- Niebo
- Borówka
- Szary
- Porzeczka
- Arbuz
- Truskawka
- Pomarańcz
- Banan
- Jabłko
- Szmaragd
- Czekolada
- Węgiel
Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 30.10.2018 w Posty
-
2 punkty
-
2 punktyStarała się siedzieć nieruchomo z wyciągniętą nogą, aby rana przynajmniej zasklepiła się. Zastanawiała się w jaki sposób dotrze nad brzeg jeziora. Mogła je przepłynąć, taką miała nadzieję w najwęższym miejscu. Określiła odległość – normalnie dałaby rade, ale z tą nogą nie była pewna. O zmierzchu mogłaby podpłynąć do grobli znajdującej się za rogiem. Żeby nie tracić czasu wyjęła z zakamarków ubrania ćwiczebne narzędzia. Oprócz nich miała dwa ostre noże i jednego shurikena z porządnej stali. Spojrzała na ćwiczebne – dwa noże o przytępionych ostrzach i zabezpieczonych szpicach, trzy shurikeny, dmuchawka z kolcami, stalowa linka, miniaturowa kusza, osełka i zakrzywiona igła z nićmi chirurgicznymi. Było już popołudnie, gdy poczuła głód. Rano nie zjadła śniadania aby jak najszybciej wykonać maść i miksturę,a potem to już nie było czasu. Przyzwyczajony do regularnego trybu życia żołądek domagał się jedzenia głośnym burczeniem. O posiłku musiała jednak zapomnieć. Zdała sobie sprawę, że teraz zdana jest tylko na siebie. Wyjęła osełkę i powoli zaczęła ostrzyć noże i shurikeny. - Za mamę, za ojca, za nianię... – powtarzała w myślach za każdym ruchem osełki. Nasadki z noży łatwo zdjęła, były jedynie nasunięte. Nim zapadł zmierzch jej dotychczas treningowe narzędzia ostre były niczym brzytwa. Ta czynność uspokoiła ją i nadała czystość myślom. Musiała mieć plan, cel działania, cel życia. Gdy skończyła pracę i schowała swoje narzędzia w niezliczone zakamarki stroju zabójcy, skupiła się na odszukaniu brata. Spojrzała jego oczami na otaczający świat. Stał na wzgórzu, spoglądając na miasto. Obok niego była grupka mężczyzn, których nie znała. Czuła ich zmęczenie, głód i pragnienie. Teren był górzysty, przez miasto płynęła rzeka. Wysoka wieża zamku górowała nad dużym grodem. Jeźdźcy jednak nie skierowali swoich wierzchowców ku dolinie, na której rozłożone było miasto. Zawrócili je i podążyli ku ścianie lasu chowającego się za wzgórzem. Jej brat był starszy, minęły już trzy lata. Od tego czasu spoważniał, zmężniał, wydoroślał. Domyśliła się, że powinna kierować się na południe, gdzie teren jest górzysty, ale gdzie nie ma jeszcze wysokich szczytów sięgających nieba. Wraz ze zmierzchem nad jeziorem pojawiła się mgła. Irina uśmiechnęła się. To dodatkowa ochrona dla niej. Jeszcze, gdy zmierzchało, słyszała głosy dochodzące z tarasu. Wypatrywano jej ciała. Lepiej byłoby dla wszystkich aby nie znaleźli go rybacy. Teraz, gdy już noc otoczyła okolicę swoim ramieniem Wielka Biblioteka powoli zapadała w sen. Przez wiele godzin ubranie Iriny zdążyło wyschnąć. Zastanawiała się czy przepłynąć część jeziora i wyjść na groblę dopiero znacznie dalej od murów Biblioteki, gdzie będzie mogła pójść pod osłoną nocy i mgły. Spojrzała na niebo. Zasnute było chmurami. O ile księżyc nie wyjdzie zza chmur zbyt wcześnie… Nie za bardzo chciała moczyć ubrania, bo później nie będzie miała gdzie go wysuszyć. Choć znała sztukę rozpalania ognia, nie chciała tego robić zbyt blisko miejsca, w którym jest poszukiwana. Postanowiła przemknąć pod murami Biblioteki i wejść na groblę. Jej czarne ubranie powinno ją osłonić. Utykając lekko ruszyła wzdłuż muru. Weszła na groblę i zaczęła nasłuchiwać. Nic się jednak nie działo. Otulał ją mrok i lepka mgła. Gdy przeszła kilkadziesiąt kroków usłyszała za sobą dalekie pohukiwanie puchacza. Odwróciła się. Mury Biblioteki niknęły w mgle, wyłaniały się z niej wraz z podmuchami niewielkiego wiatru niczym straszydło w horrorze. - Żegnaj przyjacielu – szepnęła w stronę puchacza. Zahukał jeszcze raz i umilkł. Przyspieszyła kroku, nie chciała, aby jej ubranie przesiąknęło wilgocią. Teraz mogła swobodnie przebiec całą odległość pomiędzy Biblioteką a lasem. W tej okolicy było bezpiecznie. Nie musiała obawiać się wilków, ani innych drapieżnych zwierząt. Wiedziała jednak, że im bardziej na południe tym więcej będzie lasów i tym dziksze tereny. Przestała biec dopiero, gdy znalazła się w lesie, nieopodal wioski. Gdy uspokoił się jej oddech, zaczęła nasłuchiwać. Nie chciała przechodzić przez wieś rybaków. Mieli oni bardzo dobry kontakt z Biblioteką, gdyby ją ktoś zobaczył… Wyszła z lasu i skierowała się w pola, by ominąć wioskę, którą otaczało niewielkie wzniesienie. Gdy na nie weszła, zobaczyła niewielki płomień i dochodzące stąd przyciszone głosy. Spętane konie pasły się opodal. - Jeden, dwa, trzy – policzyła wierzchowce. Przez głowę przeszła jej myśl, żeby ukraść konia. Przylgnęła do ziemi i zaczęła nasłuchiwać. Wraz z wiatrem dobiegł ją zapach pieczonego mięsa. Poczuła skurcz w żołądku. Głód dawał coraz bardziej znać o sobie. Nasłuchiwała dalej. Wyłapywała jedynie dwa głosy – męski i chłopięcy. Poszukiwała trzeciego jeźdźca, jednak w blasku ognia dostrzegła tylko dwie postaci. Po chwili chłopiec położył się i ucichł. - Zapewne zasypia, a mężczyzna jeszcze pilnuje. W końcu i on będzie musiał usnąć – pomyślała. Trzeciego nigdzie nie widziała. Postanowiła przypilnować aż i starszy mężczyzna położy się spać, wtedy ona ukradnie im konia. Obudziły ją głosy dochodzące zza wzgórza. Gdy otworzyła oczy słońce już wschodziło. Syknęła wściekła na siebie. Marny z niej złodziej. Przespała smacznie całą noc. Mężczyzna z chłopcem już szykowali konie. Teraz wiedziała dlaczego nie widziała wcześniej trzeciego. Zwyczajnie go nie było, trzeci koń obłóczony był sakwami. Leżała na szczycie niewielkiego wzniesienia, czekała więc aż odjadą. Teraz i tak nie miała szans na wierzchowca. Była wściekła. Odeszła od Biblioteki zaledwie niewielki kawałek i zamiast uciekać pod osłoną nocy, przespała jak małe dziecko. Ani ucieczki, ani konia. Jeźdźcy zwrócili swoje wierzchowce pod wzniesieniem w stronę wioski. Dalej widziała jak skręcili w dróżkę prowadzącą wprost do Biblioteki. Biblioteka za czasów Najstarszych wznosiła się w centrum miasta. Gdy przyszła zagłada, ziemia zapadła się i pochłonęła miasto. Ocalała jedynie Biblioteka, która wystawała ponad ruinami niczym samotny świadek minionej potęgi. Zapadlisko z czasem wypełniło się wodą tworząc ogromne jezioro. Kto i kiedy wzniósł groblę? Tego nie wiedziała. Jedni powiadali że i ta grobla to pozostałość po dawnym gruncie, inni, że to był most, jeszcze inni, że wznieśli ją ludzie. Irina powoli wstała i przeszła za wzniesienie, w miejsce, gdzie wcześniej spali jeźdźcy. Nie znalazła tu jednak niczego dla siebie. Ruszyła więc na południe, omijając wioskę. Za nią wyszła na stary trakt, który po dwóch kilometrach niknął w lesie. Droga w lesie wiła się między wzgórzami i oczkami wodnymi. Gdy słońce było dość wysoko usłyszała tętent koni zmierzający w jej stronę. Skoczyła w las i skryła się za chaszczami. Po chwili na drodze zobaczyła czterech zbirów, którzy może i kiedyś służyli w jakimś wojsku, postanowili jednak działać na własną rękę. Od strony Biblioteki jechał mężczyzna z chłopcem. Trzeciego konia – jucznego nie było. Najwidoczniej mężczyzna sprzedał go w Bibliotece albo w wiosce. Czterech jeźdźców zagrodziło drogę mężczyźnie i chłopcu, dwóch z nich stało, zagradzając możliwość ucieczki, dwóch zaczęło ich okrążać. Uśmiechali się pewni łatwego łupu. Irina z trudem zawiązała materiał wokół głowy, odcięty kawałek znacznie utrudniał to zadanie. W tym czasie mężczyzna siedzący na koniu obok chłopca wyjął miecz. Nie zamierzał poddać się tak łatwo, choć z góry było wiadomo, że nie ma szans. Chłopiec nie robił nic. Gdy jeden ze zbójów zbliżył się do dziecka z zimnym uśmiechem i zaczął wyciągać miecz, mężczyzna, być może jego ojciec, zaatakował. Ściął głowę zbójcy nim ten do końca wyjął ostrze swego miecza. Pozostała dwójka uderzyła na mężczyznę, trzeci skierował się ku chłopcu. Nie zamierzał jednak bawić się. Na jego twarzy nie było już uśmiechu, tylko wściekłość. Mężczyzna podniósł miecz, chłopiec uchylił się przed ciosem. Irina wyjęła nóż i rzuciła celnie. Mężczyzna zacharczał a z jego gardła popłynęła krew. Uniesiona do góry ręka opadła wypuszczając miecz. Zwaliste ciało opadło z głuchym jękiem na ziemię. Spłoszony koń uciekł ciągnąc za sobą ciało mężczyzny, jego noga zaplątała się w strzemię. Zdziwiony chłopiec spojrzał w jej stronę. Za jego wzrokiem poszedł kolejny ze zbójców. Irina rzuciła shirikenem. Gwiazda wbiła się pomiędzy oczy. Dziewczyna wyskoczyła zza krzewów, ściągnęła zbójcę z siodła i poderżnęła mu gardło. Szybko sprawdziła trupa i odcięła sakiewkę. - To moje – rzuciła w stronę zdumionego chłopca. Jego ojciec właśnie zadawał śmiertelny cios ostatniemu ze zbójców. Wsiadła na konia i ruszyła w pościg za wierzchowcem, który uciekł w popłochu. Koń stał niecały kilometr dalej. Nadal cały drżał. Podjechała do niego i lekko zeskoczyła na ziemię. - Spokojnie, już spokojnie – powiedziała do niego łagodnie. Odczepiła nogę trupa. Sprawdziła zakamarki jego ubrania i odcięła sakiewkę. Zważyła w dłoni, była cięższa od tamtej. Zajrzała do środka. Było tam kilka złotych monet. Warto było ruszyć w pościg. Wyjęła nóż z gardła ofiary. - To moje - syknęła w jego stronę ocierając ostrze w bluzę zbójcy. Przywiązała luzaka, wsiadła na konia i ruszyła w powrotną drogę. Była pewna, że niedoszłe ofiary są już daleko stąd. - Niech to szlag- zaklęła pod nosem, gdy zobaczyła, że nadal stoją w tym samym miejscu. Na jej widok mężczyzna uśmiechnął się. - Chciałem ci podziękować panie! Uratowałeś nam życie, gdyby nie ty, to nasze ciała by tu leżały. Nie