spojrzałem w oczy, które przypominały mi rozwodniony kisiel. O ile kisiel może mieć barwę lodowca.

- Ja nie znam odpowiedzi na twoje pytanie.

- Ale… Przecież nie pytałem.

- Pytanie znam. Nie znam odpowiedzi – spojrzał mi głęboko w oczy, a ja czułem, że zna wszystkie moje myśli. Może i znał i właśnie dlatego jeszcze żyję. Słyszałem ostrzeżenia, by nie dać się nabrać na wygląd, na starość, młodość i uśmiechy. Słyszałem o tych, którzy spadali z Miru dniami i nocami, nim ich szczątki ciał dosięgły lodowatych wód Rzeki okalającej górę. Wyglądali jak aniołowie strącani z nieba w dniu sądu. Okaleczeni, pozbawieni skrzydeł i… życia. Skoro jestem tu i nadal żyję, to on musi wiedzieć. Musi wiedzieć o mnie wszystko.

- Jesteś strażnikiem? - spytałem.

Uśmiechnął się, a ja już znałem odpowiedź. Oczywiście, że był.

Wejście do jaskini było niskie. Musiałem schylić się, jak w ukłonie przed miejscem świętym. Szedłem za swoim przewodnikiem, widząc jedynie jego zgarbioną posturę. Stanęliśmy w zupełnych ciemnościach. Starzec uderzył swoim kosturem w kamienną posadzkę i zrobiło się migotliwie jasno. Jaskinia była obszerna, paliło się w niej wiele ogni, ale nie wiem co było ich źródłem. Z pewnością nie drewno. Po prostu były w ściśle określonych dla siebie miejscach – na wypolerowanych sześcianach z bazaltu. Ognie były niewielkie, białe, intensywne. Pośrodku sali stał ogromny kamienny stół, wypolerowany niczym szkło. Przed nim po obu stronach kamienne ławy. Starzec uniósł swój kostur i uderzył nim drugi raz. Echo odbiło się i poniosło dźwięk gdzieś w dalsze części jaskini. Po chwili wyłonili się stamtąd ludzie i zaczęli przynosić potrawy, stawiając je na stole. Starzec uderzył swoim kosturem po raz trzeci. Do sali drogą, którą przyszliśmy zaczęli schodzić się wszyscy, których widziałem pomiędzy skałami i ci, których wcześniej nie widziałem. W absolutnym milczeniu zajęli swoje miejsca. Starzec wskazał mi abym stanął obok niego, tuż u szczytu stołu. Nie kazał siadać.

- Zdradź nam swoje pytanie – zwrócił się do mnie.

- Bez czego istota żywa może się obejść? - powiedziałem a mój głos odbił się od ścian groty i poszedł dalej dziesiątkiem ech odbijany od skał w jaskiniach góry Mir.

W sali zapanowała cisza. Nadal nikt nie odzywał się, nikt nie patrzył w moją stronę, nikt nie ruszał się. Siedzieli jak posągi. Płomienie na sześciennych bazaltach zdawały się nie ruszać a jedynie lśnić. Nabrałem tchu

- Czy można żyć bez pragnienia? Czegokolwiek?

W sali nadal panowała cisza. Wiedziałem już, że tutaj nie uzyskam odpowiedzi na swoje pytanie. Ale jeśli nie tu, to gdzie?

- Gdzie szukać odpowiedzi? - Spojrzałem z desperacją na obecnych. Byłem u wiedźm i czarowników, u ludzi mądrych i wykształconych. Oni wszyscy mają pragnienia.

Stary człowiek podniósł głowę i spojrzał na mnie

- Szukaj u tego co nie ma imienia. Na to pytanie tylko on da ci odpowiedź.

- U tego co nie ma imienia? Gdzie go szukać? Kto to taki?

- To brat trzynasty.

- Słyszałem o Górze Dwunastu. Nie było go tam.

- Jest poza strachem, na końcu wieczności. Wielu błądziło, niewielu dotarło, a część z tych, co wróciła, nigdy już nie powiedziała słowa. Czy uzyskali odpowiedzi? Nie wiadomo. Jeśli tak, to zabrali je ze sobą do grobu.

- Dlaczego? Czy prawda ne powinna być nam dana? - spytałem.

- Dana? - Starzec uniósł swoją brew nie ukrywając zdziwienia. - Dana pytasz? A co robią ci, którzy otrzymują ją za darmo? Na co ją używają, jak jej używają. Każda wartość dana za darmo – traci na wartości. Nie mój chłopcze. Ty po swoją odpowiedź przyszedłeś tutaj – szedłeś dniami i nocami po bezdrożach, wspinałeś się na nagie skały, ryzykowałeś życie, opuściłeś życie, które znałeś nie mając pewności czy uzyskasz odpowiedź, miałeś jedynie nadzieję.

-… i pragnienie – dodałem. - Więc nikt ich nie pytał?

- Może nie pytał odpowiednio.

- Nikt nie zapisał?

- Prawda obroni się tylko wtedy, gdy jest powtarzana z ust do ust, w brzmieniu słowa. Jeden zapisał. I był jeden, który potrafił to przeczytać. To była poezja, którą on i tylko on mógł wypowiedzieć w o odpowiednim brzmieniu, posłuchaj słów

 

Muzykę świata

każdy walczący o dźwięk zrozumie...

 

- Dość. - Młodszy od niego mężczyzna z odrobinę krótszą brodą wstał i uderzył pięścią w stół. Dość mu już powiedziałeś. Reszty słów niech szuka z wiatrem.

- Czas już byś wracał – zwrócił się do mnie starzec.

- To ta intonacja? – spytałem jeszcze starca.

- Nie. To nie ja byłem tym jedynym.

- Gdzie go mogę znaleźć?

- Wśród cieni.

- Tym jedynym był autor, prawda? - spytałem.

- Tak. Potrafisz liczyć. Ale teraz już czas. Idź chłopcze.

Dziwnie czułem się, gdy nazywali mnie chłopcem. Ale dla nich, tych sędziwych starców – byłem.

 

- To tyle – Aleksander uniósł głowę i spojrzał przed siebie. - To tyle – powtórzył w myślach. Ostatnia wiadomość.

- Co czytasz? - przed stolikiem stała dziewczyna o kruczoczarnych długich włosach i czarnych oczach. Patrzyła na niego i uśmiechała się.

- Znamy się? - spytał, zamykając starą księgę i zasłaniając ręką tytuł. Skrzywił się. Nie miał ochoty na znajomości, ale ta dziewczyna… Przyjrzał się. Nie była piękna, ale mogła się podobać. Musiał ją szybko spławić.

- Mam na imię Alicja. Często cię tu widuję. Przychodzisz w każdy wtorek i czwartek.

- Pracujesz tu? - spytał, starając się przypomnieć twarze bibliotekarek. Problem w tym, że nigdy na nie nie patrzył.

- Nie. Przychodzę tu codziennie.

- Codziennie? - zainteresował się. - Przychodzisz tu codziennie? - powtórzył. Ile by dał, by móc przychodzić tu codziennie. Ale nie miał tyle czasu.

- Tak.

- Uczysz się? - zapytał. Mogła być studentką, albo wyrośniętą licealistką. W tym wieku zazwyczaj młodych ludzi można było spotkać w barach, pubach, w dyskotekach, parkach, ale nie w bibliotece. Nie w tej bibliotece.

- Całe życie szukamy odpowiedzi – uśmiechnęła się ponownie, wzruszając ramionami. - Lubię wiedzieć. - Miała na sobie błękitną sukienkę, a na szyi szary kolczy naszyjnik z wplątanym w niego kryształem. Skromna sukienka delikatnie opinała jej małe piersi.

- Co? - zamrugał oczami. Czuł się coraz bardziej nieswojo, gdy tak stała nad nim i patrzyła uważnie.

- Na przykład na to czy potrafimy żyć bez pragnień.

Jej wzrok przesunął się na księgę, którą starał się przed nią ukryć. Następnie spojrzała mu ponownie w oczy. Delikatny uśmiech nie znikał z jej twarzy. Odwróciła się i odeszła pomiędzy regały starych ksiąg.

Nim dotarło do niego, co powiedziała, już jej nie było.

- Zacze… - słowa pozostały nie wypowiedziane. Wstał i ruszył między regały starych ksiąg. Była kompletna cisza. Słyszał jedynie swoje kroki, odbijane echem od posadzki. Nagle pomiędzy regałami zobaczył ją. Nie słyszał jej kroków. Ruszył za nią mijając kolejne regały. Co jakiś czas wyłaniała się spomiędzy nich. Nie wiedział, że biblioteka jest tak wielka. Był pewien, że bez pomocy nie zdoła wrócić. Krążył pomiędzy regałami wciąż posuwając się w głąb. Mijał coraz starsze woluminy. Czy wolno tutaj chodzić? Odsunął od siebie myśl i szedł dalej, wypatrując przed sobą nieznajomą w błękitnej sukience. Wreszcie dotarł do ściany. Ślepego zaułku. Był sam. Nie wiedział jakim cudem mogła mu tutaj zniknąć. Był pewien, że szedł cały czas za nią. Ale był sam. Bardziej to czuł. Rozejrzał się. Stał pomiędzy regałami, na których leżały stare zwoje. Bał się ich dotknąć, bał się, że jeśli tylko to zrobi, rozsypią się w pył. Nagle, dałby sobie rękę uciąć, że jeden z nich nieznacznie wysunął się w jego stronę. Niepewnie wyciągnął rękę i ujął go w dłoń, delikatnie, aby nie uszkodzić cennego manuskryptu. Nie miał pojęcia jak mógł być cenny. Z pewnością nie wystarczyłaby na pokrycie szkód jego pensja nauczyciela historii w miejskim liceum. Rozejrzał się. Był sam. Pragnienie było zbyt wielkie, zbyt wielka ciekawość. Rozwinął manuskrypt. Zapisany był złotymi literami. Kojarzył to pismo, ale nie był pewien. Pośrodku był rysunek – góra pocięta na dwanaście części – jedna nad drugą.

– Góra Dwunastu – powiedział cicho. - Boże… To Góra Dwunastu… - Przyjrzał się napisom. Przy każdym poziomie góry były napisy. Zacisnął szczęki. Był wściekły, że nie przykładał się zbytnio do nauki starych języków. (...) CDN jeśli chcecie

  • Lubię to! 6

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach


Zuzia

Chcemy:)

 

 

  • Lubię to! 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wesoły
BrakLoginu

Na razie nie będę "recenzował", bo czasem autorka w piórka obrośnie i nie podzieli się z nami dalszym ciągiem :D 

  • Ha Ha 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dionizy

Teraz dopiero zrozumiałem w pełni Twoje ostatnie wpisy. Inny podział czy raczej pojmowanie wymiarów w tym czasu.  Muzyka świata... A pragnienia? Ja to nazywam marzeniami bez zadawania pytań i szukania odpowiedzi.

Klimat taki Raduniowaty. Lekko mroczny, tajemniczy i dogłębnie mądry.

Pisz dalej. Proszę.

 

ps. Swoimi myślami przypominasz mi trochę moją najmłodsza ale ona w przeciwieństwie do Ciebie kiepsko pisze zbyt szybko przewraca kartki

  • Lubię to! 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Radunia

Nagle go olśniło. Wyjął z kieszeni telefon i zrobił zdjęcie. Miał nadzieję, że nie zniszczy manuskryptu. Rozejrzał się szybko, nerwowo. Gdyby ktoś to zobaczył… Oblał go zimny pot na samą myśl. Kopiowanie było zabronione, szczególnie w taki sposób. Ciągle jednak był sam. Zrobił kilka zdjęć. Nie widział czy uda mu się drugi raz mieć ten zwój w rękach. Wiedział jednak, że musi to mieć. Ktoś się zbliżał, słyszał ciche kroki. Szybko schował telefon.

- Halo, proszę pana. Proszę pana – głos dochodził gdzieś z oddali, jakby ze studni. Ktoś trzymał go za ramię. Poderwał się. Otworzył oczy. Przed nim stała kobieta w średnim wieku, w szarym uniformie pracowników biblioteki. Nad lewą piersią widoczna była metalowa tabliczka z wyrytym imieniem nazwiskiem i funkcją. Nadal trzymała go za ramię.

- To nie hotel, tylko czytelnia. Dobrze się pan czuje? - spytała po chwili przyglądając mu się uważnie. - Już zamykamy. Proszę oddać książkę i przyjść jutro. Otwieramy o siódmej rano.

- Spałem? - spytał całkowicie zdezorientowany.

- Na to wygląda – odpowiedziała.

- A, dziewczyna. Dziewczyna w niebieskiej sukience?

- Mężczyźni – kobieta rzuciła ze wzgardą, a rude loki zafalowały wokół twarzy. - Ciągle śnią o pięknych kobietach, nawet tu. - zabrała książkę i zniknęła między regałami. Tak samo jak dziewczyna, ale za tą nie poszedł. Czuł się głupio, nieswojo. Jak mógł tak usnąć? Czuł, że czerwieni się po same krańce uszu, tak jak wtedy, gdy był jeszcze nastolatkiem. Zrobił z siebie idiotę. Wstał szybko i ruszył ku wyjściu. Nikogo już nie było. Przed drzwiami przywitał go w milczeniu strażnik. Gdy tylko wyszedł, drzwi biblioteki zamknęły się. Słyszał za sobą zgrzyt zamka.

Uderzyło go śmierdzące powietrze miejskiego ruchu, spalin, potu i małych restauracyjek. Miejski gwar wychodził z każdego zaułka, zakamarka. Głosy łączyły się i mieszały, przechodząc falą wraz z tłumem ludzi na chodnikach, niekończącym się sznurem samochodów, dźwiękiem klaksonów, reklam. Wciągnął w płuca powietrze miasta, tak inne od tego w bibliotece i ruszył na przystanek autobusowy. Szedł jak automat, pogrążony w myślach. Nie zwracał uwagi ani na ruch, ani na gwar. W pustym mieszkaniu nikt na niego nie czekał. Żył sam. A mogło być inaczej. Zupełnie inaczej. Gdyby tylko miał odwagę wyznać Annie swoją miłość. Ale nie miał. Był tchórzem. Teraz Anna ma męża i dzieci. I jest szczęśliwa. Przynajmniej tak mówi. A on jest sam. Sam i śni w bibliotece o nieznajomej w błękitnej sukience.

Jego małe mieszkanie wydało mu się przerażająco puste. Zrobił kawę i usiadł przy biurku. Włączył komputer i otworzył plik z notatkami. Jak na razie niewiele miał. Ciągle kluczył. Przeczytał setki książek i nie mógł niczego znaleźć. Spojrzał na niewielki owalny, metalowy krążek z symbolem trójkąta w kwadracie zamknięty w kole. Znalazł go jeszcze jako chłopiec w ogrodzie u dziadka. Od tego wszystko się zaczęło. Nikt nie miał pojęcia co to za symbol i skąd wzięła się ta moneta. A może nie była to moneta?

Anna… Kazała mu ją wyrzucić, gdy pokazał jej metalowy krążek. Spytała ile jest warta, a następnie szybko dodała, że skoro nie jest ze złota, to zapewne niewiele.

- Zwykły żelazny krążek. Co w tym niezwykłego? - wzruszyła ramionami.

Spojrzał jeszcze raz na monetę. Chciał jedynie poznać co to za symbol. Przerobił wiele symbolik, mitów, legend. I, gdy zdawało mu się, że jest już blisko rozwiązania, kolejne znaczenia oddalały go. Na stare znaczenia nakładano nowe. Wiedział, że te trzy symbole są jednym, trzy w jednym, każde symbolizuje osobno coś innego ale połączone razem dają pełnię. Tyle wiedział. Tylko… co to za pełnia? Kolejne przeczytane książki prowadziły go różnymi meandrami aż wreszcie całkiem przypadkowo zaczął czytać relację nieznajomego. Relacja spisana przed wiekami, nikt nie wie jak stara – wśród legend niewielkiego plemienia, plemienia, które już nie istnieje. Większość została wybita, a ci co pozostali nie znają swojego starego języka. Są tacy, którzy starają się go odtworzyć, ale czy uda im się?

Przeważnie swój czas miał ściśle podzielony. Po przyjściu z biblioteki robił notatki, czasami jeszcze coś czytał w internecie do późna w nocy, by na następny dzień przyjść do pracy niewyspanym. Teraz jednak nie miał na nic ochoty. Wyłączył komputer, wziął szybki prysznic i położył się spać. Od lat przed zaśnięciem myślał o Annie. Przywoływał jej obraz w pamięci – jej złote długie włosy, brązowe oczy i oliwkową cerę. Jej długie i zgrabne jak marzenie nogi podkreślone butami na wysokim obcasie. Uwielbiał na nią patrzeć, gdy miała na sobie krótką, obcisłą czerwoną sukienkę, podkreślającą jej idealne ciało. Wiedziała, że jest piękna i wykorzystywała to.

Zamiast jednak brązowych oczu pojawiły się czarne jak noc, zamiast złocistych włosów- kruczoczarne i zamiast czerwonej sukienki – błękitna. Poszedł za nią i zapadł w sen. Wydawało mu się, że tylko się zdrzemnął. Gdy jednak otworzył oczy, było już jasno. Zbyt jasno. Spojrzał na zegarek.

- Cholera jasna! - rzucił przez zęby. Nie słyszał budzika. Zerwał się z łóżka, porzucając resztki snu. Od lat nie śnił, a dzisiaj zapomniał swój sen. Sen o nieznajomej w błękitnej sukience.

Spojrzał w lustro. Patrzyły na niego niebieskie oczy ze szczupłej trzydziestodwuletniej twarzy mężczyzny. Siwe włosy przebijały wśród brązowych włosów. Skrzywił się. Przydałby się fryzjer. Założył okulary w drucianych oprawkach. Wolał nie golić się na czucie. Spojrzał na maszynkę elektryczną a następnie brzytwę po dziadku. Chciał sięgnąć po nią. Czasami to robił, odczuwając jakąś nieokreśloną przyjemność w dotyku metalowego ostrza na skórze. Ale nie dzisiaj, dzisiaj był spóźniony.

 

- Dobrze, że cię widzę – powiedziała przysadzista kobieta około pięćdziesiątki, jego koleżanka z pracy. Chwyciła go delikatnie za ramię i przysunęła bliżej ściany, tak, aby na zatłoczonym szkolnym korytarzu zrobić przejście. - Masz może jeszcze te zdjęcia, które robiliśmy na wycieczce w Krakowie? Potrzebuję kilku fotek na lekcje. Jakbyś miał…

Skrzywił się lekko. „Fotek” - czy tak wypada mówić polonistce? Zamiast tego spojrzał na nią

- Tak, chyba mam w telefonie, nie zrzucałem jeszcze zdjęć na komputer. - Całkowicie o nich zapomniał. Zrobił kilka zdjęć zabytków, na których widział różne symbole, ale potem straciły dla niego znaczenie.

- Możesz mi pokazać? O ile nie ma tam żadnych prywatnych – uśmiechnęła się znacząco.

- Nie, nie ma. Oczywiście, że tak. Teraz? - był zdenerwowany, zaraz będzie dzwonek a on...

- Gdybyś mógł…

- Prześlę ci od razu na e-maila. Wszystkie zdjęcia, jakie mam to z wycieczki. Nie chciał przeciągać rozmowy. Za chwilę miał być dzwonek i pragnął jak najszybciej uwolnić się od niej.

- Wyślę ci od razu.

- To fantastycznie. Miałabym już na tę lekcję – uśmiechnęła się, ścisnęła dziennik pod pachą i ruszyła do swojej klasy. Zaznaczył szybko zdjęcia i wysłał. Znał jej adres. Nie raz korzystała z jego pomocy. Nie tylko ona. Wiedział, że to nie z jakiejś szczególnej sympatii. Już w szkole wielu jego kolegów i koleżanek korzystało z jego wiedzy. Po prostu z lenistwa. Zabrzmiał ostry dzwonek wzywający na lekcję.

- Cholera – mruknął pod nosem. Nie zdążył jeszcze dojść do pokoju nauczycielskiego i wziąć dziennika i kluczy do klasy. Jak zwykle to on płaci za swoją uprzejmość. Polonistka już była w klasie i zapewne odbierała jego e-maila, zadowolona, że jest przygotowana do lekcji. A on… On spóźni się! Zawsze wychodził na swojej uprzejmości, jak Zabłocki na mydle. Wszedł do pokoju nauczycielskiego. Wprost na dyrektora. Jeszcze tego brakowało – pomyślał. Wprost na starego!

