i to była przyjaźń w stylu - po co nam dziewczyny skoro mamy siebie? Były lata że nie było dnia abyśmy się nie widzieli i były okresy że pół dnia i pół nocy razem łaziliśmy po dworze.
A teraz to dla mnie obcy człowiek, kosmita, i pamiętam jak wszystko się rozpadało. Staliśmy się z kochających siebie na neutralnych. Później przyszła wielka smuta i obcość wobec siebie.
Już 10 lat z nim nie rozmawiałem. Mimo różnic nie uznaje go za wroga, on tak wspaniale potrafił opowiadać różne historyjki że rozbawiał mnie tak cudownie jak nigdy nie doświadczyliście, tak był mitomanem który widział świat nierównolegle, może przez to że nie miał matki, nie przeszkadzało mi to. Byłem o niego zazdrosny, chodziłem w jego ciuchach, on w moich, było tak że czułem bezpieczeństwo dopiero gdy czułem jego zapach i chyba na pewno jak on mój. Nigdy nie rozmawialiśmy o swoich relacjach, nie potrafiliśmy. Punktem rozstania była zdecydowanie moja ewolucja, on poszedł w stronę pracy i innych przygód, ja w stronę sztuki, wiedzy tajemnej i metafizyki. Nie ukrywam że był słabiej wykształcony ode mnie, wiedział to co ja mu mówiłem. Nauczyłem go na przykład cyklów faz księżycowych i wielu innych. Pamiętam jak kradł lody, wkładał rękę do lodówki i potrafił zręcznie dwa wsadzić w rękaw od bluzy i zapłacić za jeden.