często ma się zabójcę po swojej stronie. Gdybyś zechciał panie, to moglibyśmy razem podróżować. Irina nie odzywała się. Jej głos szybko zdradziłby, że nie jest żadnym panem. Wiedziała o co mu chodzi. W jej towarzystwie czułby się bezpieczniej tym bardziej, że brał ją za wykwalifikowanego zabójcę. Wolała podróżować sama, ale z drugiej strony była głodna i póki co nic nie stało na przeszkodzie, żeby razem podróżować, tym bardziej, że ona potrzebowała wiadomości. Skinęła głową na znak zgody. Chłopiec klasnął w ręce i uśmiechnął się do niej szeroko. W jego oczach widziała nabożny wręcz podziw. Ruszyli przed siebie a mężczyzna wciąż mówił, to chyba odreagowanie na stres – pomyślała, patrząc na niego z ukosa. Chłopiec, na oko około ośmioletni co jakiś czas mu przerywał i dopowiadał swoje pięć groszy. - Byliśmy w Wielkiej Bibliotece. Chciałem za swój dobytek zostawić chłopca za murami. Żeby tam, na czas wojny zostawić go. Byłbym o niego spokojny. Wiem, że wielu tak robi. Ale okazało się, że to co miałem za mało było, aby umieścić chłopca choćby na rok, nawet konia dorzuciłem. Na nic się to zdało. Jeszcze kiedyś wystarczyłoby to na wiele lat,a teraz… Wielu możnych ukrywa tam swoje dzieci. Co było robić? Z dobytkiem daleko nie zajadę. Sprzedałem to co miałem i trzeba szukać innego wyjścia. - Wuj jedzie na południe, a moja mama umarła. Tato zginął na początku wojny – za księcia – powiedział chłopiec. Spojrzała na nich uważniej. Mężczyzna o długich splątanych włosach i sporej już brodzie machnął ręką i zaśmiał się nerwowo. - Dzieciak, to paple byle co. Słyszałem, że wy zabójcy nie paracie się polityką i nie ma znaczenia dla was, kto płaci. - No ale to prawda, że zginął za księcia Radosława – powiedział chłopiec. Mężczyzna zbladł i spojrzał szybko na Irinę. Za takie słowa mogliby zawisnąć obaj. Książę Radosław to jej ojciec. Tym bardziej musi ich chronić a im szybciej dzieciak przestanie tyle gadać tym lepiej dla nich wszystkich. Skinęła lekko głową. Mężczyzna uspokoił się nieco. - Ciągle mu mówię, żeby tyle nie mówił. Niedaleko stąd mieszka siostra jego matki. Może go przyjmie. Ponownie skinęła głową. - A po jeziorze przy bibliotece pływały takie dziwne łodzie – powiedział malec. Nie takie szerokie jak mają rybacy, tylko wąskie i długie i nie mieli sieci tylko takie dziwne długie kije. Irina zrozumiała od razu, to jej szukały. - Dziwne to muszą być ryby w tym jeziorze, skoro taką bronią polują – zaśmiał się mężczyzna, już rozluźniony. Najwidoczniej uznał, że zabójcę polityka naprawdę nie interesuje. - A słyszałem – dodał mały – że wam zabójcom na koniec szkolenia odcinają języki i dlatego nic nie mówicie, żeby nie zdradzić kto wam płaci. Irina chciała parsknąć śmiechem, ale powstrzymała się i jedynie odwróciła głowę, żeby nie było widać jak powstrzymuje się od śmiechu. - Wuju… - a będziemy teraz spać w tej gospodzie, którą mijaliśmy po drodze? W tej za lasem? Mężczyzna spojrzał na malca niepewnie. Zapewne liczył się dla niego każdy grosz,a miejsce w gospodzie kosztowało. Irina delikatnie dotknęła ramienia chłopca, spojrzał na nią a ona przytaknęła, dając tym samym do zrozumienia, że to ona płaci. - Nie możemy… - zaczął mężczyzna. Irina ponownie skinęła głową, na znak, że mogą. Była głodna, zmęczona i potrzebowała kąpieli oraz innego ubrania. Przecież nie może cały czas chodzić w stroju zabójcy. Koniecznie potrzebowała płaszcza z kapturem i coś chłopięcego. Zbyt dobrze pamiętała spotkanie z synem obecnego księcia. Gdy wyjechali z lasu, chłopiec ruszył do przodu. - Nie może doczekać się zajazdu. Gdy jednak chłopiec dojechał na szczyt niewielkiego wzniesienia zatrzymał konia. Stał tak, nie ruszając się z miejsca. Irina wyczuła swąd spalenizny. Gdzieniegdzie unosił się jeszcze dym. Gdy zrównali się z chłopcem zobaczyli pogorzelisko a na pobliskim drzewie trupy ludzi – dwóch mężczyzn i kobietę. Najwidoczniej ci, których spotkali w lesie nie byli zadowoleni z gościny. Irina podjechała do drzewa i odcięła wiszących ludzi. Ułożyła ciała i zaczęła obkładać ich kamieniami. Chłopiec zaczął jej pomagać. - Musimy ruszać. Do miasta jeszcze kawał drogi. Musimy zdążyć przed zamknięciem bram – powiedział mężczyzna. Irina spojrzała na niego i kontynuowała. Zsiadł z konia i pomógł im. Gdy już uporali się, ruszyli dalej. W tym czasie konie popasły się i odpoczęły. - Jestem głodny – powiedział chłopiec. - Nic nie mamy do jedzenia – przyznał mężczyzna. Irina odwiązała swojego luzaka i przywiązała do konia chłopca. Spięła swojego konia i ruszyła z kopyta. Zatrzymała się dopiero wówczas, gdy tych dwoje zostawiła daleko w tyle. Łąki i zagajniki były dobrym miejscem na polowanie. Zazwyczaj jeszcze w dawnym życiu w domu ojca, wykorzystywała do tego łuk i strzałę, a teraz miała jedynie nóż i minikuszę. Doskonała broń dla zabójcy ale nie dla myśliwego. Po jej prawej stronie wśród traw pasł się zając. Wstrzymała konia, wymierzyła z kuszy i strzeliła. Nie wierzyła własnym oczom. Trafiła. Wiedziała, że do najbliższego miasta i tak nie zdąża. Leżało około 20 km dalej a już zbliżał się wieczór. Pobyt w Bibliotece na coś się jej przydał. Z wielką uwagą studiowała nie tylko mapę nieba ale i księstwa oraz całego Imperium. To nie astronomia ją interesowała ale umiejętność poruszania się w terenie. W wioskach z takim gadułą jak chłopiec lepiej było nie nocować. Od razu wszystkim powie kim był jego ojciec. Zapewne z takiego samego założenia wychodził mężczyzna. Przecież bez trudu za byle grosz mógł znaleźć schronienie w wiosce przed Biblioteką. Wyszła na drogę i przywiązała zająca do siodła konia. Sama weszła ponownie na łąkę, gdzie widziała kilka interesujących ją ziół. Kilka z nich doskonale nadawało się na przyprawy, inne na rany, jej własna zaczęła jej mocno dokuczać i czas było zmienić opatrunek. Wielogodzinna wędrówka pieszo dała się we znaki. Mężczyzna z chłopcem zdołali już dojechać. - Zając! - patrz wuju – upolował zająca! - krzyknął radośnie chłopiec. - A ty zaledwie gołębia trafiłeś. - Skąd wiesz, że dla ciebie ten zając? - spytał spokojnie mężczyzna. Chłopiec nie odpowiedział. Irina wyszła na łąkę, odwiązała zająca i podała mężczyźnie. Nie miała bladego pojęcia jak należy go sprawić. Nigdy nie zajmowała się takimi rzeczami. W ręku trzymała pęk ziół. - Facet, a zbiera kwiatki – wydął usta chłopiec patrząc na zioła. - To zioła Beny – powiedział mężczyzna. Rozejrzał się. Znajdźmy odpowiednie miejsce. I tak nie dojedziemy dzisiaj do miasta. Irina schowała zioła to jednej z sakw, wsiadła na konia i ruszyła za nimi. Już niebawem napotkali sporą kępę drzew, wjechali w nią, rozsiodłali konie i przywiązali je tak, aby mogły podjeść sobie trawy. Opodal szemrał niewielki strumień. Mężczyzna rozpalił ogień i zajął się sprawianiem zająca. Chłopiec nosił chrust a ona oddaliła się poniżej do strumienia. Odwiązała taśmy spodni przy kostkach i podwinęła nogawkę aż do uda. Powoli odwinęła materiał, który zdążył się już lekko przykleić do rany. - Kto ci to zrobił? - usłyszała za sobą piskliwy głosik. Wzruszyła ramionami. - Boli? - Spojrzała na niego. - Jak cholera – pomyślała, pokręciła jednak głową. Obmyła ranę, wyjęła maść i posmarowała nogę. Przepłukała materiał i powiesiła na gałęzi aby w lekkim letnim wietrze przeschnął. Z jednego z zakamarków bluzy wyjęła drugi kawałek materiału, ten, którym wcześniej zawiązywała nogę nad raną. Chłopiec z uwagą przypatrywał się jej czynnościom. - Masz dziwne nogi – powiedział - takie babskie. - Ale dziewczyny nie potrafią walczyć. One tylko piszczą i krzyczą. Nawet polować nie potrafią. - Beny! Gdzie ten chrust? - usłyszeli wołanie. Chłopiec podniósł kilka suchych gałęzi i pomaszerował ciągnąc je za sobą w stronę ogniska. Do Iriny dochodził zapach dymu. Po chwili poczuła również pieczone mięso. Zsunęła nogawkę i przywiązała tasiemki wokół kostek. Gdy już skończyła opatrywać nogę, oparła się o drzewo i przymknęła oczy. Chciała zobaczyć gdzie jest jej brat. Od mężczyzny dowiedziała się jedynie, że zbiera wojska na południu. Czekał na wsparcie innych książąt. Domyślała się, że mężczyzna chce dołączyć do brata, ale nie była tego jeszcze pewna. Rozmowa na ten temat nie była bezpieczna. Zsunęła rękawiczki i dotknęła pierścienia. Zamiast jednak swojego brata zobaczyła inne oczy. Niebieskie, łagodne i uśmiechnięte. Drgnęła. Od dawna nie czuła jego bliskości. Nie wycofała się jednak. Dawały jej spokój i ukojenie, a tego teraz potrzebowała najbardziej. Dopiero teraz poczuła jak cały czas była spięta i czujna. Odprężyła się. Mężczyzna ze świata świateł siedział przy biurku i patrzył w świetlisty prostokąt na którym były litery i symbole. W ręku trzymał owalną monetę i machinalnie pocierał o nią palcami. Odłożył monetę i poruszył ręka na biurku Na świetlistym prostokącie zaczęły zmieniać się litery i znaki, pojawiały się obrazy różnych miejsc. Same góry. Nagle znalazła się w jego pokoju. Światło świeciło z góry i niewielkiej lampki na biurku, świeciło z prostokąta i świeciło za oknem, światło odbijało się od mebli i tych dziwnych tafli. Rozglądała się zachwycona. Nagle mężczyzna spojrzał na nią i podskoczył na krześle, które odsunęło się od biurka wraz z nim. Przyjrzała się. Krzesło było na niewielkich kółkach. - Kim jesteś i jak tu wszedłeś? - krzyknął. Dopiero teraz zorientowała się, że nadal jest w pełnym stroju zabójcy. Z chęcią odwinęłaby materiał z głowy, ale nie chciała aby tamci dwoje ją zobaczyli. Z pewnością nie miała męskich rysów twarzy. - Nie bój się – powiedziała cicho. Przyjrzał się jej, potem jego wzrok skierował się na jej dłoń. - Ach