- A co to panie Aleksandrze stało się, że się pan spóźnił? Pan? Wzór punktualności? Widzę, że nawet najlepszym zdarza się zaspać. Znowu siedział pan do późna w nocy? - Dyrektor przyjrzał się nauczycielowi. Tym razem jednak nie zauważył podkrążonych z niewyspania oczu.

- Zaspałem i nie… Nie siedziałem do późna w nocy.

- Randka? Spytał dyrektor z uśmiechem. Wygląda pan dzisiaj jakoś… Inaczej. Lepiej. Cokolwiek to było, służy panu, proszę tylko nie spóźniać się więcej.

- Przepraszam – powiedział cicho.

- Pierwszy raz spóźnił się pan. Pierwszy, odkąd pamiętam – ciągnął dyrektor - a przecież byłem kiedyś pana nauczycielem.

- Tak, to pierwszy raz w życiu – przyznał Aleksander, sięgając po dziennik i klucze. - I zapewniam, że nie powtórzy się to. Źle się z tym czuję.

- Punktualność przede wszystkim – powiedział dyrektor i skierował się w stronę drzwi. Wyszli razem na pusty już korytarz. Tylko uczniowie z klasy Aleksandra stali na korytarzu.

- Co się stało panie profesorze? - spytał jeden z jego uczniów. - Pan? Spóźnił się?

Aleksander uśmiechnął się.

- Wybaczcie, coś mnie zatrzymało.

- Blondyna? - ktoś rzucił.

- E… Nie, profesorowi bardziej podobają się brunetki – ktoś podchwycił.

- Wystarczy – uciął krótko. Wiedział, że gdy pozwoli im na dalsze rozmowy, to nie szybko skończą. Wszyscy lubili żartować na temat jego samotności i wszyscy myśleli, że są bardzo oryginalni w dowcipach i przytykach – jego siostra, rodzice, ciotki, wujkowie i nieliczni znajomi. Nawet uczniowie.

Gdy rozpoczął lekcję, dostał esemesa. Rzadko ktoś do niego dzwonił, czy wysyłał wiadomości, szczególnie w trakcie lekcji, dlatego też nigdy nie wyłączał telefonu, choć wymagał tego od swoich uczniów. Zaskoczony wyjął telefon, spodziewał się czegoś złego. Nikt nie przeszkodziłby mu w prowadzeniu lekcji – nawet jego siostra, która zazwyczaj w nosie miała terminy a czas zupełnie nie liczył się dla niej.

- Mówię ci, że jakaś blondyna – usłyszał szept z sali.

„Koniecznie przyjdź do mnie jak najszybciej po lekcji. Zofia.” - brzmiała wiadomość od polonistki. Skrzywił się. Naprawdę nie mogła poczekać? Co tym razem? Brakowało podpisów do zdjęć? Nie wiedziała co to za obiekty na zdjęciach? Doprawdy! Razem byli na tej wycieczce, mogła zrobić własne. Fakt, że robił zdjęcia tym mniej znanym, jakimś kamieniczkom, pomnikom na cmentarzu.

- Chyba randki nie będzie – powiedział ten sam głos.

Spojrzał w tamtą stronę.

- Masz rację psychologu – zwrócił się do młodego chłopaka. Lubił go, choć nie był wybitnym uczniem, z pewnością nie można było o nim powiedzieć, że jest głupcem. Był inteligentny. Bardzo inteligentny i skrywał się za głupimi żartami.

Aleksander był roztargniony i nie potrafił tego ukryć. Zadawał pytania uczniom i nie skupiał się na odpowiedziach. Słyszał początek a potem odpływał. Wciąż widział zwoje i dziewczynę w błękitnej sukience.

- Panie profesorze? - z zadumy wyrwał go głos dziewczyny. - Skończyłam odpowiedź.

Zamrugał oczami. Nic nie słyszał. Zupełnie nic. Tylko daleki potok słów niczym szemrzący strumień, apotem nic – Dobrze się pan czuje? - spytała zaniepokojona.

- Tak. Tak, wszystko w porządku. Siadaj bardzo dobrze.

Po klasie rozszedł się szum. Wiedział, że nie było bardzo dobrze, nie ta dziewczyna. Zupełnie nie interesowała ją historia.

- Jakieś zadanie domowe? - spytał szczupły chłopak z pierwszej ławki.

- Cholerny kujon i lizus – syknął barczysty blondyn, który powtarzał klasę.

- Tak. Zadanie domowe… - Aleksander spojrzał po klasie. Tak… To może być dobry pomysł.

- Zapiszcie temat pracy. Daję wam na to dwa tygodnie. Przygotujcie się, przemyślcie. Napiszcie co wy o tym sądzicie, jak każdy z was to widzi. Poprzyjcie przykładami z dowolnych epok, ludzi, przykładami historycznych postaci, waszych przodków, was samych. Odwrócił się i zapisał temat na tablicy:

„W jaki sposób pragnienia wpływają na losy świata”.

- Przy czym światem, może być ten najmniejszy ze światów – świat danego człowieka.

Widział zaskoczenie na twarzach swoich uczniów.

- Zawsze pan coś wymyśli, ale tym razem pan pojechał – powiedział barczysty blondyn. - Podoba mi się.

- Ile stron? - dopytywał lizus.

Aleksander miał ochotę rzucić w niego kredą.

- Tyle, ile uznacie za stosowne. To mają być wasze przemyślenia.

Gdy tylko rozległ się dzwonek, wszyscy opuścili klasę. Otworzył okna, aby przewietrzyć, zamknął za sobą drzwi i poszedł do polonistki.

Siedziała w klasie i patrzyła w monitor.

- Co się stało? - spytał zamykając za sobą drzwi i odcinając się od szumu na korytarzu. Wiedział, że nie pozwalała swoim uczniom wchodzić do klasy podczas przerwy.

- Dziękuję za zdjęcia – powiedziała, odrywając wzrok od monitora. - Możesz mi powiedzieć skąd to masz? Co to jest?

Aleksander zbliżył się, spojrzał w monitor i... zachwiał się. Patrzył ze zdumieniem na zdjęcie.

- Nnie nie wiem – zająknął się.

- Jak to nie wiesz? Było wraz z innymi zdjęciami. Ale nie zrobiłeś go w Krakowie. Sprawdziłam datę. To zdjęcie zostało wykonane wczoraj.

Aleksander patrzył osłupiały. Nabrał tchu.

- Dostałem je – skłamał. - I… całkowicie zapomniałem.

- Zapomniałeś??? - Ach wy historycy. Wiesz chociaż co to za pismo?

- Nie mam pojęcia.

- Głagolica. Spisana złotymi literami. To oznacza, że było to pismo święte, ze świętej księgi. Myślałam, że to tylko opowieści, bajanie nawiedzonych. Byłam pewna, że te księgi nie istniały. Skąd to masz? Kto ci to dosłał? Ciekawe czy to oryginał?

- Potrafiłabyś to przetłumaczyć? - spojrzał na nią.

- Ja nie, ale wiem kto mógłby. Jeśli chcesz, mogę nas umówić. Znam pewnego człowieka.

- Nas?

- Nas. Chyba nie myślisz, że ci to odpuszczę. Kiedy możesz wyjechać?

- Dokąd?

- Na wieś. Kilkaset kilometrów na południe. Ten weekend ci odpowiada, czy masz może jakieś plany?

- Nie, nie mam żadnych planów. Może być.

- No to zadzwonię do niego, jeśli nie będzie na wyjeździe to zapewne zgodzi się nas ugościć, tym bardziej, jeśli zobaczy to.

- Dobrze. Daj znać.

Aleksander był wściekły na siebie i całkowicie zdezorientowany. Był wściekły, że dał jej te zdjęcia i zdezorientowany, bo nie wiedział skąd je ma. Przecież spał. To był sen. No, przecież to był sen!

Ze szkoły wyszedł zamyślony. Nie potrafił tego logicznie wytłumaczyć. Mijał kolejne ulice, skręcał, szedł dalej, przechodził na druga stronę a wszystko automatycznie, jakby prowadziła go jedynie część świadomości. Wreszcie zatrzymał się. Nie stał jednak przed swoim domem. Przed nim tajemnic biblioteki strzegły grube, drewniane i rzeźbione drzwi. Nacisnął solidną mosiężną klamkę i wszedł do środka.

- Tam nie wolno wchodzić – drogę zagrodziła mu wysoka i szczupła bibliotekarka, gdy chciał wejść między regały, na których stały książki. Za regałami widział ścianę, prostokątnego pomieszczenia. Wycofał się.

- Czy są może plany biblioteki? - popatrzył na nią.

- Jakiej biblioteki? - spytała.

- Tej.

- A po co to panu?

- Przepraszam. Jestem nauczycielem historii w tutejszym liceum. Chciałbym przybliżyć uczniom historię niektórych obiektów w mieście. Najważniejszych obiektów – podkreślił – kościołów, ratusza, biblioteki...

- Cieszy mnie, że ujął pan bibliotekę w swoim spisie. Tu – wskazała na regały – nie znajdzie pan tego co szuka. Mamy ją osobno. Ale jest niewiele materiału na jej temat. Czekając aż wróci bibliotekarka, rozglądał się uważnie. Złapał się na tym, że szuka czarnowłosej dziewczyny o czarnych jak noc oczach.

Zofia nie traciła czasu. Esemes od niej zakłócił ciszę czytelni. Aleksander drgnął. Przeczytał wiadomość: „Pakuj się. Wyjeżdżamy dzisiaj o 22.00. Bądź u mnie, ja prowadzę.”

- No tak, szepnął. Najbliższy weekend to już. Przecież jest piątek.

Bibliotekarka przyniosła niewielką książeczkę. Spojrzał na rok wydania – 1990. Nie interesowała go historia najnowsza, jednak, ku swojemu zaskoczeniu, dowiedział się, że w miejscu obecnej biblioteki był klasztor, w którym mnisi trzymali stare księgi i woluminy. Obiekt był wielokrotnie przebudowywany, zburzony podczas jednej z wojen, spalony i odbudowany. Z czasów średniowiecza zachowało się niewiele woluminów, ale te trafiły do stolicy. Obecnie najstarsze w zbiorach są książki z XVIII wieku. Westchnął. Nic z tego nie rozumiał. Przypomniał sobie sen, ale czy to mógł być sen? Przecież są zdjęcia, a zdjęć nie można zrobić we śnie – ze snu. Rozejrzał się uważnie, skupiając się na różnicy zapamiętanej z wędrówki za dziewczyną. Teraz skojarzył co mu nie grało. Regały, oświetlenie, podłoga. Patrzył na linoleum starte w niektórych miejscach, szczególnie pomiędzy regałami i przy stolikach. Przecież dokładnie słyszał odgłos jego kroków na kamiennej posadzce. Zamiast aluminiowych regałów, były drewniane, zamiast nowych książek – stare opasłe księgi, im dalej, tym starsze i przede wszystkim biblioteka była większa. Jeszcze raz zajrzał do książki. Na ostatnich stronach były ryciny. Na jednej z nich – średniowieczny klasztor. Podszedł do stolika, przy którym siedziała bibliotekarka i poprosił o skserowanie rycin. Tak naprawdę zależało mu tylko na klasztorze, ale skoro to miało być na lekcje…

- Mogę panu wypożyczyć książkę. Mamy wiele egzemplarzy – uśmiechnęła się.

- Dobrze. To dobry pomysł – odparł.

Po chwili szedł na przystanek autobusowy trzymając w ręku niewielką książeczkę. Co im powie? Jak wytłumaczy, skąd ma manuskrypt? Jeśli powie prawdę, wezmą go za wariata, jeśli nie powie – będą podejrzliwi. Spojrzał na zegarek. Dochodziła osiemnasta. Cokolwiek przydarzyło mu się, zostawi to na później. Teraz musiał spakować się i trochę zdrzemnąć. Przed nimi była nocna podróż, a nie chciał spać w samochodzie.

 

Niebo różowiło się na wschodzie, gdy niewielką bitą dróżką wreszcie zajechali przed mały domek. Wieś to było za dużo. Wieś zostawili jakiś kilometr za sobą. Domek stał w oddali od innych zabudowań, na niewielkim wzgórzu, z którego roztaczał się piękny widok na dolinę. Niektóre szczyty wzgórz pokrywały lasy, niektóre zieleniły się tą barwą zieleni, jaką ma tylko maj.

Wysiadł z samochodu i wciągnął w płuca czyste, rześkie powietrze, powietrze pachnące kwiatami, trawą, a przede wszystkim czystością. Czystością, którą nie jest w stanie dać nawet najlepsza klimatyzacja. Przypomniały mu się wakacje u dziadka na wsi. Tak dawno… Z jego domku również roztaczał się piękny widok na dolinę i… szczyt. Dziadek zostawił Aleksandrowi i jego siostrze swój dom w spadku, ale on nigdy tam nie zamieszkał. Czasami spędzał tam wakacje. Jego siostra też często korzystała z możliwości wyjazdu. On miał swoje mieszkanie w mieście i swoje życie z nim związane. Już nie raz miał ochotę sprzedać dom dziadka, siostra go wiele razy namawiała, jednak wciąż nie potrafił. Z tym domem miał najlepsze wspomnienia. Sprzedać go to tak, jakby wyzbyć się tego co w nim najcenniejsze. Jego siostra nie była tak sentymentalna jak on. Ale teraz był na innej wsi, przed innym domem...Spojrzał na bieszczadzkie wzgórza tak podobne do sudeckich. Jego rodzice mieli okazję wyjechać tu, dostać dom. Bali się jednak historii tych ziem; historie ziem, to historie ludzi, a historie ludzi to - historie krwi.

Drzwi niewielkiego domku otworzyły się i stanął w nich siwy człowiek z długa brodą. Roześmiane oczy patrzyły na nich.

- I jak tam mieszczuchy? - zagadnął. - Nie zabiło was jeszcze zdrowe powietrze? Nie za dużo azotu i tlenu?

- Macieju! - Zofia roześmiała się i ruszyła w stronę gospodarza. Uścisnęli się przyjaźnie. - Jak widzisz jeszcze żyjemy. Poznaj Aleksandra. To od niego mamy te zdjęcia.

- Mamy? - pomyślał Aleksander. - No jasne! Na pewno mu już przesłała. Mamy… My… te słowa nie gościły w jego słowniku zbyt często. Używał je bardzo rzadko, najczęściej do uczniów. Był samotnikiem. Smakował to słowo w ustach i miał ochotę je wypluć. Skrzywił się z niesmakiem. My… Nie ma żadnego „my”. Uścisnął dłoń gospodarzowi, a uścisk siwego człowieka był silny i zdecydowany.

- Dzień dobry. Nie jesteśmy za wcześnie? Obudziliśmy pana? - spytał.

- Obudziliście? - Mężczyzna roześmiał się, odchylając głowę do tyłu. - Chłopcze! Jak mógłbym usnąć? Całą noc siedziałem nad tym manuskryptem. To niesamowite! Skąd to masz? Wiesz w ogóle co to jest? Czy masz pojęcie co to jest?

- Daj spokój Macieju – powiedziała Zofia. - Powoli. Najpierw zrobię nam kawę. Jestem skonana. Usiądziemy i powiesz co odkryłeś, bo już widzę, że wiesz więcej od nas.

Maciej uśmiechnął się tajemniczo. Spojrzał na Zofię. - Idź moja droga do kuchni, jeśli chcesz od razu przejąc rolę gospodyni. Cała mamusia – zaśmiał się. - Cała moja siostra!

- Chodź Aleksandrze do środka. O tej porze roku poranki tutaj są chłodne. Później wyjdziemy na spacer. Powiedz, skąd to masz?

- Nie wiem. To dziwne, nie uwierzy pan.

- Mój drogi chłopcze – spojrzał na niego z powagą – nawet nie wiesz w co jestem w stanie uwierzyć. Nie porzucałbym katedry, gdyby moja wiedza była taka sama, jak wiedza akademicka. Ale przychodzi taki czas, że nie da się ich ze sobą powiązać, rozchodzą się ścieżki i trzeba odejść.

- Co pan wykładał?

- Językoznawstwo. Dlatego moja siostrzenica wybrała filologię polską. Dobrze, że cię tu przywiozła, bo jak sądzę manuskrypt nie leżał w miejskiej bibliotece?

- No właśnie… I leżał i nie… - Aleksander spojrzał niepewnie na Macieja.

Weszli do środka. W drewnianym salonie dominowały półki z książkami i ogromny dębowy stół pośrodku.

- Kawa gotowa – powiedziała Zofia, niosąc na tacy parujące filiżanki. Zapach drażnił zmysły.

- Usiądźmy.- Powiedział Maciej. - Wydrukowałem manuskrypt – wskazał na niewielką stertę papieru.

Aleksander zobaczył, że Maciej zdążył już pokreślić wydruk i zrobić notatki.

- Co to za góra? - spytała Zofia, zerkając na wydrukowaną kartkę w formacie A3.

- Góra Dwunastu – wyrwało się Aleksandrowi.

- Mówiłaś, że on nie zna głagolicy – Maciej uniósł brwi, patrząc na Zofię.

- Bo nie znam – odezwał się Aleksander. - Ale to Góra Dwunastu. Widzę, że już część rozszyfrowałeś.

- Tak. Zaczyna się od słów:

„- Muzykę świata...”

- „...każdy walczący o dźwięk zrozumie” – dokończył Aleksander.

Maciej spojrzał na niego zaskoczony

- Skąd to znasz?

Przeczytałem w jednej ze starych legend.

- Legendy…. Więcej w nich prawdy, niż nam się wdaje.

- Czy jest dalsza część tego wiersza?

- Nie. Mówisz, że to wiersz?

- Wiersz mistrzów pieśni.

- Nigdy o takim nie słyszałam - powiedziała Zofia. - Ale widzę, że rozszyfrowałeś więcej.

- Tak. Tutaj – wskazał na napisy - pośrodku manuskryptu, tuż przy górze, to nazwy królestw. Każdy z tych pierścieni to nazwa królestwa innego boga.

- Boga? - spytał Aleksander.

- Tak. Dwunastu to bogowie. Tu – wskazał na pierwsze wyrazy, pod którymi były kolejne – to nazwy bogów, a pod nimi nazwy ich światów.

- A trzynasty? Spytał Aleksander.

- Trzynasty nie ma imienia.

- I nie ma też krainy – wskazał na górę.

- Bo jego kraina jest poza górą. Nikt nie wie gdzie.

- Poza strachem i wiecznością.

- Strach – to Kraina Cieni – tutaj – wskazał na najniższy krąg, a Wieczność – tu – wskazał na szczyt.

- Czyli trzynasty jest poza.

- Tak. Został wygnany przez dwunastu braci.

- Dlaczego?

- Bo nie zgadzał się z dwunastoma.

- W czym?

- Nie wiem.

- A co tu jest napisane? - Zofia nie dawała za wygraną.

- Jak widzisz nie rozszyfrowałem wszystkiego, ale może Aleksander pomoże.

- Ja?

- Tak. Widzę, że twoja wiedza jest szersza niż chciałbyś pokazać. Przynajmniej w szkole. Tutaj potrzebne nam będą legendy, mity, baśnie.

- Więc i ja mogę się przydać – powiedziała Zofia.

- To oczywiste moja droga. Mistrzowie pieśni to bardowie. Bardowie nie są zwykłymi pieśniarzami czy muzykami. To ktoś więcej. Ktoś kto wszedł do bardo i wyszedł z niego, ktoś kto poznał tajemnicę i ujął ją w słowa i dźwięki. A to wygląda na pieśń jednego z bardów - z mapą.

- Bardo, bard… Jakie to proste! - wykrzyknęła zdumiona Zofia. - Muzyka składa się z dźwięków. Wystarczy zrozumieć dźwięki, by zrozumieć muzykę – myślała na głos Zofia.

- Poczuć – dodał Maciej.- Ważny jest dźwięk, a nie wypowiadane słowa, ale odpowiednia intonacja do odpowiedniej litery. Gdy się zapisze litery tracą intonację, bo każdy może odczytać ją po swojemu; powinno się odczytywać właściwie. Poczuć, zrozumieć… Dźwięk powinien przeszyć całe ciało, wprawić je w drżenie, nie wpadać jedynie w ucho przez rozum, ale przez skórę do serca. Z takiego dźwięku powstał świat i taki dźwięk daje zrozumienie, tajemną wiedzę ale i władzę.

