No tak, myśląc o jutrze miałam na myśli dziś, ale tak w tych przypomnieniach się zagalopowałam, że nie zwróciłam na to uwagi.
Dionizy wie dokładnie jak to na tych świętach bywa już dał przedsmak tego, ale...właściwie było tak:
Co ja tu robię, pomyślałam, gdy wszyscy jak na komendę zatrzymali się i zamilkli.
Mężczyzna z wyglądu jak Dionizy w białej do kostek koszuli powiedział
- nie mogliśmy się doczekać i zaczęliśmy już świętować...spiorunował go ten blond.
A kapłan w białej koszuli powiedział;
- nie gniewaj się Swarożycu, może naleweczki?
Stałam jak porzucona narzeczona i myślę, o co tu biega, poco mnie ta piękność blend/Swarożyc tu przywiodła., gdy on odezwał się
- dziękuje, ale kapłance ognia nalejcie.
Rozglądam się delikatnie, a myślach powstają mi obrazy kapłanek z Faraona, gdy przede mną z miniaturowej wielkości kieliszkiem stoi kobieta ubrana w strój rzekłabym ludowy, chociaż ciężko powiedzieć czy to był ludowy...na pewno był śliczny i podaje mi kieliszek z nalewką i rzecze
- na zdrowie
- na zdrowie powtórzyli za nią.
Co miałam robić? pytać, że co? że jak?
Niby wygadana jestem, a języka w gębie zabrakło.
Toż to niewiele, myślę sobie, więc nic mi nie będzie (z reguły na uroczystościach też w
naparstkach pijałam), a później zapytam co i jak.
Na zdrowie rzekłam i wysączyłam do ostatniej kropli, a pyszne było, że mogłoby być więcej
pomyślałam, a wtedy już inna również pięknie ubrana z wiankiem na głowie i z butelką do mnie podeszła pytając
- nie spróbujesz mojej
- troszeczkę odpowiedziałam.
Wysączyłam do końca, a ta jeszcze pyszniejsza była.
Trzeciej odmówiłam, a ona to przyjęła, wszak płomienie ognia strzeliły bardzo wysoko w górę, co było znakiem, że jest dobrze.
Tylko mnie nie było dobrze, bo wszyscy skupili się wokół żercy/kapłana (Dyzia) tego co Aliady wianek wyłowił, ale tylko przez chwilę, bo nagle pojawiła się ciemna postać i pociągnęła mnie za sukienkę, a wtedy zobaczyłam, że na sobie mam białą trochę ładniejszą niż Żerca koszulę. Tak energicznie mnie pociągnęła ta postać, że mało z tej górki się nie zwaliłam, ale kiedy trzepnęłam głową w drzewo zobaczyłam naprawdę jak wybrańcy się bawią. Żerca figlował z Aliadą, BrakLoginu dwie prowadził w ustronne miejsce, inni z tejże ferajny też mieli swoje oblubienice również z naszej ferajny.
Ta postać odwróciła się ku mnie i powiedziała, że nazywa się Weles i opowiedział, że w tym czasie to raj dla południc, rusałek i utopców, bo one przyjmują postacie ludzkie i ludzi nabierają i już jasne było, że Dionizy z południcą ten tego, a nie z Aliadą przy tym bajorku z wiankiem.
Tak sobie gawędzimy z Welesem, a tu pojawia się Swarożyc (ten świetlisty blond) i jakimś tam gestem uczynił, że jego brat zniknął...może wrócił do ciemności, bo tam jego królestwo.
- wracaj do ogniska, bo przygasa, powiedział do mnie Swarożyc
- a co mam zrobić...nie ma facetów by dra dołożyli...ja? ja mam tego pilnować? ostro potraktowałam tego mądrusia.
Chyba odwagi dodały mi te nalewki, ale nie tylko, bo to co zobaczyłam tego mi nikt nie odbierze.
- ty jesteś moją kapłanką ognia i ty pilnujesz tego ogniska.
- co coooo? jaką kapłanką, jakiego ogniska?
A wtedy jakby na dowód złapał mnie za rękę, a na niej zapłonął ognień i kazał mi podejść do ogniska.
Nie, nie poparzyłam się...taki jakiś to był zimny ogień, ale przyłożyłam do dogasającego ogniska, a płomienie strzeliły w górę.
Wtedy rozjaśniło się całe wzgórze i teraz zobaczyłam co tu się dzieje...nie piszę, bo sami wiecie co robiliście tam.
Teraz odchodzę rzekł Swarożyc, ale musisz wiedzieć, że kiedy tylko się pojawię jesteś moją kapłanką ognia.
Chciałam się czegoś więcej dowiedzieć, ale ten zawinął się i znikł. Znikło ognisko, znikło całe towarzystwo, a ja własnym środkiem lokomocji wróciłam do domu.
Nie wpisałam wszystkich ksywek, bo tam posługiwaliście się imionami słowiańskimi, nie pamiętam dokładnie, ale jakiś tam był Świętobor, Kazimir, Mściwoj, a także Sława, Gosława, Jaromira i ja...Jaga oraz inne.
Dzięki.
Wczoraj, znaczy w nocy już miałam plan, ale oczki nie chciały patrzeć, więc dziś to wpisałam.
A w mojej baśni jest wszystko w jednym.