to ty… - Wystraszyłaś mnie. O wiele bardziej do twarzy ci w błękitnej sukience. - Poznał mnie – pomyślała, a rytm serca nagle przyspieszył. - Tak, to ja. - Czy mogłabyś odwiązać ten – pokazał dłonią na twarz. - Nie. Nie mogę. To zbyt niebezpieczne. - Co się dzieje? Kim jesteś? Mogę ci jakoś pomóc? - Nie możesz. Nie wiem dlaczego się widzimy. - Skąd jesteś? - Z królestwa Płaczących Lasów. - Skąd? Gdzie to jest? - Za Północną Granicą - Ale skąd ten strój? - Jest wojna. - Wojna? - popatrzył na nią. Przysunął się szybko do biurka i zaczął przebierać palcami po czymś płaskim i czarnym. Na świecącym prostokącie pojawiły się nowe litery. - Co to za magia? - wskazała na monitor komputera. - Magia? - zaśmiał się. Skąd ty jesteś? To zwykły monitor… Czekaj. Nie ma żadnego Królestwa Płaczących Lasów. Na którym to kontynencie? - Jest jeden kontynent. - No dobra. Nieważne. Wiesz co to jest? - wskazał na owalna monetę. - Oczywiście. To symbol Dwunastu – popatrzyła na niego z wyrazem oczu świadczącym, że to co mówi jest oczywiste. - Jakich Dwunastu? - Jak to jakich? Bogów oczywiście. - Mówisz o Zeusie i tym podobnych? Pokręciła głową i spojrzała gdzieś w bok, po czym zniknęła. - Poczekaj – wyciągnął rękę, ale przed nim była tylko pustka pokoju. Przez chwilę przysiągłby, że poczuł zapach ogniska. Parsknął. Mieszkał w bloku na szóstym piętrze. - Modliłeś się? - spytał chłopiec, gdy Irina otworzyła oczy. Stał przed nią z kawałkiem upieczonego zająca. Rozejrzała się. Powoli zmierzchało. - Coś tam mamrotałeś do siebie. Jednak potrafisz mówić, nie masz obciętego języka – chłopiec mówił dalej. Czasami zastanawiała się, czy małemu zamykała się kiedyś buzia. - Wuj kazał ci to przynieść. Jedz. Skinęła głową odbierając porcję mięsa. Najwidoczniej mężczyzna uznał, że należy jej się połowa porcji, a druga dla niego i chłopca. - Idę już, bo tak mi burczy w brzuchu, ze nie mogę wytrzymać, a wuj kazał najpierw tobie zanieść. Jutro też upolujesz? Bo wuj nie potrafi. Ponownie skinęła głową. Zaburczało jej w brzuchu. Chłopiec odwrócił się i poszedł w stronę ogniska. Choć dostała sporą porcję, to przeżuwała każdy kęs powoli. Postanowiła nie zjeść wszystkiego naraz i zostawić sobie na później. Rozejrzała się. Zerwała liść platanu i owinęła w niego mięso. Wstała i znalazła sobie miejsce pod rozłożystym świerkiem. Nie chciała, aby chłopiec ponownie ją zaskoczył. Oparła się o pień skryta gęstym igliwiem. Zdjęła z głowy materiał. Wreszcie mogła swobodnie oddychać. Z miejsca, w którym była widziała ognisko i dwie postaci siedzące przy nim. Gdy obudziła się, była ciemna noc. Zmarzła. Ognisko powoli przygasało. Najwidoczniej mężczyzna też usnął. Owinęła sobie głowę materiałem i podeszła do ogniska. Dołożyła drew i usiadła. Poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Mężczyzna drgnął, otworzył oczy i sięgnął po miecz. Po chwili dotarło do niego, że to nie jest żadna napaść. - Cholera… Mruknął. - Nie wiem kiedy zasnąłem. Kiwnęła głową i pokazała, aby położył się spać. Ku jej zdziwieniu uśmiechnął się wdzięcznie i po chwili było słychać chrapanie. Dzień wstawał chłodny i pochmurny. Chrust na ognisko kończył się. Wstała więc aby dorzucić jeszcze kilka kawałków, zanim nie obudzi mężczyzny i chłopca. Podeszła do siodeł i włożyła mięso królika do swojej torby wprost na zioła. Zatrzymała się nad strumieniem. Konie pasły się spokojnie, dalej na polanie widziała stado saren. W strumieniu zobaczyła pstrągi. Gdy była mała wraz z bratem często chodzili do parku i łowili tam na rękę dworskie ryby. Zastanawiała się czy będzie potrafiła złowić pstrągi. Po chwili miała w rękach jedną rybę, potem następną i następną. Z nimi potrafiła sobie poradzić. Oprawiła je nad potokiem, poszukała odpowiednich kijów i nadziała na nie ryby. W drugą rękę wzięła sporą gałąź i powlokła za sobą, jak uczynił to chłopiec. Gdy zaczęła łamać gałęzie mężczyzna obudził się. Zobaczył ryby i uśmiechnął się z uznaniem. Chłopca obudzili, gdy ryby były gotowe. - Naprawdę, mamy śniadanie? Patrzył na ryby z niedowierzaniem – gdy będę dorosły też zostanę zabójcą. - Najpierw musieliby ci obciąć język. - Nie musieliby. Słyszałem wczoraj jak coś pod nosem mamrocze – wskazał głową na Irinę z pełną buzią. - Choć ma język, to cały czas milczy, a ty gadasz byle gadać, nawet z pełną buzią. Irina oddaliła się od nich, aby spokojnie zjeść. Z materiałem na głowie nie było to takie proste. Gdy byli już w połowie drogi, na niebie rozpętało się prawdziwe piekło. Biły grzmoty, lało jak z cebra i wiał porywisty wiatr. Nie mieli gdzie się schować, bo akurat przemierzali ogromną równinę porośnięta jedynie trawą. Gdy dotarli do lasu, burza minęła, a oni byli zmarznięci i przemoczeni. Zatrzymali się na chwilę, aby rozpalić ogień, ogrzać się i osuszyć ubrania. - Jestem głodny – powiedział Beny. Irina wyjęła zawinięte mięso zająca i podała chłopcu. Pulchny ośmiolatek zaczął jeść łapczywie. Po chwili zamarł i spojrzał na swojego wuja i na Irinę. - Nie chcecie? - zapytał z nadzieją. Pokiwali głowami. Chłopiec zjadł wszystko i poklepał się po brzuchu. No to teraz mogę położyć się spać. - Żadne spać - wsiadaj na konia i jedziemy. - Od tego konia to mnie już dupa boli – odparł. - To już ostatnie kilometry. Wieczorem będziemy u twojej cioci. - Ostatnio też tak mówiłeś – to już ostatnie kilometry, zaraz będzie Biblioteka. Mężczyzna westchnął i posadził malca w siodło. Sam też dosiadł konia. Obejrzał się na Irinę. Wskazała, żeby jechali. - Zostajesz?- spytał malec. Pokręciła głową. Chciało jej się zwyczajnie siku. Im bardziej zbliżali się do miasta, tym bardziej chłopiec stawał się małomówny i markotny. Początkowo myślała, że to z powodu nadchodzącego rozstania z wujkiem, bo przecież jechał do ciotki, której nigdy nie widział na oczy. Nie wiadomo też było czy żyje a jeśli tak, to czy go przyjmie. W pewnym momencie chłopiec zachwiał się. Złapała go, nim zdążył się zsunąć z siodła. Spojrzał na nią półprzytomnym wzrokiem. Zdjęła rękawiczkę i dotknęła jego czoła. Było rozpalone. Żeby mogła mu podać lekarstwo, musiała mieć gorącą przegotowaną wodę. A skąd ją miała wziąć? Do miasta było już niedaleko. Nie wiedziała co robić. Jeśli zatrzymają się, mogą nie zdążyć przed zamknięciem bram, jeśli nie – stan chłopca może się pogorszyć. Już na początku zorientowała się, że są to ludzie wysoko urodzeni,a chłopiec nigdy w życiu nie podróżował. Wyglądał na rozpieszczanego. Długa podróż, niewygody, niedojadanie i spanie pod gołym niebem mocno nadwyrężyły jego odporność. Mężczyzna mówił, że miał niewiele dobytku do zaoferowania. Całkiem możliwe, że jego dobra i jego brata zostały skonfiskowane przez obecnego księcia i podarowane własnym sługusom, skoro służyli jej ojcu. Po jakimś czasie zobaczyła opodal drogi kilka chat. Pokazała mężczyźnie, aby skierował tam swojego konia. - Zaraz będziemy w mieście – powiedział. Pokręciła głową i wskazała na chłopca, którego teraz mężczyzna trzymał przed sobą na swoim koniu. Chłopiec oddychał ciężko a z jego czoła płynęły krople potu. Co jakiś czas targały nim dreszcze. Irina z uwagą wypatrywała ziół. Co jakiś czas zatrzymywała się, by nazbierać nowych. Mimo iż miała lek na przeziębienie obawiała się, że przy obecnym stanie chłopca to może nie wystarczyć. Tym bardziej, że będą nadal podróżować. Wjechali między ubogie chaty. Irina jednak nie zatrzymała się przy pierwszej. Rozglądała się uważnie, dopiero, gdy zobaczyła barcie zatrzymała konia, dając znak mężczyźnie. Zsiadła z konia i ruszyła ostro w stronę chaty. Ze środka wybiegł mężczyzna, za nim kobieta. - Nic już nie mamy. Litości – mężczyzna załamał ręce. - Litości – powtórzyła błagalnie za nim kobieta. Irina zatrzymała się i wskazała na chłopca. Powoli sięgała za kurtkę, by wyjąć z niej sakiewkę. - Nie! Błagam! – Nie zabijaj mnie – krzyczała kobieta, chwytając Irinę za rękę. Irina powoli odsunęła rękę i wskazała gestem o spokój. Jeszcze raz pokazała na chłopca. Dopiero teraz go zobaczyli. - Ale my ubodzy, nic nie mamy, tylko jedna izba… - zaczął chłop. Irina wskazała na barcie. W tym czasie zdołała już wyjąć sakiewkę a z niej złotą monetę. Podała ją chłopu. Ten aż ukląkł. Spojrzał na monetę a następnie na Irinę. Rozejrzał się szybko. - Chodźcie panowie szybko do środka. Czego wam trza dobrzy ludzie? Kobieta dopiero teraz przyjrzała się chłopcu. Irina podeszła do pieca, pod którym palił się ogień. Wzięła niewielki rondelek, nalała do niego wody z wiadra i postawiła na piecu. Wskazała na drzwi zamknięte na haczyk. Wiedziała, że tam mają spiżarnię. Kobieta zawahała się, jednak szybko przypomniała sobie, że stoi przed nią zabójca, który dodatkowo dał im złotą monetę. Irina weszła za nią do niewielkiego pomieszczenia. Znalazła miód, kit pszczeli, wosk a nawet sadło. Będzie mogła przyrządzić nie tylko mikstury, ale i maść dla chłopca. Irina wyszła z chaty by po chwili wrócić z pękiem ziół. Ze ściany zdjęła drugi rondel, w którym zaczęła przygotowywać maść. Z pierwszego odlała do glinianego kubka trochę wody i wlała do niej miksturę. Wymieszała, lekko ostudziła i podała chłopcu do picia. Wiedziała,że jest gorzkie, ale nie było czasu. Skrzywił się ale wypił. Teraz równocześnie robiła drugą miksturę i maść. Nikt w chacie nie odzywał się. Wszyscy w milczeniu przyglądali się jak wprawnie rozprowadza poszczególne składniki i miesza je ze sobą. Widać było że gospodyni stara się zapamiętać każdy jej gest. Z uwagą przypatrywała się poszczególnym ziołom. Niektóre brała do ręki tak, jakby widziała je pierwszy raz, na inne patrzyła ze zdziwieniem. Zapewne dla niej był to zwykły