Wiosną, ba prawie latem, w te długie dni słoneczne
W dnie pudła na strychu, gadały ozdoby świąteczne
Jesteś kwitnąca i smukła, a brak ci ręki mocnej
Uderzył złoty łańcuch do palmy wielkanocnej
Przy silnym wietrze załamiesz się, gnąc w suchym trzasku
Otulę cię w szelest bogactwa i dodam blasku
Poszedłbym chętniej z tobą miła do kościoła
Zamiast spoglądać, jak gnijąc wisi jemioła
Nie ogoli się nigdy, ten siwy dziad brodaty
Ja wolę pobujać się, szumiąc jak dzieci – kwiaty
Święconej wody bryzą chcę poczuć sacrum tkliwe
Niż ślepnąć lampek skrami, gdy kłuje w zad igliwie
Co rok słucham kolęd ten sam chłam z audio wieży
Chcę czuć organów brzmienie na modłę papieży
Szturchnę cię lubym klapsem w poniedziałek lany
Wyswobodzony od życzeń obłudnie składanych
Znam „ beee!” owieczki z szopki, ty kumplujesz z barankiem
Nie pogardź, miły kwiatuszku, takim git wybrankiem!
Zjeżyła swój czub zwijając bibułowe ścinki
Nadymając pąki. Coś Pan, urwał się z choinki?
Na luzie skręciła trawkę, unikając krzyku
Bez łaski, full wypas - oparcie to ja mam w koszyku
Do chrzanu byłby z ciebie chłopak, kochanek czy mąż
Plączesz się sam, wijąc w gałęziach jak podstępny wąż
Ja wywodzę się z zacnego rodu bio składników
Ty chłystku – wynik syntezy molekuł plastików
Nie umiesz sztuczny wiju żyć godnie, w nurcie eko
Wywiozą cię w worze, pod żółtego kosza wieko
Brat PET-u, co głosił się wart ręki Wita Stwosza
Dnia pamiętnego dostał od dumnej panny kosza