Pomyślałem, że podzielę się z Wami swoją wersją samotności co by się trochę wyżalić ale też trochę pokazać, że to nie musi być straszne.
Otóż mam 34 lata i samotnym zdecydowanie jestem... z przerwami, ale wydaje mi się, że odczucie to kroczy ze mną całe moje życie. Już będąc nastolatkiem postawiłem tezę że ja to sobie chyba nigdy nikogo nie znajdę i myliłem się, bo zaznałem miłych chwil ale ostatecznie od dobrych kilku lat jestem sam i nic nie wskazuje na to aby sie miało to zmienić. Powodów ku temu jest wiele i jednym z nich jest moja nieśmiałość ale w grę wchodzi rownież to, ze w życiu poznałem sporo fajnych kobiet i przesadnie podniosłem poprzeczkę jednocześnie nie będąc w stanie siegnąć poprzeczki stawianej nam mężczyznom.
Czy moja samotność to taka straszna rzecz? Chyba nie. Zawsze powtarzałem ze lepiej być samemu niż być z kimś na siłę. Zapisałem sie na naukę tańca, uprawiam inne hobby, mam trochę fajnych znajomych i przyjaciół i mimo chwil, w których jest mi bardzo cieżko to jednak wstaje codziennie do pracy i staram się być pozytywnym, bo prawda jest taka, ze od smutasów i ludzi z problemami ludzie po prostu uciekają a to nie jest mi na rękę w mojej sytuacji.
Żyje ze świadomością ze gdybym naprawdę chciał być z kimkolwiek to niemiałbym z tym żadnego problemu, bo wiem ze komuś tam w tym świecie sie podobam.
Czy jestem szczęśliwy? Nie. Czy użalam sie nad sobą? Rzadko. Czy jestem desperatem? Nie. Czy aktywnie szukam miłości? Raczej nie.
Samotność jest dołująca ale nie musi być tragedią jeśli zapełnisz swój grafik każdego dnia aby nie mieć siły lub czasu na smutki. Także głowa do góry i w tany