chwast. Po chwili oba lekarstwa były gotowe. Kolejną miksturę, którą również rozwodniła, chłopiec wypił posłusznie. Następnie rozwiązała mu koszulę i posmarowała maścią klatkę piersiową. Zawiązała koszulę ponownie. Zastanawiała się właśnie w co ma nałożyć lekarstwa, gdy gospodyni sama domyśliła się i przyniosła dwa dzbanuszki gliniane z zatyczkami. Irina uśmiechnęła się i odłożyła część a część zostawiła, podobnie z miksturą do picia. Wskazała gospodarzom, że reszta jest dla nich. Za takie lekarstwo mogli dostać naprawdę dużo pieniędzy. Gdy wychodzili, kobieta zniknęła za drzwiami, by po chwili wyjść z grubą płachtą na rękach, którą następnie owinęła chłopca. Zapewne była to dla nich drogocenna rzecz. Teraz będą mogli sobie jednak kupić nową. Irina uścisnęła kobietę za ramie w geście podziękowania. W drodze do miasta Beny zaczął odzyskiwać przytomność. - Śniło mi się, że byłem w chłopskiej chacie - powiedział. - Bo byłeś – powiedział cicho mężczyzna. Od czasu pobytu w chacie nie odezwał się do Iriny ani razu. Dotychczas uznawał ją za zabójce i już. Ale nigdy nie słyszał, aby zabójcy potrafili robić lekarstwa. Zazwyczaj korzystali z porad medyków. Bał się też o chłopca. Jeśli przeżyje to paradoksalnie dzięki zabójcy. Zastanawiał się też dlaczego ten dziwny człowiek przystał na jego propozycję wspólnej wędrówki. Rzucił ją, będąc pewnym, że w najlepszym wypadku zostanie obdarzony pogardliwym spojrzeniem, gdy tymczasem ten opiekował się nimi. Do miasta zdążyli przed zamknięciem bram. Ku ich zdziwieniu nikt nie pytał po co i do kogo przybyli. Gdy dotarli do domu ciotki małego Benego, mężczyzna zatrzymał konie. - To tu. Jesteśmy na miejscu. Irina skinęła głową i podała mu lekarstwa dla chłopca. Skierowała się w stronę zajazdu, który widać było na rogu ulicy. - Hej… - usłyszała za sobą głos mężczyzny. - Nie wiem jak masz na imię ale dziękuję ci. Może jeszcze się spotkamy. Skinęła głową jeszcze raz. - Szybciej niż myślisz – pomyślała i pojechała dalej, nie zatrzymując się już. W zajeździe pokazała aby jej konie zostały zaprowadzone do stajni. Odpięła sakwę i weszła do sali. Wraz z jej pojawieniem w ogromnej sali zapanowała cisza. Wszyscy patrzyli w jej stronę. Zabójca w pełnym stroju zapowiadał oczywiście morderstwo. Zapewne większość z nich zastanawiała się na kogo tym razem wydano wyrok. Ona jednak podeszła do baru, wskazała na górę co znaczyło pokój. Gospodarz szybko zorientował się i posłał dziewczynę, aby poprowadziła zabójcę do wolnego pokoju. Nawet nie wspomniał o cenie. Irina i tak zamierzała zapłacić. Dziewczyna zaprowadziła ją do pokoju po czym oddała klucz. Irina musiała kupić pelerynę z kapturem. Było coraz cieplej a chodzenie z zakrytą głową było nie do zniesienia. Zmieniła opatrunek, wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Postanowiła, że zje posiłek dopiero, gdy wróci. Gdy szła, ludzie rozstępowali się przed nią ze strachem. Tylko z jednego straganu patrzyła na nią odważnie dziewczyna mniej więcej w jej wieku. Podeszła tam. - Nie myśl sobie, że skoro jesteś zabójcą to masz prawo nie płacić! - podniosła zawadiacko głowę do góry. Irina przytaknęła i wskazała na długą czarną pelerynę z kapturem. - Też mi coś oryginalnego. Od razu wiadomo czego szukałeś – zaśmiała się. Irina popatrzyła na nią i rozejrzała się uważnie po straganie. Zastanawiała się co mogłaby jeszcze kupić. W czym mogłaby czuć się bezpiecznie i co równie dobrze jak strój zabójcy mogłoby maskować jej płeć i wygląd. Na kołku wisiała niebieska sukienka. O mało nie dotknęła jej. Zdecydowanie lepiej czuła się w sukience niż w spodniach. Opanowała się jednak. Spojrzała na dziewczynę i wyjęła sakiewkę - Dwa czerwońce. Wyjęła dwa pieniążki i położyła dziewczynie na dłoni. Wróciła do gospody i zamówiła jedzenie do pokoju. Po chwili ta sama dziewczyna, która wskazała jej pokój przyniosła parującą kaszę z gulaszem i piwo po czym pospiesznie opuściła pokój. Gdy obudziła się, słońce już było wysoko. Ubrała się, założyła pelerynę, wzięła sakwę, zeszła na dół i zapłaciła gospodarzowi. Po chwili chłopiec wyprowadził jej konie. - Piękne ogiery panie – może sprzedasz mi jednego? Obejrzała się. Za nią stał nieznajomy mężczyzna bogato ubrany. Pokręciła głową. Luzak zawsze jej się przyda. Nigdy nic nie wiadomo, z drugiej strony to podwójne opłaty. - Dam tysiąc złotych monet wraz z siodłem. Powoli skinęła głową. - Dla syna jak znalazł. - wyciągnął sakiewkę i podał ją Irinie. Wzięła ją do ręki i zajrzała do środka. Czy byłby aż tak głupi aby okłamać zabójcę? Sakwa była duża i ciężka. Przemieszała monety. Znała złodziei. Na spód dużych sakw potrafili włożyć nawet kamienie. Ale ta była pełna złota. Oddała uzdę mężczyźnie. - Koń jest twój Barnimie – zwrócił się do chłopca niewiele młodszego od niej. Wsiadła na swojego wierzchowca ścisnęła jego boki stopami i ruszyła. Szybko oddaliła się z miasta, gdy była już daleko, wstrzymała konia, zsiadła z niego i zdjęła materiał z twarzy. Weszła na wzgórze. Koń poszedł za nią. Patrzyła na drogę, którą miała przed sobą. Wiła się między polami, wchodziła w niewielki las a za nim dalej prowadziła wprost na południe do jej brata. Wiatr rozwiewał jej kruczoczarne włosy, które sięgały jej już niemal do pasa. Delektowała się muskaniem wiatru po twarzy i niesionymi przez niego zapachami. Po dwóch dniach chodzenia cały czas owinięta w materiale, to doznanie było niczym pieszczota. Przymknęła oczy, napawała się dotykiem wiatru, zapachem trawy, kwiatów i ziół. Nagle usłyszała za sobą tętent konia. Jeździec zwolnił biegu i zatrzymał konia. - Niech to szlag! - syknęła i założyła kaptur starając się schować włosy pod pelerynę. - Za późno panienko – odezwał się znajomy męski głos. Odwróciła się i przyjrzała mężczyźnie. Kogoś jej przypominał. Wsiadła na konia i podjechała bliżej. Spojrzała mu w oczy, a potem na konia i bagaż. Ach tak. To on. Zgolił brodę i przyczesał włosy. Teraz wyglądał na dziesięć lat mniej. Wuj bez imienia. Że też świat musi być taki mały – pomyślała. - Beny powiedział, że masz babskie nogi – uśmiechnął się. - Wiem, że są też zabójczynie, ale nie chciałem o tym mówić chłopcu. Czuje się już lepiej. Dzięki tobie. Widziałem jak wyjeżdżasz z miasta… - Kiedy się domyśliłeś? - spytała. - W chłopskiej chacie. Masz za delikatne dłonie jak na mężczyznę. I te nogi… ja nie widziałem - zareagował widząc jej nagły zwrot głowy. - Możesz zdjąć kaptur. Ja cię nie wydam. Jest za gorąco na taki ubiór. Jestem lord Mark z Doliny. Zastanowiła się, gdy poda imię Irina, to może… Przecież tylko w Bibliotece ją tak nazywano, a tam szukają ją na dnie jeziora. - Irina – powiedziała. Powoli zdjęła kaptur. Przyjrzał się jej. - I za delikatne rysy jak na zabójczynię. - Nie jestem zabójczynią, jestem medykiem. - Słyszałem, że medycy zabijają truciznami, a nie nożami i shurikenami. - Czasy się zmieniają – odparła, uśmiechając się. - Tym bardziej wolę cię po swojej stronie niż po przeciwnej. Dokąd zmierzasz? - Na południe. - To już wiem. Daleko? - Daleko. - Może do… - obejrzał się – księcia? Słyszałem, że mobilizuje siły. - Do księcia – przytaknęła. - Bez obrazy, ale myślisz, że książę przyjmuje w swoje szeregi kobiety? No chyba, że masz dla niego coś innego? Poselstwo? Zastanawia mnie, dlaczego tak piękna kobieta podróżuje samotnie. Widziałem jak walczysz, jak zabójca, a nie - rycerz. A na polu walki potrzebny jest miecz. Twoje umiejętności są przydatne ale do zadań specjalnych. Wybacz… Głośno myślę. - Na polu walki potrzebny jest też łuk – odparła. - Ale nie masz łuku. - Konia też nie miałam. - To dlatego nam pomogłaś, tam w lesie? - Nie. - A dlaczego? - Chyba przez Benego. To był impuls. - I dla niego poszłaś z nami? - Między innymi. - To cudowny dzieciak. Bogowie nad nim czuwają. - Bogowie… Gdzie oni są? Powiedz! Gdzie?! Od lat toczy się bezsensowna wojna. Księstwa przeciwko księstwom, nie ma króla. Każdy chce tronu! Ten świat umiera. Rządzą uzurpatorzy, dla których liczy się tylko krew i ogień, władza, nieskończona władza nad ludzkim losem. Zawsze im mało pieniędzy, ziemi, dostatku, ciągle wszystkiego mało. Za nic mają ludzkie życie! - Zważaj na słowa pani – uśmiechnął się. Bezpieczniejsza będziesz, gdy mówić zaczniesz jak karczmarka. A co do tego, co powiedziałaś - dlatego coraz więcej ludzi podąża na południe, do księcia krwi… Chyba właśnie dlatego ty też jedziesz? - spytał z nadzieją. - Tak – odparła. Choć początkowo myślała tylko o sobie, o tym, że to jej brat, jedyny z rodu, który pozostał przy życiu. Myślała tylko o tym, że to ona potrzebuje ochrony, a nie o tym, żeby dać jakiekolwiek wsparcie bratu. - Nosisz pierścień, to chyba wierzysz w bogów? - To pamiątka po matce – powiedziała takim tonem, aby zakomunikować, że nie chce o tym dalej rozmawiać. - Wybacz, ale jak mam się do ciebie zwracać? - Irina - Irina? A dalej? - Wystarczy Irina. - Jak sobie życzysz pani. - Jestem rycerzem. Możesz czuć się u mego boku bezpieczna, mam nadzieję, że ja u twojego również. - Niech tak się stanie – odparła. Jechali cały dzień, aż pod wieczór dotarli do Lasu Leśnych Ludzi. Mark zatrzymał konia, Irina jednak jechała dalej. - Nie zamierzasz chyba nocować w lesie? - zapytał. - Zamierzam. - Ale przecież to samobójstwo! Wielu nie wyjechało z lasu. - A wielu wyjechało – odparła swobodnie. - Za nami jedzie trzech jeźdźców. Obserwują nas od jakiegoś czasu. Gdy tylko zatrzymamy się tutaj, zabiją nas. Odstrzelają jak kaczki. Mają łuki. W lesie jesteśmy bezpieczniejsi. Zaufaj mi i rób co powiem. - Znasz Leśnych Ludzi? - Znam ich obyczaje. - Taką miała przynajmniej nadzieję.
