Londynski teatr i walka polityczna miedzy parlamentem i premierem ma glebszy sens o czym mowia i pisza niektore media. Teatr, jak to teatr, ma elementy dajace elementy do namyslu i do zastanowienie sie.
Podzielmy role. Premier stara sie doprowadzic do realizacji glosu bezposrednie demokracji, czyli referendum, aby wyjsc z Europy. Lud tak chcial i glos ludu trzeba zrealizowac.
Parlament, czyli posrednia demokracja, zdaje sobie sprawe z reperkusji ekonomicznych i geoplitycznych wyjscia z Europy i stara sie opoznic, czy ulagodnic wyjscie z Europy, tak aby tego koszty dla krolestwa staly sie przewidywalne i do zaakceptowania.
Pojdzmy dalej. Ten teatr mial/ma miejsce w innych krajach europejskich i w Stanach. Bezposrednia demokracja wygrala w Polsce, na Wegrzech i w Stanach gdzie lud ma swoich szefunciow, ktorzy im dali co chcieli: obrzydzaja imigrantow, podsypuja grosza i podnosza nacjonalistyczne sentymenta.
Ta forma demokracji nie przechodzi ani w UK ani nie przeszla we Wloszech. We Wloszech Salvini juz "byl w ogrodku, juz wital sie z gaska" ale nie dostal pelni wladzy bo socjalisci sie sprzymierzyli sie "zatykajac nos i zamykajac oczy" z partia 5 gwiazdek. I Salvini mimo blisko 40 % poparcia wyborcow wladzy nie dostal.
Trudno wyciagnac jednoznaczne wnioski z tego teatru. Bezposrednia demokracja moze czasem pokazac dosadnie elitom, ze trzeba zejsc na ziemie i odczuc to co odczuwaja ludzie. Z drugiej strony, ekonomia i decyzje polityczne wymagaja i wiedzy i rozwagi, ktorej czesto ludowi brakuje.
Poza tym, przyklad Wegier, Polski i ex-DDR pokazuje, ze obywatele krajow o krotkiej tradycji demokratycznej maja dosc male zaufanie do reprezentantow posredniej demokracji. I daja pelnie wladzy tym z ktorymi sie latwiej uosobic i ktorzy ludowi obiecuja duzo a czasem za duzo.