- Niebo
- Borówka
- Szary
- Porzeczka
- Arbuz
- Truskawka
- Pomarańcz
- Banan
- Jabłko
- Szmaragd
- Czekolada
- Węgiel
Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 31.10.2018 w Posty
-
3 punkty
-
3 punkty
-
2 punktyprzecież to nie wyścigi, spokojnie *** Stara niania opowiadała jej bardzo dużo o zwyczajach ludzi z królestwa. Leśni Ludzie byli ludem wolnym. Nigdy nie uznali żadnego króla ani księcia. Ich domem był las a bogami siły przyrody. Nade wszystko szanowali zwierzęta, rośliny i spokój. Las był ich domem na równi ze zwierzętami. Zabijali tylko tyle zwierząt ile było to konieczne, wycinali tylko te drzewa, które były potrzebne, zrywali tylko te rośliny, które musieli. Swoje domy budowali na drzewach, albo na palach, zawsze tylko z drewna. Nie uznawali kamiennych budowli. Były niewidoczne dla oka, doskonale zamaskowane w lesie. Palili ognie niewielkie i tylko wtedy, gdy to konieczne. Gdy tylko wjechali w las od razu poczuła, że są obserwowani. - Bądź spokojny i pod żadnym pozorem nie sięgaj po broń. - Postaram się. - Nie. Odparła. - Nie sięgaj. Mów szeptem. Nie zakłócaj spokoju lasu. Ściemniało się, ale było jeszcze dosyć widno. Wypatrzyła niewielką polankę tuż przy drodze i szemrzący opodal strumień. - Tu się zatrzymamy. - Naprawdę zamierzasz nocować tutaj? - Oczywiście – odparła. Zeskoczyła z konia, zdjęła z niego siodło i uprząż i puściła wierzchowca wolno. - Nie pętasz go? - To mądry koń. Rozpal niewielki ogień. Ja nazbieram drwa i ziół. Chodziła powoli i ostrożnie. Wyczuwała ich. Jeden z lewej, jeden za drzewem, inny jeszcze trochę dalej. Przynajmniej sześciu – myślała. Mark rozpalał ogień, najpierw zerwał darń do gołej ziemi, jak mu kazała, a potem zebrawszy kępkę suchej trawy i drobne suche gałązki wzniecił niewielki płomień. Ona zbierała chrust. Nie odchodziła daleko. Było go pod dostatkiem. Przyniosła drwa i poszła ponownie do lasu. - Widziałam trochę ciekawych ziół. Nie mam takich, a mogą nam się przydać. Wiedziała, że musi zbierać je ostrożnie, nie wyrywać wszystkie z jednego miejsca, ale po jednym dwa i szukać dalej. Gdy już miała wystarczającą ilość zatrzymała się przed krzewem. Nie znała go. Nie chciała też teraz przeszukiwać świadomością. Obejrzała go uważnie i odeszła. - A jak nie przeżyjemy – powiedział cicho. - Do tej pory żyjemy. - Obserwują nas. - Tak. I na razie akceptują. Gdy była w mieście kupiła kilka naczyń, brakowało jej ich, gdy jechali do miasta. Nie chciała za każdym razem korzystać z uprzejmości ludzi w wioskach. Nabrała wody ze strumienia i postawiła na ognisku. - Wolę piwo. - A ja zioła. Dają siłę. Piwo siłę i rozum odbiera. Gdy woda zaczęła wrzeć odstawiła naczynie i wsypała do niego garść ziół. Resztę zapakowała do torby. Na drogę wyszedł potężny jeleń, zatrzymał się i zaczął skubać trawę. - Gdybyśmy go tak zabili, mielibyśmy strawę. Jeleń spojrzał na nich niepewnie. - Ile byś zjadł? Co zrobiłbyś ze skórą, porożem? - zapytała. - Ile zabrałbyś ze sobą? - Masz rację – skwitował. - Lepiej spójrz na niego jaki jest piękny, dostojny. To król. Chciałbyś zabić króla? - uśmiechnęła się, a on był pewien, że uśmiech posłała do zwierzęcia, nie do niego. Popatrzył na jelenia. Pierwszy raz w życiu spojrzał na niego nie jak na jedzenie, ale jak na mieszkańca lasu. Miała rację. Był piękny, dostojny i za duży na nich dwoje. Odeszła mu ochota na zabijanie. Jeleń widocznie uspokoił się, poskubał jeszcze trochę i wszedł w zarośla. Irina wstała i podeszła do torby. Wyjęła z nich chleb, który kupiła na drogę. Oderwała kawałek i podała Markowi. Wziął z jej ręki kawałek i zaczął przeżuwać popijając piwem z bukłaka. Ściemniło się już, gdy zaproponował, że to on obejmie pierwszą wartę. Przystała na to i położyła się owijając się peleryną. Obudziła się nagle przeczuwając zagrożenie. Mark stał gotowy do ataku. Coś z ciemności zbliżało się. Księżyc wyłonił się zza chmur oświetlając las swoim bladym światłem. - Nie - szepnęła. - usiądź proszę – powiedziała łagodnie. Zawahał się ale zrobił tak jak kazała. Jej koń przysunął się do niej jak najbliżej. Lekko rżał. Uspokoiła go. W krąg światła wszedł pierwszy wilk, wokół nich poza kręgiem stała wataha. Skupiła się i weszła w świadomość alfy. Widziała jego oczami, czuła jego nozdrzami. Nie wyczuwała w nim drapieżnej chęci zabicia ich ani ogromnego głodu. Las był pełen pożywienia, a ludzie nie są ulubionym kęsem dla wilków. Kazała mu odejść i zostawić ich i konie. Wilk odwrócił się i odszedł, za nim podążyła wataha. - Na litość bogów jak to zrobiłaś? - Mówiłam, zaufaj mi – odparła. - Teraz moja kolej na straż. Połóż się. - Myślisz że teraz usnę? - Uśniesz. Nic nam nie grozi – powiedziała spokojnie. Po chwili Mark mimo zapewnień chrapał w najlepsze. Konie uspokoiły się i drzemały po swojemu. Widziała jak zbliża się. Spokojna, pewna siebie, wyprostowana. Nie trzymała w dłoni broni, choć Irina była pewna, że taką posiada i że nie jest sama. Ubrana była w bluzę wykonaną z lnu i wygodne spodnie, na to zarzuconą pelerynę z delikatnej skóry. Kręcone rude, bujne włosy miała rozpuszczone. Zatrzymała się na granicy światła. Irina wskazała gestem aby podeszła i usiadła. Zrobiła tak. - Obserwowaliśmy was, odkąd weszliście do lasu – odezwała się kobieta. Była niewiele starsza od Iriny. - Wiem – odparła Irina. - Przyszedł do was jeleń, nie zabiliście go – mówiła dalej. - Dlaczego? - Po co nam zabijać jelenia? Jest nas tylko dwoje i tylko tu nocujemy. Ruszamy skoro świt. Za dużo mięsa, żeby go zjeść, za dużo żeby zabrać ze sobą. Są upały, mięso zepsułoby się. Ze skóry nic nie zrobilibyśmy, z poroży też nie. Mięso zwabiłoby wilki i chciałyby je pożreć. Do tego to był potężny jeleń, myślę że król, lepiej żeby płodził zdrowe jak on potomstwo. Kobieta w skupieniu skinęła głową. - Przyszła też wataha wilków. Nie zaatakowała. - Bo nie byliśmy dla nich smaczną strawą – odparła. - To też – uśmiechnęła się, pokazując zdrowe, białe zęby. - Co zrobiłaś? Irina spojrzała szybko na Marka. Chrapał dalej. - Weszłam w jego świadomość. - Niewielu tak potrafi. - U nas czy u was? - spytała Irina. - Myślałam, że u was nikt nie potrafi. - Niewielu – przyznała. - Zbierałaś zioła, ale z krzewu życia i śmierci nic nie wzięłaś. - Zioła, które tu rosną są bardzo cenne, ale nie zbierałam na handel, ale do zrobienia mikstur, leczą, dają zdrowie i siłę. A krzewu nie znam. Mówisz, że daje życie i śmierć? - Tak. Tak. Surowe owoce dają śmierć. Przemrożone, albo ugotowane – życie. W tym krzewie wszystko od liści, gałązek, kwiatów, owoców, korzeni można wykorzystać – albo dla śmierci, albo dla życia. - Pierwszy raz widziałam taki krzew. Nigdy też o nim nie czytałam. - Chodź, pokażę ci coś. Wstały. Irina poszła za swoją przewodniczką. Zatrzymały się opodal krzewu. Zobacz. Irina widziała jak jego liście lśnią w promieniach księżyca. - A teraz zamknij oczy i postaraj się poczuć go, zobaczyć go pod powiekami. Zrobiła tak jak kazała. Po chwili westchnęła. - To niesamowite – powiedziała. Tak go widzimy, tak widzimy wszystkie rośliny, zwierzęta i ludzi. - On nie - wskazała na Marka, ale ty cała lśnisz, dlatego czekaliśmy i obserwowaliśmy co zrobicie. Nasz mentor kazał jeleniowi wyjść na drogę i wystawić się na cel. Nie pozwolilibyśmy go zabić, sprawdzaliśmy was. Ale nie zrobiliście mu krzywdy. Podziwialiście go. Mentor kazał przyjść do was wilkom, ale nie zrobiliście im krzywdy. Kazałaś im odejść. Zachowywaliście się cicho, z szacunkiem. Jak jedni z nas. Dlatego pozwalamy wam przenocować w lesie i obiecuję, że jeśli nadal będziecie zachowywać nasze zasady, bezpiecznie przejdziecie przez nasz las. - Dziękuję ci – powiedziała Irina, skłaniając głowę. - Nie kłaniaj się. My nie kłaniamy się ludziom. Irina uśmiechnęła się. Kobieta zerwała z krzewu gałązkę. - Wysusz ją w cieniu w lekkim wietrze. Wystarczy szczypta rozdrobnionego na proszek i zaparzonego w wodzie, aby przywrócić do życia, idącego w ramiona śmierci. - Dziękuję - wyszeptała. Wróciły na drogę. - Bądźcie zdrowi i niech Duch Lasu ma was w swej opiece. - I wy bądźcie zdrowi pod opieką Ducha Lasu – rzekła Irina. Kobieta weszła między drzewa i zniknęła pomiędzy nimi. Irina wiedziała, że teraz mogą czuć się bezpieczni. Położyła się i usnęła spokojnie. Obudziła się o poranku, nie wiedząc czy to co się