-
2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
2 punktySzkoda, że Natka tak rzadko bywa, jest, podobnie jak Ty, Jacku, wielką fanką Łempickiej. Dla mnie 'Autoportret w bugati', czyli pierwsze zdjęcie w pierwszym poście jest jednym z ponadczasowych symboli art deco. Wiadomo, Jacuchna, jakaś kolejna wersja kubizma, więc coś dla Ciebie :D
-
2 punkty
-
2 punktyNiezależnie od Święta...media zawsze będą trąbić o kolosalnej kwocie Jedni wydaję maga mało...inni biorą pożyczki, zaciągają nawet kredyty by wszystko było z 'wybuchem'..trochę pewnie na pokaz... Osobiście, koszty nie są u mnie jakieś mega wielkie...może dlatego, że częściowo zabieram po Świętach znicze, kładę w pomieszczeniu o nazwie 'pierdolniczek'..i kupuję później już tylko wkłady (może to żałosne co robię, ale tak właśnie jest). Niektóre naprawdę nieźle się trzymają...szczególnie jeżeli nie są kolorowe
-
2 punkty
-
2 punkty
-
2 punktyRekord! Obraz polskiej malarki sprzedany za 8,5 mln dolarów. Taką zawrotną sumę zapłacono za obraz Tamary Łempickiej "Rafaela na zielonym tle". To rekordowa cena za dzieło tej autorki.
-
2 punkty
-
2 punkty
-
2 punktyKsiężniczka odsunęła się najciszej jak mogła, jedną ręką chwyciła swoją chłopską sukienkę, drugą wysunęła pergamin z torby chłopaka. Przykryła go suknią i przesunęła się w kąt izby. Nie mogła założyć sukni. Była rozdarta w pół. Do siedzącej dziewczyny podszedł nieznajomy. - Wykupiłem dla nas pokój i sukienkę dla ciebie. Teraz nie stać mnie na dwa pokoje. Powiedziałem, że jesteś moją córką. Wejście jest z tej strony. Zostaw ten łach i idź szybko na górę, schody są za tymi drzwiami – wskazał na ścianę, przy której siedziała. Wystarczyło zrobić kilka kroków. - Wstań, osłonię cię. Pójdę za tobą. Zadrżała. Do tej pory nie myślała o tym, że ktoś mógłby ją zgwałcić. Zapewne zapłacił mięsem z niedźwiedzia, jak wcześniej częścią za sól, żeby zakonserwować pozostałe mięso. - Nie bój się. Nic ci nie grozi z mojej strony. Szybko! Dziewczyna wstała i ruszyła we skazanym kierunku. Szedł za nią. Zasłaniał ją przed oczami innych. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi głównej sali, dziewczyna starała się jakoś okryć starym łachmanem. - Powiedziałem zostaw tę szmatę. - Nie mogę. - Zaraz karczmarka przyniesie ci sukienkę swojej młodszej córki. - Nie będę szła nago przed tobą – wysyczała. Ale nie to było najważniejszą przyczyną. Pod suknią miała przywiązany płócienny woreczek ze szlachetnymi kamieniami. - Niech ci będzie. Weszli na piętro. Stała tam już karczmarka z sukienką przewieszoną przez rękę. W dłoni trzymała kaganek. Gdy tylko weszli, odwróciła się i poszła w głąb korytarza. Ruszyli za nią. Otworzyła ostatnie drzwi i wskazała pokój. Karczma była drewniana. Na wprost znajdowało się okno, pod ścianą jedno łóżko, pod drugą stołek z miską, dzbankiem wody i świecą. - Masz dziecko sukienkę i ubierz się. Czy śniadanie też zjecie? - spojrzała na nieznajomego. - Nie. Wyruszamy skoro świt. Nie chcielibyśmy podróżować razem z… księciem. Karczmarka uśmiechnęła się. - Rozumiem. Dzisiaj zajęła się nim dziewczyna. Nic nie wiadomo co byłoby na trakcie – obejrzała się szybko. A to – wskazała na młodą księżniczkę – dziecko jeszcze. - Ile ma lat? Trzynaście? I taka delikatna. Nieznajomy skinął głową i włożył do ręki karczmarki czerwoną monetę. - Zapłaciliście już za pokój. Za co to? - spojrzała na niego. - Za uprzejmość pani – skłonił się nisko. Popatrzyła na monetę, korciło ją. Obróciła ją w palcach i oddała mężczyźnie. - Nie trzeba. Młody książę zostawi tu dziś dużo złota. Zapaliła świecę i wyszła zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko domknęły się, mężczyzna zasunął zasuwę. Stał twarzą do ściany. - Ubierz się. Nie będziemy tu długo. Zrobiła co kazał. Zdążyła już oderwać ze starego łachmana woreczek z zawartością i przywiązywała do sukni karczmarki. Mężczyzna wciąż stał głową do ściany. - To było sprytne z tym zwojem. Teraz nie dostanie się do Biblioteki. Wścieknie się. Może nawet spali karczmę, albo będzie ścigał cię. Drgnęła. A więc widział? Nie miała wyrzutów sumienia. Niczego nie ukradła. Była pewna, że ten zwój pochodził z biblioteki jej ojca. - Możesz się tam skryć księżniczko – powiedział cicho. Zesztywniała. - Nie jestem księżniczką, jestem zwykłą chłopką! - Byłaś. Teraz jesteś zwykłą karczmarką. - Nie widziała go, ale czuła, że uśmiecha się. - A dzięki temu zwojowi możesz zostać zwykłą bibliotekarką. Długo mam tak stać? - Już się ubrałam – powiedziała. - Prześpij się trochę. Ja położę się na podłodze. Nie potrzebuję łoża. Wyruszamy przed świtem. Nieznajomy miał dwa konie zaprzęgnięte w wóz. Na wozie wiózł mięso, owoce, jarzyny. Wszystko do Wielkiej Biblioteki. Wrota przed nim otworzyły się. Nikt nie pytał kim jest. Zdawało się, że był tu nie pierwszy raz. Przedstawił ją jako swoją córkę. Nic więcej, żadnego imienia. On swojego też jej nie podawał. Był wysoki i barczysty. Nie wyglądał na chłopa ani kupca. I wiedział kim ona naprawdę jest. Wymyśliła sobie nowe imię – Irina – to imię jej dawnej pokojówki. W Wielkiej Bibliotece spędziła już dwa lata. Nigdy potem nie widziała nieznajomego. Zasnęła. Śniła jej się stara niania. Przytulała ją w swoich ramionach i nuciła kołysankę. Robiła tak, gdy jeszcze księżniczka była dzieckiem. Śpiewała o starych bogach i dziwach. Jej pieśni były pełne magii i ciepła. Nagle coś załomotało. Niania odsunęła ją od siebie i spojrzała jej w oczy. Obejrzała się i znowu popatrzyła ostro, uważnie. Złapała ją za ramiona. - Uciekaj! Szybko! - Nie chcę. Tak mi dobrze z tobą nianiu – wyszeptała, wiedząc gdzieś szóstym zmysłem, że to tylko sen. Nie chciała się budzić. - Już! - niania krzyknęła. Obudziła się nagle. Usiadła na łóżku. Jej wzrok padł na okno, które odznaczało się jaśniejszym kołem na tle ciemnej komnaty. Sierp księżyca nie dawał wiele światła. W oknie coś siedziało. Poruszyło się. - Huu, huuu – zahukała sowa. - Ach to ty? - uśmiechnęła się. - Co się stało? Sowa odwróciła łeb za siebie. Popatrzyła na nią a potem odfrunęła. Podeszła szybko do okna. Widok padał na groblę. W stronę Wielkiej Biblioteki szybkim kłusem zbliżali się jeźdźcy. Nie był to niezwykły widok. Co jakiś czas ktoś tu przybywał. Nawet w nocy. Tym razem było coś niepokojącego, coś co sprawiło, że zadrżała. Niania nie bez powodu kazała jej uciekać. Ale dokąd? Jeźdźcy byli jeszcze dość daleko. Zdjęła koc z łóżka i zwinęła go tak, jak ją uczono. Miała już za sobą niekończące się ćwiczenia w nocy, w mroku, bez użycia wzroku. Miała za sobą nocne napady w pokoju. Już teraz nie dawała się zaskoczyć. Nie obijała się o skromne meble. Nie miała tu swoich rzeczy. Spała nago, a jedyna sukienka i płaszcz z kapturem wisiały na kołku. Włożyła je szybko. Podeszła do okna. Brama Wielkiej Biblioteki otworzyła się. - Teraz! - szepnęła do siebie i wspięła się na okno. Jej pokój był na ostatnim piętrze, okno wychodziło na spadzisty dach, a nad nią był szeroki komin, tuż pod kalenicą. - Huu, huu- zahuczała sowa. Dziewczyna czasami wychodziła na dach popatrzeć na gwiazdy. Uwielbiała astronomię. Szybko schowała się za kominem. Podciągnęła się na dachu i wyjrzała ponad kalenicę. Teraz miała widok na dziedziniec. Widziała jedynie najpierw niewielką grupkę konnych a następnie z budynku wychodzili wszyscy jej mieszkańcy. Za sobą usłyszała jak ktoś wchodzi do jej pokoju, przemierza go i wycofuje się. Nie wszystkie pokoje były zajęte, niektóre stały puste. Jeśli to któryś z jeźdźców, to mógł pomyśleć, że nikt tu nie mieszka. Ale jeśli to któraś z bibliotekarek, która ją znała… jeden z mężczyzn chodził z pochodnią wzdłuż mieszkańców oświetlając ich twarze. Trwało to bardzo długo. Czuła jak drętwieje. Ktoś spojrzał wprost na nią. Widziała jak zadziera głowę. Niemożliwe przecież żeby ktoś ja zobaczył. Nie wzrokiem. Musiała stąd uciec – uciec myślami, duchem. Jeśli to zwiadowca, to wyczuje ją, jej ducha, wejdzie w nią i spojrzy jej oczami. Oparła się plecami o dach, stopami o komin. Przymknęła oczy i powędrowała wspomnieniem do miejsca w którym już była, które znała ze swoich wędrówek. Jak najdalej stąd. Oby jak najdalej. Wspomnienie przyszło samo, było najświeższe, najmocniejsze. Skupiła się na dziwnych metalowych regałach z księgami, księgi były niewielkie i regały mizerne. Była tam. Teraz. Podeszła do okna i dotknęła ręką tej dziwnej rzeczy niewidocznej dla oka. Przeźroczysta zasłona, która nie wpuszczała do środka powietrza. Za oknem było jasno od słupów, na których były latarnie bez ognia. Po czarnej drodze, płaskiej i równej jak stół jechały dziwne pojazdy. Każdy z nich miał własne światła bez ognia. Spojrzała na drugą stronę ulicy. Stały tam wysokie budowle zamknięte w stal i takie same osłony ja ta, która oddzielała ją od świata. Do nich przytwierdzone były kolorowe szyldy, które lśniły, migotały ale nie paliły się żywym ogniem. Świat magii, świat o którym mówiła niania? Bokiem ulicy szła grupa ludzi. Roześmianych, rozbawionych. Podeszli do świateł i zatrzymali się. Zauważyła, że pojazdy suną środkiem drogi a ludzie chodzą jej bokami. Gdy ludzie zatrzymywali się, światła zmieniały się z czerwonego na zielone. Wtedy zatrzymywały się te dziwne pojazdy bez koni i wołów a ludzie przechodzili. Świat świateł. Magiczny świat świateł. Wszędzie światła. Choć