- Władzę nad czym? - spytał Aleksander.

- Władzę nad energią, materią, władzę nad światami. - Świat jest muzyką, drganiem, a jego poszczególne elementy – dźwiękami – dodał Maciej. - Dźwięki zburzyły mury, tak jak burzą iluzję…

- To wyczytałeś tutaj? - Zofia wskazała na manuskrypt.

- Tak. Ale to nie wszystko. Skąd to masz chłopcze?

- Z biblioteki.

- Ale chyba nie naszej? - Zofia uniosła do góry brew.

- I tak i nie. Patrzymy na wydrukowany manuskrypt. Patrzymy na zdjęcie – Jest rzeczywiste. Tylko że… biblioteka nie była rzeczywista.

Aleksander opowiedział co mu się przydarzyło. Gdy skończył, zapanowała cisza. Za oknem kukułka oznajmiła światu, że podłożyła komuś swojej jajko. Aleksander czuł się jak idiota, wiedział, że to niedorzeczne, ale nie potrafił ukryć przed nimi prawdy.

- Ciekawe jak wyglądała ta biblioteka dawniej – powiedział powoli Maciej.

Aleksander sięgnął do swojej torby podróżnej i wyjął książkę z historią biblioteki. Otworzył na rycinie klasztoru i wskazał Maciejowi.

- Widzę, że przygotowałeś się – uśmiechnął się do młodego mężczyzny.

- To może być to, a może nie być… Oni palili takie manuskrypty. Mogli jednak jakiś czas zachowywać. Ciekawe co było jeszcze wcześniej. Jaka była ta sukienka? - spojrzał Aleksandrowi głęboko w oczy.

- Błękitna jak niebo.

- Opisz ją dokładnie. Zamknij oczy i skup się na tym, jak dziewczyna była ubrana, szczegół po szczególe. To bardzo ważne.

- Czuję się jak idiota.

- Niepotrzebnie. Interesowałeś się kiedyś magią, okultyzmem?

- Nie. Nigdy. Nie ma magii. Magia to tylko to, co nie zostało poznane, coś czego nie rozumiemy, jak latarka dla średniowiecznego rycerza.

- Ok. Opisz jak wyglądała z najdrobniejszymi szczegółami.

Aleksander przymknął oczy i skupił się , starając się odtworzyć najdrobniejszy szczegół. Żałował, że nie przyjrzał się jej dokładnie.

- Wziąłem ją najpierw za licealistkę albo studentkę, potem bibliotekarkę. Byłem zły, że mi przerywa, nie przyglądałem się zbyt uważnie. Sukienka była błękitna z długimi rękawami, rozszerzającymi się ku dołowi. Ściśle opinała jej piersi i talię, dekolt miała wycięty w prostokąt, delikatnie obszyty srebrną nicią. Dekolt dość głęboki częściowo odsłaniający piersi. Skórę miała jasną, bardzo jasną, ostro kontrastowała z czarnymi włosami i oczami. Sukienka była długa, do kostek, rozkloszowana od pasa w dół. Na szyi miała kolczy naszyjnik, chyba z żelaza, na pewno nie srebrny ani złoty. W naszyjnik wpleciony był kryształ, chyba i czarny kamień. Kamienie były obok siebie tworząc całość.

- Kryształ i onyks – powiedział cicho Maciej. - A bransoletka? Miała bransoletkę?

Aleksander skupił się. Starał się sobie przypomnieć.

- Tak. Miała. Nie przyglądałem się jej. Ale chyba wystawała spod rękawa sukni, ale… O Boże!

- Co się stało? - spytał Maciej.

Aleksander zamrugał oczami.

- Jak mogłem to przegapić?

- Ale co się stało?

Aleksander ponownie schylił się do swojej torby i wyjął portfel a z niego metalową monetę. Bez słowa podał ją Maciejowi. Zofia uważnie przyglądała się niewielkiemu krążkowi.

- Miała pierścień na palcu – z tym symbolem. - Dlaczego tego nie zauważyłem?

- Skąd to masz? - Maciej patrzył uważnie na Aleksandra.

- Znalazłem u dziadka na podwórku, gdy byłem jeszcze dzieckiem. To stąd moje zainteresowanie mitami. Chciałem poznać znaczenie tego symbolu.

- I mówisz, że tam w bibliotece nie zwróciłeś na niego uwagi?

- Gdybym zwrócił, to z pewnością nie pozwoliłbym jej odejść!

- I nie znalazłbyś manuskryptu.

- Ale jak… - Aleksander kiwał głową i patrzył na nich w zdumieniu. - Jak? Dlaczego dopiero teraz widzę to tak wyraźnie?
- Może dlatego, że właśnie teraz miałeś go zobaczyć. Ciekawe co ujrzysz następnym razem?

- Może bransoletkę? - uśmiechnęła się Zofia.

- Mówicie o tym wszystkim tak, jakby to było normalne – Aleksander wstał i poprawił okulary. -A przecież to takie…

- Dziwne? Magiczne? - podpowiedział Maciej, uśmiechając się do niego ciepło. - Właśnie dlatego odszedłem z uczelni. Za dużo tych dziwności jest wokół nas.

- Kim ona jest?

- Nie skupiaj się na niej, ale na tym co ci ukazuje – powiedziała Zofia. - Jest twoją przewodniczką. Podążaj za nią.

- Strój może być średniowieczny, ale niekoniecznie. Może być jeszcze starszy, o wiele starszy – powiedział w zadumie Maciej.

- Nie rozumiem.

- Byłeś w bibliotece, ale tej sprzed wielu wielu lat, może nawet tysięcy lat.

- Tysięcy??? Przecież biblioteka powstała w średniowieczu, w klasztorze, a wcześniej…

- Ludzie siedzieli na drzewach i jedli szyszki? - dokończył Maciej.

Aleksander zrobił niewyraźną minę. Był historykiem, znał dzieje…

- Drogi Aleksandrze – Maciej uśmiechnął się do niego ciepło, jak ojciec do syna – na potrzeby naszego dochodzenia – wskazał głową na kopię manuskryptu – odrzuć dotychczasową historię. Odrzuć wszystko, czego cię nauczono i czego ty nauczasz. W szkole postępuj tak, jak zawsze, ale – tu nie. - gdzie jest dom twojego dziadka?

- W Sudetach – odparł Aleksander.

- Daleko – skrzywił się Maciej. - Chętnie przyjrzałbym się bliżej okolicy.

- Może na wakacje? - Zofia powiedziała szybko i spojrzała niepewnie na Aleksandra. Zdawała sobie sprawę, że właściwie wymusza na koledze z pracy wizytę u niego. Przecież nie byli przyjaciółmi, nie spędzali ze sobą wolnego czasu, właściwie niewiele o nim wiedziała. Był jak cień wśród nich. Nawet nie spędzał zbyt wiele czasu z nimi w pokoju nauczycielskim.

Maciej patrzył na Aleksandra z wyczekiwaniem.

- Tak. Jasne. Na wakacje – powiedział Aleksander wiedząc, że nie może odmówić.

- Najlepiej jak najszybciej drogi chłopcze – Maciej klepnął go po plecach.

„Czyżby obawiał się, że zmienię zdanie?” - Aleksander spojrzał a Macieja i uśmiechnął się.

- Dobrze, gdy tylko uporamy się z zakończeniem roku. To już niedługo.

 

 

 

 

Stała w swojej celi i spoglądała w okno. Uśmiechnęła się. Jej wzrok przesunął się z widoku za oknem w stronę niewielkiego stolika. Wzięła z niego pierścień i wsunęła na palec. Spojrzała na wyryte w nim symbole i nagle poczuła to. Zastanawiała się kto tym razem. Kto tym razem próbuje ją obserwować. Uważnie powróciła wzrokiem w stronę okna i przyjrzała się rosnącym za nim drzewom. Kruk? Sowa? Może wiewiórka? Tak dużo możliwości, ale nie… To żadna z nich – myślała. To nie z zewnątrz. Ktoś starał się dotrzeć do niej. Czyżby czarownica odnalazła ją? Ale nie… To było zbyt słabe. Machnęła ręką i odgoniła intruza. Musi zrobić nowe zabezpieczenia. Tutaj za murami Biblioteki do tej chwili czuła się bezpieczna. Biblioteka, jak jej mówili, miała własne zabezpieczenia i do tej pory nikt ich nie złamał. Nawet czarownice z Ognistego Bagna. Czy powinna powiedzieć Wielkiej Bibliotekarce? Wahała się. Wtedy musiałaby powiedzieć wszystko, a tego nie chciała. Nie mogła. Kto to był? Kto przedarł się przez zabezpieczenia, kto ją zobaczył? Odsunęła się od okna i usiadła na łóżku tak, aby nie być widoczną z zewnątrz. Kto ją szukał? Może brat? Może nie stracił nadziei. Potrząsnęła głową a jej włosy rozsypały się na kształt skrzydeł kruka. Chwyciła je szybko na karku i związała w supeł. Nawet na włosy musi uważać. Musi być ostrożna, dużo bardziej ostrożna. Wystarczy jeden nieostrożny ruch, jedno słowo a będzie musiała opuścić mury Biblioteki. Kiedyś je opuści z pewnością, ale nie teraz. Teraz oznaczałoby to śmierć. A ona nie pragnęła śmierci. Pragnęła żyć. Musiała żyć. Nawet z tym musiała się kryć.

Odetchnęła głęboko jak robiła to wiele razy i skupiła się w sobie. Musiała wiedzieć kto ją odnalazł. Zapadła w ciemność. Po chwili zaczęły wyłaniać się z niej srebrne nici. Dwie z nich były grube i solidne – tylko dwie… Pomyślała ze smutkiem. Kiedyś były ich dziesiątki. Jedna – brata, druga – nieznajomego, który pomógł jej tu dotrzeć. Nie chciała jej odcinać. Skupiła się jeszcze bardziej i wtedy ją zobaczyła. Była delikatna niczym pajęcza nić i lekko drżała. Podążyła za nią, choć ta zdawała się niknąc w mroku, to znowu pojawiać się niewyraźnie. Skupiła na niej całą swoją uwagę modląc się, by nikt jej teraz nie przeszkodził. Wiedziała, że ten, kto ją odnalazł sam mógłby przerwać nić, zatrzeć ślady tak jak ona robiła to wiele razy. Jeśli to łowca, to ślad zaraz zniknie. Musiała się spieszyć. Drugiej próby nie będzie. I wtedy go zobaczyła. Otworzyła oczy i nabrała tchu.

- To niemożliwe…- powiedziała cicho, jej usta ledwo poruszały się. Czuła jak blednie, jak drętwieją jej palce. Poruszała nimi nieświadomie. - Bogowie… To niemożliwe…

Ale nie mogła się mylić. Nigdy się nie myliła.

Ten mężczyzna gdzieś daleko, bardzo daleko, w jakimś całkiem innym czasie, w całkiem innym świecie, bez Daru. Jak mógł ją odnaleźć? Nawet na nią nie patrzył. Nie zainteresował się. Był tak pogrążony w lekturze, że jedynie przesunął po niej wzrokiem. Przeszkodziła mu i tak ją potraktował. To prawda, była zaskoczona, że ją zobaczył. Nikt nigdy jej nie widział podczas jej sekretnych podróży. A on… on nie miał Daru! Z pewnością nie miał… W jego smrodliwym świecie pełnym wynalazków nikt z niego nie korzystał. Była przerażona. Skoro ktoś bez Daru mógł ją odnaleźć tutaj w tej twierdzy, to czy była tu bezpieczna? Czy w ogóle było jakiekolwiek miejsce, w którym mogła być bezpieczna?

Zanim tu dotarła, minęły całe miesiące. Miesiące ucieczki przez puszcze, spalone miasta i wsie. Po drogach pełnych rabusiów, wygłodniałych wilków, nieufnych ocalonych. Gdy tu przybyła nie była już dumną księżniczką z królewskiego rodu, a wychudzoną żebraczką, którą przed niedźwiedziem uratował nieznajomy. To prawda, że nieznajomy potem zdarł skórę z niedźwiedzia, poćwiartował mięso i przybył tutaj to wszystko sprzedać. Początkowo uciekała bez celu, aby dalej od ludzi, którzy zabili jej ojca i matkę. Szukała brata, który walczył gdzieś na krańcach królestwa. Teraz już chyba tylko o życie. Wiedziała, że żyje. Póki jest nić… Wiedziała, że polują na niego tak samo jak i na nią. Chciała go odnaleźć. To nieznajomy podsunął jej myśl o Bibliotece. Dostać się tu nie było łatwo. Przede wszystkim nie wolno było mieć Daru, przejść próbę. Udało jej się okłamać Wielką Bibliotekarkę i Radę. Powiedziała, że pragnie pozbyć się pragnień i służyć. Wielka Bibliotekarka była cała w czerni, nawet jej kryształ stał się czarny. Niektóre bibliotekarki miały suknie, na których więcej było czerni niż błękitu, niektóre tylko częściowo. Niemal wszystkie młode bibliotekarki i adeptki miały jednak suknie błękitne. Wiedziała też, że o ile mogła oszukać Wielką Bibliotekarkę i Radę o tyle nie mogła oszukać siebie. Suknia, jak mówiły, sama zmieniała kolor w zależności od tego jak bardzo była gotowa. Zazwyczaj ciemniała od dołu, od odrzucenia niskich pragnień: dóbr materialnych, seksu, dobrego jedzenia… I coraz wyżej wraz z wyrzekaniem się i odrzucaniem pragnień związków, miłości aż wreszcie – życia. Głęboka czerń oznaczała wyzbycie się wszelkich pragnień, nawet śmierci. Ostatni czerniał kryształ. Wiedziała, że nie zdoła wyzbyć się pragnień, że jej suknia nie zmieni koloru, nawet w części. Była jednym wielkim pragnieniem, zachłannie pragnęła żyć pełnią życia i poznawać, zdobywać wiedzę. Biblioteka to tylko schronienie na tak długo, jak to tylko możliwe. A potem… Potem ma nadzieję, że skończy się wojna…

Ten mężczyzna… Tak łatwo w niego weszła, tak łatwo przeniknęła i tak łatwo dała mu się odnaleźć… Dlaczego jej szukał?

To prawda, że coś ją tknęło, żeby do niego podejść, chochlik, żart, albo coś więcej. Nie mogła się oprzeć. Zazwyczaj jeśli już ktoś coś to tylko słyszał jej podszepty uznając to za swoją intuicję, ale on widział ją, a potem… Poszedł za nią. Zaprowadziła go więc do mapy. Przecież szukał jej, a w jego świecie mapy nie było. Stara niania, która szybko dostrzegła Dar, ostrzegała ją, że nie wolno niczego zmieniać, że małe wydarzenie, może przynieść niewyobrażalne zdarzenia, zmiany. Może uruchomić lawinę. Czy właśnie tak się stało? Powinna przerwać nić, zrobić zabezpieczenia. Ale jeszcze nie teraz. Nie chciała. Intrygował ją. Nie mógł dotrzeć do niej po imieniu, bo nie podała mu prawdziwego. Nawet Wielka Bibliotekarka go nie zna. To, które poznał, przeczytała na jednej z książek. „Alicja w krainie czarów” Wydało jej się to żartem, zabawą. Jak dotarł do niej, nie znając imienia? Musiała to sprawdzić, ale nie teraz. W nocy, gdy wszyscy będą już spać. Dar pozwalał jej nie tylko podróżować poza czas i przestrzeń, ale i wnikać w umysły innych i tak poznawać pisma, mowę. Mogła szybko wniknąć w obcą kulturę tak. On jednak wiedział… Zdradziła się. To było jak kubeł zimnej wody. Przed sobą zobaczyła twarz starej niani i jej kochające oczy. „Nadejdzie taki czas, gdy już będziesz pewna, że potrafisz wszystko, a wtedy znajdzie się ktoś, kto udowodni ci, że tak nie jest” - powiedziała stara niania, gdy ona pokazała jej kolejną sztuczkę. Uśmiechnęła się do wspomnień. Niania zawsze miała rację. Też miała Dar i uczyła posługiwać się nim i ukrywać go.

 

 

Zapadał zmierzch. Wielka Biblioteka położona była na wyspie na jeziorze. Z lądem połączona była groblą. Wysokie mury budowli same w sobie były tarczą. Do Biblioteki wiodła tylko jedna droga przez jedną bramę. Nie było strażników. Funkcja bibliotekarki może wydawać się mylna i kojarzyć jedynie z wypożyczaniem książek. Ale ta Biblioteka nie wydała nigdy żadnej księgi ani żadnego manuskryptu na zewnątrz. Żądny wiedzy, który wkroczył w mury Biblioteki spędzał tu czasami całe lata, przywożąc ze sobą złoto, srebro, jadło a przede wszystkim wartościową księgę albo zwój, którego w zasobach Biblioteki nie było. Bez księgi albo cennego zwoju żadne złoto nie było w stanie opłacić pobytu. Nie było to łatwe, bo zasoby Biblioteki były ogromne. Mury Biblioteki – czworobocznej budowli wznosiły się na dziesięć pięter i były najpotężniejszą budowlą, fortecą samą w sobie. Zbudowali ją jeszcze Najstarsi, pierwotni ludzie, po których pozostały jedynie legendy, nikłe wspomnienie. Powiadali, że w ich czasach Biblioteka nie była największa, najwspanialsza. Że budowali piramidy, wieże, pałace znacznie potężniejsze, piękniejsze, na których widok nawet w tamtych czasach serce przestawało na chwilę bić. Powiadają, że piramida gdzieś przetrwała, bo nie można było jej zburzyć, że dzisiaj porasta ją las i wznosi się nad jakąś doliną niczym samotna góra – Góra Dwunastu. Niektórzy powiadają, że widzieli ruiny wież i pałaców, przysięgali na bogów – mówili o niknących w gęstych lasach potężnych ruinach zbudowanych z głazów tak wielkich, że każdy taki głaz wyższy był niż jeździec na wysokim koniu.

Zapadał zmierzch a wraz z nim coraz cichszy stawał się rechot żab, śpiew ptaków, odgłosy rybaków, którzy mieli swoje wioski na dalekim brzegu jeziora. Dziewczyna odeszła od okna, w którym nie było żadnej szyby – był to okrągły otwór, na tyle duży aby móc usiąść w nim, jak często robiła. Dzisiaj jednak za bardzo była obolała po całodziennych ćwiczeniach. Dotknęła posiniaczonej ręki i skrzywiła się. Tutaj w samotności mogła sobie pozwolić na ten grymas.

Wielka Biblioteka nie miała strażników – strażnikami były bibliotekarki. Każda minuta dnia była zapełniona. Nie było czasu na nudę, szczególnie dla kogoś takiego jak ona – dla nowicjuszki. Musiała poznać nie tylko rozkład biblioteki, czytać i kopiować zarówno stare pisma jak i te zawierające najnowsze odkrycia, szorować kamienne posadzki ale i ćwiczyć różnego rodzaju walki. Przybywający do Biblioteki mieli obowiązek dzielić się z bibliotekarkami nowymi technikami walk a one musiały poznać wszystkie. W zamku ojca była wychowywana na damę, ćwiczyła ukłony, taniec, śpiew i grę na instrumentach, uczyła się języków, ale nie walki. Tutaj ukrywała swoje umiejętności, nawet ukrywała swoją prawdziwą mowę. Bała się, że kiedyś ją zapomni. W drodze do Biblioteki podczas wielu miesięcy ucieczki bacznie przysłuchiwała się jak mówią ludzie prości, jakiego akcentu używają, słów, to było jak nauka nowego języka. Miała do tego talent i szybko zaczęła mówić tak jak oni. Wtedy była bezpieczniejsza. Ubranie ukradła jakieś dziewczynie, która kąpała się w rzece. Zmięte stare łachy leżały na brzegu a ona wraz z koleżankami śmiała się i pływała dość daleko od miejsca, w którym zostawiły swoje łachmany. Podkradła się niemal bezszelestnie, chwyciła za jeden z tobołków leżących na ziemi i zniknęła szybko za krzakami. Zdjęła swoją suknię i buty po czym ponownie podkradła się nad brzeg, zostawiając w miejsce starych łachów swoje ubrania. Najbardziej żal było jej butów. Nigdy nie chodziła boso, wiedziała jednak, że w stroju chłopki buciki wyszywane złotem i srebrem będą bardzo podejrzane, cenne kamienie, którymi były obszyte oderwała. Czasami karczmarze przyjmowali je na równi ze złotem, nigdy jednak nie wydawali reszty. Zdawała sobie sprawę, że zostawiła za sobą ślad dla ewentualnego pościgu, albo tych, którzy pragnęliby ją znaleźć. Nie potrafiła jednak zabrać wszystkiego młodej dziewczynie i pozostawić ją całkowicie bez ubrania. Droga była kamienista. Starała się stąpać po kamieniach, czuła każde ziarenko piasku pod stopami. Zastanawiała się jak przejdzie dalej, gdy już zejdzie z królewskiego traktu i wejdzie w las, na polne drogi. Miała nadzieję, że do tego czasu skóra na jej stopach wystarczająco stwardnieje.