zdarzyło, czy to był sen tylko, czy nie. W ręku nadal trzymała gałązkę krzewu. - A jednak to nie sen. To dobrze. Ogień przygasł. Obudziła Marka. - Spałaś? -spojrzał na zimny popiół. - Tak. - Ale… - Mamy pozwolenie od Ludzi Lasu na bezpieczne przejście przez ich teren o ile nadal będziemy trzymać się ich zasad. Ruszajmy. Musimy zdążyć przejść przed zmierzchem. Drugiego noclegu nie będzie. Gdy tylko wjechali za zakręt drogi usłyszeli za sobą głośne śpiewy i śmiechy. To trzej jeźdźcy wyruszyli po noclegu przed lasem. Po chwili usłyszeli wycie wilków, rżenie koni i krzyki ludzi. Nie było litości dla tych, którzy łamią zasady. - Skąd wiesz, że możemy być bezpieczni? - Obejrzał się. - Od Ludzi Lasu – odparła spokojnie. - Od… Rozmawiałaś z nimi? - zdumiał się. Przecież to barbarzyńcy? - Kto tak mówi? - popatrzyła na niego. - No… wszyscy. - Wszyscy ci, którzy bezmyślnie wypalają lasy, zabijają zwierzęta i siebie samych dla kawałka ziemi i władzy? Kto jest barbarzyńcą? Oni czy – my? - Ale mieszkają w lesie, na drzewach. - I co z tego? I są bezpieczni, szczęśliwi i wolni. A my nie. - Nie rozumiem cię. Chciałabyś mieszkać w lesie? - Chciałabym poczuć się bezpieczna, szczęśliwa i wolna. - Czy to możliwe? - Ty mi powiedz. Czy w naszym cywilizowanym świecie jest to możliwe. Póki tu jesteśmy, w tym jak to nazwałeś, barbarzyńskim świecie, nie musimy oglądać się przez ramię, nikt nie wbije nam noża w plecy, nikt nie zdradzi, nikt nie złamie danego słowa. Ale zacznie się to wszystko w naszej cywilizacji. Tuż za Lasem. Nie odpowiedział. Zdjęła pelerynę i bluzę. Pod spodem miała jedynie koszulkę. Przyjemnie jej było poczuć wiatr na skórze, zapach lasu, odetchnąć głęboko, bez strachu. Tu nie potrzebowała broni. Gdy wyjechali z lasu już zmierzchało. Założyła bluzę i pelerynę. Musieli znaleźć jakąś gospodę, zjeść i przenocować. - Nie mam pieniędzy – przyznał. Wszystko zostawiłem ciotce Benego. Nie interesowało jej, że zostawiam ostatni grosz. - Musisz kochać tego chłopca - powiedziała. - Obiecałem jego matce, żonie mojego brata. - Tylko obietnica? - Nie. Oczywiście, że kocham go, jak własnego syna. Jest rozpieszczony przez matkę, ale bardzo silny. Trudno było mi go zostawić. Gdy to wszystko się skończy… zabiorę go i wychowam jak własnego. Nie wiem nawet czy tam będzie bezpieczny. W Bibliotece z pewnością... - Nie masz takiej gwarancji – powiedziała szybko, zbyt szybko. - Coś wiesz na temat Biblioteki? - spojrzał na nią bystro. - Czasami oddani pod opiekę znikają. Bibliotekarki nie łowią ryb. Nigdy. - Czyli że… - Czyli że szukały ciała, nie ryb. - Spojrzała na niego. - Niektórzy nie wracają po swoje dzieci. Nikt za nie nie płaci. - Tak jak za ciebie..? - spytał. Skinęła głową. - Jesteś zabójcą z Wielkiej Biblioteki? - A widziałeś, żeby zabójca zbierał zioła? - To skąd ten strój? - To strój do ćwiczeń. Wszyscy muszą przechodzić ćwiczenia, bez względu na wybór profesji. Najpierw jest szkolenie zabójców dla wszystkich. Potem wybór profesji i nadal są ćwiczenia. Czasami ćwiczenia zamieniają się w prawdziwy...- nie dokończyła. - Polowali na ciebie? - spytał z niedowierzaniem. - Na niego też by polowali. Wcześniej czy później. - Ale ja wróciłbym po niego. - Gdybyś zdążył – odparła sucho. - O bogowie… - szepnął a usta mu pobladły. - Jest zajazd – wskazała na murowano-drewniany budynek, który wyłonił się zza zakrętu. Zatrzymała konia i sięgnęła do sakiewki. Wyjęła dwie złote monety i podała Markowi. - Wszystko załatw i zapłać. Nie chcę się odzywać. Nie chcę prowokować. - Rozumiem – powiedział. - Głupio się czuję, gdy kobieta płaci. - Nie ja płacę – odparła, - tylko ci zbóje, którzy was napadli. Wziął z jej ręki monety a ona skryła twarz za kapturem. Zrobił jak powiedziała. Zamówił też dwa pokoje na nocleg. Wieczerzę zjedli w karczmie, Mark znalazł miejsce w ciemniejszym kącie. Tylko na chwilę głosy ludzi, siedzących przy stołach zamilkły – gdy wchodzili. Jako, że nie różnili się niczym szczególnym od innych, nikt nie zwrócił na nich większej uwagi. Co jakiś czas ktoś wędrował w pelerynie, co jakiś czas ktoś nie zdejmował kaptura. Nikt o nic nie pytał. Zakapturzeni ludzie chronili swoje twarze, a pozostali nie interesując się ich wizerunkiem – własne życie. Szybko zjedli i ruszyli do swoich pokojów. *** Aleksander stał w swoim mieszkaniu i patrzył na spakowane torby. W żołądku czuł dziwne mrowienie. Dawno tak nie reagował. Umówił się z Zofią i Maciejem, że spotkają się w chatce po dziadku w górach. Do tego czasu każdy z nich miał znaleźć jak najwięcej informacji. Mimo iż przeszukiwał zasoby bibliotek i internetu, niewiele znalazł. Całkowicie też nie pomogła informacja od nieznajomej, którą ponownie widział jako zjawę, ducha. Nie wiedział jak to nazwać. Na szczęście zarówno Zofia jak i Maciej nie brali go za wariata. Podchodzili do sprawy bardzo poważnie. Maciej zasugerował, że być może on i ta nieznajoma mają jakieś połączenie, coś ich łączy, że żyją w alternatywnych światach i czasami… Potrząsnął głową. Nie dla niego takie filozofie. Z drugiej strony czuł, że to ważne, że powinien rozwiązać zagadkę. Były już wakacje i tym razem miał jakiś cel, zamiast bez sensu siedzieć całymi dniami w pustym mieszkaniu. I miał przyjaciół. Rozejrzał się po mieszkaniu, sprawdził czy wszystko wyłączone, sięgnął po torby podróżne i zamknął za sobą drzwi. Miał przed sobą kilka godzin jazdy, umówił się z Zofią, że każdy z nich wyjedzie własnym samochodem. Nie było to ekonomiczne rozwiązanie, ale praktyczne. W razie czego nie będą od siebie uzależnieni. Zofia czekała na niego na stacji benzynowej. Zatankował paliwo w swoim samochodzie i ruszył. On jechał pierwszy. Z Maciejem mieli spotkać się pod Wrocławiem i stamtąd ruszyć trzema samochodami wprost do chaty. Podróż minęła spokojnie i zgodnie z planem. Na miejscu byli po południu, wszyscy zmęczeni, ale szczęśliwi. Jakież było jego zdziwienie, gdy podjechali pod niewielki drewniany domek i zobaczyli zaparkowane dwa samochodyd. Spojrzał na rejestrację. Lokalna. - Spodziewasz się jeszcze kogoś? - spytała Zofia. - Nie – odparł i ruszył w stronę chaty. Nacisnął klamkę, drzwi były otwarte. Obejrzał się. - Chodźcie – zawołał. Zofia z Maciejem ruszyli za nim. Gdy wszedł do środka, przy stole siedziała jego siostra i jakiś mężczyzna. - Olek? - jego siostra spojrzała na niego zdziwiona i zaskoczona. - Co tu robisz?! - Są wakacje, przyjechałem z przyjaciółmi spędzić je tutaj. - Jak to? - nieznajomy mężczyzna spojrzał na niego zdziwiony. - Co jak to? Kim pan jest? - Wiesz Olek... – powiedziała szybko jego siostra. - Nie mieszkamy tu, to stara chata, rudera do remontu. Ja potrzebuję pieniędzy, tobie na pewno też się przydadzą… - Postanowiłaś sprzedać dom nie pytając mnie o zdanie??? - Przecież i tak rzadko tu przyjeżdżasz. - Ile pan zaproponował za dom? - To stara chata - Ile? - zapytał zdenerwowany. - 10 tys. zł. - 10 tys. zł… powtórzył wściekły w środku, że za takie grosze jego siostra postanowiła sprzedać dom i działkę w górach – po dziadku! Dobrze – zwrócił się do swojej siostry. W połowie ja jestem właścicielem. Po sprzedaży zamierzałaś podzielić się ze mną? - Ależ oczywiście… - Tak jak i poinformowałaś o zamiarach? Dobra. Załatw notariusza, w połowie pokryję koszty, wypłacę ci 5 tys. zł – czyli twoją działkę i dom będzie w całości mój. Nie będziesz miała do niego żadnych praw, nie będziesz mogła tu przyjeżdżać. - Ale… Olek.. - zająknęła się. - Jak to nie będę mogła? Jestem twoją siostrą - Tak samo jakbyś nie mogła po sprzedaży domu temu panu – wskazał na mężczyznę. - Odwołam się do sądu – mężczyzna wstał. - Już praktycznie podpisywaliśmy dokumenty! Zamachał papierami przed nosem Aleksandra. - Zapłacił jej pan? - Zaliczkę. 