była pewna, że to noc, to było jasno niczym w dzień, spojrzała do góry. Sierp księżyca był ledwo widoczny, gwiazd nie było widać wcale. Czuła stęchły zapach kurzu i biblioteki. Odwróciła się. Światło dochodzące z ulicy oświetlało regały. Jakieś odległe głosy dotarły do niej a potem usłyszała niezwykle daleki tętent koni. Konie? Podeszła do okna. Tu nie było żadnych koni… Otworzyła oczy. Przed sobą zobaczyła czerń. Wystraszyła się, zadarła głowę i ujrzała niezliczoną ilość gwiazd. Odetchnęła, była u siebie. Wyjrzała delikatnie za komin. Grupa jeźdźców gnała przez groblę, oddalając się od Biblioteki. Zmyliła ich. Wiedziała jednak, że nie na długo. Zeszła po stromym dachu i wsunęła się do pokoju. Nie mogła usnąć. Najpierw mężczyzna, który ją odnalazł a teraz jeźdźcy. Ponownie czuła się zwierzyną. Wprawdzie potrafiłaby się już obronić, ale nie przed grupą zbrojnych, wyćwiczonych w walkach rycerzy. Bała się teraz wejść w siebie aby sprawdzić srebrne nici. Nie teraz, gdy ktoś był na jej tropie. Jeźdźcy nie odjechali daleko, równie dobrze mogli zatrzymać się w najbliższej gospodzie. Rano wszyscy mówili o nocnych gościach. Przysłuchiwała się uważnie, wychwytywała każde słowo. Chciała wiedzieć kim byli i czy ktokolwiek zauważył jej nieobecność na dziedzińcu. Dla większości bibliotekarek była tylko cieniem. Nic nie znaczącą dziewczyną, która wciąż była nowicjuszką, a na nowicjuszki nikt nie zwracał uwagi. Odpowiadało jej to, bo nikt nie zadawał pytań. Z nikim nie zawierała bliższych znajomości, starała się odzywać tylko wtedy, gdy było to konieczne. Dla nich była zwykłym mrukiem. Było tu sporo dziewcząt w jej wieku, których ojcowie umieścili w murach Wielkiej Biblioteki aby chronić je przed zawieruchą wojenną. Trzymały się razem. Rywalizowały ze sobą i razem spędzały wieczory. Żadna z nich nie miała już w pełni błękitnej sukni. Skończyło się już śniadanie w wielkiej surowej, kamiennej sali bez ozdób, w której skromny poranny posiłek spożywały bibliotekarki. Jedynie nad stołem na podwyższeniu, gdzie zasiadała Wielka Bibliotekarka z Radą widniał wykuty w kamieniu symbol trójkąta w kwadracie a te umieszczone w kole. Koło podzielone było na trzynaście części – dwanaście równych i trzynasty – mniejszy. Goście mieli osobną salę – mniejszą, urządzoną jak w pałacu. W końcu płacili za luksusy. Wychodziła już z sali, gdy ktoś dotknął jej ramienia. Drgnęła. Obejrzała się i zobaczyła za sobą bibliotekarkę spowitą niemal całą w czerń. Jedynie ramiona sukni były jeszcze błękitne i kryształ jaśniał swoim blaskiem. To była jej mistrzyni. - Chodź ze mną dziecko. Musimy porozmawiać. Zadrżała. Czyżby zauważyła, że jej nie było na palcu? Mistrzyni zdawała się obojętna na to, co dzieje się wokół, ale zawsze wszystko widziała. Szła za nią lekko przygarbiona. - Nie garb się dziecko – powiedziała mistrzyni nie odwracając wzroku. Ich kroki na kamiennej posadzce tłumiły miękkie pantofle, które nosiły bibliotekarki, szare ściany wypolerowane były niczym lustro. Po obu stronach mieściły się drzwi. Były na parterze, gdzie znajdowały się jadalnie i sale ćwiczeń a także gabinety mistrzyń. Wielka Bibliotekarka miała swój pokój na końcu korytarza. Im wyżej tym mniejsza ranga. Mistrzyni otworzyła drzwi swojego gabinetu i weszła do środka. Wsunęła się za nią, zamykając za sobą ciężkie dębowe drzwi. Zatrzymała się tuż za nimi. Gabinet był niemal pusty. Stało tu jedynie biurko i szafa oraz jeden taboret. - Usiądź dziecko. Musimy porozmawiać. - Nie jestem dzieckiem! - pomyślała, jednak nie powiedziała nic. Usiadła. - Ile czasu tu jesteś? - spytała mistrzyni. - Dwa lata pani. - Bardzo dobrze sprawujesz się z wiedzy ogólnej. Najwyższy czas, abyś wybrała już specjalizację. Myślałaś o tym? - Tak pani. Myślałam – odparła z ulgą. Żadnych pytań dotyczących nocnej wizyty. - Chciałabym skupić się na wiedzy medycznej. - Medycznej? - mistrzyni uniosła brew, przyglądając się uważnie dziewczynie. - Myślałam, że wybierzesz wojownika, albo astronomię, tak bardzo przykładasz się do nauki walki, jesteś najlepsza. Zauważyłam też, że pasjonuje cię astronomia. „Uczę się walczyć, żeby umieć obronić siebie, a nie bronić innych, a gwiazd na niebie, żeby wiedzieć jak wrócić do domu” – pomyślała dziewczyna. - Jednak swoje życie chciałabym związać z medycyną. Pozwoli mi ona znaleźć posadę. - To dlatego nie zależy ci na karierze w Bibliotece? Zamierzasz nas opuścić? Wiedziała, że jeśli czerń sukni sięgnie pasa, trzeba złożyć śluby służby a wtedy opuszczenie murów Biblioteki jest niemożliwe. - Tak. W takim razie postanowione. To rozsądny wybór. Medyk wszędzie jest potrzebny, a bardzo dobry medyk czasem jest na wagę złota – dosłownie. - Podstawy medycyny masz już za sobą. Studiowanie rozpocznij już dzisiaj. Udaj się do Mistrzyni Mora. Możesz już iść. Od tej pory rozkład dnia zupełnie zmienił się. Mniej czasu przeznaczała na ćwiczenia walk, szorowanie podług przejęły nowe dziewczyny, na pozostałe przedmioty też pozostawało mniej czasu. Z Mistrzynią More spędzała więc praktycznie całe dnie. Kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat okazała się niezwykle ciepłą i mądrą osobą. Nauka odbywała się przede wszystkim w jej laboratorium, gdzie razem przygotowywały mikstury. Była pojętną uczennicą i robiła niezwykłe postępy zarówno w przygotowywaniu leków jak i trucizn. Do pokoju mogła zabierać księgi medyczne i tam czytać do woli, z czego chętnie korzystała. Po miesiącu Mistrzyni dała jej pierwsze samodzielne zadanie. - Pójdziesz za mury Biblioteki. Zbierzesz wszystkie składniki i przygotujesz lek na gojenie się ran. Takie jest pierwsze zadanie wkraczających na tę ścieżkę. Ale że jesteś niezwykle pojętną uczennicą, to dodatkowo przygotuj lek na gorączkę. - To bardzo proste moja Mistrzyni – powiedziała patrząc na nią. - Chcesz coś bardziej ambitnego? - uśmiechnęła się. - Chcesz przeskoczyć od razu kilka stopni? Na razie zrób to o co cię proszę, potem sama wybierzesz sobie zadanie. Dobrze? - Dobrze. - Chodźmy. Otworzę ci bramę. Wróć w samo południe. Wiesz jak określać czas. Weź lniany worek na zioła. Gdy były już przy bramie Mistrzyni sięgnęła do jednej z kieszeni płaszcza, którym była okryta – wyjęła z niego niewielką szyszkę. Nazbieraj mi ich. Nikomu ich nie pokazuj. Uśmiechnęła się. Pilnie obserwowała Mistrzynię, gdy ta otwierała bramę. Nie było to skomplikowane, wystarczyło pociągnąć w swoją stronę dźwignię, wystającą z muru. Wielka mosiężna brama przesuwała się lekko ku górze, chowając się w solidnym kamiennym murze. Gdy tylko wyszła poza mury Biblioteki, brama opadła. Stała sama na niewielkim skrawku wyspy, a przed nią na odległość około kilometra snuła się wąska linia grobli prostej niczym strzała. Grobla wyłożona była kamieniami. Z pewnością ułożyli je jeszcze pierwsi budowniczowie. Wyjeżdżone przez tysiące lat koleiny znaczyły się wzdłuż niej. Ruszyła przed siebie. Pierwszy raz przemierzała tę drogę samotnie i pieszo. Zioła, które miała zebrać rosły przeważnie na łąkach, część z nich w lesie. Wiedziała, że Mistrzyni obserwuje ją z jednych z okien Wielkiej Biblioteki, ale przecież nic nie szkodzi, jeśli przebiegnie groblę – w ramach porannych ćwiczeń. Ruszyła truchtem wciągając w płuca rześkie powietrze. Kończył się maj, zaczynał czerwiec. Poranne mgły nie uniosły się jeszcze znad tafli wody, sunęły się po niej leniwie. Wschodzące słońce oświetlało je od dołu nadając szarej mgle barwy tęczy. Z oddali słychać było krzyki żurawi i kaczek. Raz po raz odzywały się żaby. Dotarła do skraju grobli. Tuż za nią, na stałym już lądzie zaczynał się las. Weszła w niego rozglądając się uważnie. Nie otrzymała żadnych wskazówek o tym, gdzie rosną zioła. Na tym polegał egzamin, bo wiedziała, że to egzamin. Gdy będzie w nieznanym sobie miejscu, nikt jej nie powie, gdzie szukać. Leśne zioła znalazła bez trudu. Ruszyła w stronę wioski, gdzie spodziewała się łąk, na których mogłaby nazbierać kolejne zioła. Nagle nad jednym z leśnych oczek wodnych zmieniających się już w bagno zobaczyła mnóstwo niewielkich szyszek. Podniosła jedną i przyjrzała się uważnie. Nie znała ich, ale to były te, o które prosiła Mistrzyni. - Ciekawe do czego służą? A może by tak skorzystać z Biblioteki? - pomyślała. - Ciekawe czy przejdę zabezpieczenia… Usiadła pod drzewem i skupiła się na dziale przyrodniczym. Znalazła się tam tak szybko, że aż wzdrygnęła się. Otworzyła oczy, nabrała tchu. Spróbowała jeszcze raz. To było za łatwe. Zbyt łatwe, chyba, że… Oparła się o drzewo i spojrzała na szyszkę. Biblioteka nie miała żadnych zabezpieczeń! Jedynym było jezioro, wysokie mury i mosiężna brama, a także to, że była to ostoja wiedzy. Nic więcej. Żadna z bibliotekarek nie miała Daru, nie mogły więc rozpoznać czy ona ma. A każdy łowca mógł ją dosięgnąć bez problemu, nawet każda najmniej zdolna czarownica. Jej dotychczasowe bezpieczeństwo było jedynie złudzeniem. Wstała powoli i ruszyła w stronę wioski. O szyszkach poczyta w Bibliotece, teraz musi jak najszybciej nazbierać jak najwięcej szyszek i ziół. Gdy słońce było w zenicie, stała pod mosiężną bramą. Otworzyła się niemal bezgłośnie. - Masz? - spytała Mistrzyni cicho. - Tak. - To dobrze. - Do czego…? - Do magicznej mikstury – ucięła Mistrzyni. - Daj mi ten worek. - A moje maści? - Zrobisz jutro. Dzisiaj masz