Skocz do zawartości


Przeszukaj forum

Pokazywanie wyników dla tagów 'szlak:'.

  • Szukaj wg tagów

    Wpisz tagi, oddzielając przecinkami.
  • Szukaj wg autora

Typ zawartości


Forum

  • Dyskusje
    • Przywitaj się
    • Rozmowy w toku
    • Plotkarnia
  • Wydarzenia i Aktualności
    • Polityka
    • Z kraju i ze świata
    • Gospodarka
    • Wspomnień czar
  • Na luzie
    • Dowcipy
    • Stand-up i Kabarety
    • Memy i Śmieszne filmiki
    • Gry i zabawy
    • Pytania i odpowiedzi
  • Rozrywka
    • Film i kino
    • Telewizja
    • Muzyka
  • Zainteresowania
    • Hobby
    • Moda, uroda i zdrowie
    • Kulinaria
    • Zwierzęta
    • Edukacja i Praca
    • Turystyka
    • Sport
    • Motoryzacja
    • Psychologia, Socjologia, Nauka i filozofia
    • Strefa Tajemnic
  • Technologia
    • Komputery
    • Telefonia
    • Gry i Konsole
    • Pozostałe
  • Artystycznie
    • Nasza twórczość
    • Literatura
    • Kultura i sztuka
  • Trudne sprawy
    • Miłość i przyjaźń
    • Problem
    • Sprawy damsko - męskie
    • Religia
    • Samotni
    • Rodzina i dzieci
  • Mój region
    • Województwa
    • Zagranica i polonia
  • Inne
    • Dom i Ogród
    • Bazar
  • Sprawy Forum
    • Regulamin Forum Nastroik.pl
    • Ogłoszenia
    • Poradniki
    • Forumowicze Pomagają
    • Pytania, sugestie i problemy

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Rozpocznij

    Koniec


Ostatnia aktualizacja

  • Rozpocznij

    Koniec


Filtruj po ilości...

