Zastanawialiście się kiedyś jak to jest? Człowiek zapada w wieczny sen i pozostaje po nim pustka. Kilka lat temu miałam taką sytuację, że byłam przy śmierci pewnej osoby. Nie był to nikt z mojej rodziny, ale ona była kompletnie sama, a ja chciałam by chociaż na finiszu swojego życia poczuła, że ma kogoś. Dlatego ją odwiedzałam. Któregoś dnia czekała na mnie, wpatrywała się w drzwi z nadzieją, że w końcu przyjdę i tak się stało. Usiadłam obok niej na łóżku, ona mnie złapała za rękę i zamknęła oczy... To był koniec, a pielęgniarka powiedziała, że ta osoba czuła, że umrze i najwyraźniej chciała bym była przy niej w danym momencie. Od tamtego momentu wielokrotnie zastanawiałam się nad śmiercią i jej rodzajami. Jedni tak jak ta osoba odchodzą w spokoju, inni zaś bardzo się męczą. Jak myślicie? Czy nasze życie ma wpływ na nasz koniec? Czy jeżeli człowiek się z nim rozliczy może liczyć na spokojną śmierć?