2 tys. zł. - To panu odda. Nie wygra pan sprawy, bo ona - wskazał na siostrę – nie jest właścicielką całego domu. Ma pan mój podpis? - Nie. - Zrozum... Musiałam, mam kłopoty – zaczęła siostra. - Mogłaś zacząć od rozmowy ze mną – uciął krótko. - Skąd masz pieniądze? Jesteś tylko nauczycielem… - Oszczędzałem- odparł. To była prawda. Wiódł skromne samotne życie. Co miesiąc odkładał parę złotych na konto aż uzbierała się pewna sumka. Mógł spłacić siostrę i kupić dom. Może jeszcze dwa miesiące wcześniej przystałby na propozycję siostry, ale nie teraz. - Nie wiedziałam, że jesteś taki sentymentalny, ze ta rudera cokolwiek dla ciebie znaczy, rzadko tu przyjeżdżasz. - Jak widzisz znaczy. Załatw notariusza jak najszybciej, chcę mieć to za sobą. Jego siostra i mężczyzna wyszli wściekli. Rozumiał nieznajomego. Sam byłby wkurzony, gdyby taki kąsek przeszedł mu koło nosa. Nie raz zastanawiał się, gdzie jego siostra zgubiła rozum. Sam dom może i był niewiele wart, bardziej nadawał się do skansenu jako wzór chłopskiej chaty, ale działka… sama działka była warta o wiele więcej. Powątpiewał też czy jego siostra w ogóle zamierzała mu cokolwiek powiedzieć, o pieniądzach nawet nie myślał. Dowiedziałby się, że już ich nie ma. Zastanawiał się tylko co tym razem? Nowe meble? Nowy samochód? Wycieczka? O ile on był samotnikiem o tyle ona żyła pełnią życia i wydawała na to życie mnóstwo pieniędzy. - Przepraszam was - zwrócił się do Zofii i Macieja, przypadkowych świadków całego zajścia. To była moja siostra. Może i lepiej, że nie będzie teraz właścicielką domu dziadka. Na pietrze są dwa pokoje. Wybierzcie sobie, które chcecie. Trzeba tutaj trochę odświeżyć. - Wszystkim się zajmiemy, a ty załatw sprawę z notariuszem. Wpadliśmy w ostatniej chwili. - Nie wiem jakim cudem ominęła mnie, jako współwłaściciela. Nawet nie chcę myśleć... Idźcie rozpakować się a ja zajmę się rozpalaniem w piecu. Tu nie ma kuchenki gazowej. Przygotujemy najpierw coś do jedzenia. Ja będę spał tutaj. Pomieszczenie spełniało rolę kuchni i pokoju jednocześnie. Gdy posilili się, od razu przystąpili do podzielenia się tym, co do tej pory ustalili. Niewiele tego było i mieli wrażenie, że tylko krążą wokół tematu. Zofia zrobiła kawę i wyszli przed chatę. Zbliżał się ciepły letni wieczór. Przed chatą stała ławka. Usiedli na niej. Aleksander uśmiechnął się. Zawsze na tej łące siadała jego babcia z dziadkiem. Często, gdy do nich przybiegał właśnie tak siedzieli obok siebie. Gdy zmarła babcia, dziadek szybko zmarkotniał, omijał ławkę a potem po kilku miesiącach i on odszedł. Nie potrafił żyć bez babci. Chyba dlatego on nigdy do tej pory nie związał się z nikim, może właśnie szukał takiej miłości, takiej więzi, jaka istniała między nim a jego babcią. - Jest tu jakoś inaczej, magicznie. Bardzo dobrze się tu czuję – powiedziała Zofia. - Twoi dziadkowie byli chyba tu szczęśliwi. - Bardzo. Bardzo się kochali. - Też dobrze się tu czuję, szkoda byłoby pozbywać się tego miejsca. A co to za góra? - spytał Maciej patrząc na wznoszący się nad wzgórzami szczyt pocięty na części kamiennymi wałami obrośniętymi drzewami. Każdy pas wyglądał jak kolejny poziom. - Chcesz nazwę oficjalną czy lokalną? - O… To są dwie? - spytał zaskoczony. - Nie tylko góry. Tu praktycznie wszystko ma podwójne nazwy- oficjalne i lokalne. - Oczywiście, że lokalną. Lokalne nazwy są najstarsze, najbardziej sięgają początków, są najbliższe znaczeń. - Widzicie te poziomy – są jak kręgi jeden nad drugim. Właściwie to ten dom stoi już na jednym z takich poziomów – najniższym. Lokalnie nazywana jest Górą Dwunastu Apostołów… Zamilkł i spojrzał na swoich gości. Oni również nie odezwali się. Po chwili Zofia nie odrywając wzroku od góry powiedziała - A trzynasty za szczytem? - Koniecznie musimy się tam wybrać – powiedział Maciej – ale najpierw pokaż mi, gdzie znalazłeś ten swój medalion czy cokolwiek to jest. Aleksander rozejrzał się. - Koniecznie trzeba skosić trawę. Wstał i skierował się w stronę studni. - Tutaj – przy studni. - Ale wodę na kawę czerpałeś z innej… - zauważyła Zofia. - Bo w tej nie ma wody. - Kiedy znalazłeś ten krążek? - Kilka lat temu. Leżał na samym wierzchu. - Mówiłeś dziadkowi, albo babci? - Przyznam, że nie. To takie dziwne, ale gdy wziąłem go do ręki, nie mogłem, nie chciałem go stracić. Bałem się, że mi go odbierze. - Dlaczego? - Nie wiem. To irracjonalne. Maciej powoli wstał z ławki i podszedł do studni. - Mówisz, że nie ma tu wody? - Nigdy nie było – wzruszył Aleksander ramionami – z tego co pamiętam. Maciej obejrzał się i rzucił kamyk do środka. Studnia nie była głęboka. Zajrzał do środka, ale niewiele widział. Rozejrzał się. O ścianę budynku oparta była drewniana drabina. Podszedł do niej i włożył do studni. Niewielka część wystawała. - Nie zamierzasz chyba – Zofia wskazała na niego i drabinę. - Nie – tylko przymierzałem. Obawiam się o stan drabiny. Szczebelki mogą być przegniłe. Trzeba zrobić nową. Coś czuję, że ta studnia nigdy nie miała mieć wody. - Co sugerujesz? - To tylko hipoteza. -Ty - zwrócił się do Aleksandra – załatw jutro jak najszybciej sprawę z kupnem domu. Jak będziesz potrzebował pieniędzy – mów. Pomogę ci. Mogę ci pożyczyć albo być współudziałowcem, jak chcesz. Za żadne skarby nie możesz stracić tego domu. Nie zdziwię się, jeśli twoja siostra podniesie cenę domu. A my – wskazał na Zofię zajmiemy się zrobieniem nowej drabiny. - My? - Nie mam bladego pojęcia… - Cicho – machnął ręką. - Tylko mi pomożesz. Gdy odwrócili się, zobaczyli na ławce dwa śnieżnobiałe koty siedzące bardzo blisko siebie. Przyglądały im się uważnie. Ich ogony były zwinięte wokół ich ciał. - Kupiłam mleko do kawy. Zaraz im dam – powiedziała Zofia i weszła do domu. - Skąd tu koty? - pomyślał Aleksander ale nikt z nich nie miał odwagi zająć miejsca na ławce. Dom stał w całkowitym odosobnieniu. Najbliższe zabudowanie było ponad kilometr dalej a kolejne kolejne kilka kilometrów. Łatwiej tu było spotkać dzikie zwierzęta niż zobaczyć jakikolwiek przejaw cywilizacji a koty z pewnością należały do cywilizacji. Ewidentnie nie bały się ludzi, a to oznaczało, że nie były dzikie. W nocy zasypiał przy pohukiwaniu sowy. Uśmiechnął się. Pamiętał z dzieciństwa jak bał się,a babcia mówiła, że sowa jest przyjacielem. Potem nad ranem przebudził się. Słyszał strzały. Zacisnął szczęki. Nie znosił myśliwych. Za jakiś czas usłyszał skomlenie. Świtało już, wstał więc, założył szlafrok i wyszedł przed dom. W trawie pod jego oknem leżał szczeniak. Gdy mu się przyjrzał z niedowierzaniem zobaczył, że to mały wilczek.
-
2 punktyCześć @Dionizy. Dobrze Cię widzieć z powrotem. Gdy spotka Cię w piątek miła niespodzianka, Wiesz, że przez weekend będzie pełna szklanka. Przychylność nieba Uczcić by trzeba, Żonę w odstawkę, niech żyje kochanka! W Cieplicach na murku w parku zdrojowym...
-
2 punktyMożesz zawędrować daleko Wspomnienie jest wehikułem czasu Wypranych miejsc fundamenty Nie trzeba map i atlasu Można przystanąć zawrócić Przednimi się nie uchronisz Wspomnienia odnajdą nas wszędzie kiedy się w pas im pokłonisz Tam byłam na rzymskich wakacjach Gdzie wodę pijesz z fontanny I wrzucasz grosze by wrócić Układasz plan swój staranny Lecz chociaż byś pragnęła tego weryfikuje plany nam życie i teraz już wspomnieniami znów jesteś w Rzymie w Madrycie I super jest gdy wspomnienia Tak do nas wracają czasami a ja w kapsule czasu wędruję wraz z mymi wierszami.
-
2 punktyOkradli mnie w lesie, już dzisiaj nie zasnę Pies chodzi koło mnie chyba w łeb go prasnę kot chyba dostanie razem z wróblem lanie gdy wszyscy zapłaczą wtedy w dłonie klasnę Gdy spotka Cię w piątek miła niespodzianka... Poczytałem sobie i teraz rozumiem czemu poeci tak lubią limeryczki
-
2 punkty
-
2 punkty
-
1 punktNiejeden z nas posiadał/posiada klocki lego...piękna frajda - szczególnie gdy się stanęło na nie bosą stopą Wrzucam lego do działu ze sztuką, bo chcę pokazać, że można z nich zbudować niesamowite arcydzieła... 1. Statek kosmiczny - 1590 godzin, 65 tysięcy klocków 2. Futurystyczne miasto - 200 000 klocków 3. Statek z Gwiezdnych Wojen - największy model na świecie... ponad pięć milionów klocków...rozpiętość skrzydeł to 13 metrów 4. Dom...3,3 miliny klocków. Wyposażony jest w działającą toaletę i prysznic 5. Przyczepa kempingowa...215,158 tysięcy kloców LEGO...3,6 m długości i aż 2,2 metra wysokości
-
1 punktMaluję obraz z emocji niedawno przeżytych Brakuje kolorów sens jest lecz rozmyty Używam symboli Oraz hiperboli Mam tych obrazów pełne zeszyty chciałem Cię zapytać, lecz się zawahałem...
-
1 punktwpatruję się od rana w sufit bezmyślnie może jakiś pomysł mi w myślach zabłyśnie może olśnienie będzie zbawieniem dla setek liter, twarzy, zdarzeń błądzących w umyśle Maluję obraz z emocji niedawno przeżytych...
-
1 punktnam? np. co? wyciąć w pień mieszkańców dorodnej ziemi jak Kananejczyków?
