Dziś rano zszedłem do jadalni by sobie zrobić poranną kawę w moim ulubionym kubeczki w niebieskie kwiatki która jest konieczna do porannego dolegiwania, dochrapkowania i do innych ważnych porannych rytuałow w moim łozeczku w dniach gdy nie trzeba zbyt wcześnie wstawać. Pewnie każdy tak ma. Na stole leżała wyrwana z notesu kartka złożona na pół. Niewątpliwie był to list a jego różowa barwa i unoszący się delikatny jak wiosenny powiew od różanej rabaty zapach zdradzał Autorkę. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego jakie będą efekty tegoż i ufny w dobre intencję zaczałem czytać:
Teraz do moich uszu dobiegło ciche skomlenie i delikatne podrapywanie w drzwi pokoju Weroniki. No tak to pewnie Hau upomina się o poranny spacer. Gdyby nie jego egocentryczny charakter, skłonności do maleńkich złośliwości i temperament złośliwego przedszkolaka byłby z niego nawet miły przytulasek. Chociaż? Trochę glupio nazywać przytulaskiem to ogromne kudłate zwierzę. No i po spokojnej kawie i dolegiwaniu. Poszedłem przebrać swoją rożową koszulkę nocną z polarku z wyhaftowanym z przodu drzemiącym misiem na coś bardziej przyzwoitego no i ,,radośnie,, ruszyłem na bardzo konieczny poranny obchód wszystkich krzaków, zarośli, kubłów, miejsc gdzie czają się wstrętne kocury i najbardziej zabłoconych miejsc we wsi. Niestety zapomniałem o pozostawionym na kuchence czajniku z wodą na moją poranną kawę.
Bardzo zdziwiony byłem gdy na powrocie zobaczyłem że w naszym domu wszystkie okna są pootwierane pomimo chłodu i wczesnej jak na niedzielny poranek pory. Słychać też było jakieś krzyki i soczyste slowa Bilego:
- O ku..fa m.ć!!!!! Jeszcze trochę a trzeba by bylo strażaka.
Wszedłem do domu. Hau zgodnie z opisem w liście Weroniki narobił śladów, otrzepał na ściany i zgromadzonych błoto z sierści by potem powycierać sie o nową beżową wycieraczkę przed pokojem Zuzi. Wszyscy biegali, krzyczeli, coś wynosili lub wnosili wietrzyli, machali wachlarzami z ręczników lub zwyczajnie jak np Dżulia wyglaszali swoje racje:
Urzekł mnie widok stojącej w kąciku koło pieca Zuzi. Przytulała oburącz do swoich pięknych piersi mój kwiatuszkowy kubek chcąc zapewne uchronić go przed przypadkowym nieszczęściem. Spojrzenie w Jej oczy jest dla mnie zawsze tak bardzo onieśmielające. W takich chwilach zapominam o swoich latach i bagażu doświadczeń. O wszystkim co złe i ponure a do mojej głowy wdziera się wiosna, slowiki i zapach bzów przy ścieżce nad rzekę.
Z tych marzeń wyrwał mnie jaskrawy kobiecy głos:
...niepokoję sie twoim zachowaniem i beztroską. Twoim roztrzepaniem i wieczną zadumą która wydawać by sie mogla jest przepastnie głęboka i bezkresna jednak w krótkim czasie zmienia się w figlarne dokazywanie godne gimnazjalisty.
Spuściłem oczy tak jakby w tej chwili najważniejsze były moje zabłocone po spacerze z Hau buty. Tak. Ona ma rację. Chyba czas porzucić marzenia i w końcu wydorośleć. Przecież...... I tu pojawił sie niespodziewanie głos rozsądku czy raczej:
.....Arkiniu. Nie rób tak bo Dionizy całkiem zapadnie się w jakiejś czarnej lub mysiej dziurze.
W tej chwili poczułem na swoich plecach bardzo ciepłe i serdeczne przytulenie a do moich uszu dobiegł jakże czuły szept:
Na moich policzkach namalowały się dwie błyszczące w świetle ogromnego żyrandola mokre kręte kreski.
_ Dziękuję Ci Tosiu. Bardzo dziękuję. Nie za słowa bo te wszyscy potrafią powiedzieć ale za gesty i za to Twoje ogromne ciepło.
Do tego pomimo kiepskich okoliczności dolączył się jeszcze cichutki dzwoniący jak białe dzwoneczki konwalii gdyby te dzwoniły szept:
Dziękuję.
Dobrze mi tu z Wami.
A te kryształki pod powieką i wzruszenie już nie są moją wybujałą ponad miarę wyobraźnią.
Dobrej niedzieli pomimo spalonego czajnika i bociastych śladów Hau