Znaleziono 1 wynik

  1. quatl

    Szlak: Bałkany

    BOŚNIACKA PRZEPRAWA z fikcji literackiej (2013) Były to czasy odległe jeszcze za moich młodych lat. Istniał wówczas w mieście Atovec w Bośni obszar wykluczony. Odbywały się w nim spektakularne objawy nieokreślone przez żadnych ze znanych mi donosicieli. W tym ów niezwykłym wedle mnie obszarze znajdował się cyrk tak niezwykłym pochodzeniem ogłoszony, iż z trudem było sprawdzić czy taki cyrk nie był w istocie widmem. Wszystko zaczęło się w czasie, gdy wyruszyłem na przeklęte poszukiwania w rejon bałkański. Spotkałem jeżdżąc autostopem na rozległym płaskowyżu bośniackim nic innego jak polnego czorta podobnego do dzikich wołów. Zdawałem sobie sprawę, że wychodziło to z mojej zdolności do zmyślania rzeczy niemożliwych. Ale wół ten okazał się wielkim wołem uciekinierem. Zatrzymałem się u lokalnych gospodarzy. Opowiedzieli mi, tam na wsi tej wspaniałej niezwykle przeciekawe historie zwierząt i ludzi występujących tam, że moja głowa poczęła nagle szwankować. I wołałem dość, przestań już opowiadać. Aż to nagle w owym czasie gospodyni prosiła do wieczerzy. Do gospody wpadł grabarz. Zeznawano. Doszło do tzw. incydentu, w którym brał udział ów czort jak go opisałem. Historia o wole kretyńskim przejawiła mi się w wielkiej zawziętości. To był czort jak mi się zdawało. Ale chodził o kogoś innego zupełnie. Nie potrafiłem wtedy jeszcze rozróżnić wielkiego jelenia od czorta i jeszcze Kogoś Innego. - Co to za historia drogi bośniacki gospodarzu? - zapytałem. 29 - Ten człowiek, powiadano urodził się z kikucikimi łapami, jak u kreta. Dodatkowo miał twarz kretyńską. Do dziś hasa po polach udając stworzenia nie w pełni rozwinięte. - Czy zaliczyliście go do pokrak?- zapytałem. - Tak w istocie jest. - Widziałem tego ów człowieka. Jeśli można go tak nazwać – zawtórowałem. - O nie, nie można. Nie zaliczamy go raczej do ludzi. Wedle nas powstał jako istota zwierzęca. Jest to kara od demona lasów. On to zesłał na nas karę tą ów straszliwą. Nie widziałeś też zapewne jego, ale jego imitatora, zwanego wielkim jeleniem. Ale jego nie można udawać. Wielki jeleń nie potrafi go naśladować. Nikt nie potrafi. Od wielu tygodni nie jest widywany. Ale tutaj w ostatnim czasie się pojawił. Chcemy go złapać. -Czy wierzycie w jakichś z tych demonów?- - A dlaczego mielibyśmy w nich nie wierzyć, skoro zsyłają na nas tak hańbiące kary? Takich przypadków było więcej w dawnych latach. Co gorsza nie można ich już nic nauczyć. Ci idioci uciekają od razu w las i żyją co im natura dała. Atakują nasze krowy i wielkie rasy królików przy obejściach. Teraz od czasu do czasu rodzą się dzieci ich przypominające. Ale od razu odchodzą z tego świata. Nie grzebiemy ich, ale zostawiamy na ugorze. - A jak wygląda wasze spółkowanie. – zapytałem niespokojny -Mieszamy się po kuzynostwie- odpowiedział niepewnie. -Nie możecie żyć w rodzinnych związkach! Stąd w waszej populacji takie odstręczające istoty się zdradzają. -Co doradzasz ? Pozbyć się tego pokractwa? 