już wolne. Na drugi dzień suknia mistrzyni nie miała ani jednej błękitnej plamki, zaś jej suknia wciąż była nieskazitelnie błękitna. Uśmiechnęła się. W zasobach Wielkiej Biblioteki nie znalazła tego drzewa. Były wszystkie, ale nie to. Tak, jakby ktoś umyślnie usunął wszelkie informacje o nim z zasobów. Ale ona znała inną bibliotekę, w innym świecie. Szyszki barwiły materiał na czarno. I tutaj oszukały ją. Nie było żadnego magicznego barwienia się sukni. Każda z nich farbowała swoje ubranie poczynając od dołu ku górze. - Sprytnie - pomyślała. Ciekawiło ją jak Wielka Bibliotekarka zabarwiła kryształ. A może nie barwiła, ale... podmieniła kamień. Biblioteka w innym świecie, choć była dużo mniejsza, miała ciekawsze zbiory. W nich znalazła księgę z minerałami, ten czarny kryształ miał swoją nazwę – kwarc dymny. Zaczęła zastanawiać się, czy był w ogóle jakikolwiek sens przebywania dłużej w Wielkiej Bibliotece. Czy nie lepiej odnaleźć brata? Jedyne co mogla tu uzyskać to dokument poświadczający jej umiejętności. Te jednak, przy jej Darze mogła pozyskiwać poza murami Biblioteki. Nie będzie jednak miała dokumentu z pieczęcią Wielkiej Bibliotekarki i Mistrzyni. Do pracowni przyszła wcześniej niż zwykle. Chciała jak najszybciej przyrządzić maść i miksturę. Od razu zabrała się do ich przyrządzania tym bardziej, że nie były skomplikowane. Gdy już skończyła, uśmiech z jej twarzy zniknął szybciej niż się pojawił. Za sobą usłyszała trzaśnięcie drzwiami i ostry niczym brzytwa głos Mistrzyni - Co tutaj robisz?! - Ja… ja…. - zająknęła się wskazując na efekt swojej pracy. - A to… - Mistrzyni rzuciła okiem na miseczkę z gotową maścią i buteleczkę z miksturą. Mistrzyni skinęła głową na znak aprobaty i podała jej znaczek określający pierwszy stopień wtajemniczenia. Dziewczyna podziękowała uprzejmie zdając sobie sprawę, że przyswojone przez nią wiadomości daleko wykraczały poza wiedzę podstawową. Mistrzyni jednak nie zamierzała przyspieszać zbytnio jej awansu. W takim tempie uczennica szybko mogłaby prześcignąć ją i co gorsza – zająć jej miejsce. Wtedy wzrok dziewczyny padł na kadź z czarną wodą, z której wystawał materiał. Zapewne Mistrzyni barwiła swoją drugą suknię, którą miała na zmianę. Mistrzyni podążyła za jej wzrokiem. - Wiesz co to jest? - wskazała głową na kadź. - Nie – odparła. Kobieta spojrzała dziewczynie uważnie w oczy. - Jutro zajmiemy się przygotowaniem Słodyczy Poranka, a tymczasem… - Kobieta chwyciła za pióro i kawałek pergaminu. Nakreśliła na nim kilka znaków, zwinęła w rulonik i zakleiła lakiem przypieczętowując swoją pieczęcią – zanieś to Mistrzyni Zabójców. Nakazała mi oddelegować cię na zajęcia. Miała do mnie wyrzut, że przeze mnie zaniedbujesz zajęcia z obrony. To - wskazała na pergamin – moje zwolnienie z zajęć na dzisiaj. Odnotuje, że byłaś u niej, gdyby Wielka Bibliotekarka zechciała sprawdzić grafiki. Pospiesz się dziewko, zaraz zaczynają zajęcia. A i zabierz ze sobą swoje mikstury. Dziewczyna ukłoniła się Mistrzyni, wzięła rulonik i wyszła pospiesznie. Kto jak kto, ale Mistrzyni Zabójczyń nie tolerowała spóźnień. - Słodycz Poranka – uśmiechnęła się krzywo dziewczyna – wspaniała nazwa dla trucizny zabijającej we śnie. Słodycz przynosiła jedynie tym, którzy truciznę podali. Wprawdzie miał słodkawy smak – jak wyczytała, ale po jej zażyciu nikt się już nie budził. Prawdopodobnie odchodziło się bez bólu. Znała doskonale rozkład Biblioteki na parterze. Ruszyła biegiem i bardzo szybko dotarła do sali ćwiczeń zabójczyń. Podała mistrzyni pergamin, ta przeczytała szybko, nieznacznie uniosła brew, spojrzała po swojej grupie i klasnęła w dłonie. Dziewczęta stały już wyprostowane jak struny i czekały na instrukcje. - Co tak stoisz? - rzuciła do nowo przybyłej spoglądając na jej suknię. Biegnij do magazynu założyć strój – z pełnym ćwiczebnym wyposażeniem. Po sali rozeszły się chichoty. Gdy wróciła, była pewna, że wśród dziewcząt nowicjuszek jest kilka starszych, przynajmniej tak przypuszczała. Z pewnością było ich więcej, niż wówczas, gdy weszła tu z pergaminem od swojej Mistrzyni. Strój zabójczyń składał się z szerokich spodni ściąganych przy kostkach, wygodnych butów, w których chodziło się niemal bezgłośnie i krótkiej bluzy. Głowy były obwiązane czarnymi chustami tak, że widoczne były tylko oczy. Niektóre malowały sobie jeszcze na czarno skórę wystającą spod zwoju materiału. Na dłoniach nosiły czarne rękawiczki. W nocy zabójczynie nie były widoczne. - Ćwiczenia odbędą się w sektorze D. Trzech łowców na jednego tropiciela. Wygrywa ten kto umieści artefakt przy posągu Wojownika. - Ty – wskazała na Irinę – będziesz tropicielem, w twoim fachu jest to istotniejsze niż łowca. - Wzięła do ręki niewielki posążek Wojownika i dała jej do ręki. Wybrała jeszcze trzy dziewczyny, którym również podała takie same posążki. Posążki różniły się między sobą namalowaną kropką od spodu. Posążek mieścił się w dłoni, wykonany był z brązu, zaznaczona kropka była od spodu. Wojownik był bogiem Zabójczyń. Irina zdziwiła się, że w ćwiczeniach ma być łowcą. Po wyborze ścieżki dziewczęta wybierające nauki medyczne zazwyczaj podczas ćwiczeń były po prostu medykami. Była pewna, że właśnie dlatego jej Mistrzyni kazała zabrać ze sobą jej mikstury. Nie skomentowała jednak decyzji Mistrzyni. Uznała, że być może za wcześnie. - Zasady są proste – wyjaśniła Mistrzyni. Pierwsza rusza Irina. - Dziewczyna drgnęła, podczas ćwiczeń nigdy nie wskazywano imion zamaskowanych zabójczyń. - Gdy doliczę do stu pierwsza trójka, wskazała na wyższe i potężniejsze od pozostałych dziewcząt, ruszają za nią w pościg. Oczy jednej z nich zalśniły, pokazała Irinie jednoznaczny ruch ręką przy szyi. Wszystkie chwyty i ćwiczebne oręże dozwolone. Jak mówiłam wygrywa ten, kto pierwszy postawi posążek we właściwe miejsce. Następnie rusza drugi tropiciel i po odliczeniu stu następni łowcy i tak dalej. Figurka czerwonego wojownika ma znaleźć się w czerwonym wykuszu, zielony w zielonym, żółty w żółtym i czarny – w czarnym. Na miejscu będzie sędzia gry, który wskaże zwycięzcę. - Ruszaj Irina! - krzyknęła Mistrzyni i zaczęła odliczanie. Dziewczyna biegła przed siebie w stronę sektora D. Była tam tylko raz i tylko z grubsza orientowała się w rozkładzie pomieszczeń, zakamarków i rozmaitych schowków. Wiedziała, że ogromny posąg Wojownika stał na samym końcu sektora tuż przy tarasie wychodzącym poza mury nad wody jeziora. Wokół niego były wykute w ścianie otwory w których ustawiano brązowe figurki. Była pewna, że zabójczynie nie jeden raz miały tam ćwiczenia. Była też pewne, że te, które miały ją ścigać nie były nowicjuszkami. Po chwili usłyszała za sobą ich szybkie kroki. Ścigały ją. Przyspieszyła ile sił w nogach. Były zbyt blisko, za blisko na to, aby Mistrzyni mogła doliczyć do stu. Ruszyły w pościg tuż za nią i zaczęły używać broni nie dobiegłszy nawet do sektora. Szybko zorientowała się też, że broń, którą posiadały, nie była ćwiczebna. Tylko dzięki szóstemu zmysłowi uchyliła się nagle, gdy nad nią ze świstem przeleciał nóż i wbił się głęboko w drewniane ciężkie drzwi. - Jestem jak zając w świecie myśliwych – pomyślała i zaczęła kluczyć korytarzem aby nie biec prosto, dobiegła do zakrętu, przeskoczyła przez barierkę, potem szybko na ukos przez dziedziniec i wpadła z rozpędem na zamknięte drzwi sektora D. O mało nie złamała sobie barku. Drzwi nie chciały puścić. Były zamknięte od środka. Jęknęła z bólu. Zobaczyła niewielkie okienko i wdrapała się na nie. Obok niej w od muru odbiła się strzała. Była zwinna i szczupła, prześliznęła się przez okienko niczym jaszczurka i wbiegła do ciemnego korytarza. Bardziej czuła niż widziała za sobą czyjąś postać. Usłyszała za sobą głośne stukanie w drzwi. Ktoś je otworzył od środka i trzy łowczynie wbiegły. Usłyszała obok siebie świst kolejnej strzały. Po chwili wybiegła z ciemnego korytarza do Pierwszej Sali podtrzymywanej wysokimi kolumnami skoczyła za najbliższą z nich. Shuriken odbił się od krawędzi kolumny i wbił w stary drewniany regał. Korciło ją aby wyjąc go, jednak tkwił mocno w drewnie a ścigające ją zabójczynie były zbyt blisko. Irina miała coraz więcej wątpliwości czy nadal są to ćwiczenia. Jedyną szansą na pokonanie sali było chowanie się za wszystkim co dawało schronienie. Choć buty zabójczyń były ciche, ona z łatwością wychwyciła ich odgłosy. Słyszała jak rozdzielają się pragnąc atakować ją z trzech stron. - Tylko nie dać się złapać w pułapkę – myślała przeskakując z miejsca na miejsce, z jednej kolumny do regału, wykuszu w ścianie i kolejnej kolumny. Wprawdzie miała przy sobie broń, ale tylko ćwiczebną, tępą, która mogła zranić, ale nie zabić. Nawet jej nóż miał nasadkę na końcówce. Równie dobrze mogła rzucać krzesłami, gdyby tu były. Była szybka i zwinna jak kot. Jednym susem wskoczyła na stół, zrobiła salto i przeskoczyła do następnej sali. Za sobą usłyszała ponowny dźwięk i ciche przekleństwo. Domyślała się, że to kolejny nóż. Widziała już wielki posąg Wojownika i płonący przed nim ogień, po sali roznosiła się delikatna woń kadzidła. Przed posągiem nikogo nie było, żadnego sędziego gry. Sala w większości pogrążona była w mroku, ogień przed posągiem oświetlał jedynie Wojownika i niewielką część sali. Najbardziej jednak oślepiał. Odwróciła wzrok i skierowała się pod