-
1 punktPo krętej leśnej ścieżce idą dwa pajączki. Zgubiły swą drogę, gdy wracały z łączki. Jeden bez łapki, drugi bez nogi, szukają wyjścia z lasu u boku stonogi wpatruję się od rana w sufit bezmyślnie...
-
1 punktWiara bez uczynków jest martwa. By cokolwiek mogło zaistnieć, trzeba to "nakarmić" własnymi uczynkami. Prawda stara jak świat.
-
1 punktTradycja obca, to prawda, ale ja rozumuję w sposób następujący: Trzeba się bawić i cieszyć się chwilą, a nie tylko smutać. Dobra okazja żeby trochę wyluzować, horror sobie obejrzeć, iść na imprezę w fajnym stroju itp. Pewnie za 20-30 lat to już będzie normą, bo na razie to w halloween bawią się nastolatki i rodzinki na przedmieściach. O zmarłych natomiast wypadało by pamiętać, w miarę możliwości przez cały rok, a nie raz w roku robić szopkę.
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt@Olus, ty to chyba wątek dla samego siebie założyłeś. Mi się coś takiego przypomina, bardzo dobre na poprawę samopoczucia!
-
1 punkt
-
1 punktSą w naszych głowach przegródki w których chowamy wspomnienia tam też możemy wskoczyć gdy gryzą nas chwile zwątpienia
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktNiektóre denominacje protestanckie też kropią dzieci. Chrzci się dorosłych którzy przyjęli Słowo. W imię Jezusa.
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktStarała się siedzieć nieruchomo z wyciągniętą nogą, aby rana przynajmniej zasklepiła się. Zastanawiała się w jaki sposób dotrze nad brzeg jeziora. Mogła je przepłynąć, taką miała nadzieję w najwęższym miejscu. Określiła odległość – normalnie dałaby rade, ale z tą nogą nie była pewna. O zmierzchu mogłaby podpłynąć do grobli znajdującej się za rogiem. Żeby nie tracić czasu wyjęła z zakamarków ubrania ćwiczebne narzędzia. Oprócz nich miała dwa ostre noże i jednego shurikena z porządnej stali. Spojrzała na ćwiczebne – dwa noże o przytępionych ostrzach i zabezpieczonych szpicach, trzy shurikeny, dmuchawka z kolcami, stalowa linka, miniaturowa kusza, osełka i zakrzywiona igła z nićmi chirurgicznymi. Było już popołudnie, gdy poczuła głód. Rano nie zjadła śniadania aby jak najszybciej wykonać maść i miksturę,a potem to już nie było czasu. Przyzwyczajony do regularnego trybu życia żołądek domagał się jedzenia głośnym burczeniem. O posiłku musiała jednak zapomnieć. Zdała sobie sprawę, że teraz zdana jest tylko na siebie. Wyjęła osełkę i powoli zaczęła ostrzyć noże i shurikeny. - Za mamę, za ojca, za nianię... – powtarzała w myślach za każdym ruchem osełki. Nasadki z noży łatwo zdjęła, były jedynie nasunięte. Nim zapadł zmierzch jej dotychczas treningowe narzędzia ostre były niczym brzytwa. Ta czynność uspokoiła ją i nadała czystość myślom. Musiała mieć plan, cel działania, cel życia. Gdy skończyła pracę i schowała swoje narzędzia w niezliczone zakamarki stroju zabójcy, skupiła się na odszukaniu brata. Spojrzała jego oczami na otaczający świat. Stał na wzgórzu, spoglądając na miasto. Obok niego była grupka mężczyzn, których nie znała. Czuła ich zmęczenie, głód i pragnienie. Teren był górzysty, przez miasto płynęła rzeka. Wysoka wieża zamku górowała nad dużym grodem. Jeźdźcy jednak nie skierowali swoich wierzchowców ku dolinie, na której rozłożone było miasto. Zawrócili je i podążyli ku ścianie lasu chowającego się za wzgórzem. Jej brat był starszy, minęły już trzy lata. Od tego czasu spoważniał, zmężniał, wydoroślał. Domyśliła się, że powinna kierować się na południe, gdzie teren jest górzysty, ale gdzie nie ma jeszcze wysokich szczytów sięgających nieba. Wraz ze zmierzchem nad jeziorem pojawiła się mgła. Irina uśmiechnęła się. To dodatkowa ochrona dla niej. Jeszcze, gdy zmierzchało, słyszała głosy dochodzące z tarasu. Wypatrywano jej ciała. Lepiej byłoby dla wszystkich aby nie znaleźli go rybacy. Teraz, gdy już noc otoczyła okolicę swoim ramieniem Wielka Biblioteka powoli zapadała w sen. Przez wiele godzin ubranie Iriny zdążyło wyschnąć. Zastanawiała się czy przepłynąć część jeziora i wyjść na groblę dopiero znacznie dalej od murów Biblioteki, gdzie będzie mogła pójść pod osłoną nocy i mgły. Spojrzała na niebo. Zasnute było chmurami. O ile księżyc nie wyjdzie zza chmur zbyt wcześnie… Nie za bardzo chciała moczyć ubrania, bo później nie będzie miała gdzie go wysuszyć. Choć znała sztukę rozpalania ognia, nie chciała tego robić zbyt blisko miejsca, w którym jest poszukiwana. Postanowiła przemknąć pod murami Biblioteki i wejść na groblę. Jej czarne ubranie powinno ją osłonić. Utykając lekko ruszyła wzdłuż muru. Weszła na groblę i zaczęła nasłuchiwać. Nic się jednak nie działo. Otulał ją mrok i lepka mgła. Gdy przeszła kilkadziesiąt kroków usłyszała za sobą dalekie pohukiwanie puchacza. Odwróciła się. Mury Biblioteki niknęły w mgle, wyłaniały się z niej wraz z podmuchami niewielkiego wiatru niczym straszydło w horrorze. - Żegnaj przyjacielu – szepnęła w stronę puchacza. Zahukał jeszcze raz i umilkł. Przyspieszyła kroku, nie chciała, aby jej ubranie przesiąknęło wilgocią. Teraz mogła swobodnie przebiec całą odległość pomiędzy Biblioteką a lasem. W tej okolicy było bezpiecznie. Nie musiała obawiać się wilków, ani innych drapieżnych zwierząt. Wiedziała jednak, że im bardziej na południe tym więcej będzie lasów i tym dziksze tereny. Przestała biec dopiero, gdy znalazła się w lesie, nieopodal wioski. Gdy uspokoił się jej oddech, zaczęła nasłuchiwać. Nie chciała przechodzić przez wieś rybaków. Mieli oni bardzo dobry kontakt z Biblioteką, gdyby ją ktoś zobaczył… Wyszła z lasu i skierowała się w pola, by ominąć wioskę, którą otaczało niewielkie wzniesienie. Gdy na nie weszła, zobaczyła niewielki płomień i dochodzące stąd przyciszone głosy. Spętane konie pasły się opodal. - Jeden, dwa, trzy – policzyła wierzchowce. Przez głowę przeszła jej myśl, żeby ukraść konia. Przylgnęła do ziemi i zaczęła nasłuchiwać. Wraz z wiatrem dobiegł ją zapach pieczonego mięsa. Poczuła skurcz w żołądku. Głód dawał coraz bardziej znać o sobie. Nasłuchiwała dalej. Wyłapywała jedynie dwa głosy – męski i chłopięcy. Poszukiwała trzeciego jeźdźca, jednak w blasku ognia dostrzegła tylko dwie postaci. Po chwili chłopiec położył się i ucichł. - Zapewne zasypia, a mężczyzna jeszcze pilnuje. W końcu i on będzie musiał usnąć – pomyślała. Trzeciego nigdzie nie widziała. Postanowiła przypilnować aż i starszy mężczyzna położy się spać, wtedy ona ukradnie im konia. Obudziły ją głosy dochodzące zza wzgórza. Gdy otworzyła oczy słońce już wschodziło. Syknęła wściekła na siebie. Marny z niej złodziej. Przespała smacznie całą noc. Mężczyzna z chłopcem już szykowali konie. Teraz wiedziała dlaczego nie widziała wcześniej trzeciego. Zwyczajnie go nie było, trzeci koń obłóczony był sakwami. Leżała na szczycie niewielkiego wzniesienia, czekała więc aż odjadą. Teraz i tak nie miała szans na wierzchowca. Była wściekła. Odeszła od Biblioteki zaledwie niewielki kawałek i zamiast uciekać pod osłoną nocy, przespała jak małe dziecko. Ani ucieczki, ani konia. Jeźdźcy zwrócili swoje wierzchowce pod wzniesieniem w stronę wioski. Dalej widziała jak skręcili w dróżkę prowadzącą wprost do Biblioteki. Biblioteka za czasów Najstarszych wznosiła się w centrum miasta. Gdy przyszła zagłada, ziemia zapadła się i pochłonęła miasto. Ocalała jedynie Biblioteka, która wystawała ponad ruinami niczym samotny świadek minionej potęgi. Zapadlisko z czasem wypełniło się wodą tworząc ogromne jezioro. Kto i kiedy wzniósł groblę? Tego nie wiedziała. Jedni powiadali że i ta grobla to pozostałość po dawnym gruncie, inni, że to był most, jeszcze inni, że wznieśli ją ludzie. Irina powoli wstała i przeszła za wzniesienie, w miejsce, gdzie wcześniej spali jeźdźcy. Nie znalazła tu jednak niczego dla siebie. Ruszyła więc na południe, omijając wioskę. Za nią wyszła na stary trakt, który po dwóch kilometrach niknął w lesie. Droga w lesie wiła się między wzgórzami i oczkami wodnymi. Gdy słońce było dość wysoko usłyszała tętent koni zmierzający w jej stronę. Skoczyła w las i skryła się za chaszczami. Po chwili na drodze zobaczyła czterech zbirów, którzy może i kiedyś służyli w jakimś wojsku, postanowili jednak działać na własną rękę. Od strony Biblioteki jechał mężczyzna z chłopcem. Trzeciego konia – jucznego nie było. Najwidoczniej mężczyzna sprzedał go w Bibliotece albo w wiosce. Czterech jeźdźców zagrodziło drogę mężczyźnie i chłopcu, dwóch z nich stało, zagradzając możliwość ucieczki, dwóch zaczęło ich okrążać. Uśmiechali się pewni łatwego łupu. Irina