30 - Nie radzę. To też człowiek. Zamknijcie go raczej w tzw. izdebce. Tam będzie miał żywot spokojny. -Dwa dni drogi stąd stacjonuje cyrk. Czy w cyrku pojawiają się takie odchylenia? – zapytał grabarz. - Tak. zapewne tak. Złapcie go i pokazujcie w cyrku. Zarobicie na nim niezwykłą fortunę - odpowiedziałem. Nie udało się go złapać. Zbiegł w przepaść ogromną i tam wskoczył na skały lecąc na łeb na szyję. Opadł na skaliste wyrwy, roztrzaskał się na drobny mak. I to by było na tyle. Cyrk jednak tam był i gospodarz zeznał mi, że w tym cyrku wiele pokrak chodziło i pokazywało się ludziom. Był tam widzący ślepiec, który sterował całym tym cyrkiem. Iluzjonista o murzyńskim wyglądzie. Tajemniczy człowiek pojawiający się w najmniej oczekiwanych momentach. Nie wierzyłem w te zeznania dopóki sam nie wybrałem się na pokaz fanatyczny. Zatrzymałem dziwnego kierowcę na przejeździe dla ulicznych zbójców za zakrętem centrum tej niewielkiej mieściny. Przejechaliśmy kilkanaście kilometrów. Ale nic nie zastałem. Wysadził mnie tam i pojechał przez wyboje. Tylko szczere pola. Wpadłem do jakby wielkiej wyrwy w skale i znalazłem się w nieznanym mi świecie. A świat ten był zapewne olśniewający. Hasające stworzenia podobne do ludzi. Nie wiem czy były to rusałki czy inne im podobne. Ktoś podobny do borowego dziada pokazywał mi węża z plamistymi oczyma. To był jeden z bałkańskich połozów. Tam drodzy był wielki pokaz wspaniały. Tłumy ludzi i jakby nierealna aura. A wiedźcie, że zbliżała się już pora wieczorna i robiły się ciemności. Lawirowałem pomiędzy szwendającymi się ludziskami. Wydawało mi się, że nie wiedzą oni dokąd zmierzać. A jednak potrafili odnaleźć właściwą drogę. Zasiadłem na 31 samym tyle. Obok mnie siedziała jakaś gruba trąba, czyli stara baba z trąbą na twarzy. To było obrzydliwe. Ten jej wygląd. Ale otóż nagle podszedł do mnie pajac z prażoną kukurydzą. Podziękowałem serdecznie i postanowiłem nie zwracać uwagi na tych dziwaków podrygujących wokół mnie. Spozierałem prosto przed się. Na wprost. I oto poczęły się dziać rzeczy niesamowite. Owy pajac z prażoną kukurydzą wskoczył na arenę podrygując i począł skakać po słoniach tak wspaniale, że ludzie tam zgromadzeni bili brawa zachwyceni przeto zjawiskiem tym genialnie zaprojektowanym. Za nim wskoczył klaun Karović z bladym wyrazem twarzy. Na arenie biegały kuce bośniackie a za nimi karzełek Eldo i człowiek zdeformowany. Jeden z ów tych, o których opowiadano mi w gospodzie. Nagle jednak wrzawa ucichła jak się zaczęła i oto na arenie pojawił się widzący ślepiec. A obok niego dwóch ludzi o głowach ptaków. - Drodzy moi. Przedstawiam wam świat aurą pradawną otoczony. Jest to świat przedziwny, w którym teraz uczestniczycie - mówił ślepiec jak w transie. I zabawa poczęła się na nowo. Ludzie się śmiali i dokazywali. Wyglądało to na normalny pokaz. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Na scenie po całym tym cyrku pojawił iluzjonista. - I jak wam się podoba ten cały cyrk. Ale to tylko wyobrażenie. Przedstawienie to jest sensu głębokiego. Aldaty podejdź. Przedstawiam wam wielką datukuvoc, ziemną wiewiórkę bałkańskich skał, która wymarła na wolności. Nikt ich już nie uratuje. Ten gatunek umiera na zawsze - wyznał z rozpaczą godną wielkiego iluzjonisty. 32 Iluzjonista, Aldaty i wielka wiewiórka skakali w rytm melodii prastarych ludności. To była jakaś magia. Zza kurtyny wyskakiwały jak na zamówienie wiewiórcze osobniki. Arena zapełniła się tumultem zwierząt. Czar prysnął. Iluzjonista znikł i jego świta też. Zza zasłony wyszedł tajemniczy człowiek i jego syn. - Mam dla was wielką sprawę droga ludności. Musicie stąd uciekać bo cyrk was pochłonie. I już was nie ma i już znikniecie. W jego głosie dał się wyczuć strach o nasze losy. Ale było już na próżno. Obudziłem