Coraz bardziej zgadzam się z poglądem, że bogowie są jedynie wytworem ludzkiego intelektu.
Powstali najpierw z potrzeby wyjaśniania i oswojenia tego co wokół niezrozumiałe i przerażające, potem gdy ludzie byli już lepiej zorganizowani, była chęć dominowania jednych nad drugimi, nakłonienia do stosowania się do określonych reguł itd. Dlatego religie powstałe w różnych miejscach kuli ziemskiej są często jakby wariacjami na ten sam temat, a różnice wynikają z lokalnych warunków geograficznych, klimatycznych, z zawirowań w historii tamtejszych ludów.
W obecnych czasach też chodzi trochę o władzę, trochę o pieniądze. Ale też wielu ludziom wiara nadaje sens życia, jest hamulcem przed czynieniem zła, chroni przed depresją... więc bym jej nie odsądzała od czci i wiary. ;> Chyba że staje się fanatyzmem krzywdzącym innych ludzi, a tak niestety często bywa.
Ale wracając do sedna: bogowie istnieją (myślę) tylko dzięki temu, że ludziom zanadto (w porównaniu ze zwierzętami, które dylematów religijnych ani egzystencjalnych nie mają) rozwinął się mózg. Więc nie ma sensu kłócić się o Maryję, Aniołów, objawienia, nawiedzenia i opętania. Żadnego sensu.
I to wcale nie znaczy, że jestem jakąś zatwardziałą ateistką, ani że w ogóle jestem ateistką. Miewam chwile wręcz pewności, że Bóg istnieje; czasem nawet odczuwam potrzebę modlitwy czy uczestnictwa w jakimś nabożeństwie... W końcu przecież też mam mózg.