z trudem zawiązała materiał wokół głowy, odcięty kawałek znacznie utrudniał to zadanie. W tym czasie mężczyzna siedzący na koniu obok chłopca wyjął miecz. Nie zamierzał poddać się tak łatwo, choć z góry było wiadomo, że nie ma szans. Chłopiec nie robił nic. Gdy jeden ze zbójów zbliżył się do dziecka z zimnym uśmiechem i zaczął wyciągać miecz, mężczyzna, być może jego ojciec, zaatakował. Ściął głowę zbójcy nim ten do końca wyjął ostrze swego miecza. Pozostała dwójka uderzyła na mężczyznę, trzeci skierował się ku chłopcu. Nie zamierzał jednak bawić się. Na jego twarzy nie było już uśmiechu, tylko wściekłość. Mężczyzna podniósł miecz, chłopiec uchylił się przed ciosem. Irina wyjęła nóż i rzuciła celnie. Mężczyzna zacharczał a z jego gardła popłynęła krew. Uniesiona do góry ręka opadła wypuszczając miecz. Zwaliste ciało opadło z głuchym jękiem na ziemię. Spłoszony koń uciekł ciągnąc za sobą ciało mężczyzny, jego noga zaplątała się w strzemię. Zdziwiony chłopiec spojrzał w jej stronę. Za jego wzrokiem poszedł kolejny ze zbójców. Irina rzuciła shirikenem. Gwiazda wbiła się pomiędzy oczy. Dziewczyna wyskoczyła zza krzewów, ściągnęła zbójcę z siodła i poderżnęła mu gardło. Szybko sprawdziła trupa i odcięła sakiewkę. - To moje – rzuciła w stronę zdumionego chłopca. Jego ojciec właśnie zadawał śmiertelny cios ostatniemu ze zbójców. Wsiadła na konia i ruszyła w pościg za wierzchowcem, który uciekł w popłochu. Koń stał niecały kilometr dalej. Nadal cały drżał. Podjechała do niego i lekko zeskoczyła na ziemię. - Spokojnie, już spokojnie – powiedziała do niego łagodnie. Odczepiła nogę trupa. Sprawdziła zakamarki jego ubrania i odcięła sakiewkę. Zważyła w dłoni, była cięższa od tamtej. Zajrzała do środka. Było tam kilka złotych monet. Warto było ruszyć w pościg. Wyjęła nóż z gardła ofiary. - To moje - syknęła w jego stronę ocierając ostrze w bluzę zbójcy. Przywiązała luzaka, wsiadła na konia i ruszyła w powrotną drogę. Była pewna, że niedoszłe ofiary są już daleko stąd. - Niech to szlag- zaklęła pod nosem, gdy zobaczyła, że nadal stoją w tym samym miejscu. Na jej widok mężczyzna uśmiechnął się. - Chciałem ci podziękować panie! Uratowałeś nam życie, gdyby nie ty, to nasze ciała by tu leżały. Nie często ma się zabójcę po swojej stronie. Gdybyś zechciał panie, to moglibyśmy razem podróżować. Irina nie odzywała się. Jej głos szybko zdradziłby, że nie jest żadnym panem. Wiedziała o co mu chodzi. W jej towarzystwie czułby się bezpieczniej tym bardziej, że brał ją za wykwalifikowanego zabójcę. Wolała podróżować sama, ale z drugiej strony była głodna i póki co nic nie stało na przeszkodzie, żeby razem podróżować, tym bardziej, że ona potrzebowała wiadomości. Skinęła głową na znak zgody. Chłopiec klasnął w ręce i uśmiechnął się do niej szeroko. W jego oczach widziała nabożny wręcz podziw. Ruszyli przed siebie a mężczyzna wciąż mówił, to chyba odreagowanie na stres – pomyślała, patrząc na niego z ukosa. Chłopiec, na oko około ośmioletni co jakiś czas mu przerywał i dopowiadał swoje pięć groszy. - Byliśmy w Wielkiej Bibliotece. Chciałem za swój dobytek zostawić chłopca za murami. Żeby tam, na czas wojny zostawić go. Byłbym o niego spokojny. Wiem, że wielu tak robi. Ale okazało się, że to co miałem za mało było, aby umieścić chłopca choćby na rok, nawet konia dorzuciłem. Na nic się to zdało. Jeszcze kiedyś wystarczyłoby to na wiele lat,a teraz… Wielu możnych ukrywa tam swoje dzieci. Co było robić? Z dobytkiem daleko nie zajadę. Sprzedałem to co miałem i trzeba szukać innego wyjścia. - Wuj jedzie na południe, a moja mama umarła. Tato zginął na początku wojny – za księcia – powiedział chłopiec. Spojrzała na nich uważniej. Mężczyzna o długich splątanych włosach i sporej już brodzie machnął ręką i zaśmiał się nerwowo. - Dzieciak, to paple byle co. Słyszałem, że wy zabójcy nie paracie się polityką i nie ma znaczenia dla was, kto płaci. - No ale to prawda, że zginął za księcia Radosława – powiedział chłopiec. Mężczyzna zbladł i spojrzał szybko na Irinę. Za takie słowa mogliby zawisnąć obaj. Książę Radosław to jej ojciec. Tym bardziej musi ich chronić a im szybciej dzieciak przestanie tyle gadać tym lepiej dla nich wszystkich. Skinęła lekko głową. Mężczyzna uspokoił się nieco. - Ciągle mu mówię, żeby tyle nie mówił. Niedaleko stąd mieszka siostra jego matki. Może go przyjmie. Ponownie skinęła głową. - A po jeziorze przy bibliotece pływały takie dziwne łodzie – powiedział malec. Nie takie szerokie jak mają rybacy, tylko wąskie i długie i nie mieli sieci tylko takie dziwne długie kije. Irina zrozumiała od razu, to jej szukały. - Dziwne to muszą być ryby w tym jeziorze, skoro taką bronią polują – zaśmiał się mężczyzna, już rozluźniony. Najwidoczniej uznał, że zabójcę polityka naprawdę nie interesuje. - A słyszałem – dodał mały – że wam zabójcom na koniec szkolenia odcinają języki i dlatego nic nie mówicie, żeby nie zdradzić kto wam płaci. Irina chciała parsknąć śmiechem, ale powstrzymała się i jedynie odwróciła głowę, żeby nie było widać jak powstrzymuje się od śmiechu. - Wuju… - a będziemy teraz spać w tej gospodzie, którą mijaliśmy po drodze? W tej za lasem? Mężczyzna spojrzał na malca niepewnie. Zapewne liczył się dla niego każdy grosz,a miejsce w gospodzie kosztowało. Irina delikatnie dotknęła ramienia chłopca, spojrzał na nią a ona przytaknęła, dając tym samym do zrozumienia, że to ona płaci. - Nie możemy… - zaczął mężczyzna. Irina ponownie skinęła głową, na znak, że mogą. Była głodna, zmęczona i potrzebowała kąpieli oraz innego ubrania. Przecież nie może cały czas chodzić w stroju zabójcy. Koniecznie potrzebowała płaszcza z kapturem i coś chłopięcego. Zbyt dobrze pamiętała spotkanie z synem obecnego księcia. Gdy wyjechali z lasu, chłopiec ruszył do przodu. - Nie może doczekać się zajazdu. Gdy jednak chłopiec dojechał na szczyt niewielkiego wzniesienia zatrzymał konia. Stał tak, nie ruszając się z miejsca. Irina wyczuła swąd spalenizny. Gdzieniegdzie unosił się jeszcze dym. Gdy zrównali się z chłopcem zobaczyli pogorzelisko a na pobliskim drzewie trupy ludzi – dwóch mężczyzn i kobietę. Najwidoczniej ci, których spotkali w lesie nie byli zadowoleni z gościny. Irina podjechała do drzewa i odcięła wiszących ludzi. Ułożyła ciała i zaczęła obkładać ich kamieniami. Chłopiec zaczął jej pomagać. - Musimy ruszać. Do miasta jeszcze kawał drogi. Musimy zdążyć przed zamknięciem bram – powiedział mężczyzna. Irina spojrzała na niego i kontynuowała. Zsiadł z konia i pomógł im. Gdy już uporali się, ruszyli dalej. W tym czasie konie popasły się i odpoczęły. - Jestem głodny – powiedział chłopiec. - Nic nie mamy do jedzenia – przyznał mężczyzna. Irina odwiązała swojego luzaka i przywiązała do konia chłopca. Spięła swojego konia i ruszyła z kopyta. Zatrzymała się dopiero wówczas, gdy tych dwoje zostawiła daleko w tyle. Łąki i zagajniki były dobrym miejscem na polowanie. Zazwyczaj jeszcze w dawnym życiu w domu ojca, wykorzystywała do tego łuk i strzałę, a teraz miała jedynie nóż i minikuszę. Doskonała broń dla zabójcy ale nie dla myśliwego. Po jej prawej stronie wśród traw pasł się zając. Wstrzymała konia, wymierzyła z kuszy i strzeliła. Nie wierzyła własnym oczom. Trafiła. Wiedziała, że do najbliższego miasta i tak nie zdąża. Leżało około 20 km dalej a już zbliżał się wieczór. Pobyt w Bibliotece na coś się jej przydał. Z wielką uwagą studiowała nie tylko mapę nieba ale i księstwa oraz całego Imperium. To nie astronomia ją interesowała ale umiejętność poruszania się w terenie. W wioskach z takim gadułą jak chłopiec lepiej było nie nocować. Od razu wszystkim powie kim był jego ojciec. Zapewne z takiego samego założenia wychodził mężczyzna. Przecież bez trudu za byle grosz mógł znaleźć schronienie w wiosce przed Biblioteką. Wyszła na drogę i przywiązała zająca do siodła konia. Sama weszła ponownie na łąkę, gdzie widziała kilka interesujących ją ziół. Kilka z nich doskonale nadawało się na przyprawy, inne na rany, jej własna zaczęła jej mocno dokuczać i czas było zmienić opatrunek. Wielogodzinna wędrówka pieszo dała się we znaki. Mężczyzna z chłopcem zdołali już dojechać. - Zając! - patrz wuju – upolował zająca! - krzyknął radośnie chłopiec. - A ty zaledwie gołębia trafiłeś. - Skąd wiesz, że dla ciebie ten zając? - spytał spokojnie mężczyzna. Chłopiec nie odpowiedział. Irina wyszła na łąkę, odwiązała zająca i podała mężczyźnie. Nie miała bladego pojęcia jak należy go sprawić. Nigdy nie zajmowała się