się na szczerym polu z wielką gorączką. Sam jak palec. Wielki ból rozdzierał mi głowę. Wiedziałem, że znalezienie ziemnych wiewiórek bałkańskich będzie bezprecedensowym zadaniem jakie powinienem dokonać na dniach. W trakcie mojej drogi przed siebie, napotkałem włóczykija. Był nim lokalny pustelnik Langviroc. Od lat szukał niemożliwego cyrku. Ale skała w owym miejscu była jakby nigdy nietknięta. Miałem wielki sen proroczy. Bo cyrk był rodzajem snu na jawie. Wiedziałem wtem, że cyrk to metafora ochrony wiewiórek ziemnych, ludności i świata lokalnych. Ale wówczas ciągle myślałem, że cyrk istnieje w rzeczywistości. I wyruszyliśmy w teren pełni nadziei. Na poszukiwanie dwóch rzadkich wymierających już gatunków wyruszyliśmy. Wielkiej ziemnej wiewiórki bałkańskiej podobnej do susła i żmij czarnogłowych, których szukał włóczykij. To była nasza misja. Przemieszczaliśmy się całkiem szybko i chcieliśmy coś wiedzieć o takich zwierzętach jak ziemne wiewiórki. Ludzie z odrazą pluli na nas. W trakcie naszej trasy natrafiliśmy na człowieka, który przypominał widzącego ślepca. Przechodził obok nas w wiosce Feroc w 33 przesuszonym cylindrze. Był jednak o wiele starszy niż mi się wydawało. Coś było nie tak. Kim był i czym było datukuvoc? Zjawiliśmy się obydwaj w karczmie. Barman zachowywał się jakby był całkiem niespełna rozumu. Nie mógł skupić swojej uwagi na obsłudze klientów i ciągle krążył w kółko jakby miał zapalenie nerwów. Wchodził do magazynu i szukał czegoś zawzięcie. Nie zwracaliśmy na to uwagi póki przez uchylone drzwi nie zauważyłem kogoś kto przypominał tajemniczego człowieka i wykrzywiał twarz w grymasie bólu. Nie byłem pewny tego co widzę. Ale usiedliśmy do stolika i zabraliśmy się do piwa lokalnego. Ludzi wokół nas było niewielu. Zaledwie garstka pijaków i jakiś człek w ubrany jak biznesmen. Nie zwróciliśmy na nich uwagi. Barman jakby się ocknął natychmiast i począł gardłowym głosem jęczeć jak zgłupiały. -Opuście tę karczmę. Bo to co tutaj jest to tylko ułuda wasza. Nie byłem już wówczas świadomy tego co do nas mówi. Piwo nasze było zatrute. Była już noc i było ze mną niedobrze. Dociągnęliśmy się do starej opuszczone szopy nieopodal karczmy przeklętej. W rupieciach nie mogliśmy iść swobodnie. Pustelnik potknął się o stary pług i stracił przytomność natychmiast, ja zaś uderzyłem się o jakiś ciężki przedmiot. Nie wiem jak długo spaliśmy lub byliśmy nieprzytomni, ale obudziłem się gdy świtało. Na ścianach szopy były szkice zwierząt wiewiórkowatych. Zapewne było to owe zwierzę datukuvoc. Cała historia życiowa zwierza. Od momentu poczęcia poprzez zdobywanie pożywienia. Zatem tryb życia przezeń prowadzony. 34 Domyślałem się więc przeto, że zwierzę to musi być jakimś lokalnym tematem tabu, a jednocześnie stworzeniem wręcz mitycznym. Prawdopodobnie na wolności gryzonie te wymarły. Zapewne odległe historie człowieka ingerującego w środowisku sprawiły, że siedliska datukuvoc nie nadawały się na bytowanie. A może to samo datukuvoc było obiektem do zlikwidowania? Wtedy tego jeszcze nie wiedziałem. Chwile później zauważyliśmy, że karczma spłoneła. Została podpalona. Zatem cudem uniknęliśmy śmierci. Wokół szopy coś jednak chodziło. I to na czterech łapach. Okrążało szopę dookoła. Było to jakieś duże zwierzę dyszące. Zachowywało się jak pies. Ale wyglądało bardziej jak trenowany koń. Zajrzałem przez wyrwę w desce. I był to w