Kiedy "Seks w wielkim mieście" po raz pierwszy pojawił się na ekranach, mało kto spodziewał się, że będzie aż tak wielkim przebojem. Dziś można śmiało powiedzieć, że serial HBO to telewizyjna rewolucja i niezwykle ważny punkt na mapie współczesnej popkultury. Produkcja o przyjaciółkach, które szukają w Nowym Jorku "dwóch M", czyli miłości i metek, obchodzi właśnie 20. rocznicę premiery.
Według wielu widzów "Seks w wielkim mieście" to bezkompromisowy, feministyczny serial, który wreszcie pokazał żeński punkt widzenia. Nie było tam tematów tabu. Już w drugim odcinku bohaterki dyskutowały o seksie analnym, i to jadąc taksówką. Pokazywano, że singielka po trzydziestce wcale nie musi być smutną kociarą (choć Miranda akurat kota miała). No i w końcu była to pierwsza produkcja, która tak bardzo skupiała się na sile kobiecej przyjaźni.
Carrie, Samantha, Miranda i Charlotte nie czuły potrzeby rozpaczliwego szukania męża i/lub reproduktora, bo same sobie były rodziną. Traktowano je jak symbol niezależności. Ich randki nie sprowadzały się do kolejnych etapów na drodze do miłości na wieki. One potrafiły cieszyć się z samego seksu – i przy lunchu ze szczegółami opowiadały sobie o takich doświadczeniach. Tego w telewizji wcześniej nie oglądaliśmy.