takimi rzeczami. W ręku trzymała pęk ziół. - Facet, a zbiera kwiatki – wydął usta chłopiec patrząc na zioła. - To zioła Beny – powiedział mężczyzna. Rozejrzał się. Znajdźmy odpowiednie miejsce. I tak nie dojedziemy dzisiaj do miasta. Irina schowała zioła to jednej z sakw, wsiadła na konia i ruszyła za nimi. Już niebawem napotkali sporą kępę drzew, wjechali w nią, rozsiodłali konie i przywiązali je tak, aby mogły podjeść sobie trawy. Opodal szemrał niewielki strumień. Mężczyzna rozpalił ogień i zajął się sprawianiem zająca. Chłopiec nosił chrust a ona oddaliła się poniżej do strumienia. Odwiązała taśmy spodni przy kostkach i podwinęła nogawkę aż do uda. Powoli odwinęła materiał, który zdążył się już lekko przykleić do rany. - Kto ci to zrobił? - usłyszała za sobą piskliwy głosik. Wzruszyła ramionami. - Boli? - Spojrzała na niego. - Jak cholera – pomyślała, pokręciła jednak głową. Obmyła ranę, wyjęła maść i posmarowała nogę. Przepłukała materiał i powiesiła na gałęzi aby w lekkim letnim wietrze przeschnął. Z jednego z zakamarków bluzy wyjęła drugi kawałek materiału, ten, którym wcześniej zawiązywała nogę nad raną. Chłopiec z uwagą przypatrywał się jej czynnościom. - Masz dziwne nogi – powiedział - takie babskie. - Ale dziewczyny nie potrafią walczyć. One tylko piszczą i krzyczą. Nawet polować nie potrafią. - Beny! Gdzie ten chrust? - usłyszeli wołanie. Chłopiec podniósł kilka suchych gałęzi i pomaszerował ciągnąc je za sobą w stronę ogniska. Do Iriny dochodził zapach dymu. Po chwili poczuła również pieczone mięso. Zsunęła nogawkę i przywiązała tasiemki wokół kostek. Gdy już skończyła opatrywać nogę, oparła się o drzewo i przymknęła oczy. Chciała zobaczyć gdzie jest jej brat. Od mężczyzny dowiedziała się jedynie, że zbiera wojska na południu. Czekał na wsparcie innych książąt. Domyślała się, że mężczyzna chce dołączyć do brata, ale nie była tego jeszcze pewna. Rozmowa na ten temat nie była bezpieczna. Zsunęła rękawiczki i dotknęła pierścienia. Zamiast jednak swojego brata zobaczyła inne oczy. Niebieskie, łagodne i uśmiechnięte. Drgnęła. Od dawna nie czuła jego bliskości. Nie wycofała się jednak. Dawały jej spokój i ukojenie, a tego teraz potrzebowała najbardziej. Dopiero teraz poczuła jak cały czas była spięta i czujna. Odprężyła się. Mężczyzna ze świata świateł siedział przy biurku i patrzył w świetlisty prostokąt na którym były litery i symbole. W ręku trzymał owalną monetę i machinalnie pocierał o nią palcami. Odłożył monetę i poruszył ręka na biurku Na świetlistym prostokącie zaczęły zmieniać się litery i znaki, pojawiały się obrazy różnych miejsc. Same góry. Nagle znalazła się w jego pokoju. Światło świeciło z góry i niewielkiej lampki na biurku, świeciło z prostokąta i świeciło za oknem, światło odbijało się od mebli i tych dziwnych tafli. Rozglądała się zachwycona. Nagle mężczyzna spojrzał na nią i podskoczył na krześle, które odsunęło się od biurka wraz z nim. Przyjrzała się. Krzesło było na niewielkich kółkach. - Kim jesteś i jak tu wszedłeś? - krzyknął. Dopiero teraz zorientowała się, że nadal jest w pełnym stroju zabójcy. Z chęcią odwinęłaby materiał z głowy, ale nie chciała aby tamci dwoje ją zobaczyli. Z pewnością nie miała męskich rysów twarzy. - Nie bój się – powiedziała cicho. Przyjrzał się jej, potem jego wzrok skierował się na jej dłoń. - Ach to ty… - Wystraszyłaś mnie. O wiele bardziej do twarzy ci w błękitnej sukience. - Poznał mnie – pomyślała, a rytm serca nagle przyspieszył. - Tak, to ja. - Czy mogłabyś odwiązać ten – pokazał dłonią na twarz. - Nie. Nie mogę. To zbyt niebezpieczne. - Co się dzieje? Kim jesteś? Mogę ci jakoś pomóc? - Nie możesz. Nie wiem dlaczego się widzimy. - Skąd jesteś? - Z królestwa Płaczących Lasów. - Skąd? Gdzie to jest? - Za Północną Granicą - Ale skąd ten strój? - Jest wojna. - Wojna? - popatrzył na nią. Przysunął się szybko do biurka i zaczął przebierać palcami po czymś płaskim i czarnym. Na świecącym prostokącie pojawiły się nowe litery. - Co to za magia? - wskazała na monitor komputera. - Magia? - zaśmiał się. Skąd ty jesteś? To zwykły monitor… Czekaj. Nie ma żadnego Królestwa Płaczących Lasów. Na którym to kontynencie? - Jest jeden kontynent. - No dobra. Nieważne. Wiesz co to jest? - wskazał na owalna monetę. - Oczywiście. To symbol Dwunastu – popatrzyła na niego z wyrazem oczu świadczącym, że to co mówi jest oczywiste. - Jakich Dwunastu? - Jak to jakich? Bogów oczywiście. - Mówisz o Zeusie i tym podobnych? Pokręciła głową i spojrzała gdzieś w bok, po czym zniknęła. - Poczekaj – wyciągnął rękę, ale przed nim była tylko pustka pokoju. Przez chwilę przysiągłby, że poczuł zapach ogniska. Parsknął. Mieszkał w bloku na szóstym piętrze. - Modliłeś się? - spytał chłopiec, gdy Irina otworzyła oczy. Stał przed nią z kawałkiem upieczonego zająca. Rozejrzała się. Powoli zmierzchało. - Coś tam mamrotałeś do siebie. Jednak potrafisz mówić, nie masz obciętego języka – chłopiec mówił dalej. Czasami zastanawiała się, czy małemu zamykała się kiedyś buzia. - Wuj kazał ci to przynieść. Jedz. Skinęła głową odbierając porcję mięsa. Najwidoczniej mężczyzna uznał, że należy jej się połowa porcji, a druga dla niego i chłopca. - Idę już, bo tak mi burczy w brzuchu, ze nie mogę wytrzymać, a wuj kazał najpierw tobie zanieść. Jutro też upolujesz? Bo wuj nie potrafi. Ponownie skinęła głową. Zaburczało jej w brzuchu. Chłopiec odwrócił się i poszedł w stronę ogniska. Choć dostała sporą porcję, to przeżuwała każdy kęs powoli. Postanowiła nie zjeść wszystkiego naraz i zostawić sobie na później. Rozejrzała się. Zerwała liść platanu i owinęła w niego mięso. Wstała i znalazła sobie miejsce pod rozłożystym świerkiem. Nie chciała, aby chłopiec ponownie ją zaskoczył. Oparła się o pień skryta gęstym igliwiem. Zdjęła z głowy materiał. Wreszcie mogła swobodnie oddychać. Z miejsca, w którym była widziała ognisko i dwie postaci siedzące przy nim. Gdy obudziła się, była ciemna noc. Zmarzła. Ognisko powoli przygasało. Najwidoczniej mężczyzna też usnął. Owinęła sobie głowę materiałem i podeszła do ogniska. Dołożyła drew i usiadła. Poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Mężczyzna drgnął, otworzył oczy i sięgnął po miecz. Po chwili dotarło do niego, że to nie jest żadna napaść. - Cholera… Mruknął. - Nie wiem kiedy zasnąłem. Kiwnęła głową i pokazała, aby położył się spać. Ku jej zdziwieniu uśmiechnął się wdzięcznie i po chwili było słychać chrapanie. Dzień wstawał chłodny i pochmurny. Chrust na ognisko kończył się. Wstała więc aby dorzucić jeszcze kilka kawałków, zanim nie obudzi mężczyzny i chłopca. Podeszła do siodeł i włożyła mięso królika do swojej torby wprost na zioła. Zatrzymała się nad strumieniem. Konie pasły się spokojnie, dalej na polanie widziała stado saren. W strumieniu zobaczyła pstrągi. Gdy była mała wraz z bratem często chodzili do parku i łowili tam na rękę dworskie ryby. Zastanawiała się czy będzie potrafiła złowić pstrągi. Po chwili miała w rękach jedną rybę, potem następną i następną. Z nimi potrafiła sobie poradzić. Oprawiła je nad potokiem, poszukała odpowiednich kijów i nadziała na nie ryby. W drugą rękę wzięła sporą gałąź i powlokła za sobą, jak uczynił to chłopiec. Gdy zaczęła łamać gałęzie mężczyzna obudził się. Zobaczył ryby i uśmiechnął się z uznaniem. Chłopca obudzili, gdy ryby były gotowe. - Naprawdę, mamy śniadanie? Patrzył na ryby z niedowierzaniem – gdy będę dorosły też zostanę zabójcą. - Najpierw musieliby ci obciąć język. - Nie musieliby. Słyszałem wczoraj jak coś pod nosem mamrocze – wskazał głową na Irinę z pełną buzią. - Choć ma język, to cały czas milczy, a ty gadasz byle gadać, nawet z pełną buzią. Irina oddaliła się od nich, aby spokojnie zjeść. Z materiałem na głowie nie było to takie proste. Gdy byli już w połowie drogi, na niebie rozpętało się prawdziwe piekło. Biły grzmoty, lało jak z cebra i wiał porywisty wiatr. Nie mieli gdzie się schować, bo akurat przemierzali ogromną równinę porośnięta jedynie trawą. Gdy dotarli do lasu, burza minęła, a oni byli zmarznięci i przemoczeni. Zatrzymali się na chwilę, aby rozpalić ogień, ogrzać się i osuszyć ubrania. - Jestem głodny – powiedział Beny. Irina wyjęła zawinięte mięso zająca i podała chłopcu. Pulchny ośmiolatek zaczął jeść łapczywie. Po chwili zamarł i spojrzał na swojego wuja i na Irinę. - Nie chcecie? - zapytał z nadzieją. Pokiwali głowami. Chłopiec zjadł wszystko i poklepał się po brzuchu. No to teraz mogę położyć się spać. - Żadne spać - wsiadaj na konia i jedziemy. - Od tego konia to mnie już dupa boli – odparł. - To już ostatnie kilometry. Wieczorem będziemy u twojej cioci. - Ostatnio też tak mówiłeś – to już ostatnie kilometry, zaraz będzie Biblioteka. Mężczyzna westchnął i posadził malca w siodło. Sam też dosiadł konia. Obejrzał się na Irinę. Wskazała, żeby jechali. - Zostajesz?