istocie szkolony koń niewielkich rozmiarów na którym siedział, ktoś kto wyglądał jak widzący ślepiec. - Czekam na was - powiedział w naszym kierunku. Musicie już wyjść. I wyszliśmy. Począł szybko wyjaśniać nam sytuację, która zaistniała. Wyjaśnił, że potrzebuje naszej pomocy. A także o tym, iż zna wielkiego Białego Tołstoja, który nas tu wysłał. Zjedliśmy pieczona kurę. I zaczął swoją niechybną rozterkę ponownie. - Datukuvoc traktuje się u nas jak zadręczony pomiot szatana. Zwierzęta zostały wykorzenione bo roznoszą groźną dla człowieka chorobę. Ludzie umierali na nią przez wiele lat. Początkowo nie wykryto co było jednak przyczyną tego. Pewnego dnia był tutaj naukowiec. A byłem nim ja. Wykryłem, iż źródłem dżumy są lokalne relikty na skalę europejską, wiewiórki olbrzymie, których najbliżsi krewni żyją w innych regionach. 35 - Największe endemity europejskie. Ciekawe, nigdy o nich nie słyszałem – wtórowałem. - Ludność wpadła w szał po publikacji moich prac. Więziono mnie i kazano zniszczyć gryzonie. Dzisiaj gatunek jest na wymarciu. I ja oraz mój asystent iluzjonista musimy uratować gatunek przed zagładą. - Jest ku temu ważny powód? Przecież to tylko jakaś wielka wiewiórka roznosząca chorobę - zapytałem. - O tak. Zachwiała się równowaga. Żył tutaj także drapieżny ssak, którego nie znamy i również on wymarł. Żywił się wyłącznie tymi wielkimi susłami. Ale musieliśmy pomóc też ludziom, którzy wpadli w obsesyjnokonwulsyjne przypadłości. Jedynym, ratunkiem był cyrk. Ale ktoś nas zdradził. I cyrku już nie będzie. Nie ma nadziei, że gryzonie przetrwają. Pojawił się jakiś inny obóz na zachód stąd. I to mnie najbardziej niepokoi. Oni praktykują jakieś eksperymenty i chcą walczyć bronią biologiczną . Dzisiaj wierzę, że są to rebelianci nieznani nam. Nie wiemy kim są.- odpowiedział jakby ze strachem w oczach niesamowitym. - A kim jest człowiek zdeformowany lub czort - zapytałem. - Pierwszy z nich to dziecko chowu wsobnegopowiedział widzący ślepiec. - Rozumiem. - Czort to uciekinier wół. Jest to mieszanka genetycznie zmodyfikowanego woła, która uciekła niestety do środowiska. Dzieje się niedobrze w naszym regionie – dokończył wyjaśnienia. - Ale przecież choroba została zniszczona? zapytałem. - Niekoniecznie. Ktoś z Azji środkowej sprowadził ją w ten region. Pochodzi ona od myszoskoka prastarego. Nieznanego ponoć jeszcze gatunku, jak wydedukował 36 iluzjonista Medyku Jidevic. Podejrzewamy, że mogli to załatwić ci rebelianci nieznanego nam pochodzenia stacjonujący na zachodzie. Teraz przewijają się po wioskach wraz z ostatnimi kilkoma wiewiórkami roznosząc ponownie choroby. Ale my też szukamy starych opuszczonych nor po polach szczerych, tylko jako cyrkowcy – zakończył z rozpaczą. - Ich zapędy nie powinny być odkryte? - zapytałem. - Kogo? - No tych nieznanych rebeliantów. - W istocie zgadzam się. Nigdy nie może to wyjść na światło dzienne.