Księgę ukradła w gospodzie. To było po spotkaniu z nieznajomym. Młodzieniec ubrany w drogie szaty iskrzące złotem i srebrem siedział wraz ze swoją świtą i pił na umór, przechwalając się swoimi bogactwami.

- Jestem synem panującego księcia Jakuba Szakala! - uderzył pucharem pełnym złocistego trunku o dębowy blat stołu, przy którym siedział. - Spędzę w tej ponurej Bibliotece kilka następnych lat, by po moim ojcu odziedziczyć księstwo! Muszę się napić. Kto wypije moje zdrowie?! - powłóczył po sali mętnym już wzrokiem. - Kto się nie napije, to… - i tu sięgnął do pasa po swój miecz.

Na dźwięk jego słów dziewczyna podniosła głowę a jej oczy zalśniły.

- Syn mordercy – wysyczała. - To syn mordercy…

- Ciszej dziewko – upomniał ją nieznajomy.

Przyjrzała się spode łba chłopakowi. Mógł mieć 16 lat, tyle co ona, może więcej. Rzucał złotem na stół i kazał się obsługiwać. Jej złotem. Tak…

- Ty! - wskazał na nią palcem. - Podejdź no tu, niech ci się przyjrzę. Może ogrzejesz mnie dzisiaj w nocy.

Wstała powoli, lekko przygarbiona podeszła bliżej. Wiedziała, że ucieczka nie ma sensu. Złapał ją za pośladek i mocno ścisnął a następnie wstał i lekko chwiejąc się, zdarł z niej łachy. Te ciężko opadły na podłogę. Usiadł z klapnięciem, wydął usta i przyglądał się jej uważnie. Spuściła oczy, czuła jak się czerwieni ze wstydu, ze wściekłości, z bezradności. Żałowała, że ojciec nie nauczył jej walki. Nie potrafiła się obronić. Była zwierzyną, zwykłym zającem, który mógł liczyć jedynie na swoje nogi i spryt. Była szczupła i wysoka, miała długie nogi i była chuda.

- A gdzie ty masz cycki? - patrzył na nią z obrzydzeniem. - A tu – uszczypnął ją mocno w bok – tu nic nic nie ma . Sama skóra i kości. Uderzył ją tak mocno, że straciła równowagę i runęła całym ciężarem na podłogę. Idź stąd miernoto! - kopnął ją swoją obutą w twarde buty z żelaznymi okuciami stopą prosto w brzuch. Jęknęła głośno. Przed oczami pojawiły jej się czerwone płaty.

- Ty – powiedział młody książę.

Struchlała. Spojrzała na niego, ale on wskazywał na młodą dziewczynę w kącie. Uśmiechała się do niego zachęcająco. Jej opięta suknia eksponowała duże, jędrne piersi. Młoda księżniczka odetchnęła z ulgą. Wstając zobaczyła, że obok krzesła księcia stoi skórzana torba przytwierdzana do siodła a z niej wystaje stary wolumin. Spojrzała na księcia i jego kompanów. Nikt nie interesował się nią. Wszyscy patrzyli na młodą kobietę, sunącą w ich stronę niczym kocica, powoli rozplatającą wstążki, którymi związana była jej suknia z przodu. Jej piersi już niemal w pełni były odkryte. Książę siedział i uśmiechał się lubieżnie, a jego kompani zachęcali dziewczynę.

  • Lubię to! 2
  • Super 2

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zuzia

Czekam na ciąg dalszy.

Dobrze piszesz Raduniu :)  zaczytałam się.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wesoły
BrakLoginu

Ja miałem recenzować, ale hmmm nie wiem jak to ująć w słowa, może jeszcze się wstrzymam zanim wydobędę swoje myśli z mojego musku -2 IQ? Lekko się czyta i wciąga. Nie myślałaś, by to wydać? :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dionizy

Jestem zmęczony i jeszcze nie przeczytałem do końca Jutro doczytam. Wiedziałem że cała akcja i tak wyląduje w Kotlinie Kłodzkiej no no niby gdzie jak nie tam aczkolwiek przez chwile nie bylem pewien.

Wciąga mnie coraz bardziej. A ten znak to ja też mam tylko nie wiedziałem czym on jest.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Radunia
1 godzinę temu, Zizi napisał:

Czekam na ciąg dalszy.

Dobrze piszesz Raduniu :)  zaczytałam się.

cieszę się :)

1 godzinę temu, BrakLoginu napisał:

Ja miałem recenzować, ale hmmm nie wiem jak to ująć w słowa, może jeszcze się wstrzymam zanim wydobędę swoje myśli z mojego musku -2 IQ? Lekko się czyta i wciąga. Nie myślałaś, by to wydać? :)

nie, bo wiesz... - to się dopiero pisze :D a znając moje szczęście to albo przeleży parę lat niedokończone, albo nikt nie będzie chciał wydać :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wesoły
BrakLoginu
3 minuty temu, Radunia napisał:

nie, bo wiesz... - to się dopiero pisze :D a znając moje szczęście to albo przeleży parę lat niedokończone, albo nikt nie będzie chciał wydać :D

Będziemy dopingować, pchać do dalszego pisania, a później nawet się złożymy <powoli robi kwestę> by pomóc Ci to wydać :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Radunia
19 minut temu, Dionizy napisał:

Jestem zmęczony i jeszcze nie przeczytałem do końca Jutro doczytam. Wiedziałem że cała akcja i tak wyląduje w Kotlinie Kłodzkiej no no niby gdzie jak nie tam aczkolwiek przez chwile nie bylem pewien.

Wciąga mnie coraz bardziej. A ten znak to ja też mam tylko nie wiedziałem czym on jest.

Wiesz, nie wiem czy wyląduje w Kotlinie Kłodzkiej, tam po prostu lokalnie tak nazywa się pewną górę. Chatka i góra istnieją naprawdę i byli tacy "dziadkowie" u których spędzałam wiele chwil jako dziecko. Byli dziadkami dla całej okolicy :D To jak w "Zaklętych", też się tam zaczyna, a potem to idzie w świat :D Wiesz co do znaku była nawet chwila, gdy wiedziałam, ale to było we śnie :D

Teraz, BrakLoginu napisał:

Będziemy dopingować, pchać do dalszego pisania, a później nawet się złożymy <powoli robi kwestę> by pomóc Ci to wydać :)

:D ok, doping się przyda

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wesoły
BrakLoginu
8 minut temu, Radunia napisał:

ok, doping się przyda

<rozwiesza transparent "DO PISANIA RADUNIA! WIERZYMY W CIEBIE!"> :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Radunia
1 minutę temu, BrakLoginu napisał:

<rozwiesza transparent "DO PISANIA RADUNIA! WIERZYMY W CIEBIE!"> :)

ok, ok - ale nie dzisiaj ok? daj pospać, no daj... ja jutro do pracy... pliiisssss

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wesoły
BrakLoginu
3 minuty temu, Radunia napisał:

ok, ok - ale nie dzisiaj ok? daj pospać, no daj... ja jutro do pracy... pliiisssss

No przecież, że dam/y :)
Kolorowych snów :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Radunia
1 minutę temu, BrakLoginu napisał:

No przecież, że dam/y :)
Kolorowych snów :)

dziękuję, ale jakby nie było czuję się zmobilizowana, skoro transparent nad głową wisi :D Dziękuje i ty również śnij kolorowo :)

  • Lubię to! 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dionizy

Tak.

Ciekawe jaką Ty Raduniu masz suknię. Czy jest bardzo jasno błękitna czy może....

Fajne jest też a właściwie fajna myśl o zaczytanym który ledwo musnął ja wzrokiem mimo że nie miał ,,daru,, Ciekawe jak się to wszystko skończy. Acha Dlaczego akurat trzynasty ? Nie dziesiąty czy piętnasty? Moje skojarzenia nie pasują tutaj. No i chyba tylko umownie w tej chwili on jest bezimienny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Alma

Przeczytawszy, z frapacją przeczytawszy, Raduniu :)

Zgrabniutko, lekutko, płynnie poskładane literki.

I inspirująco.

 

Takie mam małe pytanko: celowo posłużyłaś się buddyjskim bardo, czy to raczej zbieżność nazw zaistniała? :)

 

Jeszcze jedno spostrzeżenie: pierwszy post ma w sobie cosik z klimy początku "świata czarownic" Andre Norton; pomysł na połączenie światów zupełnie inny, a nastroik po sąsiedzku...

 

Postrzeganie czasu jako pomieszczenia - zgoda :)

Drążenie kwestii immanentnej pragnieniowości człowieczej - tyz piknie :)

Reasumując: oklaski!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Radunia
8 godzin temu, Dionizy napisał:

Tak.

Ciekawe jaką Ty Raduniu masz suknię. Czy jest bardzo jasno błękitna czy może....

Fajne jest też a właściwie fajna myśl o zaczytanym który ledwo musnął ja wzrokiem mimo że nie miał ,,daru,, Ciekawe jak się to wszystko skończy. Acha Dlaczego akurat trzynasty ? Nie dziesiąty czy piętnasty? Moje skojarzenia nie pasują tutaj. No i chyba tylko umownie w tej chwili on jest bezimienny.

Dlaczego trzynasty? Na przykład: na12-bogów olimpijskich, 12 miesięcy, 12 znaków zodiaku, 12 braci, ale... w kalendarzu księżycowym miesięcy było 13 :) I oczywiście, że umownie - jeśli chce się wymazać z pamięci kogoś, wymazuje się jego imię. Inna rzecz, że np. w naszej kulturze nie wymawiano imion bogów.

5 godzin temu, Alma napisał:

Przeczytawszy, z frapacją przeczytawszy, Raduniu :)

Zgrabniutko, lekutko, płynnie poskładane literki.

I inspirująco.

 

Takie mam małe pytanko: celowo posłużyłaś się buddyjskim bardo, czy to raczej zbieżność nazw zaistniała? :)

 

Jeszcze jedno spostrzeżenie: pierwszy post ma w sobie cosik z klimy początku "świata czarownic" Andre Norton; pomysł na połączenie światów zupełnie inny, a nastroik po sąsiedzku...

 

Postrzeganie czasu jako pomieszczenia - zgoda :)

Drążenie kwestii immanentnej pragnieniowości człowieczej - tyz piknie :)

Reasumując: oklaski!

bardo - raczej zbieżność, a może i nie. W naszej słowiańskiej kulturze bardo istniało osobno. Dziś to słowo wyjaśniane jest jako: wzgórze, góra. Ale, gdyby tylko tyle miało znaczyć, to używalibyśmy tego słowa zamiast "wzgórze", "góra". Tylko niektóre wzniesienia, mniejsze czy większe na słowiańszczyźnie określane były w ten sposób. Śmiem twierdzić, że były to święte góry, poświęcone szczególnemu bogu - jego imiona (prawdziwe albo zastępcze) - Weles, Trzygław, Trzygłów. W powiązaniu z baśniami, które to początkowo kierowane były do dorosłych, ujawnia się szczególna góra - jako miejsce duchowej wędrówki ku poznaniu siebie.

 

Dziękuję za komentarz i proszę częściej, spostrzeżenia czytelnika mogą zaskoczyć autora. I to jest bardzo ciekawe :)

 

 

A suknię mam popielatą Dyziu - tak pomiędzy pomarańczowobrązową a błękitną ;)

Edytowano przez Radunia
  • Lubię to! 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Radunia

Księżniczka odsunęła się najciszej jak mogła, jedną ręką chwyciła swoją chłopską sukienkę, drugą wysunęła pergamin z torby chłopaka. Przykryła go suknią i przesunęła się w kąt izby. Nie mogła założyć sukni. Była rozdarta w pół. Do siedzącej dziewczyny podszedł nieznajomy.

- Wykupiłem dla nas pokój i sukienkę dla ciebie. Teraz nie stać mnie na dwa pokoje. Powiedziałem, że jesteś moją córką. Wejście jest z tej strony. Zostaw ten łach i idź szybko na górę, schody są za tymi drzwiami – wskazał na ścianę, przy której siedziała. Wystarczyło zrobić kilka kroków.

- Wstań, osłonię cię. Pójdę za tobą.

Zadrżała. Do tej pory nie myślała o tym, że ktoś mógłby ją zgwałcić.

Zapewne zapłacił mięsem z niedźwiedzia, jak wcześniej częścią za sól, żeby zakonserwować pozostałe mięso.

- Nie bój się. Nic ci nie grozi z mojej strony. Szybko!

Dziewczyna wstała i ruszyła we skazanym kierunku. Szedł za nią. Zasłaniał ją przed oczami innych. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi głównej sali, dziewczyna starała się jakoś okryć starym łachmanem.

- Powiedziałem zostaw tę szmatę.

- Nie mogę.

- Zaraz karczmarka przyniesie ci sukienkę swojej młodszej córki.

- Nie będę szła nago przed tobą – wysyczała. Ale nie to było najważniejszą przyczyną. Pod suknią miała przywiązany płócienny woreczek ze szlachetnymi kamieniami.

- Niech ci będzie.

Weszli na piętro. Stała tam już karczmarka z sukienką przewieszoną przez rękę. W dłoni trzymała kaganek. Gdy tylko weszli, odwróciła się i poszła w głąb korytarza. Ruszyli za nią. Otworzyła ostatnie drzwi i wskazała pokój. Karczma była drewniana. Na wprost znajdowało się okno, pod ścianą jedno łóżko, pod drugą stołek z miską, dzbankiem wody i świecą.

- Masz dziecko sukienkę i ubierz się. Czy śniadanie też zjecie? - spojrzała na nieznajomego.

- Nie. Wyruszamy skoro świt. Nie chcielibyśmy podróżować razem z… księciem.

Karczmarka uśmiechnęła się.

- Rozumiem. Dzisiaj zajęła się nim dziewczyna. Nic nie wiadomo co byłoby na trakcie – obejrzała się szybko. A to – wskazała na młodą księżniczkę – dziecko jeszcze. - Ile ma lat? Trzynaście? I taka delikatna.

Nieznajomy skinął głową i włożył do ręki karczmarki czerwoną monetę.

- Zapłaciliście już za pokój. Za co to? - spojrzała na niego.

- Za uprzejmość pani – skłonił się nisko.

Popatrzyła na monetę, korciło ją. Obróciła ją w palcach i oddała mężczyźnie.

- Nie trzeba. Młody książę zostawi tu dziś dużo złota. Zapaliła świecę i wyszła zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko domknęły się, mężczyzna zasunął zasuwę.

Stał twarzą do ściany.

- Ubierz się. Nie będziemy tu długo.

Zrobiła co kazał. Zdążyła już oderwać ze starego łachmana woreczek z zawartością i przywiązywała do sukni karczmarki.

Mężczyzna wciąż stał głową do ściany.

- To było sprytne z tym zwojem. Teraz nie dostanie się do Biblioteki. Wścieknie się. Może nawet spali karczmę, albo będzie ścigał cię.

Drgnęła. A więc widział? Nie miała wyrzutów sumienia. Niczego nie ukradła. Była pewna, że ten zwój pochodził z biblioteki jej ojca.

- Możesz się tam skryć księżniczko – powiedział cicho.

Zesztywniała.

- Nie jestem księżniczką, jestem zwykłą chłopką!

- Byłaś. Teraz jesteś zwykłą karczmarką. - Nie widziała go, ale czuła, że uśmiecha się. - A dzięki temu zwojowi możesz zostać zwykłą bibliotekarką. Długo mam tak stać?

- Już się ubrałam – powiedziała.

- Prześpij się trochę. Ja położę się na podłodze. Nie potrzebuję łoża. Wyruszamy przed świtem.

Nieznajomy miał dwa konie zaprzęgnięte w wóz. Na wozie wiózł mięso, owoce, jarzyny. Wszystko do Wielkiej Biblioteki. Wrota przed nim otworzyły się. Nikt nie pytał kim jest. Zdawało się, że był tu nie pierwszy raz. Przedstawił ją jako swoją córkę. Nic więcej, żadnego imienia. On swojego też jej nie podawał. Był wysoki i barczysty. Nie wyglądał na chłopa ani kupca. I wiedział kim ona naprawdę jest. Wymyśliła sobie nowe imię – Irina – to imię jej dawnej pokojówki.

W Wielkiej Bibliotece spędziła już dwa lata. Nigdy potem nie widziała nieznajomego.

Zasnęła. Śniła jej się stara niania. Przytulała ją w swoich ramionach i nuciła kołysankę. Robiła tak, gdy jeszcze księżniczka była dzieckiem. Śpiewała o starych bogach i dziwach. Jej pieśni były pełne magii i ciepła. Nagle coś załomotało. Niania odsunęła ją od siebie i spojrzała jej w oczy. Obejrzała się i znowu popatrzyła ostro, uważnie. Złapała ją za ramiona.

- Uciekaj! Szybko!

- Nie chcę. Tak mi dobrze z tobą nianiu – wyszeptała, wiedząc gdzieś szóstym zmysłem, że to tylko sen. Nie chciała się budzić.

- Już! - niania krzyknęła.

Obudziła się nagle. Usiadła na łóżku. Jej wzrok padł na okno, które odznaczało się jaśniejszym kołem na tle ciemnej komnaty. Sierp księżyca nie dawał wiele światła. W oknie coś siedziało. Poruszyło się.

- Huu, huuu – zahukała sowa.

- Ach to ty? - uśmiechnęła się. - Co się stało?

Sowa odwróciła łeb za siebie. Popatrzyła na nią a potem odfrunęła. Podeszła szybko do okna. Widok padał na groblę. W stronę Wielkiej Biblioteki szybkim kłusem zbliżali się jeźdźcy. Nie był to niezwykły widok. Co jakiś czas ktoś tu przybywał. Nawet w nocy. Tym razem było coś niepokojącego, coś co sprawiło, że zadrżała. Niania nie bez powodu kazała jej uciekać. Ale dokąd?

Jeźdźcy byli jeszcze dość daleko. Zdjęła koc z łóżka i zwinęła go tak, jak ją uczono. Miała już za sobą niekończące się ćwiczenia w nocy, w mroku, bez użycia wzroku. Miała za sobą nocne napady w pokoju. Już teraz nie dawała się zaskoczyć. Nie obijała się o skromne meble. Nie miała tu swoich rzeczy. Spała nago, a jedyna sukienka i płaszcz z kapturem wisiały na kołku. Włożyła je szybko. Podeszła do okna. Brama Wielkiej Biblioteki otworzyła się.

- Teraz! - szepnęła do siebie i wspięła się na okno. Jej pokój był na ostatnim piętrze, okno wychodziło na spadzisty dach, a nad nią był szeroki komin, tuż pod kalenicą.

- Huu, huu- zahuczała sowa. Dziewczyna czasami wychodziła na dach popatrzeć na gwiazdy. Uwielbiała astronomię. Szybko schowała się za kominem. Podciągnęła się na dachu i wyjrzała ponad kalenicę. Teraz miała widok na dziedziniec. Widziała jedynie najpierw niewielką grupkę konnych a następnie z budynku wychodzili wszyscy jej mieszkańcy. Za sobą usłyszała jak ktoś wchodzi do jej pokoju, przemierza go i wycofuje się. Nie wszystkie pokoje były zajęte, niektóre stały puste. Jeśli to któryś z jeźdźców, to mógł pomyśleć, że nikt tu nie mieszka. Ale jeśli to któraś z bibliotekarek, która ją znała… jeden z mężczyzn chodził z pochodnią wzdłuż mieszkańców oświetlając ich twarze. Trwało to bardzo długo. Czuła jak drętwieje. Ktoś spojrzał wprost na nią. Widziała jak zadziera głowę.