- spytał malec. Pokręciła głową. Chciało jej się zwyczajnie siku. Im bardziej zbliżali się do miasta, tym bardziej chłopiec stawał się małomówny i markotny. Początkowo myślała, że to z powodu nadchodzącego rozstania z wujkiem, bo przecież jechał do ciotki, której nigdy nie widział na oczy. Nie wiadomo też było czy żyje a jeśli tak, to czy go przyjmie. W pewnym momencie chłopiec zachwiał się. Złapała go, nim zdążył się zsunąć z siodła. Spojrzał na nią półprzytomnym wzrokiem. Zdjęła rękawiczkę i dotknęła jego czoła. Było rozpalone. Żeby mogła mu podać lekarstwo, musiała mieć gorącą przegotowaną wodę. A skąd ją miała wziąć? Do miasta było już niedaleko. Nie wiedziała co robić. Jeśli zatrzymają się, mogą nie zdążyć przed zamknięciem bram, jeśli nie – stan chłopca może się pogorszyć. Już na początku zorientowała się, że są to ludzie wysoko urodzeni,a chłopiec nigdy w życiu nie podróżował. Wyglądał na rozpieszczanego. Długa podróż, niewygody, niedojadanie i spanie pod gołym niebem mocno nadwyrężyły jego odporność. Mężczyzna mówił, że miał niewiele dobytku do zaoferowania. Całkiem możliwe, że jego dobra i jego brata zostały skonfiskowane przez obecnego księcia i podarowane własnym sługusom, skoro służyli jej ojcu. Po jakimś czasie zobaczyła opodal drogi kilka chat. Pokazała mężczyźnie, aby skierował tam swojego konia. - Zaraz będziemy w mieście – powiedział. Pokręciła głową i wskazała na chłopca, którego teraz mężczyzna trzymał przed sobą na swoim koniu. Chłopiec oddychał ciężko a z jego czoła płynęły krople potu. Co jakiś czas targały nim dreszcze. Irina z uwagą wypatrywała ziół. Co jakiś czas zatrzymywała się, by nazbierać nowych. Mimo iż miała lek na przeziębienie obawiała się, że przy obecnym stanie chłopca to może nie wystarczyć. Tym bardziej, że będą nadal podróżować. Wjechali między ubogie chaty. Irina jednak nie zatrzymała się przy pierwszej. Rozglądała się uważnie, dopiero, gdy zobaczyła barcie zatrzymała konia, dając znak mężczyźnie. Zsiadła z konia i ruszyła ostro w stronę chaty. Ze środka wybiegł mężczyzna, za nim kobieta. - Nic już nie mamy. Litości – mężczyzna załamał ręce. - Litości – powtórzyła błagalnie za nim kobieta. Irina zatrzymała się i wskazała na chłopca. Powoli sięgała za kurtkę, by wyjąć z niej sakiewkę. - Nie! Błagam! – Nie zabijaj mnie – krzyczała kobieta, chwytając Irinę za rękę. Irina powoli odsunęła rękę i wskazała gestem o spokój. Jeszcze raz pokazała na chłopca. Dopiero teraz go zobaczyli. - Ale my ubodzy, nic nie mamy, tylko jedna izba… - zaczął chłop. Irina wskazała na barcie. W tym czasie zdołała już wyjąć sakiewkę a z niej złotą monetę. Podała ją chłopu. Ten aż ukląkł. Spojrzał na monetę a następnie na Irinę. Rozejrzał się szybko. - Chodźcie panowie szybko do środka. Czego wam trza dobrzy ludzie? Kobieta dopiero teraz przyjrzała się chłopcu. Irina podeszła do pieca, pod którym palił się ogień. Wzięła niewielki rondelek, nalała do niego wody z wiadra i postawiła na piecu. Wskazała na drzwi zamknięte na haczyk. Wiedziała, że tam mają spiżarnię. Kobieta zawahała się, jednak szybko przypomniała sobie, że stoi przed nią zabójca, który dodatkowo dał im złotą monetę. Irina weszła za nią do niewielkiego pomieszczenia. Znalazła miód, kit pszczeli, wosk a nawet sadło. Będzie mogła przyrządzić nie tylko mikstury, ale i maść dla chłopca. Irina wyszła z chaty by po chwili wrócić z pękiem ziół. Ze ściany zdjęła drugi rondel, w którym zaczęła przygotowywać maść. Z pierwszego odlała do glinianego kubka trochę wody i wlała do niej miksturę. Wymieszała, lekko ostudziła i podała chłopcu do picia. Wiedziała,że jest gorzkie, ale nie było czasu. Skrzywił się ale wypił. Teraz równocześnie robiła drugą miksturę i maść. Nikt w chacie nie odzywał się. Wszyscy w milczeniu przyglądali się jak wprawnie rozprowadza poszczególne składniki i miesza je ze sobą. Widać było że gospodyni stara się zapamiętać każdy jej gest. Z uwagą przypatrywała się poszczególnym ziołom. Niektóre brała do ręki tak, jakby widziała je pierwszy raz, na inne patrzyła ze zdziwieniem. Zapewne dla niej był to zwykły chwast. Po chwili oba lekarstwa były gotowe. Kolejną miksturę, którą również rozwodniła, chłopiec wypił posłusznie. Następnie rozwiązała mu koszulę i posmarowała maścią klatkę piersiową. Zawiązała koszulę ponownie. Zastanawiała się właśnie w co ma nałożyć lekarstwa, gdy gospodyni sama domyśliła się i przyniosła dwa dzbanuszki gliniane z zatyczkami. Irina uśmiechnęła się i odłożyła część a część zostawiła, podobnie z miksturą do picia. Wskazała gospodarzom, że reszta jest dla nich. Za takie lekarstwo mogli dostać naprawdę dużo pieniędzy. Gdy wychodzili, kobieta zniknęła za drzwiami, by po chwili wyjść z grubą płachtą na rękach, którą następnie owinęła chłopca. Zapewne była to dla nich drogocenna rzecz. Teraz będą mogli sobie jednak kupić nową. Irina uścisnęła kobietę za ramie w geście podziękowania. W drodze do miasta Beny zaczął odzyskiwać przytomność. - Śniło mi się, że byłem w chłopskiej chacie - powiedział. - Bo byłeś – powiedział cicho mężczyzna. Od czasu pobytu w chacie nie odezwał się do Iriny ani razu. Dotychczas uznawał ją za zabójce i już. Ale nigdy nie słyszał, aby zabójcy potrafili robić lekarstwa. Zazwyczaj korzystali z porad medyków. Bał się też o chłopca. Jeśli przeżyje to paradoksalnie dzięki zabójcy. Zastanawiał się też dlaczego ten dziwny człowiek przystał na jego propozycję wspólnej wędrówki. Rzucił ją, będąc pewnym, że w najlepszym wypadku zostanie obdarzony pogardliwym spojrzeniem, gdy tymczasem ten opiekował się nimi. Do miasta zdążyli przed zamknięciem bram. Ku ich zdziwieniu nikt nie pytał po co i do kogo przybyli. Gdy dotarli do domu ciotki małego Benego, mężczyzna zatrzymał konie. - To tu. Jesteśmy na miejscu. Irina skinęła głową i podała mu lekarstwa dla chłopca. Skierowała się w stronę zajazdu, który widać było na rogu ulicy. - Hej… - usłyszała za sobą głos mężczyzny. - Nie wiem jak masz na imię ale dziękuję ci. Może jeszcze się spotkamy. Skinęła głową jeszcze raz. - Szybciej niż myślisz – pomyślała i pojechała dalej, nie zatrzymując się już. W zajeździe pokazała aby jej konie zostały zaprowadzone do stajni. Odpięła sakwę i weszła do sali. Wraz z jej pojawieniem w ogromnej sali zapanowała cisza. Wszyscy patrzyli w jej stronę. Zabójca w pełnym stroju zapowiadał oczywiście morderstwo. Zapewne większość z nich zastanawiała się na kogo tym razem wydano wyrok. Ona jednak podeszła do baru, wskazała na górę co znaczyło pokój. Gospodarz szybko zorientował się i posłał dziewczynę, aby poprowadziła zabójcę do wolnego pokoju. Nawet nie wspomniał o cenie. Irina i tak zamierzała zapłacić. Dziewczyna zaprowadziła ją do pokoju po czym oddała klucz. Irina musiała kupić pelerynę z kapturem. Było coraz cieplej a chodzenie z zakrytą głową było nie do zniesienia. Zmieniła opatrunek, wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Postanowiła, że zje posiłek dopiero, gdy wróci. Gdy szła, ludzie rozstępowali się przed nią ze strachem. Tylko z jednego straganu patrzyła na nią odważnie dziewczyna mniej więcej w jej wieku. Podeszła tam. - Nie myśl sobie, że skoro jesteś zabójcą to masz prawo nie płacić! - podniosła zawadiacko głowę do góry. Irina przytaknęła i wskazała na długą czarną pelerynę z kapturem. - Też mi coś oryginalnego. Od razu wiadomo czego szukałeś – zaśmiała się. Irina popatrzyła na nią i rozejrzała się uważnie po straganie. Zastanawiała się co mogłaby jeszcze kupić. W czym mogłaby czuć się bezpiecznie i co równie dobrze jak strój zabójcy mogłoby maskować jej płeć i wygląd. Na kołku wisiała niebieska sukienka. O mało nie dotknęła jej. Zdecydowanie lepiej czuła się w sukience niż w spodniach. Opanowała się jednak. Spojrzała na dziewczynę i wyjęła sakiewkę - Dwa czerwońce. Wyjęła dwa pieniążki i położyła dziewczynie na dłoni. Wróciła do gospody i zamówiła jedzenie do pokoju. Po chwili ta sama dziewczyna, która wskazała jej pokój przyniosła parującą kaszę z gulaszem i piwo po czym pospiesznie opuściła pokój. Gdy obudziła się, słońce już było wysoko. Ubrała się, założyła pelerynę, wzięła sakwę, zeszła na