- odpowiedział. - Panie Uoo. Rebelianci to źli ludzie. Musimy ich unieszkodliwić, zniszczyć. - Widziałem w jego oczach złość, ale też nie byłem pewny. On miał w sobie złe zamiary. Nie wiedziałem już w co wierzyć, ale potaknąłem głową. Zapadły nam te słowa głęboko w pamięć. Staraliśmy się wszystko poukładać wedle naszego rozumu. Po okolicznych gospodarstwach chodziliśmy i pragnęliśmy poznać okolicę i jej mieszkańców tajemniczych. Rodzina Idevoc zaproponowała nam nocleg, ale z przykrością odmówiliśmy jako, że nie chcieliśmy nastręczać wyraźnie i tak już nadszarpniętej lokalnej gościnności. Wieczorem trafiliśmy do opuszczonego domostwa. To miejsce było dla nas. Rozgościliśmy się w kuchennym pomieszczeniu i rozważaliśmy zaprawdę to co się dzisiaj wydarzyło. Przeczuwaliśmy, że sytuacja jest skomplikowana bardziej niż się wydawało. Ale wiedzieliśmy niepomiernie więcej niż jeszcze wczoraj. A więc badacze uniwersyteccy, którzy poświecili się badaniom i ochronie wymierającego ogromnego gatunku walczą o jego 37 przetrwanie i przetrwanie lokalnego społeczeństwa ludzkiego. Zostali przeto potępieni i skazani na lata więzienne za ochronę i badania nad gryzoniami zadżumionymi. Napaliliśmy w piecu. Poszedłem po drzewo pleśniowe, które leżało przed domem poukładane nad wyraz starannie. Nadawało się na palenisko jak żadne inne. Jakby na nas czekało. W okolicy przebiegała droga. Zauważyłem jak człowiek pędził na rowerze przy zachodzie słońca tak szybko, że jeśli by natrafił na trudności lub przeszkody mógłby doznać defektu organów. Jak ludzie kopili siano na okolicznych polach obserwowałem ukradkiem. I też krowy pasące się jeszcze na łące widziałem. Wróciłem do domostwa pełen nadziei. Ale pustelnika już nie było. Nic nie już nie było takie jak wcześniej. Wszystko diabli wzięli myślałem. Chwilę później zauważyłem jego. Jego czyli pustelnika. A wiedźcie pustelnik wyjawił mi wówczas opis wszystkich przypadków. Byliśmy w jego starym legowisku i nie trafiliśmy tam przypadkiem. Pustelnik był koordynatorem. Wówczas poznałem że jest nie byle kim i że będzie moim najważniejszym sprzymierzeńcem w tej nierównej walce. Ten którego nie uważałem, był głównym aktorem w całej tej grze. Nazajutrz pod lokalną kaplicą zebrała się zgraja mieszkańców. Stali nad czymś co w ich poczuciu było człowiekiem. Nie zdołano nam potwierdzić czym było to coś. Odeszliśmy więc na bok. I zapaliłem cygaro. I wydedukowaliśmy jakież to niecodzienne wypadki mają tutaj miejsce. Aż nazbyt nie byłem pewien jak to wszystko przetrawić. Popatrzyłem na wielką zalesioną górę i tam były budynki przedziwnie wyglądające. Nie byłem pewien, 38 co o tym sądzić. Jeden z ludzi wyraźnie nam odmawiał, abyśmy się tam nie udawali. Ponieważ jest tam okolica bardzo nierozważna. Na przekór tym niepochwałom ostawiliśmy tłum zgromadzony i odeszliśmy na górę leśną. Tutaj pochłaniał leśne pary wiejący wiatr z południa zderzający się z ciepłym powietrzem tutejszym. Aż ktoś nagle przebiegł nam drogę tak blado wyglądający, że myślałem, że idziemy przez piekło. Doszliśmy do opuszczonej części lasu. Nie wiem co nas tam zapędziło. Ale ktoś tam czekał odwrócony do nas plecami. Był to człowiek z fajką i laską z wiewiórczą głową. I czekał na nas. - Tutaj jest gawra hybryd lisich. Tam nie pójdziemy. Ale za to podejdziemy do grodu, w którym zasiada mały karzeł Eldo. On hoduje tam rośliny, nawet i te mięsożerne. Las rzeczywiście wyglądał jak zaczarowany. Ale co to był za ten cały popłoch wśród kilku ludzi, którzy stacjonowali na miejscu. Pustelnik Langviroc był pewny. Całe te zamieszanie jest dla niepoznaki. Jest to jakby teatrzyk. Opowiadano nam o małym zwierzęciu, które żyje tutaj w norach przypomina nieco dużego chomika, ale szczeka jak borsuk. Udało nam się zobaczyć i to zwierzę. Od razu rozpoznałem w nim mutację borsuka europejskiego. Zapewne jakaś choroba genetyczna dotknęła to zwierzę hańbiąc jego ród. Podeszliśmy następnie do tzw. chaty karła Eldo. Nie mógł nam pokazać wielkich susłów. Ale za to widzieliśmy w jego oczach strach. W klatce jednak zauważyłem coś jakby wielkiego szczura. Musieliśmy już iść po karzeł niepokoił się i zaczął grymasić jak dziecko. Stary z fajką zaczął wybrzydzać. 