ścianę najciszej jak umiała. Przylgnęła do zimnej posadzki starając się uciszyć oddech i bicie serca. Nie dotarła do samej ściany, wiedziała, że właśnie tam będą jej szukać, trzecia skieruje się wprost pod posąg i tam będzie czekać, spokojna, że Irina nie ma broni. Coś z metalicznym dźwiękiem spadło obok niej. Najciszej jak mogła podkradła się i wyczula pod palcami nóż. Chwyciła go w dłonie. - Przydałoby się jeszcze coś – pomyślała. Jak na życzenie od ściany znowu coś się odbiło i upadło przed nią. Podczołgała się mając nadzieję, że dotrze do kolejnej broni. Tym razem był to shuriken. Nie oszczędzały broni, a to oznaczało że miały jej więcej niż powinny. Za sobą usłyszała skradanie się. Blisko, bardzo blisko. Ktoś szedł tuż za nią w stronę ściany. Wstrzymała oddech. Nie poruszała się. Kroki zatrzymały się. Łowczyni nasłuchiwała i wąchała. Irina miała nadzieję, że woń kadzidła zatuszuje jej zapach. Łowczynie były bardzo dobrze szkolone, miały za sobą wiele godzin walki w mroku. Nauczyły się wykorzystywać wszystkie zmysły. Ale… Zamyśliła się Nie miały jej Daru. Po chwili usłyszała delikatny dźwięk po swojej prawej stronie. Skupiła się i weszła swoją świadomością w ciało napastnika. Było to najłatwiejsze zadanie. Tak zaczynała swoje podróże od wchodzenia świadomością w czyjeś ciało. Spojrzała oczami łowczyni, czuła jej zdziwienie, ale właścicielka ciała nie wiedziała co się dzieje. Po chwili ponownie oddychała spokojnie. Irina starała się nie zdradzić swojej obecności. Widziała oczami łowczyni. Szybko zorientowała się, w którym jest miejscu. Była niedaleko. Zaledwie kilka kroków od niej. Szła przez salę wprost do posągu boga. Irina pomyślała, że przydałaby się jeszcze jedna broń. Dłoń dziewczyny rozwarła się i nóż spadł z ogłuszającym dźwiękiem. Syknęła i schyliła się, ale usłyszawszy dźwięk po swojej lewej stronie wyprostowała się. Teraz łowczyni nie wiedziała kto go wydał. Irina rzuciła krótką myśl – teraz! Rzucaj! Łowczyni wykonała polecenie jak karny żołnierz. Wyjęła następny nóż i rzuciła – celnie. Słychać było charczenie i upadek. Irina wróciła do siebie i zerwała się najciszej jak mogła posuwając się przed siebie. Za sobą, w miejscu w którym przed chwilą leżała przebiegła łowczyni w stronę, z której słychać było zsuwające się ciało na posadzkę. - Powinna była wiedzieć, że ciało jest za ciężkie – pomyślała z przekąsem Irina. - Teraz – pomyślała. Bardziej czuła, niż wiedziała, że łowczyni dotarła do ciała, że właśnie pochyla się, za chwilę zorientuje się w swojej pomyłce. Słyszała ją wyraźnie. Chwilę zastanowiła się czy nie rzucić w jej stronę shurikena. Ale po ułamku sekundy zrezygnowała. Po prawej stronie pod ścianą była cisza. Kolejna łowczyni oczekiwała na sygnał. Irina zerwała się i skoczyła do przodu. Od kręgu światła dzieliło ją kilka susów, a od niego kolejne dwa do posągu. Gdy tylko pojawiła się w kręgu, schyliła się i skręciła w lewo a następnie w prawo. Najpierw usłyszała krzyk a potem niemal równocześnie nad nią przeleciała strzała wystrzelona z prawej strony i obok niej nóż rzucony z lewej strony. Wpadła na podium i włożyła swój posążek do czerwonej niszy. To powinien być koniec, sędzia gry powinien wyjść z ukrycia i ogłosić werdykt. Nic takiego jednak nie stało się. Łowczynie nadal atakowały. Kolejna strzała przeleciała jej nad uchem a nuż wbił się jej w łydkę. Poczuła najpierw zdziwienie a po chwili nieznośny ból. Słyszała jak łuczniczka naciąga cięciwę. Na drugą chowająca się wciąż w cieniu nie patrzyła. Wyjęła nóż z nogi, rzuciła się na ukos obok posągu, wskoczyła na taras, na barierkę i skoczyła do wody. Miała nadzieję, że z tej strony woda w jeziorze jest głęboka. Nikt nie uczył ich pływać. Najwyraźniej Mistrzynie uznały to za niepotrzebne, skoro Bibliotekarki miały chronić obiektu od wewnątrz. Ona jednak miała za sobą wiele lekcji pływania i nurkowania za sobą. Jej ojciec kładł na to bardzo duży nacisk. Jej czasami odpuszczał ale jej brata ćwiczył w nieskończoność. Jak twierdził ojciec ta umiejętność nie raz uratowała mu życie. Woda była głęboka. Irina zanurkowała i skierowała się w stronę rosnących opodal trzcin. Dopiero gdy już była pewna, że jest wystarczająco głęboko w zaroślach i z dala od widoku powoli wysunęła głowę. Łydka bolała ją nieznośnie. Spomiędzy trzcin widziała postaci na tarasie. Patrzyły w inną stronę. Choć widok przysłaniały trzciny była pewna, że widziała więcej niż dwie osoby. Dochodziły do niej podniesione głosy. Przysunęła się jak najbliżej muru, szukając miejsca, w którym będzie mogła wyjść na brzeg i w którym nie będzie widoczna z Biblioteki. Po chwili zauważyła załamanie w murze. Zarośla sięgały na brzeg niemal pod same mury. Powoli przesunęła się tam i przeczołgała. Spojrzała na nogę. Krwawiła, ale tętnica była cała. Woda nieznacznie zabarwiła się na czerwono, niknąc wśród trzcin. Zdjęła z głowy turban i zsunęła spodnie. Z szerokiego czarnego pasa materiału odcięła jeden pas i zrobiła sobie ucisk nad raną. Odcięła kolejny pas materiału i przewiązała nogę. Do Biblioteki nie chciała wracać. Była pewna, że chciano ją zabić. Nikt jej nie uwierzy, że było inaczej. Przy ilości i wyborze trucizn było wielce prawdopodobne, że rano nikt jej nie dobudzi. Radosny Poranek nabierał teraz innego znaczenia. Wiedziała za dużo. Wiedziała skąd bierze się czerń na sukniach. A może i wiedziała jeszcze coś, czego wiedzieć nie powinna. Była doskonałą ofiarą. Nikt za nią nie płacił, nikt na nią nie czekał. Sama opłaciła swój pobyt tutaj, a rzekomego ojca – Nieznajomego nikt od tamtej pory nie widział. Nikt do niej nie pisał i nikt o nią nie pytał. Przyniosła materiał na barwnik i mogła odejść. Przypomniało jej się, jak czasami szeptano o tym, że niektóre dziewczęta znikały. Mówiono, że uciekały nocą. Teraz mocno wątpiła w te ucieczki. Syknęła z bólu. Głosy wciąż dochodziły z góry i dodatkowo znad jeziora. Domyśliła się, że z grobli. Będą jej wypatrywać aż do zmierzchu. Była tego pewna. Słońce stało już wysoko i nastał ciepły czerwcowy dzień, bała się jednak wyjść z cienia, żeby osuszyć ciało. Została na miejscu, przyklejona do ciemnego muru, schowana w cieniu jego zaułku. Po jakimś czasie głosy znad jeziora umilkły, a z tarasu dochodziły tylko od czasu do czasu. - Teraz wyglądają już tylko trupa – pomyślała z przekąsem.
-
1 punktJak w tytule, możemy powymieniać się różnymi utworami religijnymi, chrześcijańskimi Ty tylko mnie poprowadź
-
1 punkt
-
1 punktooo tak! Uwielbiam, podziwiam..sztuka uliczna to coś co mnie pociąga, coś co robi na mnie ogromne wrażenie. Pełen szacunek, dla każdego, kto potrafi tworzyć takie dzieła - graffiti, murale, konstrukcje...misz masze uliczne. Może w Waszych miastach, wsiach czy zadupiach są tego typu atrakcje?
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktDokładnie, Jacek: prostota, lekkość, łatwość 'czytania' dzieła=kunszt, umiejętność przekazu itp., itd...
-
1 punktAutoportret ten to chyba najbardziej znane jej dzieło.Art deco,kubizm i lata 20-30-te-to ma swój niepowtarzalny styl i klimat. A co do ceny to ciężko powiedzieć - może genialnie namalowane i już...?! Czasem to co wydaje się proste do namalowania wcale takim nie jest...
-
1 punktSkoro mają własne mieszkanie, to niech tam siedzą. Nie bój się ich urazić, tylko stwierdzaj fakty. A jeśli już aż tak bardzo chcą z Tobą zamieszkać, to niech oddadzą tamte mieszkanie Twojemu synowi, zobaczysz jacy będą chętni?
-
1 punktczas najwyższy się dowiedzieć! To ważne przed podjęciem decyzji... będziesz wiedziała na czym stoisz
-
1 punktnie przelicza się..nie lubię rozpierdzielu na pomniku Sztuczny tłum trochę... Dla mnie dobrą chwilą w skupieniu na cmentarzu jest wieczorny tam spacer, cicha modlitwa, ciepło bijące od palących się zniczy...tak zwyczajnie...dobre wspomnienia z osobami, których niestety nie ma obok
-
1 punktOmamku, a od kiedy to pamięć przelicza się na ilość nowych zniczy? Jedni wyrzucają stare i kupują nowe, inni nie. W żadnym razie nie ma nic żałosnego w tym, co napisałaś, Dziewczyno, nic a nic. Łosobiście w ogóle nie lubiem tych tabunów pierwszego listopada, jedynie Dzień Zaduszny ma dla mnie jakiś sens, klimę.
-
1 punktLata 20, lata 30...wyraźna kreska, mocne rysy...taka zwyczajność obrazowa Wygląda to ciekawie..aż jakby w photoshopie przerobione chyba jak w każdej dziedzinie sztuki nie dałabym, ale chciałabym móc na pewno...nie każdy może sobie pozwolić na kupno takiego obrazu
-
1 punktJestem laikiem w tej dziedzinie, stąd brak rozeznania. Wow! Ale suma za obraz. Nie rozumiem skąd się biorą te zawrotne ceny za płótna. Nie sądzicie, że to ma również jakby podbić prestiż kupowanego obrazu, jak i kupującemu?
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punktw mojej wsi tez nie ma, chyba, że jakieś dziecko sobie drzewko kredą na ulicy namaluje a szkoda, bo mogliby strzelić jakieś fajne graffiti chociażby na zwykłym przystanku autobusowym...
-
1 punkt
-
1 punkt
-
0 punktówLeży facet po zawale w szpitalu, obok niego na łóżku siedzi żona. - Pamiętasz jak byliśmy w Alpach i złamałem nogę? Byłaś wtedy przy mnie. A jak mnie napadli na ulicy, pobili i ukradli portfel, też byłaś. Teraz miałem zawał i znowu jesteś obok mjie. Wiesz co? Ty mi chyba pecha przynosisz.
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00