dół i zapłaciła gospodarzowi. Po chwili chłopiec wyprowadził jej konie. - Piękne ogiery panie – może sprzedasz mi jednego? Obejrzała się. Za nią stał nieznajomy mężczyzna bogato ubrany. Pokręciła głową. Luzak zawsze jej się przyda. Nigdy nic nie wiadomo, z drugiej strony to podwójne opłaty. - Dam tysiąc złotych monet wraz z siodłem. Powoli skinęła głową. - Dla syna jak znalazł. - wyciągnął sakiewkę i podał ją Irinie. Wzięła ją do ręki i zajrzała do środka. Czy byłby aż tak głupi aby okłamać zabójcę? Sakwa była duża i ciężka. Przemieszała monety. Znała złodziei. Na spód dużych sakw potrafili włożyć nawet kamienie. Ale ta była pełna złota. Oddała uzdę mężczyźnie. - Koń jest twój Barnimie – zwrócił się do chłopca niewiele młodszego od niej. Wsiadła na swojego wierzchowca ścisnęła jego boki stopami i ruszyła. Szybko oddaliła się z miasta, gdy była już daleko, wstrzymała konia, zsiadła z niego i zdjęła materiał z twarzy. Weszła na wzgórze. Koń poszedł za nią. Patrzyła na drogę, którą miała przed sobą. Wiła się między polami, wchodziła w niewielki las a za nim dalej prowadziła wprost na południe do jej brata. Wiatr rozwiewał jej kruczoczarne włosy, które sięgały jej już niemal do pasa. Delektowała się muskaniem wiatru po twarzy i niesionymi przez niego zapachami. Po dwóch dniach chodzenia cały czas owinięta w materiale, to doznanie było niczym pieszczota. Przymknęła oczy, napawała się dotykiem wiatru, zapachem trawy, kwiatów i ziół. Nagle usłyszała za sobą tętent konia. Jeździec zwolnił biegu i zatrzymał konia. - Niech to szlag! - syknęła i założyła kaptur starając się schować włosy pod pelerynę. - Za późno panienko – odezwał się znajomy męski głos. Odwróciła się i przyjrzała mężczyźnie. Kogoś jej przypominał. Wsiadła na konia i podjechała bliżej. Spojrzała mu w oczy, a potem na konia i bagaż. Ach tak. To on. Zgolił brodę i przyczesał włosy. Teraz wyglądał na dziesięć lat mniej. Wuj bez imienia. Że też świat musi być taki mały – pomyślała. - Beny powiedział, że masz babskie nogi – uśmiechnął się. - Wiem, że są też zabójczynie, ale nie chciałem o tym mówić chłopcu. Czuje się już lepiej. Dzięki tobie. Widziałem jak wyjeżdżasz z miasta… - Kiedy się domyśliłeś? - spytała. - W chłopskiej chacie. Masz za delikatne dłonie jak na mężczyznę. I te nogi… ja nie widziałem - zareagował widząc jej nagły zwrot głowy. - Możesz zdjąć kaptur. Ja cię nie wydam. Jest za gorąco na taki ubiór. Jestem lord Mark z Doliny. Zastanowiła się, gdy poda imię Irina, to może… Przecież tylko w Bibliotece ją tak nazywano, a tam szukają ją na dnie jeziora. - Irina – powiedziała. Powoli zdjęła kaptur. Przyjrzał się jej. - I za delikatne rysy jak na zabójczynię. - Nie jestem zabójczynią, jestem medykiem. - Słyszałem, że medycy zabijają truciznami, a nie nożami i shurikenami. - Czasy się zmieniają – odparła, uśmiechając się. - Tym bardziej wolę cię po swojej stronie niż po przeciwnej. Dokąd zmierzasz? - Na południe. - To już wiem. Daleko? - Daleko. - Może do… - obejrzał się – księcia? Słyszałem, że mobilizuje siły. - Do księcia – przytaknęła. - Bez obrazy, ale myślisz, że książę przyjmuje w swoje szeregi kobiety? No chyba, że masz dla niego coś innego? Poselstwo? Zastanawia mnie, dlaczego tak piękna kobieta podróżuje samotnie. Widziałem jak walczysz, jak zabójca, a nie - rycerz. A na polu walki potrzebny jest miecz. Twoje umiejętności są przydatne ale do zadań specjalnych. Wybacz… Głośno myślę. - Na polu walki potrzebny jest też łuk – odparła. - Ale nie masz łuku. - Konia też nie miałam. - To dlatego nam pomogłaś, tam w lesie? - Nie. - A dlaczego? - Chyba przez Benego. To był impuls. - I dla niego poszłaś z nami? - Między innymi. - To cudowny dzieciak. Bogowie nad nim czuwają. - Bogowie… Gdzie oni są? Powiedz! Gdzie?! Od lat toczy się bezsensowna wojna. Księstwa przeciwko księstwom, nie ma króla. Każdy chce tronu! Ten świat umiera. Rządzą uzurpatorzy, dla których liczy się tylko krew i ogień, władza, nieskończona władza nad ludzkim losem. Zawsze im mało pieniędzy, ziemi, dostatku, ciągle wszystkiego mało. Za nic mają ludzkie życie! - Zważaj na słowa pani – uśmiechnął się. Bezpieczniejsza będziesz, gdy mówić zaczniesz jak karczmarka. A co do tego, co powiedziałaś - dlatego coraz więcej ludzi podąża na południe, do księcia krwi… Chyba właśnie dlatego ty też jedziesz? - spytał z nadzieją. - Tak – odparła. Choć początkowo myślała tylko o sobie, o tym, że to jej brat, jedyny z rodu, który pozostał przy życiu. Myślała tylko o tym, że to ona potrzebuje ochrony, a nie o tym, żeby dać jakiekolwiek wsparcie bratu. - Nosisz pierścień, to chyba wierzysz w bogów? - To pamiątka po matce – powiedziała takim tonem, aby zakomunikować, że nie chce o tym dalej rozmawiać. - Wybacz, ale jak mam się do ciebie zwracać? - Irina - Irina? A dalej? - Wystarczy Irina. - Jak sobie życzysz pani. - Jestem rycerzem. Możesz czuć się u mego boku bezpieczna, mam nadzieję, że ja u twojego również. - Niech tak się stanie – odparła. Jechali cały dzień, aż pod wieczór dotarli do Lasu Leśnych Ludzi. Mark zatrzymał konia, Irina jednak jechała dalej. - Nie zamierzasz chyba nocować w lesie? - zapytał. - Zamierzam. - Ale przecież to samobójstwo! Wielu nie wyjechało z lasu. - A wielu wyjechało – odparła swobodnie. - Za nami jedzie trzech jeźdźców. Obserwują nas od jakiegoś czasu. Gdy tylko zatrzymamy się tutaj, zabiją nas. Odstrzelają jak kaczki. Mają łuki. W lesie jesteśmy bezpieczniejsi. Zaufaj mi i rób co powiem. - Znasz Leśnych Ludzi? - Znam ich obyczaje. - Taką miała przynajmniej nadzieję.
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktDokładnie, Jacek: prostota, lekkość, łatwość 'czytania' dzieła=kunszt, umiejętność przekazu itp., itd...
-
1 punktDo uczucia nikogo nie zmusisz...nawet jeżeli wiesz, że rozmowa skończy się awanturą, to postaraj się znaleźć sposób by pogadać...może ma jakiś wewnętrzny konflikt, który jej ciąży... jak pomóc, skoro poza rachunkami nic Was nie łączy...
-
1 punktOmamku, a od kiedy to pamięć przelicza się na ilość nowych zniczy? Jedni wyrzucają stare i kupują nowe, inni nie. W żadnym razie nie ma nic żałosnego w tym, co napisałaś, Dziewczyno, nic a nic. Łosobiście w ogóle nie lubiem tych tabunów pierwszego listopada, jedynie Dzień Zaduszny ma dla mnie jakiś sens, klimę.
-
1 punkt
-
1 punktSłucham amatorskiej muzyki i jestem pozytywnie zaskoczona Chyba sięgnę po skrzypce, jeżeli nie będę zmęczona Jutro po pracy. Słuchajcie rodacy Jakie dla was tworzy dźwięki dziewczyna uzdolniona. Okradli mnie w lesie, już dzisiaj nie zasnę...
-
1 punktCzasem mi coś wyjdzie... Przetarłem oczy ze zdumienia, nie mogłem w to uwierzyć że wpadłem w taki stan ducha iż chciałem się zwierzyć pewnej koleżance przy kawy filiżance coś mnie powstrzymało... zacząłem inną wzrokiem mierzyć Słucham amatorskiej muzyki i jestem pozytywnie zaskoczona...
-
1 punktFajnie wyszedł ten z totolotkiem Pewien pan , co na wygodnej kanapie sobie chrapie Śni o tym, że się najadł i po brzuchu się drapie Do domu wpadła żona Konkretnie wkurzona Bo facet zamiast leżeć miał dziś sprzątać w kanciapie Przetarłem oczy ze zdumienia, nie mogłem w to uwierzyć...
-
1 punktGdybym tak dzisiaj trafiła w totolotka Dostałabym kota, albo śmieszniej...kotka chyba bym zwariowała życie przesortowała Czas to wybić z głowy... idę szukać młotka Pewien pan co na wygodnej kanapie sobie chrapie...
-
1 punkt8Na faktach to z jabłkiem, czy z tłumikiem? Ugryzłam jabłuszko, a tam robal wstrętny. Zakazany owoc - najbardziej ponętny. Smakuje wyśmienicie, Ale zatruwa życie. Biedakom w łachmanach i ludziom majętnym. Gdybym tak dzisiaj trafiła w totolotka
-
1 punktŚniłaś mi się wczoraj, pamiętam to dobrze Tak jak to, gdy kiedyś przejechałem po bobrze Tłumik mi urwało jakby było mało odbiłem sobie żebra i całkiem dobrze <na faktach> Ugryzłam jabłuszko a tam robal wstrętny...
-
1 punktCzeka mnie jutro bardzo trudna rozmowa. Wyeksponuję dekolt, stanę się zmysłowa. Będą się ślinili Będą dla mnie mili Już ja o to zadbam, spokojna Twoja głowa Śniłaś mi się wczoraj, pamiętam to dobrze...
-
1 punktGdy wracam do domu, mogę ściągnąć maskę tu w moich kątach nikt nie zastawi zasadzki Jetem już sobą inną osobą Nie jak maszyna tam w korporacji... Czeka mnie jutro bardzo trudna rozmowa...
-
1 punkt
-
1 punkt... ubojni drobiu, gdzie wszyscy musieli się tam rozebrać do rosołu...
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
0 punktów
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00