Niemożliwe przecież żeby ktoś ja zobaczył. Nie wzrokiem. Musiała stąd uciec – uciec myślami, duchem. Jeśli to zwiadowca, to wyczuje ją, jej ducha, wejdzie w nią i spojrzy jej oczami. Oparła się plecami o dach, stopami o komin. Przymknęła oczy i powędrowała wspomnieniem do miejsca w którym już była, które znała ze swoich wędrówek. Jak najdalej stąd. Oby jak najdalej.

Wspomnienie przyszło samo, było najświeższe, najmocniejsze. Skupiła się na dziwnych metalowych regałach z księgami, księgi były niewielkie i regały mizerne. Była tam. Teraz. Podeszła do okna i dotknęła ręką tej dziwnej rzeczy niewidocznej dla oka. Przeźroczysta zasłona, która nie wpuszczała do środka powietrza. Za oknem było jasno od słupów, na których były latarnie bez ognia. Po czarnej drodze, płaskiej i równej jak stół jechały dziwne pojazdy. Każdy z nich miał własne światła bez ognia. Spojrzała na drugą stronę ulicy. Stały tam wysokie budowle zamknięte w stal i takie same osłony ja ta, która oddzielała ją od świata. Do nich przytwierdzone były kolorowe szyldy, które lśniły, migotały ale nie paliły się żywym ogniem. Świat magii, świat o którym mówiła niania? Bokiem ulicy szła grupa ludzi. Roześmianych, rozbawionych. Podeszli do świateł i zatrzymali się. Zauważyła, że pojazdy suną środkiem drogi a ludzie chodzą jej bokami. Gdy ludzie zatrzymywali się, światła zmieniały się z czerwonego na zielone. Wtedy zatrzymywały się te dziwne pojazdy bez koni i wołów a ludzie przechodzili. Świat świateł. Magiczny świat świateł. Wszędzie światła. Choć była pewna, że to noc, to było jasno niczym w dzień, spojrzała do góry. Sierp księżyca był ledwo widoczny, gwiazd nie było widać wcale. Czuła stęchły zapach kurzu i biblioteki. Odwróciła się. Światło dochodzące z ulicy oświetlało regały.

Jakieś odległe głosy dotarły do niej a potem usłyszała niezwykle daleki tętent koni. Konie? Podeszła do okna. Tu nie było żadnych koni…

Otworzyła oczy. Przed sobą zobaczyła czerń. Wystraszyła się, zadarła głowę i ujrzała niezliczoną ilość gwiazd. Odetchnęła, była u siebie. Wyjrzała delikatnie za komin. Grupa jeźdźców gnała przez groblę, oddalając się od Biblioteki. Zmyliła ich. Wiedziała jednak, że nie na długo.

Zeszła po stromym dachu i wsunęła się do pokoju. Nie mogła usnąć. Najpierw mężczyzna, który ją odnalazł a teraz jeźdźcy. Ponownie czuła się zwierzyną. Wprawdzie potrafiłaby się już obronić, ale nie przed grupą zbrojnych, wyćwiczonych w walkach rycerzy. Bała się teraz wejść w siebie aby sprawdzić srebrne nici. Nie teraz, gdy ktoś był na jej tropie. Jeźdźcy nie odjechali daleko, równie dobrze mogli zatrzymać się w najbliższej gospodzie.

 

Rano wszyscy mówili o nocnych gościach. Przysłuchiwała się uważnie, wychwytywała każde słowo. Chciała wiedzieć kim byli i czy ktokolwiek zauważył jej nieobecność na dziedzińcu. Dla większości bibliotekarek była tylko cieniem. Nic nie znaczącą dziewczyną, która wciąż była nowicjuszką, a na nowicjuszki nikt nie zwracał uwagi. Odpowiadało jej to, bo nikt nie zadawał pytań. Z nikim nie zawierała bliższych znajomości, starała się odzywać tylko wtedy, gdy było to konieczne. Dla nich była zwykłym mrukiem. Było tu sporo dziewcząt w jej wieku, których ojcowie umieścili w murach Wielkiej Biblioteki aby chronić je przed zawieruchą wojenną. Trzymały się razem. Rywalizowały ze sobą i razem spędzały wieczory. Żadna z nich nie miała już w pełni błękitnej sukni.

Skończyło się już śniadanie w wielkiej surowej, kamiennej sali bez ozdób, w której skromny poranny posiłek spożywały bibliotekarki. Jedynie nad stołem na podwyższeniu, gdzie zasiadała Wielka Bibliotekarka z Radą widniał wykuty w kamieniu symbol trójkąta w kwadracie a te umieszczone w kole. Koło podzielone było na trzynaście części – dwanaście równych i trzynasty – mniejszy. Goście mieli osobną salę – mniejszą, urządzoną jak w pałacu. W końcu płacili za luksusy.

Wychodziła już z sali, gdy ktoś dotknął jej ramienia. Drgnęła. Obejrzała się i zobaczyła za sobą bibliotekarkę spowitą niemal całą w czerń. Jedynie ramiona sukni były jeszcze błękitne i kryształ jaśniał swoim blaskiem. To była jej mistrzyni.

- Chodź ze mną dziecko. Musimy porozmawiać.

Zadrżała. Czyżby zauważyła, że jej nie było na palcu? Mistrzyni zdawała się obojętna na to, co dzieje się wokół, ale zawsze wszystko widziała.

Szła za nią lekko przygarbiona.

- Nie garb się dziecko – powiedziała mistrzyni nie odwracając wzroku.

Ich kroki na kamiennej posadzce tłumiły miękkie pantofle, które nosiły bibliotekarki, szare ściany wypolerowane były niczym lustro. Po obu stronach mieściły się drzwi. Były na parterze, gdzie znajdowały się jadalnie i sale ćwiczeń a także gabinety mistrzyń. Wielka Bibliotekarka miała swój pokój na końcu korytarza. Im wyżej tym mniejsza ranga. Mistrzyni otworzyła drzwi swojego gabinetu i weszła do środka. Wsunęła się za nią, zamykając za sobą ciężkie dębowe drzwi. Zatrzymała się tuż za nimi. Gabinet był niemal pusty. Stało tu jedynie biurko i szafa oraz jeden taboret.

- Usiądź dziecko. Musimy porozmawiać.

- Nie jestem dzieckiem! - pomyślała, jednak nie powiedziała nic. Usiadła.

- Ile czasu tu jesteś? - spytała mistrzyni.

- Dwa lata pani.

- Bardzo dobrze sprawujesz się z wiedzy ogólnej. Najwyższy czas, abyś wybrała już specjalizację. Myślałaś o tym?

- Tak pani. Myślałam – odparła z ulgą. Żadnych pytań dotyczących nocnej wizyty. - Chciałabym skupić się na wiedzy medycznej.

- Medycznej? - mistrzyni uniosła brew, przyglądając się uważnie dziewczynie. - Myślałam, że wybierzesz wojownika, albo astronomię, tak bardzo przykładasz się do nauki walki, jesteś najlepsza. Zauważyłam też, że pasjonuje cię astronomia.

„Uczę się walczyć, żeby umieć obronić siebie, a nie bronić innych, a gwiazd na niebie, żeby wiedzieć jak wrócić do domu” – pomyślała dziewczyna.

- Jednak swoje życie chciałabym związać z medycyną. Pozwoli mi ona znaleźć posadę.

- To dlatego nie zależy ci na karierze w Bibliotece? Zamierzasz nas opuścić?

Wiedziała, że jeśli czerń sukni sięgnie pasa, trzeba złożyć śluby służby a wtedy opuszczenie murów Biblioteki jest niemożliwe.

- Tak.

W takim razie postanowione. To rozsądny wybór. Medyk wszędzie jest potrzebny, a bardzo dobry medyk czasem jest na wagę złota – dosłownie. - Podstawy medycyny masz już za sobą. Studiowanie rozpocznij już dzisiaj. Udaj się do Mistrzyni Mora. Możesz już iść.

 

 

Od tej pory rozkład dnia zupełnie zmienił się. Mniej czasu przeznaczała na ćwiczenia walk, szorowanie podług przejęły nowe dziewczyny, na pozostałe przedmioty też pozostawało mniej czasu. Z Mistrzynią More spędzała więc praktycznie całe dnie. Kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat okazała się niezwykle ciepłą i mądrą osobą. Nauka odbywała się przede wszystkim w jej laboratorium, gdzie razem przygotowywały mikstury. Była pojętną uczennicą i robiła niezwykłe postępy zarówno w przygotowywaniu leków jak i trucizn. Do pokoju mogła zabierać księgi medyczne i tam czytać do woli, z czego chętnie korzystała.

Po miesiącu Mistrzyni dała jej pierwsze samodzielne zadanie.

- Pójdziesz za mury Biblioteki. Zbierzesz wszystkie składniki i przygotujesz lek na gojenie się ran. Takie jest pierwsze zadanie wkraczających na tę ścieżkę. Ale że jesteś niezwykle pojętną uczennicą, to dodatkowo przygotuj lek na gorączkę.

- To bardzo proste moja Mistrzyni – powiedziała patrząc na nią.

- Chcesz coś bardziej ambitnego? - uśmiechnęła się. - Chcesz przeskoczyć od razu kilka stopni? Na razie zrób to o co cię proszę, potem sama wybierzesz sobie zadanie. Dobrze?

- Dobrze.

- Chodźmy. Otworzę ci bramę. Wróć w samo południe. Wiesz jak określać czas. Weź lniany worek na zioła. Gdy były już przy bramie Mistrzyni sięgnęła do jednej z kieszeni płaszcza, którym była okryta – wyjęła z niego niewielką szyszkę. Nazbieraj mi ich. Nikomu ich nie pokazuj. Uśmiechnęła się.

Pilnie obserwowała Mistrzynię, gdy ta otwierała bramę. Nie było to skomplikowane, wystarczyło pociągnąć w swoją stronę dźwignię, wystającą z muru. Wielka mosiężna brama przesuwała się lekko ku górze, chowając się w solidnym kamiennym murze.

Gdy tylko wyszła poza mury Biblioteki, brama opadła. Stała sama na niewielkim skrawku wyspy, a przed nią na odległość około kilometra snuła się wąska linia grobli prostej niczym strzała. Grobla wyłożona była kamieniami. Z pewnością ułożyli je jeszcze pierwsi budowniczowie. Wyjeżdżone przez tysiące lat koleiny znaczyły się wzdłuż niej. Ruszyła przed siebie. Pierwszy raz przemierzała tę drogę samotnie i pieszo. Zioła, które miała zebrać rosły przeważnie na łąkach, część z nich w lesie. Wiedziała, że Mistrzyni obserwuje ją z jednych z okien Wielkiej Biblioteki, ale przecież nic nie szkodzi, jeśli przebiegnie groblę – w ramach porannych ćwiczeń. Ruszyła truchtem wciągając w płuca rześkie powietrze. Kończył się maj, zaczynał czerwiec. Poranne mgły nie uniosły się jeszcze znad tafli wody, sunęły się po niej leniwie. Wschodzące słońce oświetlało je od dołu nadając szarej mgle barwy tęczy. Z oddali słychać było krzyki żurawi i kaczek. Raz po raz odzywały się żaby. Dotarła do skraju grobli. Tuż za nią, na stałym już lądzie zaczynał się las. Weszła w niego rozglądając się uważnie. Nie otrzymała żadnych wskazówek o tym, gdzie rosną zioła. Na tym polegał egzamin, bo wiedziała, że to egzamin. Gdy będzie w nieznanym sobie miejscu, nikt jej nie powie, gdzie szukać.

Leśne zioła znalazła bez trudu. Ruszyła w stronę wioski, gdzie spodziewała się łąk, na których mogłaby nazbierać kolejne zioła. Nagle nad jednym z leśnych oczek wodnych zmieniających się już w bagno zobaczyła mnóstwo niewielkich szyszek. Podniosła jedną i przyjrzała się uważnie. Nie znała ich, ale to były te, o które prosiła Mistrzyni.

- Ciekawe do czego służą? A może by tak skorzystać z Biblioteki? - pomyślała. - Ciekawe czy przejdę zabezpieczenia… Usiadła pod drzewem i skupiła się na dziale przyrodniczym. Znalazła się tam tak szybko, że aż wzdrygnęła się. Otworzyła oczy, nabrała tchu. Spróbowała jeszcze raz. To było za łatwe. Zbyt łatwe, chyba, że… Oparła się o drzewo i spojrzała na szyszkę. Biblioteka nie miała żadnych zabezpieczeń! Jedynym było jezioro, wysokie mury i mosiężna brama, a także to, że była to ostoja wiedzy. Nic więcej. Żadna z bibliotekarek nie miała Daru, nie mogły więc rozpoznać czy ona ma. A każdy łowca mógł ją dosięgnąć bez problemu, nawet każda najmniej zdolna czarownica. Jej dotychczasowe bezpieczeństwo było jedynie złudzeniem. Wstała powoli i ruszyła w stronę wioski. O szyszkach poczyta w Bibliotece, teraz musi jak najszybciej nazbierać jak najwięcej szyszek i ziół. Gdy słońce było w zenicie, stała pod mosiężną bramą. Otworzyła się niemal bezgłośnie.

- Masz? - spytała Mistrzyni cicho.

- Tak.

- To dobrze.

- Do czego…?

- Do magicznej mikstury – ucięła Mistrzyni. - Daj mi ten worek.

- A moje maści?

- Zrobisz jutro. Dzisiaj masz już wolne.

 

Na drugi dzień suknia mistrzyni nie miała ani jednej błękitnej plamki, zaś jej suknia wciąż była nieskazitelnie błękitna. Uśmiechnęła się. W zasobach Wielkiej Biblioteki nie znalazła tego drzewa. Były wszystkie, ale nie to. Tak, jakby ktoś umyślnie usunął wszelkie informacje o nim z zasobów. Ale ona znała inną bibliotekę, w innym świecie. Szyszki barwiły materiał na czarno. I tutaj oszukały ją. Nie było żadnego magicznego barwienia się sukni. Każda z nich farbowała swoje ubranie poczynając od dołu ku górze.

- Sprytnie - pomyślała. Ciekawiło ją jak Wielka Bibliotekarka zabarwiła kryształ. A może nie barwiła, ale... podmieniła kamień. Biblioteka w innym świecie, choć była dużo mniejsza, miała ciekawsze zbiory. W nich znalazła księgę z minerałami, ten czarny kryształ miał swoją nazwę – kwarc dymny. Zaczęła zastanawiać się, czy był w ogóle jakikolwiek sens przebywania dłużej w Wielkiej Bibliotece. Czy nie lepiej odnaleźć brata? Jedyne co mogla tu uzyskać to dokument poświadczający jej umiejętności. Te jednak, przy jej Darze mogła pozyskiwać poza murami Biblioteki. Nie będzie jednak miała dokumentu z pieczęcią Wielkiej Bibliotekarki i Mistrzyni.

 

 

Do pracowni przyszła wcześniej niż zwykle. Chciała jak najszybciej przyrządzić maść i miksturę. Od razu zabrała się do ich przyrządzania tym bardziej, że nie były skomplikowane.

Gdy już skończyła, uśmiech z jej twarzy zniknął szybciej niż się pojawił.

Za sobą usłyszała trzaśnięcie drzwiami i ostry niczym brzytwa głos Mistrzyni

- Co tutaj robisz?!

- Ja… ja…. - zająknęła się wskazując na efekt swojej pracy.

- A to… - Mistrzyni rzuciła okiem na miseczkę z gotową maścią i buteleczkę z miksturą.

 

Mistrzyni skinęła głową na znak aprobaty i podała jej znaczek określający pierwszy stopień wtajemniczenia. Dziewczyna podziękowała uprzejmie zdając sobie sprawę, że przyswojone przez nią wiadomości daleko wykraczały poza wiedzę podstawową. Mistrzyni jednak nie zamierzała przyspieszać zbytnio jej awansu. W takim tempie uczennica szybko mogłaby prześcignąć ją i co gorsza – zająć jej miejsce.

Wtedy wzrok dziewczyny padł na kadź z czarną wodą, z której wystawał materiał. Zapewne Mistrzyni barwiła swoją drugą suknię, którą miała na zmianę. Mistrzyni podążyła za jej wzrokiem.

- Wiesz co to jest? - wskazała głową na kadź.

- Nie – odparła.

Kobieta spojrzała dziewczynie uważnie w oczy.

- Jutro zajmiemy się przygotowaniem Słodyczy Poranka, a tymczasem… - Kobieta chwyciła za pióro i kawałek pergaminu. Nakreśliła na nim kilka znaków, zwinęła w rulonik i zakleiła lakiem przypieczętowując swoją pieczęcią – zanieś to Mistrzyni Zabójców. Nakazała mi oddelegować cię na zajęcia. Miała do mnie wyrzut, że przeze mnie zaniedbujesz zajęcia z obrony. To - wskazała na pergamin – moje zwolnienie z zajęć na dzisiaj. Odnotuje, że byłaś u niej, gdyby Wielka Bibliotekarka zechciała sprawdzić grafiki. Pospiesz się dziewko, zaraz zaczynają zajęcia. A i zabierz ze sobą swoje mikstury.

Dziewczyna ukłoniła się Mistrzyni, wzięła rulonik i wyszła pospiesznie. Kto jak kto, ale Mistrzyni Zabójczyń nie tolerowała spóźnień. - Słodycz Poranka – uśmiechnęła się krzywo dziewczyna – wspaniała nazwa dla trucizny zabijającej we śnie. Słodycz przynosiła jedynie tym, którzy truciznę podali. Wprawdzie miał słodkawy smak – jak wyczytała, ale po jej zażyciu nikt się już nie budził. Prawdopodobnie odchodziło się bez bólu.

Znała doskonale rozkład Biblioteki na parterze. Ruszyła biegiem i bardzo szybko dotarła do sali ćwiczeń zabójczyń. Podała mistrzyni pergamin, ta przeczytała szybko, nieznacznie uniosła brew, spojrzała po swojej grupie i klasnęła w dłonie. Dziewczęta stały już wyprostowane jak struny i czekały na instrukcje.

- Co tak stoisz? - rzuciła do nowo przybyłej spoglądając na jej suknię. Biegnij do magazynu założyć strój – z pełnym ćwiczebnym wyposażeniem. Po sali rozeszły się chichoty. Gdy wróciła, była pewna, że wśród dziewcząt nowicjuszek jest kilka starszych, przynajmniej tak przypuszczała. Z pewnością było ich więcej, niż wówczas, gdy weszła tu z pergaminem od swojej Mistrzyni.

Strój zabójczyń składał się z szerokich spodni ściąganych przy kostkach, wygodnych butów, w których chodziło się niemal bezgłośnie i krótkiej bluzy. Głowy były obwiązane czarnymi chustami tak, że widoczne były tylko oczy. Niektóre malowały sobie jeszcze na czarno skórę wystającą spod zwoju materiału. Na dłoniach nosiły czarne rękawiczki. W nocy zabójczynie nie były widoczne.

- Ćwiczenia odbędą się w sektorze D. Trzech łowców na jednego tropiciela. Wygrywa ten kto umieści artefakt przy posągu Wojownika.

- Ty – wskazała na Irinę – będziesz tropicielem, w twoim fachu jest to istotniejsze niż łowca. - Wzięła do ręki niewielki posążek Wojownika i dała jej do ręki. Wybrała jeszcze trzy dziewczyny, którym również podała takie same posążki. Posążki różniły się między sobą namalowaną kropką od spodu. Posążek mieścił się w dłoni, wykonany był z brązu, zaznaczona kropka była od spodu. Wojownik był bogiem Zabójczyń. Irina zdziwiła się, że w ćwiczeniach ma być łowcą. Po wyborze ścieżki dziewczęta wybierające nauki medyczne zazwyczaj podczas ćwiczeń były po prostu medykami. Była pewna, że właśnie dlatego jej Mistrzyni kazała zabrać ze sobą jej mikstury. Nie skomentowała jednak decyzji Mistrzyni. Uznała, że być może za wcześnie.