39 - Widzicie, karzeł nasz znowu robi się dziecinny. Musimy stad iść. On bardzo nie lubi jak się przy nim stoi cały dzień. Dajcie mu przeto już spokój. – W ogóle nie rozumieliśmy tych jego idiotycznych słów. Ale sytuacja zmuszała nas do odejścia. - Po powrocie wróciliśmy się inną trasą. I oto z mojego kompasu wynikało, iż wracamy z jakiegoś obozu na zachodzie. Już wiedziałem. Był to zaprawdę jawnie owy obóz nieznanej nierdzennej grupy etnicznej, o którym mówił widzący ślepiec. Po drodze zauważyłem czorta czyli woła uciekiniera. Ustrzeliłem go dla porządku z mojej starej pukawki. Był to jakiś niewymownie paskudny wołek. Niewielkich rozmiarów z małą główką. Zapewne jakieś nierozumne zwierzątko. Ale pustelnik powiedział, że takich wołów uciekinierów jest jeszcze kilka. - Będziemy musieli je sprzątnąć – powiedział. Przytaknąłem. - Zapytałem o zdanie pustelnika. Co myśli o tym obozie i słowach widzącego ślepca. Wszystko wiedział precyzyjnie. - Kim więc jesteś do cholery - Skrzywiłem się tak, aż mnie poczęło boleć ramię. - Sprawa jest skomplikowany drogi Uoo. Otóż obóz, w którym przebywaliśmy miał próbki dżumy i ale nie zostaliśmy najprawdopodobniej zarażeni. Musimy szybko stąd odejść, jeśli chcemy coś jeszcze zdziałać w tej sprawi. Odpowiadał jakby wykrętnie na moje nieustające pytania niewygodne. Ale pomimo swego nader wyjątkowego spokoju wyglądał jakby wszystko wiedział. - Nagle począł mówić i nie mówić nagle o żmijach, które poszukiwał przez wiele lat. Wiedział, że zwierzę to już wymarło. 40 - Wszyscy pochodzą z cyrku - odrzekł. - Nikt z nich nie mówi prawdy Panie Uoo. Znam ich. To sytuacja niewygodna. Coś mi jednak nie grało w jego słowach. Nie mogłem odnaleźć klucza do jego słów, tak dziwnie konstruowanych, że dostałem aż białej gorączki. Znaleźliśmy chwilę później odchody czorta. Wiedziałem, że można na ich podstawie zbadać co je. Ale interesowało nas wówczas zagęszczenie tego zwierza w tych regionie. Zaczęliśmy wespół zajmować się analizą zagęszczenia woła uciekiniera wokół góry leśnej Divec. Nie znałem się dokładnie na tych pomiarach, ale miałem świeże doświadczenie z badań, które prowadzono na ziemiach polskich w okolicach beskidzkich. W okolicy przebywał również kolejny człowiek zdeformowany. Pomógł nam w badaniach i wcale nie był takim idiotą na jakiego wyglądał. Zauważyłem jednak, że jego ubranko było uszyte jakby z małych zwierzątek. Zapytany pokazywał nam na ziemię i kopał jakby norkę. I mówił, że wie gdzie żyją te stworzenia. Czym prędzej wyruszyliśmy z nim na ich poszukiwania. Wsiedliśmy na powóz zaprzężony koniem, którym jechał lokalny rolnik i ruszyliśmy jeszcze bardziej na północ. Nie pamiętam ile czasu nam to zajęło. Ale całkiem sporo. Skoro byliśmy nam miejscu prawie o zmroku. Zatrzymaliśmy się u wokół obozu, w którym mieszkało trzech ludzi zdeformowanych. Mówili całkiem normalnie i powtarzali jak udręczeni, że wszyscy ci o których mówimy są ludźmi złymi. Chcą rozpocząć czystki etniczne niewiadomego pochodzenia. I wykorzystują do tego formy zwierzęce w tym wielkie rzadkie susły prymitywnej genezy, woły a raczej