Do prof. Zbigniewa Stawrowskiego
Z tego, co Pan napisał w tekście pt.: "Opowieść, której na imię Polska" ( Plus Minus w "Rzeczpospolita"16 - 17 listopada 2019 r.), wynika,że jest Pan zwolennikiem skrajnego liberalizmu, takiego, jakim polska szlachta cieszyła się w swym złotym XVI wieku i miała "za swojego duchowego ojca mistrza Wincentego" (Kadłubka). Należy więc Pana zapytać, dlaczego nie pociągnął Pan tej narracji dalej i nie pokazał, że ta skrajna szlachecka wolność była oparta i skutkowała niebywałym wyzyskiem chłopów pańszczyźnianych, którym panowie na siłę zabierali nawet ostatnie garści zboża konieczne im do przeżycia. Za pieniądze uzyskiwane z wyeksportowanego na Zachód zboża magnaci i szlachta kupowali importowane z Orientu wszelkie najdroższe artykuły zbytku, takie jak kontusze i żupany oraz ozdobną wysadzaną drogimi kamieniami broń, końskie uprzęże i powozy, budowali pałace, a nic nie inwestowała w postęp i rozwój gospodarki rolnej. Tymczasem ograbiani ze zboża poddani chłopi i ich rodziny, a zwłaszcza dzieci umierali masowo z głodu, zwłaszcza na przednówku, kiedy nie rosła jeszcze nawet trawa, którą z głodu zjadali (zob.: Stanisław Zaremba: "Okulary na rozchody w Koronie i z Korony" w "Merkantylistyczna myśl ekonomiczna w Polsce XVI i XVII wieku", Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1958, str. 276-277). Lwów, Stanisławów i inne miasta Podola wyrosły na handlu z Orientem, w którym pośredniczyli Żydzi i Ormianie sprowadzając dla polskich magnatów i szlachty artykuły zbytku. Panowie się bogacili i opływali w dostatki, a państwo, czyli wspólne dobro biedniało. W końcu upadło.
Pisze Pan: "bo nie ma Polski i polskiej kultury bez chrześcijaństw. Jeżeli upadnie chrześcijaństwo, zginie też Polska" oraz "polska tożsamość niemal od samego początku naszych dziejów niesie w sobie świadomość tego, co najlepsze również w wymiarze publicznym - mianowicie klasyczną wizję republiki jako wzorca dobrze zorganizowanej wspólnoty". Pytanie do Pana, na jakiej bazie ta "dobrze zorganizowana wspólnota" ma się opierać i funkcjonować, czy na takim, jak "w szlacheckim złotym XVI wieku", gdy wąska grupa uprzywilejowanych bogaczy uciska i tuczy się na pracy i wyzysku całej pozostałej społeczności?! Szermuje Pan takimi sloganami, jak :"Usprawiedliwianie czy wręcz gloryfikowanie komunizmu (?!) może się w Polsce przydarzyć tylko ludziom wykorzenionym". Wykorzenionym z czego?! Z niezgadzania się, z nieakceptowania niesprawiedliwości społecznej?!
Pisze Pan też, "że naród nie sprowadza się do instytucji państwa i może istnieć bez niego, jeśli tylko potrafi zachować swój język, swoją kulturę, a wraz z nimi nadzieję na restytucję własnej państwowości". Niestety, albo Pan nie zna, albo nie potrafi interpretować historii! Czy Pan wie, że takie słowiańskie plemiona jak Wenedzi oraz Wieleci, które jeszcze w późnym średniowieczu żyły na ziemiach Środkowej Europu na zachód od dolnej Odry, i które nie zdołały utworzyć własnych organizacji państwowych, straciły nie tylko swe ziemie na rzecz dobrze zorganizowanych Germanów, ale i w krótkim czasie nie ocaliły też swych języków. Wszyscy Słowianie, którzy żyli między dolną Łabą a Odrą rozpłynęli się w germańskim żywiole. W dalszych wiekach proces germanizacji północnych Słowian postępował na wschód. Mój ojciec z urodzenia był Kaszubem a matka Wielkopolanką. Po I wojnie światowej rodzice zamieszkali w województwie poznańskim. Oboje rodzice przed I wojną światową uczyli się tylko w niemieckiej szkole, toteż, zwłaszcza ojciec, lepiej w mowie i piśmie władali językiem niemieckim aniżeli polskim. Kiedy w pierwszych latach po II wojnie światowej ojciec zawiózł mnie i brata do swej rodziny na Kaszuby, w pierwszych dniach pobytu w ogóle nie rozumiałem, co do mnie mówią. Gdy się osłuchałem, zauważyłem bardo wiele germanizmów w mowie kaszubskiej. Gdy swoim spostrzeżeniem podzieliłem się z ojcem, powiedział: "Przed I wojną światową tylko starzy ludzie mówili gwarą kaszubską, natomiast wszyscy młodzi mówili już tylko po niemiecku, aczkolwiek znali też kaszubski, bo rozmawiali po kaszubsku w domu z rodzicami i dziadkami. Ale gdyby Kaszuby pod zaborem Pruskim pozostały jeszcze kilkadziesiąt lat dłużej, to ty i twoje dzieci, gdybyście tu mieszkali, już byście kaszubskiego nie znali, a mówili tylko po niemiecku". Jak Wenedowie i Wieleci!
Panie Stawrowski, to, co Pan wypisuje w swoim tekście, to już nie godzi się nazwać nawet mitami dla dorosłych, ale są to po prostu bajki dla małych dzieci, które wierzą we wszystko, co im dorośli opowiadają! Czy Pan uważasz, że Polacy to takie małe dzieci, które uwierzą w Pana bajki?!