- Zasady są proste – wyjaśniła Mistrzyni. Pierwsza rusza Irina. - Dziewczyna drgnęła, podczas ćwiczeń nigdy nie wskazywano imion zamaskowanych zabójczyń. - Gdy doliczę do stu pierwsza trójka, wskazała na wyższe i potężniejsze od pozostałych dziewcząt, ruszają za nią w pościg. Oczy jednej z nich zalśniły, pokazała Irinie jednoznaczny ruch ręką przy szyi. Wszystkie chwyty i ćwiczebne oręże dozwolone. Jak mówiłam wygrywa ten, kto pierwszy postawi posążek we właściwe miejsce. Następnie rusza drugi tropiciel i po odliczeniu stu następni łowcy i tak dalej. Figurka czerwonego wojownika ma znaleźć się w czerwonym wykuszu, zielony w zielonym, żółty w żółtym i czarny – w czarnym.

Na miejscu będzie sędzia gry, który wskaże zwycięzcę.

- Ruszaj Irina! - krzyknęła Mistrzyni i zaczęła odliczanie.

Dziewczyna biegła przed siebie w stronę sektora D. Była tam tylko raz i tylko z grubsza orientowała się w rozkładzie pomieszczeń, zakamarków i rozmaitych schowków. Wiedziała, że ogromny posąg Wojownika stał na samym końcu sektora tuż przy tarasie wychodzącym poza mury nad wody jeziora. Wokół niego były wykute w ścianie otwory w których ustawiano brązowe figurki. Była pewna, że zabójczynie nie jeden raz miały tam ćwiczenia. Była też pewne, że te, które miały ją ścigać nie były nowicjuszkami. Po chwili usłyszała za sobą ich szybkie kroki. Ścigały ją. Przyspieszyła ile sił w nogach. Były zbyt blisko, za blisko na to, aby Mistrzyni mogła doliczyć do stu. Ruszyły w pościg tuż za nią i zaczęły używać broni nie dobiegłszy nawet do sektora. Szybko zorientowała się też, że broń, którą posiadały, nie była ćwiczebna. Tylko dzięki szóstemu zmysłowi uchyliła się nagle, gdy nad nią ze świstem przeleciał nóż i wbił się głęboko w drewniane ciężkie drzwi.

- Jestem jak zając w świecie myśliwych – pomyślała i zaczęła kluczyć korytarzem aby nie biec prosto, dobiegła do zakrętu, przeskoczyła przez barierkę, potem szybko na ukos przez dziedziniec i wpadła z rozpędem na zamknięte drzwi sektora D. O mało nie złamała sobie barku. Drzwi nie chciały puścić. Były zamknięte od środka. Jęknęła z bólu. Zobaczyła niewielkie okienko i wdrapała się na nie. Obok niej w od muru odbiła się strzała. Była zwinna i szczupła, prześliznęła się przez okienko niczym jaszczurka i wbiegła do ciemnego korytarza. Bardziej czuła niż widziała za sobą czyjąś postać. Usłyszała za sobą głośne stukanie w drzwi. Ktoś je otworzył od środka i trzy łowczynie wbiegły. Usłyszała obok siebie świst kolejnej strzały. Po chwili wybiegła z ciemnego korytarza do Pierwszej Sali podtrzymywanej wysokimi kolumnami skoczyła za najbliższą z nich. Shuriken odbił się od krawędzi kolumny i wbił w stary drewniany regał. Korciło ją aby wyjąc go, jednak tkwił mocno w drewnie a ścigające ją zabójczynie były zbyt blisko. Irina miała coraz więcej wątpliwości czy nadal są to ćwiczenia. Jedyną szansą na pokonanie sali było chowanie się za wszystkim co dawało schronienie. Choć buty zabójczyń były ciche, ona z łatwością wychwyciła ich odgłosy. Słyszała jak rozdzielają się pragnąc atakować ją z trzech stron.

- Tylko nie dać się złapać w pułapkę – myślała przeskakując z miejsca na miejsce, z jednej kolumny do regału, wykuszu w ścianie i kolejnej kolumny. Wprawdzie miała przy sobie broń, ale tylko ćwiczebną, tępą, która mogła zranić, ale nie zabić. Nawet jej nóż miał nasadkę na końcówce. Równie dobrze mogła rzucać krzesłami, gdyby tu były. Była szybka i zwinna jak kot. Jednym susem wskoczyła na stół, zrobiła salto i przeskoczyła do następnej sali. Za sobą usłyszała ponowny dźwięk i ciche przekleństwo. Domyślała się, że to kolejny nóż. Widziała już wielki posąg Wojownika i płonący przed nim ogień, po sali roznosiła się delikatna woń kadzidła. Przed posągiem nikogo nie było, żadnego sędziego gry. Sala w większości pogrążona była w mroku, ogień przed posągiem oświetlał jedynie Wojownika i niewielką część sali. Najbardziej jednak oślepiał. Odwróciła wzrok i skierowała się pod ścianę najciszej jak umiała. Przylgnęła do zimnej posadzki starając się uciszyć oddech i bicie serca. Nie dotarła do samej ściany, wiedziała, że właśnie tam będą jej szukać, trzecia skieruje się wprost pod posąg i tam będzie czekać, spokojna, że Irina nie ma broni. Coś z metalicznym dźwiękiem spadło obok niej. Najciszej jak mogła podkradła się i wyczula pod palcami nóż. Chwyciła go w dłonie.

- Przydałoby się jeszcze coś – pomyślała. Jak na życzenie od ściany znowu coś się odbiło i upadło przed nią. Podczołgała się mając nadzieję, że dotrze do kolejnej broni. Tym razem był to shuriken. Nie oszczędzały broni, a to oznaczało że miały jej więcej niż powinny. Za sobą usłyszała skradanie się. Blisko, bardzo blisko. Ktoś szedł tuż za nią w stronę ściany. Wstrzymała oddech. Nie poruszała się. Kroki zatrzymały się. Łowczyni nasłuchiwała i wąchała. Irina miała nadzieję, że woń kadzidła zatuszuje jej zapach. Łowczynie były bardzo dobrze szkolone, miały za sobą wiele godzin walki w mroku. Nauczyły się wykorzystywać wszystkie zmysły. Ale… Zamyśliła się Nie miały jej Daru. Po chwili usłyszała delikatny dźwięk po swojej prawej stronie. Skupiła się i weszła swoją świadomością w ciało napastnika. Było to najłatwiejsze zadanie. Tak zaczynała swoje podróże od wchodzenia świadomością w czyjeś ciało. Spojrzała oczami łowczyni, czuła jej zdziwienie, ale właścicielka ciała nie wiedziała co się dzieje. Po chwili ponownie oddychała spokojnie. Irina starała się nie zdradzić swojej obecności. Widziała oczami łowczyni. Szybko zorientowała się, w którym jest miejscu. Była niedaleko. Zaledwie kilka kroków od niej. Szła przez salę wprost do posągu boga. Irina pomyślała, że przydałaby się jeszcze jedna broń. Dłoń dziewczyny rozwarła się i nóż spadł z ogłuszającym dźwiękiem. Syknęła i schyliła się, ale usłyszawszy dźwięk po swojej lewej stronie wyprostowała się. Teraz łowczyni nie wiedziała kto go wydał. Irina rzuciła krótką myśl – teraz! Rzucaj! Łowczyni wykonała polecenie jak karny żołnierz. Wyjęła następny nóż i rzuciła – celnie. Słychać było charczenie i upadek. Irina wróciła do siebie i zerwała się najciszej jak mogła posuwając się przed siebie. Za sobą, w miejscu w którym przed chwilą leżała przebiegła łowczyni w stronę, z której słychać było zsuwające się ciało na posadzkę.

- Powinna była wiedzieć, że ciało jest za ciężkie – pomyślała z przekąsem Irina. - Teraz – pomyślała. Bardziej czuła, niż wiedziała, że łowczyni dotarła do ciała, że właśnie pochyla się, za chwilę zorientuje się w swojej pomyłce. Słyszała ją wyraźnie. Chwilę zastanowiła się czy nie rzucić w jej stronę shurikena. Ale po ułamku sekundy zrezygnowała. Po prawej stronie pod ścianą była cisza. Kolejna łowczyni oczekiwała na sygnał. Irina zerwała się i skoczyła do przodu. Od kręgu światła dzieliło ją kilka susów, a od niego kolejne dwa do posągu. Gdy tylko pojawiła się w kręgu, schyliła się i skręciła w lewo a następnie w prawo. Najpierw usłyszała krzyk a potem niemal równocześnie nad nią przeleciała strzała wystrzelona z prawej strony i obok niej nóż rzucony z lewej strony.

Wpadła na podium i włożyła swój posążek do czerwonej niszy. To powinien być koniec, sędzia gry powinien wyjść z ukrycia i ogłosić werdykt. Nic takiego jednak nie stało się. Łowczynie nadal atakowały. Kolejna strzała przeleciała jej nad uchem a nuż wbił się jej w łydkę. Poczuła najpierw zdziwienie a po chwili nieznośny ból. Słyszała jak łuczniczka naciąga cięciwę. Na drugą chowająca się wciąż w cieniu nie patrzyła. Wyjęła nóż z nogi, rzuciła się na ukos obok posągu, wskoczyła na taras, na barierkę i skoczyła do wody. Miała nadzieję, że z tej strony woda w jeziorze jest głęboka.

Nikt nie uczył ich pływać. Najwyraźniej Mistrzynie uznały to za niepotrzebne, skoro Bibliotekarki miały chronić obiektu od wewnątrz. Ona jednak miała za sobą wiele lekcji pływania i nurkowania za sobą. Jej ojciec kładł na to bardzo duży nacisk. Jej czasami odpuszczał ale jej brata ćwiczył w nieskończoność. Jak twierdził ojciec ta umiejętność nie raz uratowała mu życie. Woda była głęboka. Irina zanurkowała i skierowała się w stronę rosnących opodal trzcin. Dopiero gdy już była pewna, że jest wystarczająco głęboko w zaroślach i z dala od widoku powoli wysunęła głowę. Łydka bolała ją nieznośnie. Spomiędzy trzcin widziała postaci na tarasie. Patrzyły w inną stronę. Choć widok przysłaniały trzciny była pewna, że widziała więcej niż dwie osoby. Dochodziły do niej podniesione głosy. Przysunęła się jak najbliżej muru, szukając miejsca, w którym będzie mogła wyjść na brzeg i w którym nie będzie widoczna z Biblioteki. Po chwili zauważyła załamanie w murze. Zarośla sięgały na brzeg niemal pod same mury. Powoli przesunęła się tam i przeczołgała. Spojrzała na nogę. Krwawiła, ale tętnica była cała. Woda nieznacznie zabarwiła się na czerwono, niknąc wśród trzcin. Zdjęła z głowy turban i zsunęła spodnie. Z szerokiego czarnego pasa materiału odcięła jeden pas i zrobiła sobie ucisk nad raną. Odcięła kolejny pas materiału i przewiązała nogę. Do Biblioteki nie chciała wracać. Była pewna, że chciano ją zabić. Nikt jej nie uwierzy, że było inaczej. Przy ilości i wyborze trucizn było wielce prawdopodobne, że rano nikt jej nie dobudzi. Radosny Poranek nabierał teraz innego znaczenia. Wiedziała za dużo. Wiedziała skąd bierze się czerń na sukniach. A może i wiedziała jeszcze coś, czego wiedzieć nie powinna. Była doskonałą ofiarą. Nikt za nią nie płacił, nikt na nią nie czekał. Sama opłaciła swój pobyt tutaj, a rzekomego ojca – Nieznajomego nikt od tamtej pory nie widział. Nikt do niej nie pisał i nikt o nią nie pytał. Przyniosła materiał na barwnik i mogła odejść. Przypomniało jej się, jak czasami szeptano o tym, że niektóre dziewczęta znikały. Mówiono, że uciekały nocą. Teraz mocno wątpiła w te ucieczki. Syknęła z bólu. Głosy wciąż dochodziły z góry i dodatkowo znad jeziora. Domyśliła się, że z grobli. Będą jej wypatrywać aż do zmierzchu. Była tego pewna. Słońce stało już wysoko i nastał ciepły czerwcowy dzień, bała się jednak wyjść z cienia, żeby osuszyć ciało. Została na miejscu, przyklejona do ciemnego muru, schowana w cieniu jego zaułku. Po jakimś czasie głosy znad jeziora umilkły, a z tarasu dochodziły tylko od czasu do czasu.

- Teraz wyglądają już tylko trupa – pomyślała z przekąsem.

  • Lubię to! 2
  • Super 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Zuzia

Ciekawie, coraz ciekawiej:) Czekam na więcej.

  • Lubię to! 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Alma

@ Radunia:

"Dziękuję za komentarz i proszę częściej, spostrzeżenia czytelnika mogą zaskoczyć autora. I to jest bardzo ciekawe"

 

Tyleż ciekawe, co jednorazowe. :)

Wracam do czytania.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wesoły
BrakLoginu

Wciągające :)
Nie naciskajmy autorki, bo ją zapewne już bolą paluszki od opowiadania. Musi trochę odpocząć :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Radunia
45 minut temu, BrakLoginu napisał:

Wciągające :)
Nie naciskajmy autorki, bo ją zapewne już bolą paluszki od opowiadania. Musi trochę odpocząć :)

:D

 

 

Starała się siedzieć nieruchomo z wyciągniętą nogą, aby rana przynajmniej zasklepiła się. Zastanawiała się w jaki sposób dotrze nad brzeg jeziora. Mogła je przepłynąć, taką miała nadzieję w najwęższym miejscu. Określiła odległość – normalnie dałaby rade, ale z tą nogą nie była pewna. O zmierzchu mogłaby podpłynąć do grobli znajdującej się za rogiem. Żeby nie tracić czasu wyjęła z zakamarków ubrania ćwiczebne narzędzia. Oprócz nich miała dwa ostre noże i jednego shurikena z porządnej stali. Spojrzała na ćwiczebne – dwa noże o przytępionych ostrzach i zabezpieczonych szpicach, trzy shurikeny, dmuchawka z kolcami, stalowa linka, miniaturowa kusza, osełka i zakrzywiona igła z nićmi chirurgicznymi.

 

 

Było już popołudnie, gdy poczuła głód. Rano nie zjadła śniadania aby jak najszybciej wykonać maść i miksturę,a potem to już nie było czasu. Przyzwyczajony do regularnego trybu życia żołądek domagał się jedzenia głośnym burczeniem. O posiłku musiała jednak zapomnieć. Zdała sobie sprawę, że teraz zdana jest tylko na siebie.

 

Wyjęła osełkę i powoli zaczęła ostrzyć noże i shurikeny.

- Za mamę, za ojca, za nianię... – powtarzała w myślach za każdym ruchem osełki.

Nasadki z noży łatwo zdjęła, były jedynie nasunięte. Nim zapadł zmierzch jej dotychczas treningowe narzędzia ostre były niczym brzytwa. Ta czynność uspokoiła ją i nadała czystość myślom. Musiała mieć plan, cel działania, cel życia. Gdy skończyła pracę i schowała swoje narzędzia w niezliczone zakamarki stroju zabójcy, skupiła się na odszukaniu brata. Spojrzała jego oczami na otaczający świat. Stał na wzgórzu, spoglądając na miasto. Obok niego była grupka mężczyzn, których nie znała. Czuła ich zmęczenie, głód i pragnienie. Teren był górzysty, przez miasto płynęła rzeka. Wysoka wieża zamku górowała nad dużym grodem. Jeźdźcy jednak nie skierowali swoich wierzchowców ku dolinie, na której rozłożone było miasto. Zawrócili je i podążyli ku ścianie lasu chowającego się za wzgórzem. Jej brat był starszy, minęły już trzy lata. Od tego czasu spoważniał, zmężniał, wydoroślał. Domyśliła się, że powinna kierować się na południe, gdzie teren jest górzysty, ale gdzie nie ma jeszcze wysokich szczytów sięgających nieba.

Wraz ze zmierzchem nad jeziorem pojawiła się mgła. Irina uśmiechnęła się. To dodatkowa ochrona dla niej. Jeszcze, gdy zmierzchało, słyszała głosy dochodzące z tarasu. Wypatrywano jej ciała. Lepiej byłoby dla wszystkich aby nie znaleźli go rybacy. Teraz, gdy już noc otoczyła okolicę swoim ramieniem Wielka Biblioteka powoli zapadała w sen. Przez wiele godzin ubranie Iriny zdążyło wyschnąć. Zastanawiała się czy przepłynąć część jeziora i wyjść na groblę dopiero znacznie dalej od murów Biblioteki, gdzie będzie mogła pójść pod osłoną nocy i mgły. Spojrzała na niebo. Zasnute było chmurami. O ile księżyc nie wyjdzie zza chmur zbyt wcześnie… Nie za bardzo chciała moczyć ubrania, bo później nie będzie miała gdzie go wysuszyć. Choć znała sztukę rozpalania ognia, nie chciała tego robić zbyt blisko miejsca, w którym jest poszukiwana.

Postanowiła przemknąć pod murami Biblioteki i wejść na groblę. Jej czarne ubranie powinno ją osłonić. Utykając lekko ruszyła wzdłuż muru. Weszła na groblę i zaczęła nasłuchiwać. Nic się jednak nie działo. Otulał ją mrok i lepka mgła. Gdy przeszła kilkadziesiąt kroków usłyszała za sobą dalekie pohukiwanie puchacza. Odwróciła się. Mury Biblioteki niknęły w mgle, wyłaniały się z niej wraz z podmuchami niewielkiego wiatru niczym straszydło w horrorze.

- Żegnaj przyjacielu – szepnęła w stronę puchacza.

Zahukał jeszcze raz i umilkł.

Przyspieszyła kroku, nie chciała, aby jej ubranie przesiąknęło wilgocią. Teraz mogła swobodnie przebiec całą odległość pomiędzy Biblioteką a lasem. W tej okolicy było bezpiecznie. Nie musiała obawiać się wilków, ani innych drapieżnych zwierząt. Wiedziała jednak, że im bardziej na południe tym więcej będzie lasów i tym dziksze tereny.

Przestała biec dopiero, gdy znalazła się w lesie, nieopodal wioski. Gdy uspokoił się jej oddech, zaczęła nasłuchiwać.

Nie chciała przechodzić przez wieś rybaków. Mieli oni bardzo dobry kontakt z Biblioteką, gdyby ją ktoś zobaczył… Wyszła z lasu i skierowała się w pola, by ominąć wioskę, którą otaczało niewielkie wzniesienie. Gdy na nie weszła, zobaczyła niewielki płomień i dochodzące stąd przyciszone głosy. Spętane konie pasły się opodal.

- Jeden, dwa, trzy – policzyła wierzchowce. Przez głowę przeszła jej myśl, żeby ukraść konia. Przylgnęła do ziemi i zaczęła nasłuchiwać. Wraz z wiatrem dobiegł ją zapach pieczonego mięsa. Poczuła skurcz w żołądku. Głód dawał coraz bardziej znać o sobie. Nasłuchiwała dalej. Wyłapywała jedynie dwa głosy – męski i chłopięcy. Poszukiwała trzeciego jeźdźca, jednak w blasku ognia dostrzegła tylko dwie postaci. Po chwili chłopiec położył się i ucichł.

- Zapewne zasypia, a mężczyzna jeszcze pilnuje. W końcu i on będzie musiał usnąć – pomyślała. Trzeciego nigdzie nie widziała.

Postanowiła przypilnować aż i starszy mężczyzna położy się spać, wtedy ona ukradnie im konia.

Obudziły ją głosy dochodzące zza wzgórza. Gdy otworzyła oczy słońce już wschodziło. Syknęła wściekła na siebie. Marny z niej złodziej. Przespała smacznie całą noc. Mężczyzna z chłopcem już szykowali konie. Teraz wiedziała dlaczego nie widziała wcześniej trzeciego. Zwyczajnie go nie było, trzeci koń obłóczony był sakwami. Leżała na szczycie niewielkiego wzniesienia, czekała więc aż odjadą. Teraz i tak nie miała szans na wierzchowca. Była wściekła. Odeszła od Biblioteki zaledwie niewielki kawałek i zamiast uciekać pod osłoną nocy, przespała jak małe dziecko. Ani ucieczki, ani konia. Jeźdźcy zwrócili swoje wierzchowce pod wzniesieniem w stronę wioski. Dalej widziała jak skręcili w dróżkę prowadzącą wprost do Biblioteki.