wołki zmutowane uciekające i ludzi 41 zdeformowanych tacy jak oni. Opowiedział nam o dziwnym zachowaniu jakie stosują wielkie susły. A mianowicie w tej lokalnej populacji, która przetrwała wyczuwają na wiele metrów ludzi i gwiżdżą tak przeraźliwie, że ci głuchną na wiele godzin. Nie chciało mi się wierzyć póki nazajutrz nie wparowaliśmy do koloni tych wielkich datukuvoc. A więc owi ludzi jak widzący ślepiec chcą się pozbyć ludzi zdeformowanych i rozpanoszyli także wśród lokalnej ludności pogłoski, że należy ich zniszczyć, że są to istoty demoniczne. Wszystko układało się w całość nad wyraz klarowną. Ludzie zdeformowani wiedzą wiele. I to nieznanym sprawia tak wiele kłopotów. Przyłączyli się do nas. Pozbieraliśmy wiewiórcze skórki i zjedliśmy wiewiórkę jedną. Jeden z ludzi zdeformowanych pozostał, aby opiekować się obozem ukrytym wewnątrz kniei bośniackiej. I pomyśleć, że gdzieś indziej po świecie nazywają ich wildman. To wszystko jest niepojęte. W drodze powrotnej trafiliśmy do małego miasteczka, którego nie widzieliśmy wcześniej. Ubrani jak ludzie z zamierzchłych czasów i jak kowboje europejscy budziliśmy podziw wśród mieszkańców. W starym budynku mieściła się książnica. Wszedłem tam. Wyczuwałem woń niechcianą. Znalazłem informacje o datukuvoc w Wielkim Przyczynku Jestestw Krainy. Rozmowa z bibliotekarzem o niezwykłych stworzeniach poruszyła go do głębi. Bibliotekarz chciał mnie zamknąć w piwnicy swojej i zarazić dżumą. Myślałem, że to jakiś żartowniś. Ale to było wszystko na jawie. Ludzie zdeformowani i pustelnik poszukiwali mnie bez skutku. Nie wiem po co zostałem zamknięty w tak hańbiący sposób. Okazał się iż jest on tym tzw. tajemniczym człowiekiem lub zdrajcą jak kto woli. Ale wszyscy byli 42 zdrajcami. Zdrajcami woli ludzkiej. Poznałem go bez wahania. W piwnicy był także ktoś więziony. Tzw. prawdziwy człowiek leżał tam prawie bez ruchu jakiegokolwiek. I opowiedział mi prawdę całkowitą. Był to prawdziwy badacz uniwersytecki, lokalny filantrop Hindivec Gak. Niestety był on bratem widzącego ślepca. Podobny do niego. Ale jakże inny od niego zarazem. Czas był już na utrzymanie porządku. W krainie zaczynały się czystki etniczne. Musiałem im zapobiec. Zapobiec rozruchom. Zapobiec ludobójstwu. Zapobiec wymieraniu gatunków. Zapobiec destrukcji środowiska naturalnego. Czy potrzebny był rozwój zrównoważony? Wówczas jak najbardziej. Człowiek zdeformowany o wyczulonym zmyśle trafił do książnicy i wparowali trzej pobili tajemniczego człowieka. Wyszyłem jak nowo narodzony mimo poczucia choroby. Ustrzeliłem w afekcie tajemniczego człowieka. Przez miesiąc leczono mnie z dżumy. Po całym incydencie trafiłem ponownie na arenę walki. Całą dokumentację przekazaliśmy do wojskowej komendy. I wtedy przyszło nas wielu. Wbiliśmy się do obozów. Nie miałem ochoty już na plugastwa. Źli doznali uszczerbku od nas. Widzący ślepiec, ojciec inspirujący został zamknięty na długie lata. Uchroniliśmy od zagłady rzadkie wielkie gryzonie. Ludzkie zwierzęta i uciekające woły półgłówki. Założono rezerwat wołów, gdzie prowadzono nań badania. Stworzono hodowlę zachowawczą wielkich datukuvoc, ale przede wszystkich zaprowadzono od dawna pożądany porządek. Biały Tołstoj był zadowolony. Udało mi się rozwiązać przeklętą zagadkę. Ale już czekały na mnie kolejne szkolenia.

Chat Nastroik

Chat Nastroik

Proszę wpisać nazwę wyświetlaną

×
×
  • Utwórz nowe...