Witam... Jestem tu pierwszy raz...
A wiec zaczne od poczatku. Jestem z mężem od 7 lat, 3 lata po ślubie. Mamy coreczke ktora ma roczek. Ogólnie jest ok w małżeństwie ale od jakiegos czasu z mezem się nie kochamy. Stwierdziłam ze jesli on robi to na odczepnego to po co wgl sie kochac... Wracajac do tego co chciałam napisac... Mamy majowke. Maz od wtorku w domu. Nic nie robi, poza wczorajszym grzebaniem przy aucie... Zmiana klockow czy cos tam. Wczoraj wieczorem poprosiłam zeby trochę zajal się mala bo ja tez chce troche odpocząć. A on ze nic w domu nie robie, ze ciągle balagan. Ze nie potrafię jednym dzieckiem sie zajac. Wytknal mi ze mam taki sam balagan jak moja matka... Nie porównojac porzadku do mojej matki to mam jak w pudeleczku. Ale o to zawsze się czepia. Czy czysto czy brudno i tak co sobota musze sprzątać bo zaraz ze nic w domu nie robie... Wracajac do akcji z wczorajszego wieczora zaczelam mu odpyskiwac bo ile mozna sobie dawac... A on wkoncu nie mial argumetow i do mnie ze jestem szmata i mam spie*dalac do mamusi. Ze sam sobie da rade... Tak naprawdę poza praca nic w domu nie robi... Zmieni moze malej pampersa raz na tydzien. Nie kapie, nie usypia, bo twierdzi ze nie umie. Gdy chce czas mieć chodz odrobinę dla sb to dopiero wtedy jak mala usnie a on zawsze jak nie przy tel to przy tv... Zawsze wytyka ze to jego, ze mam wypie*dalac do sb, tzn do rodziców. (bo mieszkamy u jego rodziców, cala gora nasza, tescie na dole).
Co mam robic? Czasem juz psychicznie nie wytrzymuje... Ile mozna tak dac siebie traktowac... Byl ktos w podobnej sytuacji?..