Jack po spotkaniu z Danielem, niczym jak Odyseusz błąkał się po górach, i choć znał je bardzo dobrze, jak mu się naówczas wydawało, nijak nie mógł odnaleźć drogi do słynnej chatki Dyzia, gdzie w piwniczce grzecznie czekały, zapewne też na niego, okurzone butelki z pieczołowicie pozyskanymi, przeróżnej maści wysokoprocentowej okowity. Przemierzając znajome szlaki, co chwila, zaskakująco natrafiał na odnogę drogi, która nęciła swą tajemniczością i pochłaniała kapitana. Czasem też, na drodze stawał na ten przykład królik, z postawionymi uszami i machał doń łapką zachęcając do podążania za nim. A wokół wszędzie gęsty las, a zielony szlak, z czasem przechodził w seledynowy i kapitan znów drapał się po głowie, którędy iść mu trzeba, bo jako żywo nigdy nie był na takowym. Ze złości cisnął rogiem po Danielu o najbliższe drzewo i ku jego zaskoczeniu,od uderzenia z ukrytego wnętrza w rogu wysypał się tajemniczy biały proszek. Kapitan spojrzał na to cudo i popróbował tego specjału. Ujrzał rozbłysk w jaźni i w przyspieszonym tempie przemierzał jak z prędkością światła, lasy, wzgórza i doliny wprost do chatki Dyzia...przy rozpalonym kominku w którym trzaskały radośnie drwa, zabrała się wokół gromadka gości tego domu. W powietrzu unosiły się zapachy specjałów kuchni i kapitan zatęsknił za tymi zapachami i smakami , tak bardzo już chciał tam być... już któraś z dam wstała od kominka aby go powitać ..gdy światło zgasło ...jak zapałka dziewczynki z zapałkami i wszystkie tęskne obrazy znikły, a kapitan poczuł chłód lasu. Mara li to była czy jawa zastanawiał się chwilę ....pewnie Marawstała wstała pomyślał ☺️i ponownie zaczerpnął, tym razem solidną porcję białego proszku do ust. Znów rozbłysk...i kapitan szedł przedzierając się przez pola kukurydzy, musiał rozgarniać rękoma wybujałe rośliny, które z czasem nie były już kukurydzą tylko dżunglą lili wodnych. Usłyszał raźną melodię w oddali . Jakby górale-pomyslał- bo grali ,, Łobiecuję tobie Łobiecuję tobie swą miłość...o o o..." Szablą ktorą ni stąd nie zowąd dzierżył w ręce przecinał liany i lilie i szedł w kierunku dobiegającej muzyki. Nagle jego oczom ukazał się niesamowity widok. Na kanapie z poruszających się żywych kwiatów leżała półnaga piękna kobieta, jej kobiece wdzięki skrywały jedynie trzy liście lilii. Wokoł orszak złożony z przezabawnych borsuków, zajęcy i królików wachlował niewiastę oraz dawał tak potrzebny cień w tym słonecznym dniu. Na widok kapitana ciemnowłosa usiadła w pozycji kwiatu lotosu, uśmiechnęła się i odrzekła
-Witaj kapitanie , jestem Liliana, wyobraź sobie że czekałam tu na ciebie.
- Tak? - oparł wyraźnie zmieszany i szybko aby dać co cesarskie cesarzowi dopełnił zadość etykiecie .
- Jestem Spaaarrow.
Jack Sparrow -poprawił.
Liście lilii na Lilianie nadal były na swoim miejscu pomimo zmiany pozycji na tej cudacznej kanapie, co nie uszło uwadze wyczulonemu na tym punkcie kapitanowi.
Mógłby zawiać jakiś nagły wicher i porwać w siną dal te pożal się Boże -liście, a może by tak zaśpiewać .. liście lecą z drzew liście lecą z drzew, Uważaj to nie chmury...to Pałac kultury. Hehe zaśmiał się w duchu kapitan gdy .
Z odmętów myśli przywołał do rzeczywistości głos piękności na kozetce.
- Spełnię twoje dwa życzenia, mów czego potrzebujesz...
-,,Dwa?! Czemu nie trzy" - pomyślał -yyy jedno mu natychmiast wpadło do głowy...
.ale zaraz zaraz, czy aby nie pochopnie- 🤔
Mam! - wykrzyknął radośnie. Najsampierw powiem swoje drugie życzenie.
- Otoż moim życzeniem jest abyś za każdym razem gdy poproszę o,, to " zawsze je spełniała, nawet bez mrugnięcia okiem.
Zadowolony ze swej przebiegłości kapitan podrapał się po brodzie....