Biblioteka za czasów Najstarszych wznosiła się w centrum miasta. Gdy przyszła zagłada, ziemia zapadła się i pochłonęła miasto. Ocalała jedynie Biblioteka, która wystawała ponad ruinami niczym samotny świadek minionej potęgi. Zapadlisko z czasem wypełniło się wodą tworząc ogromne jezioro. Kto i kiedy wzniósł groblę? Tego nie wiedziała. Jedni powiadali że i ta grobla to pozostałość po dawnym gruncie, inni, że to był most, jeszcze inni, że wznieśli ją ludzie.

Irina powoli wstała i przeszła za wzniesienie, w miejsce, gdzie wcześniej spali jeźdźcy. Nie znalazła tu jednak niczego dla siebie. Ruszyła więc na południe, omijając wioskę. Za nią wyszła na stary trakt, który po dwóch kilometrach niknął w lesie. Droga w lesie wiła się między wzgórzami i oczkami wodnymi. Gdy słońce było dość wysoko usłyszała tętent koni zmierzający w jej stronę. Skoczyła w las i skryła się za chaszczami. Po chwili na drodze zobaczyła czterech zbirów, którzy może i kiedyś służyli w jakimś wojsku, postanowili jednak działać na własną rękę. Od strony Biblioteki jechał mężczyzna z chłopcem. Trzeciego konia – jucznego nie było. Najwidoczniej mężczyzna sprzedał go w Bibliotece albo w wiosce. Czterech jeźdźców zagrodziło drogę mężczyźnie i chłopcu, dwóch z nich stało, zagradzając możliwość ucieczki, dwóch zaczęło ich okrążać. Uśmiechali się pewni łatwego łupu.

Irina z trudem zawiązała materiał wokół głowy, odcięty kawałek znacznie utrudniał to zadanie. W tym czasie mężczyzna siedzący na koniu obok chłopca wyjął miecz. Nie zamierzał poddać się tak łatwo, choć z góry było wiadomo, że nie ma szans. Chłopiec nie robił nic. Gdy jeden ze zbójów zbliżył się do dziecka z zimnym uśmiechem i zaczął wyciągać miecz, mężczyzna, być może jego ojciec, zaatakował. Ściął głowę zbójcy nim ten do końca wyjął ostrze swego miecza. Pozostała dwójka uderzyła na mężczyznę, trzeci skierował się ku chłopcu. Nie zamierzał jednak bawić się. Na jego twarzy nie było już uśmiechu, tylko wściekłość. Mężczyzna podniósł miecz, chłopiec uchylił się przed ciosem. Irina wyjęła nóż i rzuciła celnie. Mężczyzna zacharczał a z jego gardła popłynęła krew. Uniesiona do góry ręka opadła wypuszczając miecz. Zwaliste ciało opadło z głuchym jękiem na ziemię. Spłoszony koń uciekł ciągnąc za sobą ciało mężczyzny, jego noga zaplątała się w strzemię. Zdziwiony chłopiec spojrzał w jej stronę. Za jego wzrokiem poszedł kolejny ze zbójców. Irina rzuciła shirikenem. Gwiazda wbiła się pomiędzy oczy. Dziewczyna wyskoczyła zza krzewów, ściągnęła zbójcę z siodła i poderżnęła mu gardło. Szybko sprawdziła trupa i odcięła sakiewkę.

- To moje – rzuciła w stronę zdumionego chłopca. Jego ojciec właśnie zadawał śmiertelny cios ostatniemu ze zbójców. Wsiadła na konia i ruszyła w pościg za wierzchowcem, który uciekł w popłochu. Koń stał niecały kilometr dalej. Nadal cały drżał. Podjechała do niego i lekko zeskoczyła na ziemię.

- Spokojnie, już spokojnie – powiedziała do niego łagodnie. Odczepiła nogę trupa. Sprawdziła zakamarki jego ubrania i odcięła sakiewkę. Zważyła w dłoni, była cięższa od tamtej. Zajrzała do środka. Było tam kilka złotych monet. Warto było ruszyć w pościg. Wyjęła nóż z gardła ofiary.

- To moje - syknęła w jego stronę ocierając ostrze w bluzę zbójcy.

Przywiązała luzaka, wsiadła na konia i ruszyła w powrotną drogę. Była pewna, że niedoszłe ofiary są już daleko stąd.

- Niech to szlag- zaklęła pod nosem, gdy zobaczyła, że nadal stoją w tym samym miejscu. Na jej widok mężczyzna uśmiechnął się.

- Chciałem ci podziękować panie! Uratowałeś nam życie, gdyby nie ty, to nasze ciała by tu leżały. Nie często ma się zabójcę po swojej stronie. Gdybyś zechciał panie, to moglibyśmy razem podróżować.

Irina nie odzywała się. Jej głos szybko zdradziłby, że nie jest żadnym panem. Wiedziała o co mu chodzi. W jej towarzystwie czułby się bezpieczniej tym bardziej, że brał ją za wykwalifikowanego zabójcę. Wolała podróżować sama, ale z drugiej strony była głodna i póki co nic nie stało na przeszkodzie, żeby razem podróżować, tym bardziej, że ona potrzebowała wiadomości. Skinęła głową na znak zgody.

Chłopiec klasnął w ręce i uśmiechnął się do niej szeroko. W jego oczach widziała nabożny wręcz podziw.

Ruszyli przed siebie a mężczyzna wciąż mówił, to chyba odreagowanie na stres – pomyślała, patrząc na niego z ukosa. Chłopiec, na oko około ośmioletni co jakiś czas mu przerywał i dopowiadał swoje pięć groszy.

- Byliśmy w Wielkiej Bibliotece. Chciałem za swój dobytek zostawić chłopca za murami. Żeby tam, na czas wojny zostawić go. Byłbym o niego spokojny. Wiem, że wielu tak robi. Ale okazało się, że to co miałem za mało było, aby umieścić chłopca choćby na rok, nawet konia dorzuciłem. Na nic się to zdało. Jeszcze kiedyś wystarczyłoby to na wiele lat,a teraz… Wielu możnych ukrywa tam swoje dzieci. Co było robić? Z dobytkiem daleko nie zajadę. Sprzedałem to co miałem i trzeba szukać innego wyjścia.

- Wuj jedzie na południe, a moja mama umarła. Tato zginął na początku wojny – za księcia – powiedział chłopiec.

Spojrzała na nich uważniej.

Mężczyzna o długich splątanych włosach i sporej już brodzie machnął ręką i zaśmiał się nerwowo.

- Dzieciak, to paple byle co. Słyszałem, że wy zabójcy nie paracie się polityką i nie ma znaczenia dla was, kto płaci.

- No ale to prawda, że zginął za księcia Radosława – powiedział chłopiec.

Mężczyzna zbladł i spojrzał szybko na Irinę. Za takie słowa mogliby zawisnąć obaj. Książę Radosław to jej ojciec. Tym bardziej musi ich chronić a im szybciej dzieciak przestanie tyle gadać tym lepiej dla nich wszystkich.

Skinęła lekko głową. Mężczyzna uspokoił się nieco.

- Ciągle mu mówię, żeby tyle nie mówił. Niedaleko stąd mieszka siostra jego matki. Może go przyjmie.

Ponownie skinęła głową.

- A po jeziorze przy bibliotece pływały takie dziwne łodzie – powiedział malec. Nie takie szerokie jak mają rybacy, tylko wąskie i długie i nie mieli sieci tylko takie dziwne długie kije.

Irina zrozumiała od razu, to jej szukały.

- Dziwne to muszą być ryby w tym jeziorze, skoro taką bronią polują – zaśmiał się mężczyzna, już rozluźniony. Najwidoczniej uznał, że zabójcę polityka naprawdę nie interesuje.

- A słyszałem – dodał mały – że wam zabójcom na koniec szkolenia odcinają języki i dlatego nic nie mówicie, żeby nie zdradzić kto wam płaci.

Irina chciała parsknąć śmiechem, ale powstrzymała się i jedynie odwróciła głowę, żeby nie było widać jak powstrzymuje się od śmiechu.

- Wuju… - a będziemy teraz spać w tej gospodzie, którą mijaliśmy po drodze? W tej za lasem?

Mężczyzna spojrzał na malca niepewnie. Zapewne liczył się dla niego każdy grosz,a miejsce w gospodzie kosztowało. Irina delikatnie dotknęła ramienia chłopca, spojrzał na nią a ona przytaknęła, dając tym samym do zrozumienia, że to ona płaci.

- Nie możemy… - zaczął mężczyzna.

Irina ponownie skinęła głową, na znak, że mogą.

Była głodna, zmęczona i potrzebowała kąpieli oraz innego ubrania. Przecież nie może cały czas chodzić w stroju zabójcy. Koniecznie potrzebowała płaszcza z kapturem i coś chłopięcego. Zbyt dobrze pamiętała spotkanie z synem obecnego księcia.

Gdy wyjechali z lasu, chłopiec ruszył do przodu.

- Nie może doczekać się zajazdu.

Gdy jednak chłopiec dojechał na szczyt niewielkiego wzniesienia zatrzymał konia. Stał tak, nie ruszając się z miejsca. Irina wyczuła swąd spalenizny. Gdzieniegdzie unosił się jeszcze dym. Gdy zrównali się z chłopcem zobaczyli pogorzelisko a na pobliskim drzewie trupy ludzi – dwóch mężczyzn i kobietę. Najwidoczniej ci, których spotkali w lesie nie byli zadowoleni z gościny. Irina podjechała do drzewa i odcięła wiszących ludzi. Ułożyła ciała i zaczęła obkładać ich kamieniami. Chłopiec zaczął jej pomagać.

- Musimy ruszać. Do miasta jeszcze kawał drogi. Musimy zdążyć przed zamknięciem bram – powiedział mężczyzna.

Irina spojrzała na niego i kontynuowała. Zsiadł z konia i pomógł im. Gdy już uporali się, ruszyli dalej. W tym czasie konie popasły się i odpoczęły.

- Jestem głodny – powiedział chłopiec.

- Nic nie mamy do jedzenia – przyznał mężczyzna.

Irina odwiązała swojego luzaka i przywiązała do konia chłopca. Spięła swojego konia i ruszyła z kopyta. Zatrzymała się dopiero wówczas, gdy tych dwoje zostawiła daleko w tyle. Łąki i zagajniki były dobrym miejscem na polowanie. Zazwyczaj jeszcze w dawnym życiu w domu ojca, wykorzystywała do tego łuk i strzałę, a teraz miała jedynie nóż i minikuszę. Doskonała broń dla zabójcy ale nie dla myśliwego. Po jej prawej stronie wśród traw pasł się zając. Wstrzymała konia, wymierzyła z kuszy i strzeliła. Nie wierzyła własnym oczom. Trafiła.

Wiedziała, że do najbliższego miasta i tak nie zdąża. Leżało około 20 km dalej a już zbliżał się wieczór. Pobyt w Bibliotece na coś się jej przydał. Z wielką uwagą studiowała nie tylko mapę nieba ale i księstwa oraz całego Imperium. To nie astronomia ją interesowała ale umiejętność poruszania się w terenie. W wioskach z takim gadułą jak chłopiec lepiej było nie nocować. Od razu wszystkim powie kim był jego ojciec. Zapewne z takiego samego założenia wychodził mężczyzna. Przecież bez trudu za byle grosz mógł znaleźć schronienie w wiosce przed Biblioteką.

Wyszła na drogę i przywiązała zająca do siodła konia.

Sama weszła ponownie na łąkę, gdzie widziała kilka interesujących ją ziół. Kilka z nich doskonale nadawało się na przyprawy, inne na rany, jej własna zaczęła jej mocno dokuczać i czas było zmienić opatrunek. Wielogodzinna wędrówka pieszo dała się we znaki. Mężczyzna z chłopcem zdołali już dojechać.

- Zając! - patrz wuju – upolował zająca! - krzyknął radośnie chłopiec. - A ty zaledwie gołębia trafiłeś.

- Skąd wiesz, że dla ciebie ten zając? - spytał spokojnie mężczyzna.

Chłopiec nie odpowiedział.

Irina wyszła na łąkę, odwiązała zająca i podała mężczyźnie. Nie miała bladego pojęcia jak należy go sprawić. Nigdy nie zajmowała się takimi rzeczami. W ręku trzymała pęk ziół.

- Facet, a zbiera kwiatki – wydął usta chłopiec patrząc na zioła.

- To zioła Beny – powiedział mężczyzna.

Rozejrzał się. Znajdźmy odpowiednie miejsce. I tak nie dojedziemy dzisiaj do miasta. Irina schowała zioła to jednej z sakw, wsiadła na konia i ruszyła za nimi. Już niebawem napotkali sporą kępę drzew, wjechali w nią, rozsiodłali konie i przywiązali je tak, aby mogły podjeść sobie trawy. Opodal szemrał niewielki strumień. Mężczyzna rozpalił ogień i zajął się sprawianiem zająca. Chłopiec nosił chrust a ona oddaliła się poniżej do strumienia. Odwiązała taśmy spodni przy kostkach i podwinęła nogawkę aż do uda. Powoli odwinęła materiał, który zdążył się już lekko przykleić do rany.

- Kto ci to zrobił? - usłyszała za sobą piskliwy głosik.

Wzruszyła ramionami.

- Boli?

- Spojrzała na niego.

- Jak cholera – pomyślała, pokręciła jednak głową. Obmyła ranę, wyjęła maść i posmarowała nogę. Przepłukała materiał i powiesiła na gałęzi aby w lekkim letnim wietrze przeschnął. Z jednego z zakamarków bluzy wyjęła drugi kawałek materiału, ten, którym wcześniej zawiązywała nogę nad raną.

Chłopiec z uwagą przypatrywał się jej czynnościom.

- Masz dziwne nogi – powiedział - takie babskie. - Ale dziewczyny nie potrafią walczyć. One tylko piszczą i krzyczą. Nawet polować nie potrafią.

- Beny! Gdzie ten chrust? - usłyszeli wołanie. Chłopiec podniósł kilka suchych gałęzi i pomaszerował ciągnąc je za sobą w stronę ogniska. Do Iriny dochodził zapach dymu. Po chwili poczuła również pieczone mięso.

Zsunęła nogawkę i przywiązała tasiemki wokół kostek.

Gdy już skończyła opatrywać nogę, oparła się o drzewo i przymknęła oczy. Chciała zobaczyć gdzie jest jej brat. Od mężczyzny dowiedziała się jedynie, że zbiera wojska na południu. Czekał na wsparcie innych książąt. Domyślała się, że mężczyzna chce dołączyć do brata, ale nie była tego jeszcze pewna. Rozmowa na ten temat nie była bezpieczna. Zsunęła rękawiczki i dotknęła pierścienia. Zamiast jednak swojego brata zobaczyła inne oczy. Niebieskie, łagodne i uśmiechnięte. Drgnęła. Od dawna nie czuła jego bliskości. Nie wycofała się jednak. Dawały jej spokój i ukojenie, a tego teraz potrzebowała najbardziej. Dopiero teraz poczuła jak cały czas była spięta i czujna. Odprężyła się. Mężczyzna ze świata świateł siedział przy biurku i patrzył w świetlisty prostokąt na którym były litery i symbole. W ręku trzymał owalną monetę i machinalnie pocierał o nią palcami. Odłożył monetę i poruszył ręka na biurku Na świetlistym prostokącie zaczęły zmieniać się litery i znaki, pojawiały się obrazy różnych miejsc. Same góry. Nagle znalazła się w jego pokoju. Światło świeciło z góry i niewielkiej lampki na biurku, świeciło z prostokąta i świeciło za oknem, światło odbijało się od mebli i tych dziwnych tafli. Rozglądała się zachwycona. Nagle mężczyzna spojrzał na nią i podskoczył na krześle, które odsunęło się od biurka wraz z nim. Przyjrzała się. Krzesło było na niewielkich kółkach.

- Kim jesteś i jak tu wszedłeś? - krzyknął.

Dopiero teraz zorientowała się, że nadal jest w pełnym stroju zabójcy. Z chęcią odwinęłaby materiał z głowy, ale nie chciała aby tamci dwoje ją zobaczyli. Z pewnością nie miała męskich rysów twarzy.

- Nie bój się – powiedziała cicho.

Przyjrzał się jej, potem jego wzrok skierował się na jej dłoń.

- Ach to ty… - Wystraszyłaś mnie. O wiele bardziej do twarzy ci w błękitnej sukience.

- Poznał mnie – pomyślała, a rytm serca nagle przyspieszył.

- Tak, to ja.

- Czy mogłabyś odwiązać ten – pokazał dłonią na twarz.

- Nie. Nie mogę. To zbyt niebezpieczne.

- Co się dzieje? Kim jesteś? Mogę ci jakoś pomóc?

- Nie możesz. Nie wiem dlaczego się widzimy.

- Skąd jesteś?

- Z królestwa Płaczących Lasów.

- Skąd? Gdzie to jest?

- Za Północną Granicą

- Ale skąd ten strój?

- Jest wojna.

- Wojna? - popatrzył na nią. Przysunął się szybko do biurka i zaczął przebierać palcami po czymś płaskim i czarnym. Na świecącym prostokącie pojawiły się nowe litery.

- Co to za magia? - wskazała na monitor komputera.

- Magia? - zaśmiał się. Skąd ty jesteś? To zwykły monitor… Czekaj. Nie ma żadnego Królestwa Płaczących Lasów. Na którym to kontynencie?

- Jest jeden kontynent.

- No dobra. Nieważne. Wiesz co to jest? - wskazał na owalna monetę.

- Oczywiście. To symbol Dwunastu – popatrzyła na niego z wyrazem oczu świadczącym, że to co mówi jest oczywiste.

- Jakich Dwunastu?

- Jak to jakich? Bogów oczywiście.

- Mówisz o Zeusie i tym podobnych?

Pokręciła głową i spojrzała gdzieś w bok, po czym zniknęła.

- Poczekaj – wyciągnął rękę, ale przed nim była tylko pustka pokoju. Przez chwilę przysiągłby, że poczuł zapach ogniska. Parsknął. Mieszkał w bloku na szóstym piętrze.

- Modliłeś się? - spytał chłopiec, gdy Irina otworzyła oczy. Stał przed nią z kawałkiem upieczonego zająca. Rozejrzała się. Powoli zmierzchało.

- Coś tam mamrotałeś do siebie. Jednak potrafisz mówić, nie masz obciętego języka – chłopiec mówił dalej. Czasami zastanawiała się, czy małemu zamykała się kiedyś buzia.

- Wuj kazał ci to przynieść. Jedz.

Skinęła głową odbierając porcję mięsa. Najwidoczniej mężczyzna uznał, że należy jej się połowa porcji, a druga dla niego i chłopca.

- Idę już, bo tak mi burczy w brzuchu, ze nie mogę wytrzymać, a wuj kazał najpierw tobie zanieść. Jutro też upolujesz? Bo wuj nie potrafi.

Ponownie skinęła głową. Zaburczało jej w brzuchu. Chłopiec odwrócił się i poszedł w stronę ogniska.

Choć dostała sporą porcję, to przeżuwała każdy kęs powoli. Postanowiła nie zjeść wszystkiego naraz i zostawić sobie na później. Rozejrzała się. Zerwała liść platanu i owinęła w niego mięso. Wstała i znalazła sobie miejsce pod rozłożystym świerkiem. Nie chciała, aby chłopiec ponownie ją zaskoczył. Oparła się o pień skryta gęstym igliwiem. Zdjęła z głowy materiał. Wreszcie mogła swobodnie oddychać. Z miejsca, w którym była widziała ognisko i dwie postaci siedzące przy nim. Gdy obudziła się, była ciemna noc. Zmarzła. Ognisko powoli przygasało. Najwidoczniej mężczyzna też usnął. Owinęła sobie głowę materiałem i podeszła do ogniska. Dołożyła drew i usiadła. Poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Mężczyzna drgnął, otworzył oczy i sięgnął po miecz. Po chwili dotarło do niego, że to nie jest żadna napaść.

- Cholera… Mruknął. - Nie wiem kiedy zasnąłem.

Kiwnęła głową i pokazała, aby położył się spać. Ku jej zdziwieniu uśmiechnął się wdzięcznie i po chwili było słychać chrapanie.

Dzień wstawał chłodny i pochmurny. Chrust na ognisko kończył się. Wstała więc aby dorzucić jeszcze kilka kawałków, zanim nie obudzi mężczyzny i chłopca. Podeszła do siodeł i włożyła mięso królika do swojej torby wprost na zioła. Zatrzymała się nad strumieniem. Konie pasły się spokojnie, dalej na polanie widziała stado saren. W strumieniu zobaczyła pstrągi. Gdy była mała wraz z bratem często chodzili do parku i łowili tam na rękę dworskie ryby. Zastanawiała się czy będzie potrafiła złowić pstrągi. Po chwili miała w rękach jedną rybę, potem następną i następną. Z nimi potrafiła sobie poradzić. Oprawiła je nad potokiem, poszukała odpowiednich kijów i nadziała na nie ryby. W drugą rękę wzięła sporą gałąź i powlokła za sobą, jak uczynił to chłopiec.

Gdy zaczęła łamać gałęzie mężczyzna obudził się. Zobaczył ryby i uśmiechnął się z uznaniem. Chłopca obudzili, gdy ryby były gotowe.

- Naprawdę, mamy śniadanie? Patrzył na ryby z niedowierzaniem – gdy będę dorosły też zostanę zabójcą.

- Najpierw musieliby ci obciąć język.

- Nie musieliby. Słyszałem wczoraj jak coś pod nosem mamrocze – wskazał głową na Irinę z pełną buzią.

- Choć ma język, to cały czas milczy, a ty gadasz byle gadać, nawet z pełną buzią.

Irina oddaliła się od nich, aby spokojnie zjeść. Z materiałem na głowie nie było to takie proste.

 

Gdy byli już w połowie drogi, na niebie rozpętało się prawdziwe piekło. Biły grzmoty, lało jak z cebra i wiał porywisty wiatr. Nie mieli gdzie się schować, bo akurat przemierzali ogromną równinę porośnięta jedynie trawą. Gdy dotarli do lasu, burza minęła, a oni byli zmarznięci i przemoczeni.

Zatrzymali się na chwilę, aby rozpalić ogień, ogrzać się i osuszyć ubrania.

- Jestem głodny – powiedział Beny.

Irina wyjęła zawinięte mięso zająca i podała chłopcu.

Pulchny ośmiolatek zaczął jeść łapczywie. Po chwili zamarł i spojrzał na swojego wuja i na Irinę.

- Nie chcecie? - zapytał z nadzieją.

Pokiwali głowami. Chłopiec zjadł wszystko i poklepał się po brzuchu. No to teraz mogę położyć się spać.

- Żadne spać - wsiadaj na konia i jedziemy.

- Od tego konia to mnie już dupa boli – odparł.

- To już ostatnie kilometry. Wieczorem będziemy u twojej cioci.

- Ostatnio też tak mówiłeś – to już ostatnie kilometry, zaraz będzie Biblioteka.

Mężczyzna westchnął i posadził malca w siodło. Sam też dosiadł konia. Obejrzał się na Irinę. Wskazała, żeby jechali.

- Zostajesz?- spytał malec.

Pokręciła głową.

Chciało jej się zwyczajnie siku.

Im bardziej zbliżali się do miasta, tym bardziej chłopiec stawał się małomówny i markotny. Początkowo myślała, że to z powodu nadchodzącego rozstania z wujkiem, bo przecież jechał do ciotki, której nigdy nie widział na oczy. Nie wiadomo też było czy żyje a jeśli tak, to czy go przyjmie. W pewnym momencie chłopiec zachwiał się. Złapała go, nim zdążył się zsunąć z siodła. Spojrzał na nią półprzytomnym wzrokiem. Zdjęła rękawiczkę i dotknęła jego czoła. Było rozpalone. Żeby mogła mu podać lekarstwo, musiała mieć gorącą przegotowaną wodę. A skąd ją miała wziąć?

Do miasta było już niedaleko. Nie wiedziała co robić. Jeśli zatrzymają się, mogą nie zdążyć przed zamknięciem bram, jeśli nie – stan chłopca może się pogorszyć. Już na początku zorientowała się, że są to ludzie wysoko urodzeni,a chłopiec nigdy w życiu nie podróżował. Wyglądał na rozpieszczanego. Długa podróż, niewygody, niedojadanie i spanie pod gołym niebem mocno nadwyrężyły jego odporność. Mężczyzna mówił, że miał niewiele dobytku do zaoferowania. Całkiem możliwe, że jego dobra i jego brata zostały skonfiskowane przez obecnego księcia i podarowane własnym sługusom, skoro służyli jej ojcu. Po jakimś czasie zobaczyła opodal drogi kilka chat. Pokazała mężczyźnie, aby skierował tam swojego konia.

- Zaraz będziemy w mieście – powiedział.

Pokręciła głową i wskazała na chłopca, którego teraz mężczyzna trzymał przed sobą na swoim koniu. Chłopiec oddychał ciężko a z jego czoła płynęły krople potu. Co jakiś czas targały nim dreszcze. Irina z uwagą wypatrywała ziół. Co jakiś czas zatrzymywała się, by nazbierać nowych. Mimo iż miała lek na przeziębienie obawiała się, że przy obecnym stanie chłopca to może nie wystarczyć. Tym bardziej, że będą nadal podróżować.

Wjechali między ubogie chaty. Irina jednak nie zatrzymała się przy pierwszej. Rozglądała się uważnie, dopiero, gdy zobaczyła barcie zatrzymała konia, dając znak mężczyźnie. Zsiadła z konia i ruszyła ostro w stronę chaty. Ze środka wybiegł mężczyzna, za nim kobieta.

- Nic już nie mamy. Litości – mężczyzna załamał ręce.

- Litości – powtórzyła błagalnie za nim kobieta.

Irina zatrzymała się i wskazała na chłopca. Powoli sięgała za kurtkę, by wyjąć z niej sakiewkę.

- Nie! Błagam! – Nie zabijaj mnie – krzyczała kobieta, chwytając Irinę za rękę. Irina powoli odsunęła rękę i wskazała gestem o spokój. Jeszcze raz pokazała na chłopca. Dopiero teraz go zobaczyli.

- Ale my ubodzy, nic nie mamy, tylko jedna izba… - zaczął chłop.

Irina wskazała na barcie. W tym czasie zdołała już wyjąć sakiewkę a z niej złotą monetę. Podała ją chłopu. Ten aż ukląkł. Spojrzał na monetę a następnie na Irinę. Rozejrzał się szybko.

- Chodźcie panowie szybko do środka. Czego wam trza dobrzy ludzie?

Kobieta dopiero teraz przyjrzała się chłopcu. Irina podeszła do pieca, pod którym palił się ogień. Wzięła niewielki rondelek, nalała do niego wody z wiadra i postawiła na piecu. Wskazała na drzwi zamknięte na haczyk. Wiedziała, że tam mają spiżarnię. Kobieta zawahała się, jednak szybko przypomniała sobie, że stoi przed nią zabójca, który dodatkowo dał im złotą monetę. Irina weszła za nią do niewielkiego pomieszczenia. Znalazła miód, kit pszczeli, wosk a nawet sadło. Będzie mogła przyrządzić nie tylko mikstury, ale i maść dla chłopca. Irina wyszła z chaty by po chwili wrócić z pękiem ziół. Ze ściany zdjęła drugi rondel, w którym zaczęła przygotowywać maść. Z pierwszego odlała do glinianego kubka trochę wody i wlała do niej miksturę. Wymieszała, lekko ostudziła i podała chłopcu do picia. Wiedziała,że jest gorzkie, ale nie było czasu. Skrzywił się ale wypił. Teraz równocześnie robiła drugą miksturę i maść. Nikt w chacie nie odzywał się. Wszyscy w milczeniu przyglądali się jak wprawnie rozprowadza poszczególne składniki i miesza je ze sobą. Widać było że gospodyni stara się zapamiętać każdy jej gest. Z uwagą przypatrywała się poszczególnym ziołom. Niektóre brała do ręki tak, jakby widziała je pierwszy raz, na inne patrzyła ze zdziwieniem. Zapewne dla niej był to zwykły chwast. Po chwili oba lekarstwa były gotowe. Kolejną miksturę, którą również rozwodniła, chłopiec wypił posłusznie. Następnie rozwiązała mu koszulę i posmarowała maścią klatkę piersiową. Zawiązała koszulę ponownie. Zastanawiała się właśnie w co ma nałożyć lekarstwa, gdy gospodyni sama domyśliła się i przyniosła dwa dzbanuszki gliniane z zatyczkami. Irina uśmiechnęła się i odłożyła część a część zostawiła, podobnie z miksturą do picia. Wskazała gospodarzom, że reszta jest dla nich. Za takie lekarstwo mogli dostać naprawdę dużo pieniędzy. Gdy wychodzili, kobieta zniknęła za drzwiami, by po chwili wyjść z grubą płachtą na rękach, którą następnie owinęła chłopca. Zapewne była to dla nich drogocenna rzecz. Teraz będą mogli sobie jednak kupić nową. Irina uścisnęła kobietę za ramie w geście podziękowania.

W drodze do miasta Beny zaczął odzyskiwać przytomność.

- Śniło mi się, że byłem w chłopskiej chacie - powiedział.

- Bo byłeś – powiedział cicho mężczyzna. Od czasu pobytu w chacie nie odezwał się do Iriny ani razu.

Dotychczas uznawał ją za zabójce i już. Ale nigdy nie słyszał, aby zabójcy potrafili robić lekarstwa. Zazwyczaj korzystali z porad medyków. Bał się też o chłopca. Jeśli przeżyje to paradoksalnie dzięki zabójcy.

Zastanawiał się też dlaczego ten dziwny człowiek przystał na jego propozycję wspólnej wędrówki. Rzucił ją, będąc pewnym, że w najlepszym wypadku zostanie obdarzony pogardliwym spojrzeniem, gdy tymczasem ten opiekował się nimi.

Do miasta zdążyli przed zamknięciem bram. Ku ich zdziwieniu nikt nie pytał po co i do kogo przybyli. Gdy dotarli do domu ciotki małego Benego, mężczyzna zatrzymał konie.

- To tu. Jesteśmy na miejscu.

Irina skinęła głową i podała mu lekarstwa dla chłopca. Skierowała się w stronę zajazdu, który widać było na rogu ulicy.

- Hej… - usłyszała za sobą głos mężczyzny. - Nie wiem jak masz na imię ale dziękuję ci. Może jeszcze się spotkamy.

Skinęła głową jeszcze raz.

- Szybciej niż myślisz – pomyślała i pojechała dalej, nie zatrzymując się już. W zajeździe pokazała aby jej konie zostały zaprowadzone do stajni. Odpięła sakwę i weszła do sali. Wraz z jej pojawieniem w ogromnej sali zapanowała cisza. Wszyscy patrzyli w jej stronę. Zabójca w pełnym stroju zapowiadał oczywiście morderstwo. Zapewne większość z nich zastanawiała się na kogo tym razem wydano wyrok. Ona jednak podeszła do baru, wskazała na górę co znaczyło pokój. Gospodarz szybko zorientował się i posłał dziewczynę, aby poprowadziła zabójcę do wolnego pokoju. Nawet nie wspomniał o cenie. Irina i tak zamierzała zapłacić. Dziewczyna zaprowadziła ją do pokoju po czym oddała klucz. Irina musiała kupić pelerynę z kapturem. Było coraz cieplej a chodzenie z zakrytą głową było nie do zniesienia. Zmieniła opatrunek, wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Postanowiła, że zje posiłek dopiero, gdy wróci. Gdy szła, ludzie rozstępowali się przed nią ze strachem. Tylko z jednego straganu patrzyła na nią odważnie dziewczyna mniej więcej w jej wieku. Podeszła tam.

- Nie myśl sobie, że skoro jesteś zabójcą to masz prawo nie płacić! - podniosła zawadiacko głowę do góry.

Irina przytaknęła i wskazała na długą czarną pelerynę z kapturem.

- Też mi coś oryginalnego. Od razu wiadomo czego szukałeś – zaśmiała się.

Irina popatrzyła na nią i rozejrzała się uważnie po straganie. Zastanawiała się co mogłaby jeszcze kupić. W czym mogłaby czuć się bezpiecznie i co równie dobrze jak strój zabójcy mogłoby maskować jej płeć i wygląd.

Na kołku wisiała niebieska sukienka. O mało nie dotknęła jej. Zdecydowanie lepiej czuła się w sukience niż w spodniach. Opanowała się jednak.

Spojrzała na dziewczynę i wyjęła sakiewkę

- Dwa czerwońce.

Wyjęła dwa pieniążki i położyła dziewczynie na dłoni.

Wróciła do gospody i zamówiła jedzenie do pokoju. Po chwili ta sama dziewczyna, która wskazała jej pokój przyniosła parującą kaszę z gulaszem i piwo po czym pospiesznie opuściła pokój.

Gdy obudziła się, słońce już było wysoko. Ubrała się, założyła pelerynę, wzięła sakwę, zeszła na dół i zapłaciła gospodarzowi. Po chwili chłopiec wyprowadził jej konie.

- Piękne ogiery panie – może sprzedasz mi jednego?

Obejrzała się. Za nią stał nieznajomy mężczyzna bogato ubrany.

Pokręciła głową. Luzak zawsze jej się przyda. Nigdy nic nie wiadomo, z drugiej strony to podwójne opłaty.

- Dam tysiąc złotych monet wraz z siodłem.

Powoli skinęła głową.

- Dla syna jak znalazł. - wyciągnął sakiewkę i podał ją Irinie. Wzięła ją do ręki i zajrzała do środka. Czy byłby aż tak głupi aby okłamać zabójcę? Sakwa była duża i ciężka. Przemieszała monety. Znała złodziei. Na spód dużych sakw potrafili włożyć nawet kamienie. Ale ta była pełna złota.

Oddała uzdę mężczyźnie.

- Koń jest twój Barnimie – zwrócił się do chłopca niewiele młodszego od niej.

Wsiadła na swojego wierzchowca ścisnęła jego boki stopami i ruszyła.

Szybko oddaliła się z miasta, gdy była już daleko, wstrzymała konia, zsiadła z niego i zdjęła materiał z twarzy. Weszła na wzgórze. Koń poszedł za nią. Patrzyła na drogę, którą miała przed sobą. Wiła się między polami, wchodziła w niewielki las a za nim dalej prowadziła wprost na południe do jej brata. Wiatr rozwiewał jej kruczoczarne włosy, które sięgały jej już niemal do pasa. Delektowała się muskaniem wiatru po twarzy i niesionymi przez niego zapachami. Po dwóch dniach chodzenia cały czas owinięta w materiale, to doznanie było niczym pieszczota. Przymknęła oczy, napawała się dotykiem wiatru, zapachem trawy, kwiatów i ziół. Nagle usłyszała za sobą tętent konia. Jeździec zwolnił biegu i zatrzymał konia.

- Niech to szlag! - syknęła i założyła kaptur starając się schować włosy pod pelerynę.

- Za późno panienko – odezwał się znajomy męski głos. Odwróciła się i przyjrzała mężczyźnie. Kogoś jej przypominał. Wsiadła na konia i podjechała bliżej. Spojrzała mu w oczy, a potem na konia i bagaż. Ach tak. To on. Zgolił brodę i przyczesał włosy. Teraz wyglądał na dziesięć lat mniej. Wuj bez imienia. Że też świat musi być taki mały – pomyślała.

- Beny powiedział, że masz babskie nogi – uśmiechnął się. - Wiem, że są też zabójczynie, ale nie chciałem o tym mówić chłopcu. Czuje się już lepiej. Dzięki tobie. Widziałem jak wyjeżdżasz z miasta…

- Kiedy się domyśliłeś? - spytała.

- W chłopskiej chacie. Masz za delikatne dłonie jak na mężczyznę. I te nogi… ja nie widziałem - zareagował widząc jej nagły zwrot głowy. - Możesz zdjąć kaptur. Ja cię nie wydam. Jest za gorąco na taki ubiór. Jestem lord Mark z Doliny.

Zastanowiła się, gdy poda imię Irina, to może… Przecież tylko w Bibliotece ją tak nazywano, a tam szukają ją na dnie jeziora.

- Irina – powiedziała.

Powoli zdjęła kaptur.

Przyjrzał się jej.

- I za delikatne rysy jak na zabójczynię.

- Nie jestem zabójczynią, jestem medykiem.

- Słyszałem, że medycy zabijają truciznami, a nie nożami i shurikenami.

- Czasy się zmieniają – odparła, uśmiechając się.

- Tym bardziej wolę cię po swojej stronie niż po przeciwnej. Dokąd zmierzasz?

- Na południe.

- To już wiem. Daleko?

- Daleko.

- Może do… - obejrzał się – księcia? Słyszałem, że mobilizuje siły.

- Do księcia – przytaknęła.

- Bez obrazy, ale myślisz, że książę przyjmuje w swoje szeregi kobiety? No chyba, że masz dla niego coś innego? Poselstwo? Zastanawia mnie, dlaczego tak piękna kobieta podróżuje samotnie. Widziałem jak walczysz, jak zabójca, a nie - rycerz. A na polu walki potrzebny jest miecz. Twoje umiejętności są przydatne ale do zadań specjalnych. Wybacz… Głośno myślę.

- Na polu walki potrzebny jest też łuk – odparła.

- Ale nie masz łuku.

- Konia też nie miałam.

- To dlatego nam pomogłaś, tam w lesie?

- Nie.

- A dlaczego?

- Chyba przez Benego. To był impuls.

- I dla niego poszłaś z nami?

- Między innymi.

- To cudowny dzieciak. Bogowie nad nim czuwają.

- Bogowie… Gdzie oni są? Powiedz! Gdzie?! Od lat toczy się bezsensowna wojna. Księstwa przeciwko księstwom, nie ma króla. Każdy chce tronu! Ten świat umiera. Rządzą uzurpatorzy, dla których liczy się tylko krew i ogień, władza, nieskończona władza nad ludzkim losem. Zawsze im mało pieniędzy, ziemi, dostatku, ciągle wszystkiego mało. Za nic mają ludzkie życie!

- Zważaj na słowa pani – uśmiechnął się. Bezpieczniejsza będziesz, gdy mówić zaczniesz jak karczmarka. A co do tego, co powiedziałaś - dlatego coraz więcej ludzi podąża na południe, do księcia krwi… Chyba właśnie dlatego ty też jedziesz? - spytał z nadzieją.

- Tak – odparła. Choć początkowo myślała tylko o sobie, o tym, że to jej brat, jedyny z rodu, który pozostał przy życiu. Myślała tylko o tym, że to ona potrzebuje ochrony, a nie o tym, żeby dać jakiekolwiek wsparcie bratu.

- Nosisz pierścień, to chyba wierzysz w bogów?

- To pamiątka po matce – powiedziała takim tonem, aby zakomunikować, że nie chce o tym dalej rozmawiać.

- Wybacz, ale jak mam się do ciebie zwracać?

- Irina

- Irina? A dalej?

- Wystarczy Irina.

- Jak sobie życzysz pani.

- Jestem rycerzem. Możesz czuć się u mego boku bezpieczna, mam nadzieję, że ja u twojego również.

- Niech tak się stanie – odparła.

 

Jechali cały dzień, aż pod wieczór dotarli do Lasu Leśnych Ludzi.

Mark zatrzymał konia, Irina jednak jechała dalej.

- Nie zamierzasz chyba nocować w lesie? - zapytał.

- Zamierzam.

- Ale przecież to samobójstwo! Wielu nie wyjechało z lasu.

- A wielu wyjechało – odparła swobodnie. - Za nami jedzie trzech jeźdźców. Obserwują nas od jakiegoś czasu. Gdy tylko zatrzymamy się tutaj, zabiją nas. Odstrzelają jak kaczki. Mają łuki. W lesie jesteśmy bezpieczniejsi. Zaufaj mi i rób co powiem.

- Znasz Leśnych Ludzi?

- Znam ich obyczaje. - Taką miała przynajmniej nadzieję.

  • Lubię to! 3
  • Super 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Wesoły
BrakLoginu

Wywołałem wilka z lasu... zabieram się za lekturę :)

  • Lubię to! 1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dionizy

A mi sie robią zaległości.

Przepraszam

wszystko nadrobię

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do rozmowy

Publikujesz jako gość. Jeśli masz konto, Zaloguj się teraz, aby publikować na swoim koncie.
Uwaga: Twój wpis będzie wymagał zatwierdzenia moderatora, zanim będzie widoczny.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

Zaloguj się, aby obserwować  





Chat Nastroik

Chat Nastroik

Proszę wpisać nazwę wyświetlaną

×
×
  • Utwórz nowe...